Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Jestem wrakiem. Na ostatnich nogach stoję.

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
ODPOWIEDZ
jajko
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 89
Rejestracja: 14 marca 2016, o 07:14

17 maja 2020, o 19:46

Cześć Wam.

Zdecydowałam się na ten post, ponieważ od lat to forum było mi pomocą w moich najgorszych momentach. Z tym, że tym razem czuję, że to już jakby koniec i nadziei mi brak. Dziękuję Ci, Czytelniku, że poświęcisz swój czas na przeczytanie mojego postu.

In a nuttshell: Mam 27 lat; nerwica lękowa JAWNA od ponad 5-6 lat (odkąd pamietam jednak bylam raczej smutasem z tendencją do lęku); zycie na emigracji; depresja; derealizacja nieprzerwana zapoczątkowana pierwszym atakiem paniki; ogolna galareta z mózgu.

Dobrze było. Całkiem nieźle wszystko szło, nie powiem. Mimo oczywistych problemów z akceptacją tego stanu (na oczywistość wskazuje ciągłe utrzymywanie się zaburzenia) jakoś pchałam ten wózek zwany życiem. Uczyłam się cierpliwości i żyć z tym, zaczęłam akceptować, że to proces. Wiedziałam, że trzeba było dojrzeć. W listopadzie 2019 ukończyłam grupową terapię poznawczo-behawioralną. Wyszłam wtedy stamtąd z odwagą i optymizmem na lepsze czasy. Byłam na dobrej drodze, a przynajmniej tak mi się wydawało. Nikt nie spodziewał się tego co miało nastąpić. A nastąpił 2020.

Dobra passa utrzymywała się jeszcze przez styczeń/luty. W pracy coraz lepiej, zycie prywatne super - podjełam kilka dużych decyzji, które miały mi pomóc moje życie uporządkować i nadać jemu jakiś sens, a przynajmniej pozwolić mi go odnaleźć. I nadeszła ciemność. Zaraza. Sytuacja ogólnie zmiotła mnie z nóg. Bardzo wstrząsnął mną moment początkowy, kiedy był ogromny chaos a ja musiałam chodzić do pracy (jestem odpowiedzialna za grupę ok 15 ludzi) i bawić się w crisis management. Bałam się tego cholernego koronawirusa na tyle, że leżałam przez tydzień codziennie po pracy ze stanem podgorączkowym, ociekająca potem, trzęsąca się ze strachu tak, że nie sposób było mnie odróżnić od osoby z zaawansowanym parkinsonem. Przerażenie. Pozbierałam się jakoś z tego i leciałam tak na autopilocie przez kolejne parę tygodni.

Aż około 1,5 miesiaca temu doznałam jakiegoś dziwacznego stanu zapalnego wszystkiego. Zaostrzeniu uległo moje chroniczne schorzenie - zapalenie zatok, na co dostalam leki i sprawa uspokoila się. Niestety równolegle zaczęłam doświadczać objawów, które wcześniej pojawiały się u mnie ale nie w takiej skali. Parestezje prawej czesci twarzy, w tym pieczenie języka, palący przy tym ból nie do zniesienia promieniujący na tył i szczyt głowy i okropny ból za uchem. Czuję się jakbym miała jakieś grube zapalenie łba/mózgu. Byłam u laryngologa, dentysty i chirurga szczękowego - nic nie stwierdzili. Za dwa tygodnie mam rezonans cabanu i się okaże co to i czy w ogole coś jest. Jednak to nie koniec rewelacji. Pewnego dnia w pracy doznałam umiarkowanego bolu w macicy. Niewiele myśląc udałam się do ginekologa. A teraz czekam na wyrok, rak czy nie rak. Jak się sami z pewnością domyślacie, wywarło to we mnie emocjonalną mega-dziurę.

Dla mnie to juz jest za dużo. Od około 3 tygodni jedyne na co mnie stać to płacz. Przyszła ciemność i mnie nie opuszcza, coś jest nie tak. Popadłam w jakiś okropny dół. Myslałam, że zaburzenie samo w sobie jest na tyle okrutne, że właśnie to będzię właśnie jak ten tzw. "krzyż", który każdy gdzieś tam ma i musi dźwigać. A tu jeszcze możliwe jakieś paskudne choróbsko. Wypadła mi z połowa włosow, a 1/3 z tych, które zostały posiwiała. Czuję się jakbym umarła za życia i nic dobrego na mnie już nie czeka. Nie potrafie się przebić przez tą banię pesymizmu. Już czuję, że tracę nadzieję na to, że cokolwiek już będzie normalnie. Skończyć ze sobą nie skończę, zawsze miałam gdzieś zakodowany szacunek do życia mimo wszystko. I przez to czuję i zaczynam wierzyć, że jestem skazana na życie w cierpieniu, bo nic nie wskazuje na to, że miałoby się to zmienic. Oglądam seriale, dokumenty etc. i wyję, bo zazdroszcze tym ludziom, że mają normalne życie, a przynajmniej powód to tego, żeby się uśmiechnąć. Nie potrafie się pozbyć napięcia, nie potrafie się uśmiechać, nie potrafię się już dłużej oszukiwać, nie potrafię już z tym żyć. Z drugiej strony boję się umrzeć. Impas.
Syr 11,10: "Synu, nie bierz na siebie zbyt wiele spraw, bo jeśli będziesz je mnożył, nie unikniesz szkody. I choćbyś pędził, nie dopędzisz, a uciekając nie uciekniesz."
Awatar użytkownika
franixxx
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 198
Rejestracja: 28 marca 2020, o 21:46

17 maja 2020, o 21:01

Jeżeli życie jest takim ciężarem to nie bój się sięgnąć po leki, wyciagna Cie z dolku i sama zdecydujesz czy chcesz zyc na lekach normalnie czy jeszcze raz sprobowac bez lekow.
maggie2223
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 251
Rejestracja: 28 stycznia 2020, o 08:55

18 maja 2020, o 17:40

może właśnie to ten podświadomy lęk przed śmiercią Cię tak przygniótł - widać to po Twojej reakcji na koronowirusa oraz ewentualnego guza macicy... czyli to masz do przerobienia :) a gdyby tak jak u Shaffera jest napisane - "zdać sobie sprawę , że wszystkie Twoje włosy policzone?" , jakoś tak pogodzić się z ewentualną śmiercią...w końcu wszystkich nas to czeka - i co więcej śmierć nie jest przeciwieństwem życia tylko jego kontinuum , jego częścią. Niektórzy wierzą , że po śmierci czeka nas o wiele piękniejszy świat/
A jeżeli o temat cierpienia chodzi to polecam książkę - "człowiek w poszukiwaniu sensu" Victora Frankla - psychologa, który przetrwał holocaust, co więcej czerpał ogromną wiedzę i siłę z tego doświadczenia.
Awatar użytkownika
Maciej Bizoń
Hardcorowy "Ryzykant" Forum
Posty: 545
Rejestracja: 7 sierpnia 2019, o 14:04

18 maja 2020, o 18:40

jajko pisze:
17 maja 2020, o 19:46
Cześć Wam.

Zdecydowałam się na ten post, ponieważ od lat to forum było mi pomocą w moich najgorszych momentach. Z tym, że tym razem czuję, że to już jakby koniec i nadziei mi brak. Dziękuję Ci, Czytelniku, że poświęcisz swój czas na przeczytanie mojego postu.

In a nuttshell: Mam 27 lat; nerwica lękowa JAWNA od ponad 5-6 lat (odkąd pamietam jednak bylam raczej smutasem z tendencją do lęku); zycie na emigracji; depresja; derealizacja nieprzerwana zapoczątkowana pierwszym atakiem paniki; ogolna galareta z mózgu.

Dobrze było. Całkiem nieźle wszystko szło, nie powiem. Mimo oczywistych problemów z akceptacją tego stanu (na oczywistość wskazuje ciągłe utrzymywanie się zaburzenia) jakoś pchałam ten wózek zwany życiem. Uczyłam się cierpliwości i żyć z tym, zaczęłam akceptować, że to proces. Wiedziałam, że trzeba było dojrzeć. W listopadzie 2019 ukończyłam grupową terapię poznawczo-behawioralną. Wyszłam wtedy stamtąd z odwagą i optymizmem na lepsze czasy. Byłam na dobrej drodze, a przynajmniej tak mi się wydawało. Nikt nie spodziewał się tego co miało nastąpić. A nastąpił 2020.

Dobra passa utrzymywała się jeszcze przez styczeń/luty. W pracy coraz lepiej, zycie prywatne super - podjełam kilka dużych decyzji, które miały mi pomóc moje życie uporządkować i nadać jemu jakiś sens, a przynajmniej pozwolić mi go odnaleźć. I nadeszła ciemność. Zaraza. Sytuacja ogólnie zmiotła mnie z nóg. Bardzo wstrząsnął mną moment początkowy, kiedy był ogromny chaos a ja musiałam chodzić do pracy (jestem odpowiedzialna za grupę ok 15 ludzi) i bawić się w crisis management. Bałam się tego cholernego koronawirusa na tyle, że leżałam przez tydzień codziennie po pracy ze stanem podgorączkowym, ociekająca potem, trzęsąca się ze strachu tak, że nie sposób było mnie odróżnić od osoby z zaawansowanym parkinsonem. Przerażenie. Pozbierałam się jakoś z tego i leciałam tak na autopilocie przez kolejne parę tygodni.

Aż około 1,5 miesiaca temu doznałam jakiegoś dziwacznego stanu zapalnego wszystkiego. Zaostrzeniu uległo moje chroniczne schorzenie - zapalenie zatok, na co dostalam leki i sprawa uspokoila się. Niestety równolegle zaczęłam doświadczać objawów, które wcześniej pojawiały się u mnie ale nie w takiej skali. Parestezje prawej czesci twarzy, w tym pieczenie języka, palący przy tym ból nie do zniesienia promieniujący na tył i szczyt głowy i okropny ból za uchem. Czuję się jakbym miała jakieś grube zapalenie łba/mózgu. Byłam u laryngologa, dentysty i chirurga szczękowego - nic nie stwierdzili. Za dwa tygodnie mam rezonans cabanu i się okaże co to i czy w ogole coś jest. Jednak to nie koniec rewelacji. Pewnego dnia w pracy doznałam umiarkowanego bolu w macicy. Niewiele myśląc udałam się do ginekologa. A teraz czekam na wyrok, rak czy nie rak. Jak się sami z pewnością domyślacie, wywarło to we mnie emocjonalną mega-dziurę.

Dla mnie to juz jest za dużo. Od około 3 tygodni jedyne na co mnie stać to płacz. Przyszła ciemność i mnie nie opuszcza, coś jest nie tak. Popadłam w jakiś okropny dół. Myslałam, że zaburzenie samo w sobie jest na tyle okrutne, że właśnie to będzię właśnie jak ten tzw. "krzyż", który każdy gdzieś tam ma i musi dźwigać. A tu jeszcze możliwe jakieś paskudne choróbsko. Wypadła mi z połowa włosow, a 1/3 z tych, które zostały posiwiała. Czuję się jakbym umarła za życia i nic dobrego na mnie już nie czeka. Nie potrafie się przebić przez tą banię pesymizmu. Już czuję, że tracę nadzieję na to, że cokolwiek już będzie normalnie. Skończyć ze sobą nie skończę, zawsze miałam gdzieś zakodowany szacunek do życia mimo wszystko. I przez to czuję i zaczynam wierzyć, że jestem skazana na życie w cierpieniu, bo nic nie wskazuje na to, że miałoby się to zmienic. Oglądam seriale, dokumenty etc. i wyję, bo zazdroszcze tym ludziom, że mają normalne życie, a przynajmniej powód to tego, żeby się uśmiechnąć. Nie potrafie się pozbyć napięcia, nie potrafie się uśmiechać, nie potrafię się już dłużej oszukiwać, nie potrafię już z tym żyć. Z drugiej strony boję się umrzeć. Impas.
Hej . Wydaje mi się ze Siegasz Dna i myśląc że nie będzie już gorzej doznałaś pełnej Formy Nerwicy - co jest dobre w tej kwestii ? A no jest jedną rzecz ...juz głębiej nie wpadniesz ..tam nic już nie ma więc teraz od ciebie zależy czy Grzebiesz się w mule czy Ogarniasz temat od Nowa . Tak to jest ze trzeba czasem upaść i Podnieść wiele razy ale czy kilka trudnych epizodów ma odzwierciedlać całe życie ? Nie bo jeszcze się nie poddałaś i tego nie zrobisz . Potrwa to jakiś czas ale staniesz znowu na nogi i będziesz mądrzejsza i silniejsza. Wiesz już jakie masz problemy to są schematy myślenia -myślenia tragicznego , złego , wszytkiego co najgorsze a wcale przecież tak nie jest ...wirus dalej sobie krąży A ty go nie miałaś przecież do tej pory wiec nic się nie sprawdziLO z tych czarnych myśli i nad tym musisz zapanowac żeby już żadna trudna i stresować chwila nigdy już tak na ciebie nie wpłynęła .
"Gotowy byłem iść do ubikacji, nasikać sobie na ręce, poczekac az wyschnie i chodzić z tym dwa dni.
I nie, nie żartuję." - :DD - ten cytat ma tylko Pokazać jaka determinacja powinna występować przy wyjściu z Zaburzenia . ( a przy okazji mnie rozbawiło ) https://www.youtube.com/watch?v=_f5hkHv ... e=youtu.be
https://youtu.be/M6wRnouGZFQ
jajko
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 89
Rejestracja: 14 marca 2016, o 07:14

24 maja 2020, o 19:39

Dziękuję wszystkim, którzy mi odpisali. Udało mi się jakoś prowizorycznie pozbierać do kupy. Doszło do mnie, że przez tyle lat wydawało mi się, że podejmuję rękawice w walce z zaburzeniem, ale tak naprawdę wydawało mi się, że robię to dobrze i że robię to w ogole. Muszę się po prostu z wieloma rzeczami pogodzić. Przykro mi się tylko robi, gdy pomyślę, że to mogą być moje ostatnie lata. Stara nie jestem, ostatnie 5 lat w cierpieniu i jakoś nie mogę uwierzyć, że co? to już? No ale trudno. Jestem mocno zagubiona pomiędzy moimi myślami, somatami a ostatnimi niewyjaśnionymi jeszcze diagnozami i lawiruję między jednym a drugim i nie wiem co ignorować a czego nie. Za tydzień w środę rezonans głowy, zobaczymy czy ta boleśnie drętwiejąca buzia to coś poważnego czy też jakiś okropny somat. Chociaż ciężko mi w to uwierzyć.... Muszę jeszcze troche wytrzymać, dowiem się czy coś tam w tej glowie jest, czy nie. Wkurza mnie, że jeszcze jakiś czas temu byłam po prostu zwyczajnie nieszczęsliwa, teraz do tego może dojść masa gówna... i nie wiem czy sobie z tym zwyczajnie po ludzku poradzę.
Syr 11,10: "Synu, nie bierz na siebie zbyt wiele spraw, bo jeśli będziesz je mnożył, nie unikniesz szkody. I choćbyś pędził, nie dopędzisz, a uciekając nie uciekniesz."
Kalola198
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 22
Rejestracja: 20 maja 2020, o 19:12

24 maja 2020, o 20:31

Zrób rezonans ,ale jestem pewna ,że to drętwienie twarzy to tylko objawy somatyczne nerwicy.Ja też tak miałam ,zrobiłam badanie ,wszystko wyszło ok.i przeszło od razu.A do tego czasu nie martw się, próbuj to ignorować. Trzymaj się.Będzie dobrze.
Awatar użytkownika
franixxx
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 198
Rejestracja: 28 marca 2020, o 21:46

24 maja 2020, o 21:53

Mi drętwieje twarz i dłonie, czasami całe nogi, zwykłe somaty, olej i będą słabnąć
jajko
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 89
Rejestracja: 14 marca 2016, o 07:14

25 maja 2020, o 13:29

Kalola198 pisze:
24 maja 2020, o 20:31
Zrób rezonans ,ale jestem pewna ,że to drętwienie twarzy to tylko objawy somatyczne nerwicy.Ja też tak miałam ,zrobiłam badanie ,wszystko wyszło ok.i przeszło od razu.A do tego czasu nie martw się, próbuj to ignorować. Trzymaj się.Będzie dobrze.
Tzn bardzo bym chciała żeby to były somaty. Jednak objawy są tak specyficzne i tak mnie po tej prawej stronie pali, ze trudno mi w to uwierzyć.Mam wrażenie jakbym miała jakieś hardcorowe zapalenie. I jest coraz gorzej. Może dlatego ze to nakręcam ? Muszę jeszcze troche poczekać. Ale juz mam takie ciśnienie, ze ledwo mogę usiedzieć
Syr 11,10: "Synu, nie bierz na siebie zbyt wiele spraw, bo jeśli będziesz je mnożył, nie unikniesz szkody. I choćbyś pędził, nie dopędzisz, a uciekając nie uciekniesz."
Awatar użytkownika
franixxx
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 198
Rejestracja: 28 marca 2020, o 21:46

25 maja 2020, o 13:59

Miałem raz tak silne drętwienie, że sie wystraszyłem i zacząłem czytać czy może nie mam tężyczki, drętwienie było strasznie silne, aż odłożyłem telefon i palnąłem się w łeb i powiedziałem, no tak mam nerwice, poszedłem do sklepu po jakieś piciu wracam i dręwienia nie było :)
jajko
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 89
Rejestracja: 14 marca 2016, o 07:14

25 maja 2020, o 14:14

U mnie to trwa już jakieś prawie dwa miesiące taki hardkor. Pali mnie cała prawa strona twarzy, boli za uchem, cała dolna szczeka, bola zeby jak pierun .
,piecze język, rozlewa się to na cały łeb. Mam przy tych atakach uczucie takiego odcięcia, pewnie ze strachu, ale nie wiem już jak mam to odróżnić. Nie wiem jak ignorować tak silny bol, ja już mam normalnie dosyć tego stanu cierpienia, już dosyć....
Syr 11,10: "Synu, nie bierz na siebie zbyt wiele spraw, bo jeśli będziesz je mnożył, nie unikniesz szkody. I choćbyś pędził, nie dopędzisz, a uciekając nie uciekniesz."
Awatar użytkownika
mike48
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 157
Rejestracja: 18 kwietnia 2018, o 21:17

25 maja 2020, o 15:34

jajko pisze:
25 maja 2020, o 14:14
U mnie to trwa już jakieś prawie dwa miesiące taki hardkor. Pali mnie cała prawa strona twarzy, boli za uchem, cała dolna szczeka, bola zeby jak pierun .
,piecze język, rozlewa się to na cały łeb. Mam przy tych atakach uczucie takiego odcięcia, pewnie ze strachu, ale nie wiem już jak mam to odróżnić. Nie wiem jak ignorować tak silny bol, ja już mam normalnie dosyć tego stanu cierpienia, już dosyć....
Mi się zdarzało tak mieć, że jakbym nie czuł jednej strony ciała. Przy tym charakterystyczne uczucie mrowienia na końcu języka, albo ciągnięcia połowy twarzy, ucisk od podniebienia do czubka głowy. Przy tym bywało tez uczucie odcięcia. W miarę szybko mi to przechodziło, ale to już od nas samych zależy ile to będziemy ciągnąć.
ODPOWIEDZ