Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

jestem na skraju umysłowej przepaści

Tutaj rozmawiamy na tematy naszych partnerów, rodzin, miłości oraz zakochania.
O kłopotach w naszych związkach, rodzinach, (niezgodność charakterów, toksyczność, zdrada, chorobliwa zazdrość, przemoc domowa, a może ktoś w rodzinie ma zaburzenie? Itp.)
Awatar użytkownika
liczi
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 11
Rejestracja: 12 lipca 2016, o 17:44

12 lipca 2016, o 18:27

witajcie :)

nie wiem sama od czego zacząć....niedługo mój ślub, wszystko było ok i byłam szczęsliwa i pewna siebie do czasu kiedy pewnego pięknego dnia obudziłam się i w mojej głowie pojawiło się pytanie czy ja go kocham i czy to jest człowiek na całe życie, wystraszyłam się tego bardzo, odrazu starałam się zablokować tą myśl ale ziarno zostało zasiane. zaczęłam analizować wszystko nie widząc logicznej przyczyny takich myśli. mieszkamy razem ponad rok uważałam, jeszcze miesiąc temu ze to był najlepszy rok w moim życiu, nie mam problemów w związku, z jego rodziną czy moją. Staram się myśleć logicznie ale cały czas odczuwam strach i paniczny wręcz lęk, że to może nie to. Wiem że to formalność. Z drugiej strony naczytałam się na różnych forach, że skoro mam wahania itp tzn że nie kocham i nie chce z nim być bo czas do ślubu powienien byc najlepszym czasem i powinnam tryskać radością. Tak sie w tym pogubiłam i zapętliłam, że w tej chwili czuję tylko ucisk w gardle i klatce piersiowej i myśli, żeby uciekać itp. Najgorzej żałuję, że nie jestem juz ta dziewczyną którą byłam jeszcze miesiąc temu, pewną siebie, swoich decyzji, wyluzowaną i radosną :( tak mi żal tego wszystkiego. Czytałam Wasze porady i wpisy, staram sie na tym opierać. Nie wiem czy to choroba jakaś bo nie byłam u lekarza. Przy okazji opowiem też, że 6 lat temu miałam chyba jakieś nerwicowe załamanie. Pamiętam, że stałam wtedy przy zlewie myjąc naczynia i poczułam szybkie bicie serca i straszny strach, od tamtej pory przez kolejne 3 m.ce nic juz nie było takie samo. wyprowadziłam się do rodziców bo bałam się byc sama czułam cały czas szalejące serce i ucisk na sercu, myślałam, że umieram, że nie dam rady. siedziałam całymi dniami w domu, byłam u kardiologa ale nic mi nie powiedział oprócz tego że mam nieregularne bicie serca co jeszcze gorzej na mnie wpłynęło. Wyjazdy do szkoły kosztowały mnie tyle, że nawet sama nie wiem jak to określić. Siedziałam skulona w kłębek itp. zaczełam szukać pomocy w książkach i nie poddawałam się i próbowałam wychodzić z domu mimo panicznego lęku. Później miałam wyjazdową pracę i też przeżywałam ogromny stres, obce miasto itp, niby niedaleko ale też nagle naszedł mnie strach, który uderzył w moją mamę, bałam siię ze jej coś zrobie, miałam też myśli o opętaniu. Ale jakoś to przeszłam. Jak sie udało do tej pory nie wiem ale wróciłam do żywych ale potrafiłam leżeć i się nie ruszać, chyba wtedy miałam coś na wzór odrealnienia . i gdybym wtedy trafiła na to forum może bym wiedziała co mi jest.... a obecnie to coś uderzyło w moje myśli i cały czas morze myśli, wątpliwości itp, to mi nie daje funkcjonować. może sie pochwalę najwstydliwszą myślą moim zdaniem jaka mi się pojawiła w głowie. Boję się, że złoże przysięge i zaraz po tym złapie mnie za gardło strach, że to nie to. Nie wiem już co mam myśleć bo mam czajnik gwiżdżacy w głowie a nie mózg.
Przepraszam, że tak długo...Dziekuję wytrwałym, że wyczytali do końca.... i życzę samych dobrych PEWNYCH dni
Pozdrawiam :)
Jeff
Świeżak na forum
Posty: 3
Rejestracja: 15 lipca 2016, o 10:41

16 lipca 2016, o 09:24

To wszystko to są natrętne myśli moim zdaniem, które są fałszywe i mają na celu Cię po prostu przestraszyć, po prostu masz w sobie zasiane ziarno nerwicy i one znowu się uaktywniło przez długotrwały stres który był wcześniej, bo jak wiadomo nerwica i wszelkie zaburzenia lękowe wchodzą długo.
Staraj się o tym nie myśleć, ale pamiętaj nic na siłę (sam teraz chce się odburzyć i wiem, że na siłe to jeszcze potem gorzej jest...), zajmij się czymś, zaakceptuj to, zignoruj i powinno Ci przejść ;)
Rusty
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 29
Rejestracja: 25 października 2013, o 21:24

17 lipca 2016, o 00:57

Hej,

Jak dla mnie, to myśli czy Twój narzeczony jest człowiekiem na całe życie nie są niczym nadzwyczajnym. Jestem wręcz przekonany, że gdybyś się nie nakręciła (tzn. nie przestraszyła się własnych myśli), to wszystko byłoby dalej w porządku.

Podam na swoim przykładzie: ongiś bardzo podobała mi się kumpela (w czasie, kiedy miałem dziewczynę). Była naprawdę ładna, a w dodatku dobrze się ze sobą dogadywaliśmy... I mimo faktu, że bardzo kochałem swoją kobietę, to jak spędzałem czas ze znajomą często przychodziły mi do głowy myśli typu "kurczę, ale fajnie byłoby wylądować z nią w łóżku; mielibyśmy niezłą zabawę". I teraz pomyśl - to też świetna okazja, żeby się nakręcić, prawda?
Ale nie, wtedy już na tyle dobrze czułem się z samym sobą, że w zasadzie to tylko bardzo bawiła mnie moja zachłanność. :D I jakoś nie miałem problemów z tym, żeby zachwycać się wyglądem i charakterem mojej koleżanki (tak, fantazjowałem też o niej), a jednocześnie być wiernym i dalej kochać swoją dziewczynę.

Aha, najwięcej wątpliwości przy braniu odpowiedzialności za coś/za kogoś mają zawsze ludzie bardzo odpowiedzialni i chcący najlepiej wywiązywać się ze swoich zobowiązań - myślę, że to tym lepiej wróży dla Twojego partnera. :-)

Aaa, jeszcze rada jak zazwyczaj - pogadaj z kimś bliskim o tym, co czujesz/co aktualnie dzieje się w Twoim życiu. To zawsze bardzo pomaga.
Awatar użytkownika
ajona
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 134
Rejestracja: 14 lutego 2016, o 11:30

17 lipca 2016, o 11:00

U mnie mniej więcej to samo, tylko o wiele bardziej nasilone. Mieszkam sama z narzeczonym od ponad roku. Wcześniej mieszkaliśmy z moją mamą i siostrą przez dwa lata. Od kiedy się zaręczyliśmy i zaczął się temat ślubu, unikałam go jak ognia. Długo zwlekaliśmy z zarezerwowaniem daty ślubu, ale w końcu, w przypływie sił i chęci, udało się. Termin na 8 października, a ja 3 miesiące temu dostałam derealizacji, nie mogłam spać, byłam kłębkiem nerwów. W tym wszystkim zdecydowałam się jeszcze wrócić do pracy. Po dwóch tygodniach obudziłam się rano, narzeczony pyta "Co ze ślubem", a ja mu na to "Z jakim ślubem?". Nie byłam w stanie o tym wszystkim myśleć. Nie wiem czy wtedy poszłam do mamy i powiedziałam, że go nie kocham, czy że nie chce ślubu, już nie pamiętam. Ale kilka dni później obudziłam się z pytaniem w głowie "Czy go kochasz". Pierwsza odpowiedź była taka, że nie. Po kolejnej nieprzespanej nocy po prostu nie wytrzymałam i powiedziałam mu to. Później w kolejnych rozmowach zarzekałam się, że jednak go kocham, żeby został przy mnie. Na kolejny dzień pojawiła się myśl, że chcę iść do zakonu. Oczywiście też w nią uwierzyłam. Zaczęłam powtarzać sobie, że kocham Łukasza. W środku czułam ogromny opór, jakiś ścisk w głowie, walenie serca, itd. A następnego dnia byłam już w takim stanie, że wylądowałam w szpitalu. Temat ślubu został odłożony na bok. Ukochany cały czas, przez bitem dwa miesiące był przy mnie, troszczył się, martwił. Mówiłam mu, że go kocham. Było mi dobrze z nim. Niedawno wróciłam do domu. W szpitalu stwierdzili zaburzenia osobowości mieszane, nerwicę i objawy depresyjne wynikające z dekompenascji osobowości, wywołanej sytuacją życiową, jak to pięknie ujęła pani psycholog w szpitalu.
Nie wiem już sama co o tym myśleć. Kiedy narzeczony pytał o zaproszenia ślubne, milknę. Pojechaliśmy załatwić poradnię małżeńską i umówiliśmy się na protokół przedślubny. W drodze powrotnej zainicjowałam rozmowę o tym, że nie cieszymy się z tych przygotowań i ze ślubu. Przyznał mi rację. Pojawił się temat, żeby wziąć sam ślub cywilny. Oboje jakoś przystaliśmy na ten pomysł. Kilka dni temu zadał mi pytanie, czy go kocham. Powiedziałam najpierw tak, ale nie brzmiało mi to dobrze, nie prawdziwie jakoś. Więc powiedziałam "nie wiem". Poczułam się jak jakieś gówno nic nie warte. Jemu zrobiło się przykro. Potem powiedział, że się nade mną lituje.
Wczoraj z kolei zadał mi pytanie, czy chcę z nim być. Też chwila ciszy, a w środku jakby ścisk i różne inne doznania cielesne. Nie umiałam wydusić z siebie słowa. Nie wiedziałam, jak i co powiedzieć. Powiedziałam, że chcę, ale ze smutkiem i brakiem pewności. Nie rozumiem sama siebie. Nie wiem co czuję. Jesteśmy razem ponad 8 lat. Moja nerwica zaczęła się w momencie, kiedy zamieszkaliśmy razem (chociaż już w dzieciństwie miałam różnej objawy przypominające nerwicę). Nie wiem już kim jestem, na pewno nie tą dziewczyną sprzed kilku lat, która cieszyła się na wspólne wyjazdy, chciała spędzać razem każdy wolny czas, miała ochotę na seks, itd. Zmieniłam się chyba i ciężko mi z tym żyć, zrozumieć to, co się ze mną dzieje. Zadaje sobie setki pytań o nasz związek, o wspólną przyszłość. Zaczynam wątpić co do jego siły. Nie wiem czy mój pobyt w szpitalu tak nam "dokopał", czy moja niepewność co do ślubu i bycia razem. Po prostu nie pojmuję tego co się w nas i z nam dzieje. Chciałabym wrócić do czasu, kiedy zamieszkaliśmy razem. Nie wiem jak mam walczyć o nas, co robić. Oboje siedzimy smutni, przywaleni tym co się dzieje, zniechęceni. Planujemy wziąć tylko ślub cywilny. Musimy odwołać salę i termin w kościele. Nie jest to łatwe i nawet nie wiadomo jak się za to zabrać. W ogóle nie czuje radości z wakacji, z lata, z powrotu do domu ze szpitala, z życia tak naprawdę. Wróciłam na terapię, ale ledwie widzę jakąś nadzieję na poprawę stanu.
Awatar użytkownika
BruceWayne
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 360
Rejestracja: 22 lutego 2016, o 13:25

17 lipca 2016, o 13:12

Hej dziewczyny,
kolejny nerwicowy klasyk czyli ROCD.

Dużo tutaj na ten temat, pewnie znacie artykuł Zordona i wiele innych, cennych materiałów?
Podaję dla formalności, może ktoś skorzysta - zanik-uczuc-strata-emocji-czy-ja-ja-jeg ... t6421.html

Też się z tym męczę i chyba najlepsze co mogę Wam doradzić to:
- gotowość na to, że takie myśli i odczucia przychodzą i będą przychodzić (musicie wiedzieć z czego się biorą, czyli z mechanizmu lękowego)
- nie dziwienie się tym myślom, nie walczenie z nimi
- nie usiłowanie poczuć niczego na siłę, powoduje to tylko większy lęk

----
Rusty pisze:Aaa, jeszcze rada jak zazwyczaj - pogadaj z kimś bliskim o tym, co czujesz/co aktualnie dzieje się w Twoim życiu. To zawsze bardzo pomaga.
To akurat szczerze odradzam. Dużo osób tutaj to potwierdzi.
W momencie, gdy chcesz skonsultować takie rozterki z osobami, które nie mają pojęcia o nerwicy to taki brak uczuć, wątpliwości itp. będą jednoznaczne - nie kochasz, odejdź, zostaw.
Nawet często psychologowie nie znają tych mechanizmów...

Zapoznać się z artykułem Zordona, poszukać informacji na temat rocd i ufać sobie.
Wiadomo, że bliscy chcą dla nas jak najlepiej ale bez znajomości tego przez co przechodzimy ich rady mogą spowodować jeszcze większy lęk i nakręcenie zaburzenia.
Awatar użytkownika
ajona
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 134
Rejestracja: 14 lutego 2016, o 11:30

17 lipca 2016, o 15:04

Nachodzi mnie teraz myśl, że sama siebie oszukuje, że tak naprawdę go nie kocham, skoro sama sobie (i jemu) nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Coś do niego czuje, z jakiegoś powodu przytulam i całuje. Może z egoistycznych pobudek, bo sama potrzebuje bliskości, bo jest mi źle i ciężko? To przecież możliwe, że właśnie tak jest. Że wykorzystuję ludzi tylko po to, żeby się lepiej poczuć. Dochodzę czasem do wniosku, że nikt się dla mnie nie liczy. Że jestem tak zapatrzona sama w siebie, nie umiem wejść w konfrontację, w prawdziwą relację z drugą osobą, nie wiem właściwie co to znaczy, bo zawsze byłam jakaś pomylona pod tym względem. Nie wierze, że to ROCD. Najgorsze, że ja się już nie dziwie nerwicowym myślom. Po prostu przyjmuje je jako coś pewnego, uznając za realia, za prawdę. I kręcę się w kółko nie potrafiąc wyjść. Nie wiem czego chcę od życia, mam pretensje do siebie i do losu, że tak się dzieje, że nic się nie układa, a ja jeszcze na każdym kroku wymawiam się nerwicą, jakby to było usprawiedliwieniem wszystkiego, co robię, myślę i mówię. Tak nie może być. Nie na tym przecież polega życie, żeby uciekać. Mam wrażenie, że oboje od siebie uciekamy, że nie umiemy już cieszyć się sobą jak dawniej. Nasza relacja zmieniła się, ale w zupełnie nie pojętym dla mnie kierunku. Czy można powiedzieć, że pozwoliliśmy na to, żeby nerwica weszła nam na głowę i niszczyła wspólne życie i plany? Jest dziwnie, oboje siedzimy w tym jakby po uszy, nie mogąc si od siebie uwolnić. Jedno zamartwia się drugim, a życie przepływa gdzieś pomiędzy palcami.
szpagat
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 436
Rejestracja: 25 września 2015, o 13:30

18 lipca 2016, o 08:09

Ajona,.bierzesz jakies leki?
Bruce dobrze pisze.
Ja jeszcze dodam, zeby kierowac sie dniami "przeblyskow" kiedy choc na kilka minut wszystko wracalo do normy i bylismy soba.
Ja kocham bardzo i tez nie czuje, czasem ani Narzeczonego ani syna, ale sie nie poddam, w chwilach " normalnych" jest jak byc powinno. Malutko tych chwil, moze raz na tydzien jest ok, ale juz kiedys mialam natrectwa i okazaly sie nieprawda.
Awatar użytkownika
liczi
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 11
Rejestracja: 12 lipca 2016, o 17:44

18 lipca 2016, o 10:11

dziekuje Wam za odpowiedzi......bardzo! :)
i tez mam chwilę zwątpienia ze to nie nerwica tylko prawda bo inni sie ciesza przygotowaniami a ja sie martwię i lękam tym wszystkim, najlepsza wręta jaką miałam to, ta że odejdę od ołtarza i pomyślę ze zrobiłam błąd a wiem przecież, że to nie musi sie wydarzyc, że wybieganie do przodu nie ma sensu bo liczy sie teraz. a teraz jest na prawdę ok :)
Rusty jestem odpowiedzialna bardzo, i bardzo sztywne mam zasady moralne chociaż tolerancyjny światopogląd. małżeństwa moich znajomych sie porozpadały, ja też nie miałam pełnej rodziny, przeżywałam rozterki moich znajomych, pomagałam przejmowałam a teraz to się skupiło na mnie w postaci wątpliwości. BO niby sie nie dzieje u nas ale gdzieś z tylu głowy zostaje i kiełkuje.
Za radą ttuaj piszących SZPAGAT :) przestałam wymuszać i węszyć za ,,czuciem na siłę,, spokój też jest uczuciem, nie będe miała motyków po paru latach związku. Staram sie myśleć pozytywnie i mieć cały czas zajęcie, nawet sie zapisałam do kosmetyczki na zabieg który zawsze chciałam zrobić a nie miałam odwagi. mało tego mam jeszcze myśli ze moze urodze chore dziecko, albo ze dostanę depresji poporodowej i bede chcialam mu zrobic cos, ze moze bede sie zle czuc siedzac w domu caly czas na macierzyńskim, a koleżanka ktora jest w ciązy mowi ,,jakoś to będzie,, ;) bez zagłębiania sie w temat! żyje dniem i chwilą.
Pozdrawiam
szpagat
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 436
Rejestracja: 25 września 2015, o 13:30

18 lipca 2016, o 10:23

Liczi, damy rade :-) ja tez balam sie depresji poporodowej - nie mialam, a Maly juz ma 5 miesiecy :) i zdrowy i nie wywalilam Go przez okno. Choc jak tak biedak placze to nie raz ze strachem pomysle "boze zebym tylko nic Mu nie zrobila" bo.przeczytalam gdzie, ze jedna idiotka wywalila dziecko przez okno, "bo plakalalo"... no i sie wtedy boje. A potem jade z wozkiem na spacerze i omijam kolami konika polnego, zeby Go nie rozjechac i se mysle, ze sie boje takich rzeczy, ktore sa ze mna sprzeczne. Konika mijam, zeby sobie zyl, a Synka bym wywalila? Szok, jakie to glupie.
I jeszcze ta logika. Trzeba sie jej trzymac. Bo czy jakbym nie kochala Synka to karmilabym Go piersia na kazde zawolanie, wstawala w nocy co godzine, tulila itp. Dobra, teraz nie czuje, ale jak poczuje to bedzie dopiero moc :-)
Tak samo z Narzeczonym. Czy tulilabym sie, oddalabym swoj kawalek miesa, na ktory mialam ochote bo wiedzialm, ze On lubi, albo polspiaca chcialabym wyprasowac Jego ciuchy robocze o 5 rano, zeby mial suche? To jest wlasnie milosc, a uczucia jak wroca- wszystko mi wynagrodza.
Awatar użytkownika
ajona
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 134
Rejestracja: 14 lutego 2016, o 11:30

18 lipca 2016, o 16:02

Szpagat, biorę leki od miesiąca. Pregabalinę, która ma działać przeciwlękowo i od kilku dni jakiś neuroleptyk, który ma mi niby pomóc wyeliminować dręczące myśli. Problem w tym, że jak już chyba przestaje wierzyć. Załamuje się na każdym kroku. Właściwie cały czas kurczowo trzymam się szpitala, bo trudno mi odejść z miejsca, w którym zaznałam względnego spokoju ducha. Jestem teraz na oddziale dziennym i zastanawiam się czy skorzystać z możliwości pracy terapeutycznej na grupie. Ale nie wiem w zasadzie czego oczekuje. Chodzi chyba tylko o przedłużenie pobytu w szpitalu, bo to pozwoli mi odroczyć myślenie pt. co dalej z moim życiem, z pracą, ze ślubem i w ogóle ze wszystkim.
Krystian S
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 163
Rejestracja: 18 maja 2016, o 19:13

18 lipca 2016, o 16:12

szpagat pisze:Liczi, damy rade :-) ja tez balam sie depresji poporodowej - nie mialam, a Maly juz ma 5 miesiecy :) i zdrowy i nie wywalilam Go przez okno. Choc jak tak biedak placze to nie raz ze strachem pomysle "boze zebym tylko nic Mu nie zrobila" bo.przeczytalam gdzie, ze jedna idiotka wywalila dziecko przez okno, "bo plakalalo"... no i sie wtedy boje. A potem jade z wozkiem na spacerze i omijam kolami konika polnego, zeby Go nie rozjechac i se mysle, ze sie boje takich rzeczy, ktore sa ze mna sprzeczne. Konika mijam, zeby sobie zyl, a Synka bym wywalila? Szok, jakie to glupie.
I jeszcze ta logika. Trzeba sie jej trzymac. Bo czy jakbym nie kochala Synka to karmilabym Go piersia na kazde zawolanie, wstawala w nocy co godzine, tulila itp. Dobra, teraz nie czuje, ale jak poczuje to bedzie dopiero moc :-)
Tak samo z Narzeczonym. Czy tulilabym sie, oddalabym swoj kawalek miesa, na ktory mialam ochote bo wiedzialm, ze On lubi, albo polspiaca chcialabym wyprasowac Jego ciuchy robocze o 5 rano, zeby mial suche? To jest wlasnie milosc, a uczucia jak wroca- wszystko mi wynagrodza.
Pięknie napisane :) aż mi poprawiłaś humor :) tez oczekujemy z zona dziecka i mam milion mysli dziennie na ten temat :/
Awatar użytkownika
liczi
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 11
Rejestracja: 12 lipca 2016, o 17:44

18 lipca 2016, o 16:29

dziekuje wszystkim za słowa wsparcia! to dla nas bardzo ważne :)
natręciątka są i pewnie będą ale nie nadawajmy im znaczenia i nie skupiajmy się na tym. Przeczytałam cały wątek Zordona.
Szpagat tekst o tym, że teraz nie czujesz ale jak poczujesz to będzie moc mnie rozwalił i pozytywnie nastawił, bo dopiero wtedy będę czuła powera i mam nadzieje ze mnie najdzie z zaskoczenia zeby radość była wieksza ;) taka niespodzianka heh.
NothingSpecial3
Świeżak na forum
Posty: 3
Rejestracja: 15 kwietnia 2016, o 20:51

24 lipca 2016, o 19:34

Liczi, ajona bardzo się cieszę, że Was tu spotkałam. Ja ze swoich chłopakiem mieszkam już ponad rok, razem jesteśmy 3 lata, jest wspaniałym człowiekiem i czuję, że to z nim chce stworzyć rodzinę. Od momentu kiedy mi się oświadczył,( pomimo , że nie mogłam się tego doczekać, bo tuż po wspólnym zamieszkaniu byłam pewna, że to z nim spędzę życie) mam dokładnie to co Wy. Lęki, natrętne myśli, że jednak go nie kocham. Boje się tych myśli zwłaszcza, że nasz ślub już za 3tygodnie. Mam ataki paniki w których najlepszym wyjściem wydaje mi się ucieczka. Przez te natręctwa nie mogłam cieszyć się przygotowaniami... kiedy poraz pierwszy naszły mnie takie myśli zaczęłam szukać odpowiedzi na forach internetowych, znalazłam odpowiedzi typu "jeśli masz wątpliwości odwołaj ślub, nie kochasz" które jeszcze pogorszyły mój stan, zaczęłam się nakręcać. Płacz nocami, ogromny lęk przed popełnieniem błędu. aaliza jego zachowań, wyglądu, swoich uczuć, wszystkiego doprowadzała mnie do rozpaczy. Nie mogłam tego znieść, zwłaszcza , że gdzieś w głębi czułam, że jeśli odwołam ślub popełnię ogromny błąd. Każde pytanie o to "jak przygotowania do ślubu" powodowały ścisk w żołądku... Muszę przyznać, że czasem mam dni , godziny, często po odsłuchaniu pogadanek victora i divo na yt kiedy jestem pewna, że to co sobie wmawiam to iluzja, że już dam radę, że już wszystko jasne. Wtedy na myśl o slubie czuję podekscytowanie, radość i ogromną miłość do narzeczonego. Niestety trwa to bardzo krótko. Za chwile znowu lęk, strach, czarne myśli typu, "a co jeśli dzień po slubie zdam sobie sprawę ze popelnilam blad , ze go nie chce " " a co jeśli w dzień ślubu będę przygnębiona brakiem uczuć"... Do tego dochodzi wielki smutek , że czas jakim jest narzeczeństwo upłyną mi szybko i raczej w smutku i wątpliwościach (natretna myśl - "a jeśli to znak?" ) ehhh... Na szczęście mój ukochany jest przy mnie, wie o wszystkim, mówi mi , że przejdziemy przez to razem itp. Moja rzeczywistość jest totalnym zaprzeczeniem moich myśli. Precież gdybym nie kochala , to czy starałabym się dla niego? Robiła mu kanapki o świcie , niespodzianki itp.? Jestem z rodziny gdzie codziennością były awantury, poniżanie... może po prostu nie umiem żyć w spokojnym, stabilnym, pełnym wzajemnego wsparcia związku? Nic już nie wiem.

-- 24 lipca 2016, o 19:34 --
Szpagat tekst o tym, że teraz nie czujesz ale jak poczujesz to będzie moc mnie rozwalił i pozytywnie nastawił, bo dopiero wtedy będę czuła powera i mam nadzieje ze mnie najdzie z zaskoczenia zeby radość była wieksza ;) taka niespodzianka heh.[/quote]

Oj mnie też poprawił humor ten post :) :D
okularnica
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 76
Rejestracja: 18 czerwca 2015, o 19:20

28 sierpnia 2016, o 21:08

liczi pisze:witajcie :)

nie wiem sama od czego zacząć....niedługo mój ślub, wszystko było ok i byłam szczęsliwa i pewna siebie do czasu kiedy pewnego pięknego dnia obudziłam się i w mojej głowie pojawiło się pytanie czy ja go kocham i czy to jest człowiek na całe życie, wystraszyłam się tego bardzo, odrazu starałam się zablokować tą myśl ale ziarno zostało zasiane. zaczęłam analizować wszystko nie widząc logicznej przyczyny takich myśli. mieszkamy razem ponad rok uważałam, jeszcze miesiąc temu ze to był najlepszy rok w moim życiu, nie mam problemów w związku, z jego rodziną czy moją. Staram się myśleć logicznie ale cały czas odczuwam strach i paniczny wręcz lęk, że to może nie to. Wiem że to formalność. Z drugiej strony naczytałam się na różnych forach, że skoro mam wahania itp tzn że nie kocham i nie chce z nim być bo czas do ślubu powienien byc najlepszym czasem i powinnam tryskać radością. Tak sie w tym pogubiłam i zapętliłam, że w tej chwili czuję tylko ucisk w gardle i klatce piersiowej i myśli, żeby uciekać itp. Najgorzej żałuję, że nie jestem juz ta dziewczyną którą byłam jeszcze miesiąc temu, pewną siebie, swoich decyzji, wyluzowaną i radosną :( tak mi żal tego wszystkiego. Czytałam Wasze porady i wpisy, staram sie na tym opierać. Nie wiem czy to choroba jakaś bo nie byłam u lekarza. Przy okazji opowiem też, że 6 lat temu miałam chyba jakieś nerwicowe załamanie. Pamiętam, że stałam wtedy przy zlewie myjąc naczynia i poczułam szybkie bicie serca i straszny strach, od tamtej pory przez kolejne 3 m.ce nic juz nie było takie samo. wyprowadziłam się do rodziców bo bałam się byc sama czułam cały czas szalejące serce i ucisk na sercu, myślałam, że umieram, że nie dam rady. siedziałam całymi dniami w domu, byłam u kardiologa ale nic mi nie powiedział oprócz tego że mam nieregularne bicie serca co jeszcze gorzej na mnie wpłynęło. Wyjazdy do szkoły kosztowały mnie tyle, że nawet sama nie wiem jak to określić. Siedziałam skulona w kłębek itp. zaczełam szukać pomocy w książkach i nie poddawałam się i próbowałam wychodzić z domu mimo panicznego lęku. Później miałam wyjazdową pracę i też przeżywałam ogromny stres, obce miasto itp, niby niedaleko ale też nagle naszedł mnie strach, który uderzył w moją mamę, bałam siię ze jej coś zrobie, miałam też myśli o opętaniu. Ale jakoś to przeszłam. Jak sie udało do tej pory nie wiem ale wróciłam do żywych ale potrafiłam leżeć i się nie ruszać, chyba wtedy miałam coś na wzór odrealnienia . i gdybym wtedy trafiła na to forum może bym wiedziała co mi jest.... a obecnie to coś uderzyło w moje myśli i cały czas morze myśli, wątpliwości itp, to mi nie daje funkcjonować. może sie pochwalę najwstydliwszą myślą moim zdaniem jaka mi się pojawiła w głowie. Boję się, że złoże przysięge i zaraz po tym złapie mnie za gardło strach, że to nie to. Nie wiem już co mam myśleć bo mam czajnik gwiżdżacy w głowie a nie mózg.
Przepraszam, że tak długo...Dziekuję wytrwałym, że wyczytali do końca.... i życzę samych dobrych PEWNYCH dni
Pozdrawiam :)
Proszę nie popełnij mojego błędu i nie wmawiaj sobie, że ślub to najpiękniejszy dzień życia a czas przed nim ma być jak najlepszy. Takie przekonania raczej oddaj kobietom, które przedawkowały nierealne, romantyczne książki/ filmy i nie do końca znają prawdziwe życie.
Tak naprawdę sam ślub (oprócz przysięgi, którą się składa) moim zdaniem nie musi być "cudowny" itp. - to jest tylko presja otoczenia, gazet, która Tobą zawładnęła. Naprawdę najważniejsze jest to jak się ze sobą dogadujecie - a jeśli jest ok i masz natrętne myśli na ten temat to nie daj sobie wmówić, że jeśli się wahasz to nie może być to ten mężczyzna. Są różni ludzie, różne sytuacje, różne choroby (nerwica), które zniekształcają obraz i nie należy słuchać takich ogólnych, stereotypowych tez. :)
NothingSpecial3
Świeżak na forum
Posty: 3
Rejestracja: 15 kwietnia 2016, o 20:51

31 sierpnia 2016, o 18:51

Liczi ja jestem już po ślubie :))) Swój przypadek opisałam kilka postów wyżej. Dziś mogę Ci powiedzieć, że dzień ślubu był cudownym dniem. 2 tygodnie przed ślubem zaczęłam czuć się lepiej i to dzięki wsparciu jednej z forumowiczek. W dzień ślubu lęki i głupie myśli odeszły. Minęły już 2 tygodnie a ja codziennie dziękuję Bogu, że nie dałam się zwieść tym lękom. Jestem spokojna i szczęśliwa :) Zgadzam się w 100% z okularnicą, gdyby nie te wszystkie głupoty wypisywane w gazetach i na innych babskich forach typu "jak masz wątpliwości to, to nie jest ten facet" już dawno bym się ogarnęła z ta nerwicą. Liczi, żyj swoim życiem a nie wyobrażeniami które podsuwa Ci nerwica. 3 mam za Ciebie kciuki. Powodzenia :)
ODPOWIEDZ