Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Jeden raz z ecstasy i "pierdut". Odrealnienie i lęki (głównie przed zwariowaniem)

Forum dotyczące derealizacji i depersonalizacji.
Dzielimy się tutaj naszymi historiami, objawami, wątpliwościami oraz wszystkim co nas dręczy mając derealizację.
Dopisz się do istniejącego tematu lub po prostu jeśli chcesz stwórz nowy własny wątek.
ODPOWIEDZ
tomasz89
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 2
Rejestracja: 26 lipca 2018, o 11:33

3 czerwca 2019, o 20:16

Cześć wszystkim,

jestem na forum już prawie 11 miesięcy (tyle trwa właśnie moje zaburzenie), ale do tej pory się tu nie udzielałem. U mnie wszystko zaczęło się 15 lipca minionego roku. Jechałem wówczas samochodem z dziewczyną nad morze. Nie dalej, jak po przejechaniu 100 km, zacząłem się czuć bardzo dziwnie i słabo. Przystanąłem na chwilę przy jednej ze stacji benzynowych, żeby się trochę "przewietrzyć", odpocząć. Po kilku minutach znów wsiadłem do auta, ale nie był to - jak się okazało - dobry pomysł. Ujechałem kilka kilometrów i myślałem, że dosłownie koniec ze mną. Uczucie jakbym zaraz miał zemdleć + przyspieszone bicie serca + potworny strach przed utratą życia/zdrowia. Ostatecznie to moja dziewczyna poprowadziła samochód już nad samo morze. To była mordęga. Z 8-9 h jazdy w ogromnym upale i z nieustanną analizą co mi jest. A przykro było mi tym bardziej, że wcześniej bardzo się cieszyłem, że wieczorem obejrzę finał mundialu Francja-Chorwacja :(( I w końcu po przyjeździe go obejrzałem, ale leżąc w łóżku i umierając na wszystkie możliwe choroby tego świata. Na początku za wszystko obwiniałem niewyspanie (przed wyruszeniem nad morze spałem zaledwie dwie godziny!) i wypitego do śniadania red bulla. Taka mieszkanka rzeczywiście mogła mnie poskładać.

Na drugi dzień, już na miejscu, poszedłem do lekarza. Zrobiono mi EKG, ale chyba nic strasznego nie wykazało. Dostałem witaminy i dipherghan na uspokojenie. Na samych wakacjach zauważyłem jednak, że nieco zmieniło mi się percepcja. Trochę tak jakbym wszystko oglądał za szybą. Zaczęło się oczywiście przeszukiwanie internetu, różnych forów. Jeszcze na urlopie doszedłem do wniosku, że to "tąpnięcie" może mieć związek z tym, że tydzień przed wyjazdem po raz pierwszy w życiu spróbowałem ecstasy na imprezie. Wcześniej kilkanaście razy w życiu (a mam już prawie 30 lat) próbowałem marihuany i nic strasznego się po niej działo. Po kilku godzinach działania ecstasy dostałem nagle potwornego, zwierzęcego lęku, że coś się ze mną stanie, że będę musiał trafić do szpitala, że tam będą walczyć o moje życie. To było prawdopodobnie efektem tego, że zacząłem odczuwać, że tabletka mocno weszła. To dziwne uczucie minęło po kilku minutach, pamiętam, że byłem zlany potem ze strachu. Pogadałem o tym z kolegami i mówili, żebym do tego po prostu nie wracał. Niemniej jednak przez kilka kolejnych dni miałem rozkminy w stylu: "co to się właściwie stało?". Pamiętam też, że przez ten tydzień między imprezą a wyjazdem nad morzem zdarzały się krótkie momenty, w których dziwnie się czułem, ale nie zwracałem na nie uwagi.

Podczas powrotu do domu znad morza miałem kolejny atak paniki (jako pasażer). Tym razem jednak nie był oparty o fizyczne dolegliwości, ale strach przed zwariowaniem. Pamiętam, że przez dobrych kilkanaście minut nie potrafiłem z siebie wykrzesać ani słowa. Następne dni były dziwne. Lekko zmieniona percepcja (właśnie to bycie za szybą + uczucie, że "mnie tu nie ma" w niektórym momentach + nadwrażliwość na światło + wrażenie, że przedmioty w dalekiej perspektywie jak np. chmury czy domy wyglądają nieco inaczej, jakby na makiecie), lęki, rozkminy, co mi właściwie jest. Niekomfortowo czułem się też w tłumie. Gdy siadałem w jakieś knajpie, to lęk wzrastał i pojawiał się jakby "stan zagrożenia", tj. nie umiałem wysiedzieć, przeszkadzał mi hałas, byłem strasznie wyczulony i skupiony na gwarze charakterystycznym dla takich miejsc.

Po urlopie wróciłem do pracy. Jakoś dawałem radę, ale i tak mega się męczyłem. Poszedłem do znajomej psycholożki, opowiedziałem jej o wszystkim (chodziłem do niej z 6-7 lat temu, przy okazji natrętnych myśli na tle zazdrości o byłego partnera mojej dziewczyny. Wtedy po jakimś roku-1,5 ten epizod nerwicowy minął). Zasugerowała terapię, na którą zacząłem chodzić. Przebadałem się też u lekarza rodzinnego. Morfologia + cukier + tarczyca. Wszystko w normie.

Pod koniec sierpnia zaczęły pojawiać się bezsenne noce, pobudzenie, nocne ataki niepokoju. Miałem kilka takich nocy z rzędu, byłem potwornie zmęczony psychicznie, trzęsły mi sie ręce, zdarzały mi się wybuchy płaczu. Aż w końcu pewnego dnia (pracowałem wtedy z domu) lęk był już tak mocny, że pojechałem z ojcem i dziewczyną na pogotowie. Opowiedziałem o wszystkim lekarzu, ten skierował mnie do psychiatry. Pojechaliśmy tam tego samego dnia. Sama obecność w takim miejscu spowodowała jeszcze większy niepokój. Psychiatra mnie wysłuchał, stwierdził zaburzenia lękowe. Przepisał paroksetynę (zalecił 20 mg) i hydroksyzynę.

Wziąłem L4 na dwa tygodnie. Lęki się wzmogły i generalnie cały czas leżałem w łożku, ograniczając się jedynie do spacerów z psem. Pod koniec września poczułem się lepiej. SSRI mnie wyciszyło, ale jednocześnie cały czas miałem wrażenie, że jestem za jakąś szybą. Ten kokon, nieco zmieniona percepcja w stosunku do derealizacji jeszcze sprzed lęków, strasznie mnie wkurzał. Skupiałem się na tym, cały czas widziałem tylko to, że jest inaczej, niż kiedyś. Zapewne nie jest to najbardziej tragiczne DD spośród wszystkich osób, które się tu udzielają. Bardzo mnie to jednak wkurzało.

Gdzieś w tle cały czas pojawiały się analizy, czy aby to na pewno tylko i wyłącznie nerwica, czy ta zmieniona percepcja nie oznacza czegoś poważniejszego? W okolicach listopada/grudnia nasiliło się sprawdzania wszystkiego i upewnianie się u dziewczyny - czy widziałaś, czy słyszałaś to. Gdy kiedyś wyszedłem z bloku i miałem wrażenie, że ktoś poświecił po mnie laserem (sam tak robiłem innym za gówniarza :DD ), to myślałem, że eksploduję ze strachu. Potrafiłem też np. zrobić zdjęcie psa, który gdzieś nagle wyskoczył mi pod blokiem. Hasło "nerwica a schizofrenia" byłoby w Google na moim komputerze wpisywane do zdarcia. Logicznie wszystko wskazywało na to, że jednak nie jest tak źle, ale jakaś patologiczna chęć uspokajania się zawsze brała górę. Gdziekolwiek też pojawiał się motyw choroby psychicznej (książka, tv, jakaś rozmowa ze znajomymi), strasznie mnie to elektryzowało.

Miesiące mijały, a szyba nie odchodziła. Miałem lepsze i gorsze momenty. Np. strasznie źle wspominam ubiegłoroczną Wigilię u rodziców. Taki dzień, a ja byłem tam zupełnie nieobecny. Strasznie mnie to przybiło. Generalnie rzadziej spotykałem/spotykam się ze znajomymi, strasznie wkurzała mnie ta inna, zmieniona percepcja. Równolegle w pracy cały czas dawałem radę. Pojawiały się jakieś nawet małe sukcesy. Zapewne nikt nie zauważał, że coś jest nie tak. Nawet w styczniu usłyszałem opinię od jednego ze znajomych: "O, Tomek, widzę, że odżyłeś". To akurat osoba, która wiedziała, że byłem na L4. Wcześniejsze zwolnienie uzasadniałem przepracowaniem i nadmiarem stresu. Czasem się wkurzałem na to, że w pracy siedziałem z przyklejonym uśmiechem (nawet przy złym samopoczuciu potrafiłem sypać żartami), że niby z boku wszystko wygląda cacy etc., a gdy wracałem do domu, to znów zaczynałem się nakręcać i analizować. Myślałem nawet, że chyba lepiej, gdybym całkowicie zaniemógł i nie potrafił wstać z łóżka, żeby mnie gdzieś zamknęli i żeby wszyscy wiedzieli, że coś jednak ze mną nie tak.
Aha, z dwa tygodnie przed feralną imprezą zapisałem się też na prywatny angielski. I tam również daję radę. Test wieńczący pierwszy semestr zaliczyłem na 96 proc. Piszę to celowo (nie jest to żadne chwalenie się, nic z tych rzeczy), ponieważ naprawdę na każdym kroku potrzebuję potwierdzeń, że wszystko ze mną ok (wiem, że to głupie).

Miałem kilka spotkań z Wiktorem na Skype (za które bardzo jeszcze raz dziękuję), gdzie bardzo przystępnie opisał mi to wszystko, co się ze mną dzieje. Kilka dni temu spanikowałem, bo podczas rwanego snu pojawiły się mi się chyba po raz pierwszy omamy hipnagogiczne i też dość szybko naprostował mnie, że jednak nie wariuję. Po każdej takie rozmowie byłem mega pozytywnie naładowany, ale entuzjazmu starczało tylko na kilka dni. Później znów zaczęło się sprawdzanie, upewnianie się i olewanie tego wszystkiego, co wcześniej wypracowałem i czego się dowiedziałem.

Z kilkanaście ładnych razy byłem też u psycholożki. Nie wiem jednak, czy mogę to nazwać terapią. Bardziej przypominało to pogaduchy. Muszę jednak przyznać szczerze, że nie angażowałem się w 100 proc. Niby dostawałem jakieś zadania i ćwiczenia, ale robiłem je często na kolanie. Przeważała niewiara w słowa psychiatry/psycholożki/Wiktora, jakieś takie życzeniowe myślenie "a jakoś to będzie", niezorganizowanie, pierdołowatość, bierność i nieumiejętność brania sprawy w swoje ręce (to z pewnością towarzyszy mi też w innych sferach życia). A poza tym: ogromna kontrola, brak akceptacji, olewanie dialogów wewnętrznych, brak wyrozumiałości do siebie. Cieszę się, że nie zamknąłem się całkowicie w domu i jakoś funkcjonuję. Ale już np. zaniedbałem bieganie, grę w piłkę, wolałem się obżerać, no i efekt taki, że przez prawie rok na masie przybrałem 7-8 kg.

Cały czas z tyłu głowy tli się też żal do siebie o spróbowanie narkotyku, który w jakiś sposób wywrócił mi życie do góry nogami. Obwiniam się, że ja - taki stary koń - przez wszystkie szczenięce, nastoletnie lata nie narobiłem praktycznie żadnych większych głupot, a już w "poważnym" :DD wieku przytrafiło mi się coś tak absurdalnego.

SSRI odstawiłem kilkanaście dni temu, na razie nie ma tragedii, choć niepokój może minimalnie się zwiększył. Jedno spostrzeżenie: szybę lekową zastąpiła moja zwykła szyba "nerwicowa". Percepcja dalej nie wróciła do normy, choć się zmieniła.

Do refleksji nad swoim odburzaniem (albo raczej niby-odburzaniem) skłoniły mnie dwa wyjazdy z moją dziewczyną - w majówkę i miniony weekend. Byliśmy w pięknym miejscach w górach, ale ja to byłem tam obecny raczej tylko duchem. Pojawiały sie straszne dołki (stany quasi-depresyjne też nie są mi obce). I nie chcę, żeby tak więcej było. Generalnie zauważam, że lęki i odcięcie łapią mnie właśnie w takich momentach, gdzie jeszcze rok temu istniałoby duże prawdopodobieństwo, że będą one piękne i niezapomniane. A teraz jest jedna wielka kupa. Jakoś tam niby żyję, ale to takie życie z zaciągniętym hamulcem. Jego jakość w ostatnich 11 miesiącach spadła. Choć zdarzają się też oczywiście kilkudniowe momenty dobre, przebłyski, że "chyba wraca stare, dobre", to jednak jakoś szybko to roztrwaniam.

Zastanawiałem się nad grupową terapią z NFZ w nurcie psychodynamicznym (z pewnością są we mnie różne konflikty i niewyrażone emocje - gniew, żal z dzieciństwa, choć z drugiej strony nie chcę jakiejś martyrologii budować wokół własnej osoby) ale ostatecznie postawię jednak na prywatną poznawczo-behawioralną. Naprawdę chcę w końcu ruszyć z miejsca. Za miesiąc mam urlop i zagraniczny wyjazd, i strasznie się boję, że znów coś będzie nie tak. Że będę marudził, narzekał, męczył siebie i swoją dziewczynę (jej to się należą wielkie brawa i tony kwiatów za znoszenie wszystkich zjazdów i zrzędzeń starego, prawie 30-letniego chłopa :lov: :DD ).

I ten post ma też chyba za zadanie, żeby pewien etap nerwicowy zamknąć w klamrę i zacząć jakiś nowy rozdział. Bo naprawdę szkoda życia w takim stanie. Przede wszystkim muszę jakoś ten strach przed zwariowaniem/chorobami psychicznymi "wypunktować", bo to strasznie męczy. Ja od najmłodszych lat lubiłem horrory/straszne historie - bałem się ich, a jednocześnie strasznie mnie pociągały. Miałem także i nadal mam naturę marzyciela, jakąś tam wrażliwość, ale i także lękowe usposobienie. Może to jest jeden z tych powodów akurat takiego lęku?

PS. Za wszelkie sugestie, porady, słowa pokrzepienia, a także "opierdole" będę wdzięczny :)
mickey27
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 109
Rejestracja: 21 kwietnia 2015, o 21:59

3 czerwca 2019, o 20:48

klasyczne wkrętki i mnie się od czegoś takiego zaczęła ogólnie nerwica a dokladnie wielki epizod. mnie tylko zastanawia po co znowu szukasz terapeutów i jestem pewien że to znowu będzie chwilowa motywacja a nie działanie bo myślisz że terapeuta to da ci lekarstwo jak przestać wyszukiwać. chodze do wiktora już nie pamietam od kiedy dokładnie ale parę ładnych miesięcy i jest to typowa terapia plus konkretna wiedza jakiej nie mają psychologowie bez własnych przeżyć. mogłeś się tego trzymać na ile się da regularnie bo to daje efekty ale i tak bez zaprzestania narzekania i szukania się nie obejdzie. jak nie przestaniesz to nie znajdziesz nigdzie złotego środka. a widać że go szukasz bo chcesz się upewniać nadal i kombinujesz z terapiami myśląc że usłyszysz coś nowego co ci to zabierze. wogóle nastawiając się ze za miesiąc ma być dobrze będzie na pewno źle. są to tak rozłożone procesy w czasie że trudno sobie to nawet wyobrazić jak się człowiek za to bierze na poważnie. bierzesz się na poważnie i już myślisz co będzie za miesiąc. to nie jest na poważnie. sam musisz przestać o tym mówić i szukać idealnego wyjaśnienia. jakbym nie przestał googlować i narzekać i nazywać tego chorobą i czymś strasznym to nadal miałbym depersonalizację i jestem tego pewien. i widzę że dokładnie tak samo działa moja nerwica tylko mi ciężej z nią wychodzi bo się za bardzo rozwineła bo na to pozwoliłem czego żałuję. ale też powoli jest lepiej i to co ja tobie radze to nastawić się na większą ilośc czasu. najbardziej to pomaga jak się patrzy na wszystko potem wstecz.
tapurka
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 574
Rejestracja: 15 czerwca 2018, o 17:51

3 czerwca 2019, o 21:17

Nie rób sobie presji że za miesiąc na wyjeździe masz już czuć się dobrze. Presja = depresja
you infected my blood
ALICJA3000
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 38
Rejestracja: 15 września 2018, o 18:23

3 czerwca 2019, o 21:27

Mają rację że z presją na czas to możesz zapomnieć o takim totalnym odejściu zaburzenia bo w ostateczności będzie cię rozwalało na łopatki poprzez myśli że nie przejdzie ci pewnie nigdy i będziesz tak potem żył tylko tym i nadal objawami choćby dwoma które nie ustąpią bo masz presję i nerwicy to wystarczy aby się utrzymać. Jestem teraz na takim etapie właśnie czyli wszystko bez mała poznikało a taką obawę mam i dwa objawy a zrobiłam to sobie głupią presją.
tomasz89
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 2
Rejestracja: 26 lipca 2018, o 11:33

3 czerwca 2019, o 21:47

Dzięki za odpowiedzi. Może to zle zabrzmiało, ale już wyjasniam: Ja nie nastawiam się, że za miesiąc będzie już cacy, bo nie będzie. Ja to wiem doskonale. Wyznaczałem już sobie tyle cezur czasowych, że głowa mała. Że przejdzie mi do urodzin (październik), potem że do swiat/końca roku, wiosny etc. Porowanywalem do z poprzednim zaburzeniem nerwicowym,.jego dlugoscia etc. To nie ma sensu, tylko bolesnie sie tym rozczarowywałem. Chodzi mi raczej o to, że zbliżają się wakacje, rok od początków zaburzenia, a ja dalej w dupie. Że to naprawdę jest moment alarmowy.

Co do psycholożki, to uwagę na to zwrócił mi również Wiktor. Czy nie jest czasem tak, że chce ją zmienić, żeby się uspokoić znów na moment i znów się nacieszyć przez jakiś czas potwierdzeniem, że jednak chyba nie jest ze mną tak źle, jak czasem mi sie wydaje. Mialem nawet mysli, zeby wrocic do poprzedniej pani psycholog, ale chyba najbardziej pragnę w tym momencie nowego otwarcia. I to nie wynika z chęci zrzucenia winy na kogokolwiek. Mam świadomość, że popełniłem wszelkie możliwe błędy do tej pory. I wiem, że zachodzi obawa, że znów może kiedyś zechcę "nowego otwarcia" i będę tak robił do usranej śmierci.
Gafa
Hardcorowy "Ryzykant" Forum
Posty: 723
Rejestracja: 27 grudnia 2016, o 14:27

4 czerwca 2019, o 19:04

Czasem warto zmieć terapeutę. Ja tak zrobiłam i nie żałuję. Jednak faktycznie zastanów się czy nie szukasz cudownej terapii, która wyciągnie Cię z nerwicy. Być może, tak naprawdę potrzebujesz wytrwałości i cierpliwości w stosowaniu wiedzy którą pewnie już masz.
Kremu
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 102
Rejestracja: 28 lutego 2019, o 22:54

18 czerwca 2019, o 14:57

Nie masz takich silnych tych stanów dd z tego co opisujesz dlatego ja bym na twoim miejscu zostawił te derealizacje i deprersonalizacje i powiedział ze to od lęku wszystkie zmienione uczucia teraz i nie szukał za wiele wyjaśnień. Ja żałuję że naczytałem się o narkotykach i chorobach psychicznych i uważam że dlatego do dziś to trwa u mnie w tak silnym stopniu bez żadnych zmian a nawet pogorszenie jest.
ODPOWIEDZ