Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Diagnoza borderline - moja historia

Forum o zaburzeniach osobowości (boderline, unikająca - lękowa, zależna, schizotypowa itp)
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
raito_
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 65
Rejestracja: 14 czerwca 2019, o 10:44

7 lipca 2019, o 18:57

Cześć. Pisałem tu kiedyś na forum ale z uwarunkowaniem na jeden problem, teraz mam trochę jakby większy podgląd na sprawy i chciałbym niejako opowiedzieć swoją historię podzieloną na poszczególne akapity i trochę się doradzić, bo mam wrażenie, jakoby moje problemy się nawarstawiały na siebie. :) Będzie długo, ale liczę, że może kogoś zainteresuję i ktoś znajdzie tu coś, co może mu pomoże.

Więc: po 3 latach brania tabletek antydepresyjnych (mam 18 lat) zdenerwowany zażądałem u psychiatry przybliżenia diagnozy, żeby chociaż mniej-więcej określić co mi jest. Początkowo, gdy byłem młodszy i gdy opowiadałem o swoich problemach byłem zbywany tekstami takimi jak: to tylko dorastanie czy z czasem sam będziesz to wiedział – nie przeszkadzało to jednak w tym, żeby przepisywać mi kolejne lekarstwa, których mimo młodego życia przerobiłem chyba więcej, niż niektórzy starsi ludzie: citalopram, sertralina, trazodonum, klomipramina, klonazepam, alprazolam, diazepam + jakieś leki typowo pod schizofrenię, gdy zgłaszałem jej objawy, ale nie pamiętam już jakie konkretnie. Generalnie wykształciłem już sobie tak wielką wiedzę o lekach, że jestem dla członków rodziny w ich kwestii bardziej zaufany niż lekarze. Jak tak dzisiaj myślę, to poza benzodiazepinami, które jedynie przykrywały moje problemy psychiczne, żaden z nich mi nie pomógł, a poprawy stanu wynikały ogólnie z mojej zmienności, aniżeli z zażywania leków.

Wracając, pierwszą diagnozą była depresja z lękami. Nie zgadzałem się z nią w ogóle, bo nie czuję, że mam depresji – diagnozująca mnie pani psycholog tak samo twierdziła, że ani po zachowaniu, ani po wyglądzie nie widać u mnie, jakoby problemem była depresja. Czasem czuję się depresyjnie, ale jak tak się nie czuć, gdy nie da się ze sobą wytrzymać, a wszystkie emocje, uczucia i relacje można opisać słowem chorągiewka? W końcu nadeszły wyniki testów: zaburzenia osobowości borderline. I informacja, że w tych najgorszych stanach bliżej mi do schizofrenii niż depresji. Super informacja dla kogoś, kto ma 18 lat, prawda?;DDD

Zacząłem analizować moje dotychczasowe życie pod tym względem, bo jako osoba zainteresowana psychologią o borderline wiedziałem dużo, ale nigdy nie przypasowywałem go sobie. Wszystko pasuje jak ulał. Ale czy coś szczególnie się zmieniło od tego czasu? Dalej nie wierzę, że to to (a że tylko to już na pewno nie, tylko muszę jeszcze dojść z kimś z odpowiednimi kompetencjami do tego, co mi jeszcze dolega). A jak wyglądało dotychczas moje życie?

Pewnie nikogo z was nie zaskoczy, że zmiennie. :DDD Zmieniały mi się zainteresowania, z niektórych zaangażowany już na 100%, gdy dochodziło już do tego, że będą moją przyszłością: rezygnowałem z dnia na dzień. Bo to jednak nie to. Od dziecka mam ten sam problem ze związkami z dziewczynami i teraz już powoli kobietami. Na początku jestem super zakochany, no idealna jest po prostu, świata poza nią nie widać - ale jak przychodzi co do czego, to jednak nieee. Czasem odrzucały mnie poważne deklaracje, czasem coś zaczynało mi przeszkadzać (typu a bo nos nie ten, a bo nogi za grube, a bo nie pasuje do mnie). Gdy byłem młodszy to nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo, ale im bardziej siedząca w mojej głowie cholera się rozwijała, tym gorzej. Doszło do tego uczucie przeraźliwej samotności. Rozumiecie to? Mieć 17 czy 18 lat i ryczeć po nocach, że jakim to się jest samotnym. Oczywiście do czasu, gdy znów kogoś się nie pozna, na początku naobiecuje gruszek na wierzbie, a potem zniknie, bo to jednak nie to. Myślicie, że emocje i uczucia w związkach to mój jedyny problem? To by było za proste, bo teraz, gdy znalazłem swoją obecną dziewczynę i czułem do niej najwięcej dotychczas, nagle zmieniła mi się...

Orientacja seksualna. Ale jaja, co? To było tak, że przy którymś spotkaniu, dziewczyna położyła mi rękę na udzie. Jako że emocje są dla mnie ważne, dobrze pamiętam, co wtedy pomyślałem: Dlaczego nie czuję się przyjemnie w środku? Może jestem gejem?. No i się zaczęło. Znów, bo miałem już takie dylematy półtorej roku wcześniej. Wydaje mi się teraz, że zawsze taki byłem, tylko nic nie zauważyłem do teraz. Wyobrażacie sobie, co się teraz dzieje? Jestem chorobliwie zazdrosny (tak, że aż chce mi się wymiotować), boję się, że dziewczyna mnie zostawi, czasem mam impulsy, że chciałbym coś więcej z inną kobietą, a przy tym jestem święcie przekonany, że jestem homoseksualny, bo pociąga mnie każdy prawie facet, którego spotkam. Jakby ktoś o tym nagrał film, to sam ryczałbym w pierwszym rzędzie w kinie ze śmiechu. :) Tym razem jednak nie podejmuję żadnych decyzji – jak dla mnie ludzie są obojnakami w kwestii seksu, a prawdziwą orientację deklaruje to, z kim chcemy się związać – a mi przecież zmieniło się to już kilka razy w ciągu dwóch lat. Może to nie jest do końca przyjemne myślenie dla kogoś, kto ze mną żyje, ale nikt nie musi wiedzieć co mi siedzi w głowie, bo niektórzy mają o wiele gorzej z głowami, a ja swoimi myślami nikogo nie krzywdzę.

W ogóle przybrałem co do swoich problemów następującą postawę. Nie jestem psychologiem ani psychiatrą, ale mi to pomogło:
1. Przyznanie sobie, że ma się z czymś problem.
2. Akceptacja siebie, nieważne jaki to problem – w tym kraju jeszcze nie jest tak źle, żeby mieli mnie wsadzać do więzień czy linczować za myślenie. Na przykład, gdy mam problem z lawirującymi uczuciami do dziewczyny, mówię sobie jestem w takim stanie jakim jestem, użalanie się nad sobą nic mi nie da. Trudno, widocznie tak już będzie wyglądać moje życie, ja mam to w dupie. To nie ma działać na zasadzie mam borderline / nerwicę / depresję / cokolwiek innego, więc mogę cię zwyzywać i robić sceny, a ty i tak masz ze mną wytrzymać, tylko na takiej, że akceptuję to, że pewne uczucia, emocje i myśli się pojawiają, a ja od razu nie muszę się z nimi negatywnie dzielić całym światem, ani tym bardziej szukać pocieszenia u innych kobiet podczas wymyślonych przez mój chory łeb problemów. Po prostu poudaję sobie, że jest okej, to nic mnie nie kosztuje.

Tutaj zatrzymajmy się na chwilę. Zauważyłem w ogóle, że większość artykułów w internecie jest o tym, jak ta DRUGA, zdrowa osoba ma żyć z kimś, kto jest chory na schizofrenię, depresję, ma zaburzoną osobowość czy zaburzenia nerwicowe. Gdzie są artykuły, które mają pomóc drugiej stronie z uporaniem się z tym, co się dzieje w środku? No przynajmniej ja się z nimi nie spotkałem, więc wypracowałem sobie powyższy system. Jeśli ktoś ma coś lepszego, poza ogólnikowym idź na terapię i z czasem będzie lepiej to może się podzielić. To stwierdzenie nie jest niby złe, ale nawet najlepszy terapeuta nie może być z nami 24/7. Część pracy trzeba wykonać samemu.

Przyznam również, że miewam czasem różne urojenia, ale takie, które da się poddać krytyce. Nie zjem tego, bo na pewno zatrute. A może jednak nie jest zatrute? Ten wąż jest tu naprawdę? Niee, to wymysł mojej wyobraźni. Spokojnie, łbie, uspokój się. Te dźwięki, kto puszcza taką słabą muzykę? Czyżby to byłaś znowu ty, moja głowo? Nie wiem, czy można tu przeklinać, ale przedstawię teraz to, co mi wtedy pomaga. Powiedzenie wprost swojemu umysłowi, żeby się pierdolił. Ja jestem już tym zmęczony i idę spać / oglądać film /. Myślę, że dzięki takiej postawie, choć niezbyt terapeutycznej, jeszcze nie wpędziłem się w dodatkowe lęki z powodu. Czasem bywa z tym ciężko, ale komu ogólnie w życiu jest zawsze łatwo?;))))

No właśnie. Lęków jest i to dużo, nie będę się o nich za bardzo rozpowiadał, bo nie jest to ciekawe, ma je tu większość i dotyczą przeróżnych rzeczy, a metody walki z nimi są powszechne.

Doskwiera mi za to przeróżna pustka i nuda. Często definiuję je inaczej, teraz po prostu mogę powiedzieć, że czuję się po prostu jakbym miał w sercu dziurę na wylot. Dużo imprezowałem, dużo przeróżnych substancji i alkoholi poznałem, dużo miałem wrażeń, ale część z nich zabijała tę chęć wrażeń na chwilę. Teraz po prostu siedzę na dupie i nie poddaję się żadnej myśli, która sugerowałaby gwałtowną zmianę. Po prostu czekam i obserwuję, co się ze mną stanie za te dwa, trzy miesiące, bo wakacje generalnie są u mnie takim okresem, kiedy czuję się źle. Doskwiera mi uczucie braku prawdziwości świata, przeróżne obsesje, lęki, myśli, uczucia, emocje. Czasem mam też tak, że jestem bez kompletnie żadnych emocji. Rodzina nie interesuje mnie w ogóle, a ponoć jest u niej źle obecnie. Ale ja jestem zbyt egocentryczny, mam nadzieję, że i to minie, ale nie nastawiam ani nie nakręcam się – postawa taki już jestem i nic się nie musi zmieniać działa u mnie dobrze, łagodzi napięcie i stres. A czy rzeczywiście się nie zmienia? Zmienia, i to bardzo, ale te zmiany mnie już tak nie przytłaczają.;DDD

Chciałem poniekąd tutaj się opisać, bo może jest więcej ludzi, którzy odczuwają świat tak jak ja, doskwiera mi po prostu uczucie, że nikt mnie nie rozumie. Poza tym chciałem się poradzić, czy warto kontynuować leczenie lekami i szukać tego odpowiedniego (może właśnie nie przeciwdepresyjnego, tylko jakiegoś innego? Słyszałem, że Lamitrin na padaczkę i depresję dwubiegunową działa dobrze, może zasugerować go lekarzowi? I tak nie mam nic do stracenia, a mogę tylko zyskać). No i czasem fajnie sobie tak pogadać o tym, co siedzi we łbie;D
witorrr98
Odburzony Wolontariusz Forum
Posty: 1543
Rejestracja: 17 października 2017, o 23:08

7 lipca 2019, o 19:31

Podejście masz według mnie dobre, z lekami możesz porozmawiać z lekarzem i może Ci objaśni pewne kwestie z nimi związane, o których możesz nie wiedzieć i możecie zadecydować czy je wdrożyć czy też nie.Lęk o zatrutym pożywieniu to jeden z tych, którzy mają ludzie w zaburzeniach lękowych.
Awatar użytkownika
raito_
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 65
Rejestracja: 14 czerwca 2019, o 10:44

7 lipca 2019, o 19:54

Zaburzenia lekowe to na pewno w jakims stopniu wystepuja, ale to jest nic przy ogolnym funkcjonowaniu wsrod spoleczenstwa. Jeszcze kilka tygodni temu przezyc z tym nie moglem, teraz juz widocznie mnie puszcza. Jutro ide na oddzial dzienny, moze sie czegos ciekawego dowiem. Nie wiem czy to normalne, ale poniekad fascynuje mnie moja przypadlosc, bo jak wiele watkow przeczytalem, tak nigdy w nich nie widzialem w 100% swojego problemu. No ale ponoc poczucie wyjatkowosci to tez objaw borderow...;D
Awatar użytkownika
raito_
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 65
Rejestracja: 14 czerwca 2019, o 10:44

14 lipca 2019, o 01:17

pomyslalem, ze swoj dzienniczek moze i bedzie lepiej prowadzic tutaj, bo w watku, ktory odwiedzaja glownie nerwicowcy moge ich jednak rzeczywiscie tylko nakrecac. Wiec dostalem skierowanie na ten oddzial, lekarka mowila, ze sa tam ludzie podobni do mnie i sie dogadamy i co? Gowno prawda. Wchodze, a tam jedna stara babcia z alzheimerem, druga troszke znerwicowana i widac bylo wyraznie, ze przychodzi tutaj tylko po to, bo jej sie nudzi, odczulem, ze tylko jedna osoba tam ma powazny problem. Jak ci ludzie sa niby podobni do mnie? Spodziewalem sie, ze bedzie tam ktos od pomocy, jakis lekarz, psychoterapeuta, ktokolwiek i tez dupa, byli wszyscy (nawet radosny! ksiadz!!!), a nikogo z jakakolwiek wiedza, ktora moglaby mi pomoc. Dostalem jakies kolorowanki, rysowanki - jak to ma niby pomagac? Siedzialem tam wkurwiony i robilem je tylko po to, zeby zlecial mi czas. Myslalem tylko o tym, zeby ktos tylko przypadkiem sie kobieta luźna w udach do mnie nie odezwal, chociaz udawalem i usmiechalem sie, ze niby wszystko ok i mi sie podoba. Przypomina mi to czas, gdy nauczycielka w liceum mowila, ze sobie nie poradze i mam isc do zawodowki. Tak mocno mnie to wkurwilo, tak mocno mialem ochote jej powiedziec ze ma spierdalac, ale sie hamowalem. Pytaja o zmartwienia. A zeby moje dzieci nie mialy tatuazy. A nudzi mi sie w weekend. Moja kolej i nie wiem co powiedziec. Bylem tam zdecydowanie najmlodszy, a gdyby dowiedzieli sie wszystkiego o mnie to chyba wolaliby tego ksiedza, zeby wypedzil ze mnie szatana. Co mialem niby powiedziec? Ze mam problem z emocjami? Ze nie wiem czym jest milosc i wszystkich ranie? Ze nie odzywam sie do nikogo od dwoch miesiecy? Ze pojawily sie jakies tam problemy z uzywkami i alkoholem? Ze nie moge jezdzic autem bo raz, ze mam ochote impulsywnie wjechac w zakret na pelnym gazie, a dwa, ze biore leki, ktore to uniemozliwiaja? Poszedlem na druga terapie indywidualna. Znaczy chcialem isc, bo gdy terapeutka zobaczyla na testach diagnozujacych, ze borderline, to od razu mi podziekowala.;D

przepraszam, ze tak impulsywnie, ale to jedyne miejsce, gdzie moge sie wytlumic inaczej, niz najezdzajac na druga osobe. Chce mi sie rzygac z tego, jaki jestem. A pozniej zupelnie nic mi nie przeszkadza, bo to z innymi jest problem i to tylko ich wina - wszedzie sa spiski przeciwko mnie. Czasem mam ochote cos zmienic, a czasem zupelnie trace sily i tak jak teraz spedzam czas sam w domu, odcinajac sie zupelnie od problemow i rzeczywistosci. Nie wiem czy to juz gdzies pisalem, ale rozwazam non stop udanie sie na sor i powiedzenie o myslach samobojczych, ktorych nie mam (znaczy czasem mowie ze mam tylko po to, zeby dostac to, czego chce) tylko po to, zeby wzieli mnie od razu na oddzial i dali cos, zeby spac cale dnie. Mogli mi nie mowic o tej diagnozie i nie uswiadamiac przede wszystkim przez rzuty w przeszlosc, jak duzo zepsulem. Zdecydowanie bardziej wolilem chodzic do lekarza z pojedynczymi problemami jak ataki paniki czy doly w nastroju, niz dowiedziec sie, ze mam problem z osobowoscia.
ODPOWIEDZ