16 listopada 2020, o 11:23
a to tak można to tak nazwac...
nie wiem czy cos jest problemem, więc musze analizować to aby do tego dojść.. nie moge sie wyrwać, no chyba że na chwile lub jakiś czas - aby potem do tego wrócić, bo przecież "myslenie o tym pomoze mi to w końcu rozwiązać lub do tego dojśc" jak piszę coś do kogoś to potem czytam i myslę "a moglam dodać jeszcze to jeszcze tamto, bez tego na pewno nie zrozumie o co mi chodzi". Rozkminiam czy na pewno wszystko ze mną dobrze, czy dobrą decyzję podjełam, czy na pewno się nie mylę, czy wszystko mam przemyślane, a może jednak coś jeszcze nie jest przemyslane i coś przeoczylam ? itd..
ciagle szukam powodow/przyczyn ciągle nie moge z tego wyjść, no chyba, że na chwilę aż do przywołania sobie tego lub wywołania nastepnego tematu, następnej rozkminy ... lęk przed zmianą trzyma mnie w tym gównie w ktorym jestem bo przeciez to znajome gówno, a normalnosć, którą zdarza mi sie odczuwać, jest fajna, ale jakby nie moja, bo przeciez "moje" jest ciągłe zamartwianie się i szukanie problemu.
i wkurwiam sie że wszystko odkładam i nie moge ruszyć z miejsca by z tego wyjść, bo nadal wydaje mi sie że nie wiem jak, że nie wiem co robić. Potrzebowałabym tysiąca mentorów, 100% pewności i konkretnego schematu jak z tego wyjść, żebym wiedziala że wszystko robię na pewno idealnie i to zagwarantuje mi sukces. Jakakolwiek niezgodność lub niedociągnięcie sugeruje mi że wszystko jest do dupy, nic nie warte i bez sensu..