Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Czy ja ją/jego kocham? Zanik uczuć? Strata emocji?

Forum o nerwicy natręctw i jej objawach.
Omawiamy tutaj własne doświadczenia z życia z tym jakże natrętnym zaburzeniem.
Ale także w tym temacie można podzielić się typowymi natrętnymi lękowymi myślami, które pełnią rolę straszaków i eskalatorów lęku w zaburzeniu.
Awatar użytkownika
anilewe
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 102
Rejestracja: 10 września 2018, o 11:49

30 marca 2023, o 19:03

Scarface pisze:
30 marca 2023, o 13:20
Witam! Zarejestrowałem się, bo nie ukrywam, że liczę na opinię ludzi obeznanych w temacie. Opis niestety będzie dość obszerny.

Mam za sobą 8,5 roku związku z naprawdę świetną dziewczyną. Duża miłość po obu stronach, bardzo dobre zrozumienie od początku, planowanie wspólnej przyszłości do końca itd., lecz do rzeczy. Niestety rysą na wszystkim było to, że ona od wielu lat walczy z depresją i nerwicą lękową, lecz nigdy nie chciała tego leczyć. Zbywała temat, wmawiała że przy mnie to zanika itd. Jakoś tak od listopada zeszłego roku zaobserwowałem, że ma wyjątkowo mocne nasilenie i wreszcie na początku roku udało mi się ją przekonać na wizytę do specjalisty. Niestety zapisała się na NFZ i wizyta dopiero koniec kwietnia...

A teraz do głównej sprawy jaka mnie nurtuje:
Dziewczyna zerwała ze mną niespełna miesiąc temu, tłumacząc że w niej "miłość się wypaliła" i od stycznia czuje pustkę w sobie. Samo to zerwanie było trudne, bo jednego dnia mówiła, że chce abyśmy pozostali przyjaciółmi, kolejnego pisała mi, że ma nadzieję, iż po terapii dostanie ode mnie jeszcze jedną szansę, kolejnego żebym już nie żył nadzieją, że będziemy jeszcze kiedyś w związku, lecz prosi abym był przy niej, bo nie chce żyć beze mnie, jestem niezwykle ważny itd, następnie że nie potrafi określić co się dzieje z jej głową i ma siebie dość... Taki rollercostrer, który już się nieco uspokoił. Spotkaliśmy się ostatnio, pogadaliśmy szczerze. Tłumaczy mi, że mnie nie kocha, nie widzi siebie w związku, nie chce jednak nikogo nowego, bardzo jej zależy żebym był obok tylko jako ten przyjaciel. A do tego, że nie chciała do siebie dopuszczać myśli o końcu nas i dlatego zwlekała od stycznia żeby mi powiedzieć o decyzji. W sumie jak patrzę wstecz to widzę, że jakoś tak od dwóch miesięcy toczyła ze sobą jakąś walkę wewnętrzną, bo była nerwowa jak nigdy dotąd, wywoływała awantury o jakieś błahe rzeczy i często unikała rozmowy ze mną. Raz jakoś napomknęła mi, że ciekawe co by było jakbyśmy kiedyś zostali przyjaciółmi to (jeszcze wtedy nieświadomie) odpowiedziałem jej, że jak tak czuje to może coś się w niej wypala i wtedy oczywiście zareagowała awanturą, że "jak mogę tak myśleć", nie ma takiej opcji itp.

W tej chwili ona mieszka ode mnie ponad 300 km., więc zatrzymałem się na nocleg w domu jej rodziców. Tym samym spędziliśmy trochę czasu. W trakcie mojego pobytu miała niezwykle zmienne stany. Raz się do mnie przytulała, raz krzyczała po co ją przytulam. Bywało że łapała mnie za rękę, ale także uciekała od kontaktu wzrokowego i strasznie smutniała w jednej chwili. Bywało też, że kiedy rozmawiałem tonem takim jak zawsze to było bardzo miło, po czym nagle krzyczała żebym nie robił na nią "maślanych oczu", a jak starałem się być chłodny to dostawałem opierdziel czemu nie rozmawiamy normalnie. Położyłem się na drzemkę to sama przyszła do mnie pod koc, myśląc że już śpię. Później bez przerwy mnie przepraszała, że zniszczyła nasz związek, że nie potrafi kochać. Zrobiła mi też mega awanturę, gdy zaproponowałem, że nie musimy zrywać, a przynajmniej podejmować takiej decyzji przed jej terapią, że można popracować nad związkiem jak już się ustabilizuje wewnątrz itp. Wyartykułowała mi, że mam jej nie wmawiać miłości (czego nie robiłem, a powiedziałem tylko spokojnie, że niektóre zaburzenia mogą wywołać zanik uczuć i można poczekać co będzie dalej) i że mam sobie nie robić żadnej nadziei. W trakcie rozmowy najpierw starała się mnie przekonać, że może to nigdy nie była miłość, a tylko przyjaźń i ona ją źle odebrała, ale gdy rozmawialiśmy później już w spokojnej atmosferze to powiedziała mi, że to była z pewnością miłość i tylko słabła w ostatnich latach, a po tym jak widzi i czuje jak ją wciąż kocham dodała, że jeśli chcę wierzyć to niech nie tracę nadziei, bo może kiedyś te uczucia w niej wrócą, choć wolałaby żebym ją tylko lubił. No i cały czas naciska na zachowanie przyjaźni i dalsze kontakty, zapewnia o bardzo dużym zaufaniu do mnie, sympatii, potrzebie kontynuacji znajomości, choć podkreśla, że nie chce mi robić żadnych nadziei i nie wie co będzie. Teraz każdego dnia pierwsza do mnie pisze, dzwoni, kontakt jest praktycznie taki jak w trakcie związku. Po prostu bez formułek "kochanie", buziaków i całej reszty. Ostatnio zapytała mnie na przykład czy mogę pójść z nią na tą pierwszą wizytę u psychiatry i poczekać pod gabinetem.

Nie ukrywam, że mnie te ostatnie tygodnie kosztowały mnóstwo nerwów, szczególnie że jestem osobą dość emocjonalną. Niemniej dzięki pracy z psychologiem już stanąłem na nogi. Jestem pogodzony, że mogę jej nie odzyskać nawet w dłuższej perspektywie, ale cały czas zastanawiam się jak postąpić dalej. Wprowadziłem wczoraj brak kontaktu na 2-3 tygodnie pod pretekstem wyjazdu na Wielkanoc do rodziny i dużej zajętości w pracy, choć tak naprawdę dlatego, że biję się z myślami co z tym wszystkim dalej robić. Bardzo mi zależy żeby była szczęśliwa. Nie oczekuję żeby ktoś tutaj odpowiedział mi na pytania, czy to uczucie w niej wróci albo wskazał mi dokładnie jakie kroki podjąć aby tak było. Nie ukrywam, że mam nadzieję, że ta miłość do mnie nadal w niej jest, ale jeśli nawet nie to chcę jej pomóc. Dlatego też chciałbym wiedzieć jak z waszej perspektywy (znających tematykę problemu depresji/nerwicy osobiście) najlepiej można pomóc osobie będącej w takim przypadku jak tutaj? Być obok, trochę się zdystansować, a może lepiej jednak zupełnie się wycofać? Czy ktoś może był w podobnej sytuacji lub ma jakieś opinie na ten temat?

Przepraszam jeśli trochę chaotycznie. Dzięki za podpowiedzi i poświęcenie czasu!

PS: Czytałem post Zordona w innym wątku dotyczący zaniku uczuć przy nerwicy i wiele z objawów tam zawartych (oczywiście tych jakie mogę ocenić z boku) zgadza się z sytuacją mojej dotychczasowej partnerki, które występowały od końcówki listopada.
Współczuje Ci bardzo tej trudnej sytuacji w jakiej się znalazłeś 😔
Ja mogę tylko napisać, że takie ambiwalentne zachowania są mi znajome tzn. w jednym momencie chcesz się przytulić do tej osoby, a kiedy to następuje nie czujesz tej ulgi jakiej podświadomie oczekiwałeś, więc się dystansujesz i wpędzasz w coraz większe poczucie winy …
Andrzejewski
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 7
Rejestracja: 31 maja 2022, o 19:26

7 kwietnia 2023, o 12:29

Scarface pisze:
30 marca 2023, o 13:20
Witam! Zarejestrowałem się, bo nie ukrywam, że liczę na opinię ludzi obeznanych w temacie. Opis niestety będzie dość obszerny.

Mam za sobą 8,5 roku związku z naprawdę świetną dziewczyną. Duża miłość po obu stronach, bardzo dobre zrozumienie od początku, planowanie wspólnej przyszłości do końca itd., lecz do rzeczy. Niestety rysą na wszystkim było to, że ona od wielu lat walczy z depresją i nerwicą lękową, lecz nigdy nie chciała tego leczyć. Zbywała temat, wmawiała że przy mnie to zanika itd. Jakoś tak od listopada zeszłego roku zaobserwowałem, że ma wyjątkowo mocne nasilenie i wreszcie na początku roku udało mi się ją przekonać na wizytę do specjalisty. Niestety zapisała się na NFZ i wizyta dopiero koniec kwietnia...

A teraz do głównej sprawy jaka mnie nurtuje:
Dziewczyna zerwała ze mną niespełna miesiąc temu, tłumacząc że w niej "miłość się wypaliła" i od stycznia czuje pustkę w sobie. Samo to zerwanie było trudne, bo jednego dnia mówiła, że chce abyśmy pozostali przyjaciółmi, kolejnego pisała mi, że ma nadzieję, iż po terapii dostanie ode mnie jeszcze jedną szansę, kolejnego żebym już nie żył nadzieją, że będziemy jeszcze kiedyś w związku, lecz prosi abym był przy niej, bo nie chce żyć beze mnie, jestem niezwykle ważny itd, następnie że nie potrafi określić co się dzieje z jej głową i ma siebie dość... Taki rollercostrer, który już się nieco uspokoił. Spotkaliśmy się ostatnio, pogadaliśmy szczerze. Tłumaczy mi, że mnie nie kocha, nie widzi siebie w związku, nie chce jednak nikogo nowego, bardzo jej zależy żebym był obok tylko jako ten przyjaciel. A do tego, że nie chciała do siebie dopuszczać myśli o końcu nas i dlatego zwlekała od stycznia żeby mi powiedzieć o decyzji. W sumie jak patrzę wstecz to widzę, że jakoś tak od dwóch miesięcy toczyła ze sobą jakąś walkę wewnętrzną, bo była nerwowa jak nigdy dotąd, wywoływała awantury o jakieś błahe rzeczy i często unikała rozmowy ze mną. Raz jakoś napomknęła mi, że ciekawe co by było jakbyśmy kiedyś zostali przyjaciółmi to (jeszcze wtedy nieświadomie) odpowiedziałem jej, że jak tak czuje to może coś się w niej wypala i wtedy oczywiście zareagowała awanturą, że "jak mogę tak myśleć", nie ma takiej opcji itp.

W tej chwili ona mieszka ode mnie ponad 300 km., więc zatrzymałem się na nocleg w domu jej rodziców. Tym samym spędziliśmy trochę czasu. W trakcie mojego pobytu miała niezwykle zmienne stany. Raz się do mnie przytulała, raz krzyczała po co ją przytulam. Bywało że łapała mnie za rękę, ale także uciekała od kontaktu wzrokowego i strasznie smutniała w jednej chwili. Bywało też, że kiedy rozmawiałem tonem takim jak zawsze to było bardzo miło, po czym nagle krzyczała żebym nie robił na nią "maślanych oczu", a jak starałem się być chłodny to dostawałem opierdziel czemu nie rozmawiamy normalnie. Położyłem się na drzemkę to sama przyszła do mnie pod koc, myśląc że już śpię. Później bez przerwy mnie przepraszała, że zniszczyła nasz związek, że nie potrafi kochać. Zrobiła mi też mega awanturę, gdy zaproponowałem, że nie musimy zrywać, a przynajmniej podejmować takiej decyzji przed jej terapią, że można popracować nad związkiem jak już się ustabilizuje wewnątrz itp. Wyartykułowała mi, że mam jej nie wmawiać miłości (czego nie robiłem, a powiedziałem tylko spokojnie, że niektóre zaburzenia mogą wywołać zanik uczuć i można poczekać co będzie dalej) i że mam sobie nie robić żadnej nadziei. W trakcie rozmowy najpierw starała się mnie przekonać, że może to nigdy nie była miłość, a tylko przyjaźń i ona ją źle odebrała, ale gdy rozmawialiśmy później już w spokojnej atmosferze to powiedziała mi, że to była z pewnością miłość i tylko słabła w ostatnich latach, a po tym jak widzi i czuje jak ją wciąż kocham dodała, że jeśli chcę wierzyć to niech nie tracę nadziei, bo może kiedyś te uczucia w niej wrócą, choć wolałaby żebym ją tylko lubił. No i cały czas naciska na zachowanie przyjaźni i dalsze kontakty, zapewnia o bardzo dużym zaufaniu do mnie, sympatii, potrzebie kontynuacji znajomości, choć podkreśla, że nie chce mi robić żadnych nadziei i nie wie co będzie. Teraz każdego dnia pierwsza do mnie pisze, dzwoni, kontakt jest praktycznie taki jak w trakcie związku. Po prostu bez formułek "kochanie", buziaków i całej reszty. Ostatnio zapytała mnie na przykład czy mogę pójść z nią na tą pierwszą wizytę u psychiatry i poczekać pod gabinetem.

Nie ukrywam, że mnie te ostatnie tygodnie kosztowały mnóstwo nerwów, szczególnie że jestem osobą dość emocjonalną. Niemniej dzięki pracy z psychologiem już stanąłem na nogi. Jestem pogodzony, że mogę jej nie odzyskać nawet w dłuższej perspektywie, ale cały czas zastanawiam się jak postąpić dalej. Wprowadziłem wczoraj brak kontaktu na 2-3 tygodnie pod pretekstem wyjazdu na Wielkanoc do rodziny i dużej zajętości w pracy, choć tak naprawdę dlatego, że biję się z myślami co z tym wszystkim dalej robić. Bardzo mi zależy żeby była szczęśliwa. Nie oczekuję żeby ktoś tutaj odpowiedział mi na pytania, czy to uczucie w niej wróci albo wskazał mi dokładnie jakie kroki podjąć aby tak było. Nie ukrywam, że mam nadzieję, że ta miłość do mnie nadal w niej jest, ale jeśli nawet nie to chcę jej pomóc. Dlatego też chciałbym wiedzieć jak z waszej perspektywy (znających tematykę problemu depresji/nerwicy osobiście) najlepiej można pomóc osobie będącej w takim przypadku jak tutaj? Być obok, trochę się zdystansować, a może lepiej jednak zupełnie się wycofać? Czy ktoś może był w podobnej sytuacji lub ma jakieś opinie na ten temat?

Przepraszam jeśli trochę chaotycznie. Dzięki za podpowiedzi i poświęcenie czasu!

PS: Czytałem post Zordona w innym wątku dotyczący zaniku uczuć przy nerwicy i wiele z objawów tam zawartych (oczywiście tych jakie mogę ocenić z boku) zgadza się z sytuacją mojej dotychczasowej partnerki, które występowały od końcówki listopada.
Uu, Panie, aż się musiałem zalogować, żeby odpisać, bo zachowania te są mi bardzo dobrze znane, tylko że to JA się tak zachowywałem w związku. Mogę ci powiedzieć jak to wygląda z mojej perspektywy.
Przede wszystkim gratuluje cierpliwości i dystansu, bardzo pokrzepiająca postawa. Ja byłem znacznie mniej rozumiany. Do rzeczy.

Od jakiegoś czasu z moją partnerką uczucie trochę przygasło, raczej z jej strony. Miała też jedną dużą wadę, która mi przeszkadzała przez cały związek, ale ją akceptowałem, nigdy nie fiksowałem się na tym punkcie. Ostatecznie jednak na tyle ta wada mi utrudniała trwanie w tym związku, że w końcu, po wielu tygodniach analizy, porozmawiałem z nią szczerze, i doszliśmy do wniosku, że może powinniśmy się rozstać. Ryczeliśmy jak bobry, przysięgaliśmy sobie przyjaźń do końca życia i wsparcie itd itp. Czułem smutek i ból, ale nie czułem tego LĘKU, wiedziałem że to jest raczej słuszna decyzja. Po tygodniu jednak coś w niej pękło, i powiedziała, że się zmieni, że zrobi wszystko żeby mnie odzyskać. Uwierzyłem jej, wiedziałem że będziemy w stanie to naprawić.

I wtedy się zaczęło. Odezwał się ten obrzydliwy lęk, który zasiewał niepewność tej decyzji. Zafiksowałem się totalnie na INNYCH wadach, nie potrafiłem przestać o nich myśleć, non stop analizowałem. Czułem, że jest mi obca i nie chcę z nią być, bo dopatrywałem się wszystkiego, a to nie mieliśmy o czym rozmawiać, a to w sumie mi się nie podoba za bardzo, każda wymówka była dobra żeby czuć lęk nie do zniesienia i uciekać z tej relacji. Więc tak robiłem. Uciekałem po czym totalnie się załamywałem, czułem że nadal ją bardzo kocham i nie mogę bez niej żyć. Od pierwszego rozstania wiedziałem że to ROCD, byłem tego świadom, brałem leki, płaciłem za terapię, ale to wszystko było na nic (w moim przypadku oczywiście). Nienawidziłem siebie za to, że przestałem ją kochać, że powodem rozstania była jedna rzecz, a kiedy ona postanowiła ją zmienić, to zacząłem dopatrywać się innych wad, które nie dawały mi spokoju. Schemat "zerwanie-natychmiastowy powrót" powtórzył kilka razy, aż w końcu powiedziała dość. Nie muszę chyba mówić, że kolejne wiele miesięcy byłem załamany i zdruzgotany.

WYDAJE mi się zatem, że twoja dziewczyna ma podobnie, że dręczą ją te same demony. Do takich wniosków skłania mnie fakt, że balansuje na linii związek/nie związek. To w teorii idealna sytuacja, z której sam korzystałem wiele razy. Dopóki ona NIE USTALI, co tak naprawdę do Ciebie czuje, może w każdej chwili do Ciebie wrócić lub zerwać kontakt i znaleźć kogoś innego, tego którego będzie pewna. Sytuacja ta jest jednak patowa i podsycająca lęk, bo w MOIM przypadku nie potrafiłem tej decyzji podjąć nigdy.
Wydaje mi się zatem, że jest to ROCD. Pamiętaj jednak, że są to tylko moje przypuszczenia wysnute na podstawie tylko moich osobistych doświadczeń. Nie za bardzo jednak wiem jakiej rady ci udzielić. Jeśli ją naprawdę mocno kochasz to bym czekał, może delikatnie ochładzał kontakty, aż w końcu się przekona jak bardzo jej na Tobie zależy.
Ale cholera, to mogą być miesiące :((
Jesteś w kiepskiej sytuacji, ale pamiętaj, że ona też.

Edit: tak mi przyszło do głowy- czy twoja dziewczyna miała kiedykolwiek jakieś objawy zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych? Wspominała Ci coś o tym? Ja bardzo szybko doszedłem do wniosku że to ROCD, bo z OCD mierzę się od dziecka, a jedno i drugie są ściśle ze sobą powiązane.
Awatar użytkownika
anilewe
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 102
Rejestracja: 10 września 2018, o 11:49

7 kwietnia 2023, o 15:05

Andrzejewski pisze:
7 kwietnia 2023, o 12:29
Scarface pisze:
30 marca 2023, o 13:20
Witam! Zarejestrowałem się, bo nie ukrywam, że liczę na opinię ludzi obeznanych w temacie. Opis niestety będzie dość obszerny.

Mam za sobą 8,5 roku związku z naprawdę świetną dziewczyną. Duża miłość po obu stronach, bardzo dobre zrozumienie od początku, planowanie wspólnej przyszłości do końca itd., lecz do rzeczy. Niestety rysą na wszystkim było to, że ona od wielu lat walczy z depresją i nerwicą lękową, lecz nigdy nie chciała tego leczyć. Zbywała temat, wmawiała że przy mnie to zanika itd. Jakoś tak od listopada zeszłego roku zaobserwowałem, że ma wyjątkowo mocne nasilenie i wreszcie na początku roku udało mi się ją przekonać na wizytę do specjalisty. Niestety zapisała się na NFZ i wizyta dopiero koniec kwietnia...

A teraz do głównej sprawy jaka mnie nurtuje:
Dziewczyna zerwała ze mną niespełna miesiąc temu, tłumacząc że w niej "miłość się wypaliła" i od stycznia czuje pustkę w sobie. Samo to zerwanie było trudne, bo jednego dnia mówiła, że chce abyśmy pozostali przyjaciółmi, kolejnego pisała mi, że ma nadzieję, iż po terapii dostanie ode mnie jeszcze jedną szansę, kolejnego żebym już nie żył nadzieją, że będziemy jeszcze kiedyś w związku, lecz prosi abym był przy niej, bo nie chce żyć beze mnie, jestem niezwykle ważny itd, następnie że nie potrafi określić co się dzieje z jej głową i ma siebie dość... Taki rollercostrer, który już się nieco uspokoił. Spotkaliśmy się ostatnio, pogadaliśmy szczerze. Tłumaczy mi, że mnie nie kocha, nie widzi siebie w związku, nie chce jednak nikogo nowego, bardzo jej zależy żebym był obok tylko jako ten przyjaciel. A do tego, że nie chciała do siebie dopuszczać myśli o końcu nas i dlatego zwlekała od stycznia żeby mi powiedzieć o decyzji. W sumie jak patrzę wstecz to widzę, że jakoś tak od dwóch miesięcy toczyła ze sobą jakąś walkę wewnętrzną, bo była nerwowa jak nigdy dotąd, wywoływała awantury o jakieś błahe rzeczy i często unikała rozmowy ze mną. Raz jakoś napomknęła mi, że ciekawe co by było jakbyśmy kiedyś zostali przyjaciółmi to (jeszcze wtedy nieświadomie) odpowiedziałem jej, że jak tak czuje to może coś się w niej wypala i wtedy oczywiście zareagowała awanturą, że "jak mogę tak myśleć", nie ma takiej opcji itp.

W tej chwili ona mieszka ode mnie ponad 300 km., więc zatrzymałem się na nocleg w domu jej rodziców. Tym samym spędziliśmy trochę czasu. W trakcie mojego pobytu miała niezwykle zmienne stany. Raz się do mnie przytulała, raz krzyczała po co ją przytulam. Bywało że łapała mnie za rękę, ale także uciekała od kontaktu wzrokowego i strasznie smutniała w jednej chwili. Bywało też, że kiedy rozmawiałem tonem takim jak zawsze to było bardzo miło, po czym nagle krzyczała żebym nie robił na nią "maślanych oczu", a jak starałem się być chłodny to dostawałem opierdziel czemu nie rozmawiamy normalnie. Położyłem się na drzemkę to sama przyszła do mnie pod koc, myśląc że już śpię. Później bez przerwy mnie przepraszała, że zniszczyła nasz związek, że nie potrafi kochać. Zrobiła mi też mega awanturę, gdy zaproponowałem, że nie musimy zrywać, a przynajmniej podejmować takiej decyzji przed jej terapią, że można popracować nad związkiem jak już się ustabilizuje wewnątrz itp. Wyartykułowała mi, że mam jej nie wmawiać miłości (czego nie robiłem, a powiedziałem tylko spokojnie, że niektóre zaburzenia mogą wywołać zanik uczuć i można poczekać co będzie dalej) i że mam sobie nie robić żadnej nadziei. W trakcie rozmowy najpierw starała się mnie przekonać, że może to nigdy nie była miłość, a tylko przyjaźń i ona ją źle odebrała, ale gdy rozmawialiśmy później już w spokojnej atmosferze to powiedziała mi, że to była z pewnością miłość i tylko słabła w ostatnich latach, a po tym jak widzi i czuje jak ją wciąż kocham dodała, że jeśli chcę wierzyć to niech nie tracę nadziei, bo może kiedyś te uczucia w niej wrócą, choć wolałaby żebym ją tylko lubił. No i cały czas naciska na zachowanie przyjaźni i dalsze kontakty, zapewnia o bardzo dużym zaufaniu do mnie, sympatii, potrzebie kontynuacji znajomości, choć podkreśla, że nie chce mi robić żadnych nadziei i nie wie co będzie. Teraz każdego dnia pierwsza do mnie pisze, dzwoni, kontakt jest praktycznie taki jak w trakcie związku. Po prostu bez formułek "kochanie", buziaków i całej reszty. Ostatnio zapytała mnie na przykład czy mogę pójść z nią na tą pierwszą wizytę u psychiatry i poczekać pod gabinetem.

Nie ukrywam, że mnie te ostatnie tygodnie kosztowały mnóstwo nerwów, szczególnie że jestem osobą dość emocjonalną. Niemniej dzięki pracy z psychologiem już stanąłem na nogi. Jestem pogodzony, że mogę jej nie odzyskać nawet w dłuższej perspektywie, ale cały czas zastanawiam się jak postąpić dalej. Wprowadziłem wczoraj brak kontaktu na 2-3 tygodnie pod pretekstem wyjazdu na Wielkanoc do rodziny i dużej zajętości w pracy, choć tak naprawdę dlatego, że biję się z myślami co z tym wszystkim dalej robić. Bardzo mi zależy żeby była szczęśliwa. Nie oczekuję żeby ktoś tutaj odpowiedział mi na pytania, czy to uczucie w niej wróci albo wskazał mi dokładnie jakie kroki podjąć aby tak było. Nie ukrywam, że mam nadzieję, że ta miłość do mnie nadal w niej jest, ale jeśli nawet nie to chcę jej pomóc. Dlatego też chciałbym wiedzieć jak z waszej perspektywy (znających tematykę problemu depresji/nerwicy osobiście) najlepiej można pomóc osobie będącej w takim przypadku jak tutaj? Być obok, trochę się zdystansować, a może lepiej jednak zupełnie się wycofać? Czy ktoś może był w podobnej sytuacji lub ma jakieś opinie na ten temat?

Przepraszam jeśli trochę chaotycznie. Dzięki za podpowiedzi i poświęcenie czasu!

PS: Czytałem post Zordona w innym wątku dotyczący zaniku uczuć przy nerwicy i wiele z objawów tam zawartych (oczywiście tych jakie mogę ocenić z boku) zgadza się z sytuacją mojej dotychczasowej partnerki, które występowały od końcówki listopada.
Uu, Panie, aż się musiałem zalogować, żeby odpisać, bo zachowania te są mi bardzo dobrze znane, tylko że to JA się tak zachowywałem w związku. Mogę ci powiedzieć jak to wygląda z mojej perspektywy.
Przede wszystkim gratuluje cierpliwości i dystansu, bardzo pokrzepiająca postawa. Ja byłem znacznie mniej rozumiany. Do rzeczy.

Od jakiegoś czasu z moją partnerką uczucie trochę przygasło, raczej z jej strony. Miała też jedną dużą wadę, która mi przeszkadzała przez cały związek, ale ją akceptowałem, nigdy nie fiksowałem się na tym punkcie. Ostatecznie jednak na tyle ta wada mi utrudniała trwanie w tym związku, że w końcu, po wielu tygodniach analizy, porozmawiałem z nią szczerze, i doszliśmy do wniosku, że może powinniśmy się rozstać. Ryczeliśmy jak bobry, przysięgaliśmy sobie przyjaźń do końca życia i wsparcie itd itp. Czułem smutek i ból, ale nie czułem tego LĘKU, wiedziałem że to jest raczej słuszna decyzja. Po tygodniu jednak coś w niej pękło, i powiedziała, że się zmieni, że zrobi wszystko żeby mnie odzyskać. Uwierzyłem jej, wiedziałem że będziemy w stanie to naprawić.

I wtedy się zaczęło. Odezwał się ten obrzydliwy lęk, który zasiewał niepewność tej decyzji. Zafiksowałem się totalnie na INNYCH wadach, nie potrafiłem przestać o nich myśleć, non stop analizowałem. Czułem, że jest mi obca i nie chcę z nią być, bo dopatrywałem się wszystkiego, a to nie mieliśmy o czym rozmawiać, a to w sumie mi się nie podoba za bardzo, każda wymówka była dobra żeby czuć lęk nie do zniesienia i uciekać z tej relacji. Więc tak robiłem. Uciekałem po czym totalnie się załamywałem, czułem że nadal ją bardzo kocham i nie mogę bez niej żyć. Od pierwszego rozstania wiedziałem że to ROCD, byłem tego świadom, brałem leki, płaciłem za terapię, ale to wszystko było na nic (w moim przypadku oczywiście). Nienawidziłem siebie za to, że przestałem ją kochać, że powodem rozstania była jedna rzecz, a kiedy ona postanowiła ją zmienić, to zacząłem dopatrywać się innych wad, które nie dawały mi spokoju. Schemat "zerwanie-natychmiastowy powrót" powtórzył kilka razy, aż w końcu powiedziała dość. Nie muszę chyba mówić, że kolejne wiele miesięcy byłem załamany i zdruzgotany.

WYDAJE mi się zatem, że twoja dziewczyna ma podobnie, że dręczą ją te same demony. Do takich wniosków skłania mnie fakt, że balansuje na linii związek/nie związek. To w teorii idealna sytuacja, z której sam korzystałem wiele razy. Dopóki ona NIE USTALI, co tak naprawdę do Ciebie czuje, może w każdej chwili do Ciebie wrócić lub zerwać kontakt i znaleźć kogoś innego, tego którego będzie pewna. Sytuacja ta jest jednak patowa i podsycająca lęk, bo w MOIM przypadku nie potrafiłem tej decyzji podjąć nigdy.
Wydaje mi się zatem, że jest to ROCD. Pamiętaj jednak, że są to tylko moje przypuszczenia wysnute na podstawie tylko moich osobistych doświadczeń. Nie za bardzo jednak wiem jakiej rady ci udzielić. Jeśli ją naprawdę mocno kochasz to bym czekał, może delikatnie ochładzał kontakty, aż w końcu się przekona jak bardzo jej na Tobie zależy.
Ale cholera, to mogą być miesiące :((
Jesteś w kiepskiej sytuacji, ale pamiętaj, że ona też.

Edit: tak mi przyszło do głowy- czy twoja dziewczyna miała kiedykolwiek jakieś objawy zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych? Wspominała Ci coś o tym? Ja bardzo szybko doszedłem do wniosku że to ROCD, bo z OCD mierzę się od dziecka, a jedno i drugie są ściśle ze sobą powiązane.
Czytam to co napisałeś i jest to tak bardzo znajome... :cry:
Awatar użytkownika
Juliaaa78569
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 569
Rejestracja: 27 kwietnia 2018, o 16:25

7 kwietnia 2023, o 16:36

Cóż, mogę napisać, że mam ciutek podobnie, choć nie w takiej zaawansowanej formie jak autorka, bo jednak już trochę to OCD mam ogarnięte i nie powoduje to tak dużych wahań nastroju, ale jednak jeszcze te analizy są :)

Nie mogę doradzić jakoś bardziej szczegółowo, bo nie do końca dość dobrze ugryzłam ten temat, ale jak się obkuje wiedzą to coś tam mogę naskrobać :)
natalia93
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 255
Rejestracja: 1 września 2017, o 21:36

7 kwietnia 2023, o 19:26

Hej, wracam, żeby chyba się trochę wyżalić. I spuścić gdzieś emocje.

w skrócie moja historia: ja ROCD dostałam w 2019 roku. I przez 2 lata męczyłam się bardzo.. potem było co raz lepiej i lepiej i bywały miesiące długie zupełnie bez tego i moje życie wróciło do stanu przed ROCD.
Po drodze w 2021 roku się zareczylam ( baaaardzo się bałam, to był jeden z moich koników). A w tym roku planujemy ślub.
Ostatni większy kryzys miałam w lutym 2022. Na krótkim citybreaku w Rzymie już miałam praktycznie decyzję podjęta o rozstaniu. To były jedne z gorszych trzech dni mojego ROCD. Potem powoli wszystko ucichło i praktycznke do końca roku spokój. W grudniu 2022 zaczęliśmy planować ślub - ta kwestia to był taki totalny rollercoaster dla mnie, że masakra. Ciągle zmienialiśmy zdanie jak to na wyglądać, odbyło się też bardzo dużo poważnych rozmów na temat naszej przyszłości. W tym samym czasie brak wsparcia od strony rodziny, ciągle smutek, płacz, stres.. i tak to w sumie wygląda już 4 miesiące, ale cały czas było to bez ROCD. Od 3 dni jednak czuje się fatalnie już psychicznie i chyba "coś" zaczyna wracać.
Mam wrażenie że jestem zła na narzeczonego za parę rzeczy zawiązanych że ślubem, z jego brakiem decyzyjności itp.. zaczęły mi przychodzic myśli, że my to powinniśmy się jednak rozstać, ze to nie ma sensu, że ja żadnego ślubu nie chcę, bo już mam dość tej całej organizacji, ludzi dookoła i całego zamieszania. Boje się że i tak nie przetrwamy tego związku a ja ciągnę go tylko na siłę bo głupio mi się teraz wycofać.
Myśli takich mam setki i od 3 dni chodzę jak zombie.
Psychicznie jestem wykończona, popłakałam sobie że dwa razy z zupełnej bezsilności, a reszte czasu czuję po prostu smutek i pustkę.
Najgorsze jest to, że boje się że to nawet nie jest teraz ROCD. Że tym razem to nie żadna iluzja, tylko próba,której nasz związek, a w szczególności ja nie dałam rady przejść. Że dla mnie to za dużo i mam ochotę po prostu uciekać.
Nie cieszę się ani na ślub, ani na kolejny dzień, ani na kolejne 20 lat.
Kompletnie nie wiem co robić. Boje się rozmawiać o tym z narzeczonym.
Jedyne co mam ochotę robić to leżeć w łóżku.
"You are far too smart to be the only thing standing in your way"
dagmara213
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 37
Rejestracja: 22 marca 2023, o 12:37

11 kwietnia 2023, o 15:53

natalia93 pisze:
7 kwietnia 2023, o 19:26
Hej, wracam, żeby chyba się trochę wyżalić. I spuścić gdzieś emocje.

w skrócie moja historia: ja ROCD dostałam w 2019 roku. I przez 2 lata męczyłam się bardzo.. potem było co raz lepiej i lepiej i bywały miesiące długie zupełnie bez tego i moje życie wróciło do stanu przed ROCD.
Po drodze w 2021 roku się zareczylam ( baaaardzo się bałam, to był jeden z moich koników). A w tym roku planujemy ślub.
Ostatni większy kryzys miałam w lutym 2022. Na krótkim citybreaku w Rzymie już miałam praktycznie decyzję podjęta o rozstaniu. To były jedne z gorszych trzech dni mojego ROCD. Potem powoli wszystko ucichło i praktycznke do końca roku spokój. W grudniu 2022 zaczęliśmy planować ślub - ta kwestia to był taki totalny rollercoaster dla mnie, że masakra. Ciągle zmienialiśmy zdanie jak to na wyglądać, odbyło się też bardzo dużo poważnych rozmów na temat naszej przyszłości. W tym samym czasie brak wsparcia od strony rodziny, ciągle smutek, płacz, stres.. i tak to w sumie wygląda już 4 miesiące, ale cały czas było to bez ROCD. Od 3 dni jednak czuje się fatalnie już psychicznie i chyba "coś" zaczyna wracać.
Mam wrażenie że jestem zła na narzeczonego za parę rzeczy zawiązanych że ślubem, z jego brakiem decyzyjności itp.. zaczęły mi przychodzic myśli, że my to powinniśmy się jednak rozstać, ze to nie ma sensu, że ja żadnego ślubu nie chcę, bo już mam dość tej całej organizacji, ludzi dookoła i całego zamieszania. Boje się że i tak nie przetrwamy tego związku a ja ciągnę go tylko na siłę bo głupio mi się teraz wycofać.
Myśli takich mam setki i od 3 dni chodzę jak zombie.
Psychicznie jestem wykończona, popłakałam sobie że dwa razy z zupełnej bezsilności, a reszte czasu czuję po prostu smutek i pustkę.
Najgorsze jest to, że boje się że to nawet nie jest teraz ROCD. Że tym razem to nie żadna iluzja, tylko próba,której nasz związek, a w szczególności ja nie dałam rady przejść. Że dla mnie to za dużo i mam ochotę po prostu uciekać.
Nie cieszę się ani na ślub, ani na kolejny dzień, ani na kolejne 20 lat.
Kompletnie nie wiem co robić. Boje się rozmawiać o tym z narzeczonym.
Jedyne co mam ochotę robić to leżeć w łóżku.
Mam tak od przełomu grudnia/stycznia. Bywają gorsze i lepsze dni. Ślub za parę miesięcy, a ja miałam ochotę uciekać, rozstać się itd (nigdy tego nie zrobiłam, bo coś we mnie w środku hamowało mnie przed tym). Nie chciało mi się myśleć o ślubie, planować go, szukać sukni itd. a mimo wszystko jak nadchodził ten "lepszy" dzień, albo kilka dni to robiłam to. Dopiero niecały miesiąc temu dowiedziałam się, że to ROCD i że takie coś w ogóle istnieje. Wtedy też miałam rollercoaster. ROCD trochę zmieniło wtedy taktykę, zaczęło mi nasuwać myśli, że to wcale nie to, że po prostu nie kocham narzeczonego i tak około tygodnia. Byłam wtedy akurat chora i siedziałam tydzień w domu, budziłam się z lękiem. W takie dni jest najciężej. Słucham cały czas odburzania według DivoVica na yt. Jak przychodzi jakaś zła myśl, staram się ją puścić, zaakceptować (co jest cholernie trudne), ale zaczyna działać. Ostatnie dwa tygodnie bez uronionej łzy jest dla mnie ogromnym sukcesem, tak samo jak rozwożenie zaproszeń bez żadnych wątpliwości i z uśmiechem na twarzy. Dopiero wczoraj wieczorem jakieś myśli znów zaczęły się pojawiać, ale staram się trzymać tego co sobie postanowiłam i nie walczyć już z myślami, tylko zajmować głowę czymś innym. Mam w sobie nadal ogromny strach, bo ROCD nasuwa mi myśli, że po ślubie moje życie się skończy, albo że do ślubu w ogóle nie dojdzie, ale mam też w sobie ogrom nadziei. O tych myślach powiedziałam narzeczonemu praktycznie od razu jak się to pojawiło, czyli w grudniu, bo naprawdę się bardzo bałam i musiałam się wygadać. On jest dość powściągliwy, ale wiadomo, też go to męczyło, powiedział nawet, że nie wie jak długo to wytrzyma, ale wspiera mnie. Proponuje jakieś wyjazdy, spacery, wspólne spędzanie czasu, więc to jest super.
nicxe
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 48
Rejestracja: 9 grudnia 2022, o 12:12

11 kwietnia 2023, o 16:31

mam wrażenie ze jakby ktoś mnie zapytał czy kocham swojego chłopaka to nie wiem
czy odpowiedziałabym, ze tak, bo to niby kłamstwo. Ciagle mam odczucie jakbym naprawdę przestała go kochac, ze nie jest przystojny, ale w głowie sobie powtarzam ze go kocham i ze jest najprzystojniejszym mężczyzna na świecie. Czy ktoś z was tez tak ma? Moj psychiatra powiedział mi ostatnio, ze to moj umysł sabotuje moja relacje przez traumę z poprzednich, ale może na prawdę się odkochalam? Jesteśmy razem prawie rok, a od drugiego miesiąca zwiqzku mam takie myśli, na przemian z dusznościami, myślami hocd itp…
natalia93
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 255
Rejestracja: 1 września 2017, o 21:36

11 kwietnia 2023, o 17:38

dagmara213 pisze:
11 kwietnia 2023, o 15:53
natalia93 pisze:
7 kwietnia 2023, o 19:26
Hej, wracam, żeby chyba się trochę wyżalić. I spuścić gdzieś emocje.

w skrócie moja historia: ja ROCD dostałam w 2019 roku. I przez 2 lata męczyłam się bardzo.. potem było co raz lepiej i lepiej i bywały miesiące długie zupełnie bez tego i moje życie wróciło do stanu przed ROCD.
Po drodze w 2021 roku się zareczylam ( baaaardzo się bałam, to był jeden z moich koników). A w tym roku planujemy ślub.
Ostatni większy kryzys miałam w lutym 2022. Na krótkim citybreaku w Rzymie już miałam praktycznie decyzję podjęta o rozstaniu. To były jedne z gorszych trzech dni mojego ROCD. Potem powoli wszystko ucichło i praktycznke do końca roku spokój. W grudniu 2022 zaczęliśmy planować ślub - ta kwestia to był taki totalny rollercoaster dla mnie, że masakra. Ciągle zmienialiśmy zdanie jak to na wyglądać, odbyło się też bardzo dużo poważnych rozmów na temat naszej przyszłości. W tym samym czasie brak wsparcia od strony rodziny, ciągle smutek, płacz, stres.. i tak to w sumie wygląda już 4 miesiące, ale cały czas było to bez ROCD. Od 3 dni jednak czuje się fatalnie już psychicznie i chyba "coś" zaczyna wracać.
Mam wrażenie że jestem zła na narzeczonego za parę rzeczy zawiązanych że ślubem, z jego brakiem decyzyjności itp.. zaczęły mi przychodzic myśli, że my to powinniśmy się jednak rozstać, ze to nie ma sensu, że ja żadnego ślubu nie chcę, bo już mam dość tej całej organizacji, ludzi dookoła i całego zamieszania. Boje się że i tak nie przetrwamy tego związku a ja ciągnę go tylko na siłę bo głupio mi się teraz wycofać.
Myśli takich mam setki i od 3 dni chodzę jak zombie.
Psychicznie jestem wykończona, popłakałam sobie że dwa razy z zupełnej bezsilności, a reszte czasu czuję po prostu smutek i pustkę.
Najgorsze jest to, że boje się że to nawet nie jest teraz ROCD. Że tym razem to nie żadna iluzja, tylko próba,której nasz związek, a w szczególności ja nie dałam rady przejść. Że dla mnie to za dużo i mam ochotę po prostu uciekać.
Nie cieszę się ani na ślub, ani na kolejny dzień, ani na kolejne 20 lat.
Kompletnie nie wiem co robić. Boje się rozmawiać o tym z narzeczonym.
Jedyne co mam ochotę robić to leżeć w łóżku.
Mam tak od przełomu grudnia/stycznia. Bywają gorsze i lepsze dni. Ślub za parę miesięcy, a ja miałam ochotę uciekać, rozstać się itd (nigdy tego nie zrobiłam, bo coś we mnie w środku hamowało mnie przed tym). Nie chciało mi się myśleć o ślubie, planować go, szukać sukni itd. a mimo wszystko jak nadchodził ten "lepszy" dzień, albo kilka dni to robiłam to. Dopiero niecały miesiąc temu dowiedziałam się, że to ROCD i że takie coś w ogóle istnieje. Wtedy też miałam rollercoaster. ROCD trochę zmieniło wtedy taktykę, zaczęło mi nasuwać myśli, że to wcale nie to, że po prostu nie kocham narzeczonego i tak około tygodnia. Byłam wtedy akurat chora i siedziałam tydzień w domu, budziłam się z lękiem. W takie dni jest najciężej. Słucham cały czas odburzania według DivoVica na yt. Jak przychodzi jakaś zła myśl, staram się ją puścić, zaakceptować (co jest cholernie trudne), ale zaczyna działać. Ostatnie dwa tygodnie bez uronionej łzy jest dla mnie ogromnym sukcesem, tak samo jak rozwożenie zaproszeń bez żadnych wątpliwości i z uśmiechem na twarzy. Dopiero wczoraj wieczorem jakieś myśli znów zaczęły się pojawiać, ale staram się trzymać tego co sobie postanowiłam i nie walczyć już z myślami, tylko zajmować głowę czymś innym. Mam w sobie nadal ogromny strach, bo ROCD nasuwa mi myśli, że po ślubie moje życie się skończy, albo że do ślubu w ogóle nie dojdzie, ale mam też w sobie ogrom nadziei. O tych myślach powiedziałam narzeczonemu praktycznie od razu jak się to pojawiło, czyli w grudniu, bo naprawdę się bardzo bałam i musiałam się wygadać. On jest dość powściągliwy, ale wiadomo, też go to męczyło, powiedział nawet, że nie wie jak długo to wytrzyma, ale wspiera mnie. Proponuje jakieś wyjazdy, spacery, wspólne spędzanie czasu, więc to jest super.
O fajnie spotkać kogoś kto też jest na etapie ślubnym.
Ja zawsze się tego bałam, całego tego tematu. Zareczyn, ślubu,życia w małżeństwie. Spowodowane jest to pewnie duża trauma jeśli chodzi o życie moich rodziców i moje nastolectwo.
Ja ostatni duży kryzys miałam rok temu w lutym. Wtedy ruminacje mi dawały mega mocno popalić i byłam bliska rozstania. Potem co jakiś czas były jakieś małe próby ROCD do dostania się do nnkez ale w miarę do szybko mijało, dobrze sobie z tym radziłam. I planowanie ślubu było stresem, ale przyjemnością.
Od kilku dni właśnie wszystko mi się skończyło, a w piątek teraz przedwielkanocny byłam już tak zestresowana, że ledwo funkcjonowałam.
Troszkę się już zdążyłam uspokoić, ale łapie się nadal na tym że widzę wszystko w czarnych kolorach, jestem mega wyczulona na narzeczonego i na to co robi. Jestem spięta i lękliwa.
Dużo czasu jeszcze spędzam w głowie - łapię się na tym że przeprowadzam w głowie kłótnie na dane tematy, jakieś dyskusje na temat przyszłości.. masakra.
Ślub w sierpniu a ja na samą myśl mam ściśnięta klatkę i zalewa mnie fala stresu.
"You are far too smart to be the only thing standing in your way"
dagmara213
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 37
Rejestracja: 22 marca 2023, o 12:37

11 kwietnia 2023, o 19:13

natalia93 pisze:
11 kwietnia 2023, o 17:38
dagmara213 pisze:
11 kwietnia 2023, o 15:53
natalia93 pisze:
7 kwietnia 2023, o 19:26
Hej, wracam, żeby chyba się trochę wyżalić. I spuścić gdzieś emocje.

w skrócie moja historia: ja ROCD dostałam w 2019 roku. I przez 2 lata męczyłam się bardzo.. potem było co raz lepiej i lepiej i bywały miesiące długie zupełnie bez tego i moje życie wróciło do stanu przed ROCD.
Po drodze w 2021 roku się zareczylam ( baaaardzo się bałam, to był jeden z moich koników). A w tym roku planujemy ślub.
Ostatni większy kryzys miałam w lutym 2022. Na krótkim citybreaku w Rzymie już miałam praktycznie decyzję podjęta o rozstaniu. To były jedne z gorszych trzech dni mojego ROCD. Potem powoli wszystko ucichło i praktycznke do końca roku spokój. W grudniu 2022 zaczęliśmy planować ślub - ta kwestia to był taki totalny rollercoaster dla mnie, że masakra. Ciągle zmienialiśmy zdanie jak to na wyglądać, odbyło się też bardzo dużo poważnych rozmów na temat naszej przyszłości. W tym samym czasie brak wsparcia od strony rodziny, ciągle smutek, płacz, stres.. i tak to w sumie wygląda już 4 miesiące, ale cały czas było to bez ROCD. Od 3 dni jednak czuje się fatalnie już psychicznie i chyba "coś" zaczyna wracać.
Mam wrażenie że jestem zła na narzeczonego za parę rzeczy zawiązanych że ślubem, z jego brakiem decyzyjności itp.. zaczęły mi przychodzic myśli, że my to powinniśmy się jednak rozstać, ze to nie ma sensu, że ja żadnego ślubu nie chcę, bo już mam dość tej całej organizacji, ludzi dookoła i całego zamieszania. Boje się że i tak nie przetrwamy tego związku a ja ciągnę go tylko na siłę bo głupio mi się teraz wycofać.
Myśli takich mam setki i od 3 dni chodzę jak zombie.
Psychicznie jestem wykończona, popłakałam sobie że dwa razy z zupełnej bezsilności, a reszte czasu czuję po prostu smutek i pustkę.
Najgorsze jest to, że boje się że to nawet nie jest teraz ROCD. Że tym razem to nie żadna iluzja, tylko próba,której nasz związek, a w szczególności ja nie dałam rady przejść. Że dla mnie to za dużo i mam ochotę po prostu uciekać.
Nie cieszę się ani na ślub, ani na kolejny dzień, ani na kolejne 20 lat.
Kompletnie nie wiem co robić. Boje się rozmawiać o tym z narzeczonym.
Jedyne co mam ochotę robić to leżeć w łóżku.
Mam tak od przełomu grudnia/stycznia. Bywają gorsze i lepsze dni. Ślub za parę miesięcy, a ja miałam ochotę uciekać, rozstać się itd (nigdy tego nie zrobiłam, bo coś we mnie w środku hamowało mnie przed tym). Nie chciało mi się myśleć o ślubie, planować go, szukać sukni itd. a mimo wszystko jak nadchodził ten "lepszy" dzień, albo kilka dni to robiłam to. Dopiero niecały miesiąc temu dowiedziałam się, że to ROCD i że takie coś w ogóle istnieje. Wtedy też miałam rollercoaster. ROCD trochę zmieniło wtedy taktykę, zaczęło mi nasuwać myśli, że to wcale nie to, że po prostu nie kocham narzeczonego i tak około tygodnia. Byłam wtedy akurat chora i siedziałam tydzień w domu, budziłam się z lękiem. W takie dni jest najciężej. Słucham cały czas odburzania według DivoVica na yt. Jak przychodzi jakaś zła myśl, staram się ją puścić, zaakceptować (co jest cholernie trudne), ale zaczyna działać. Ostatnie dwa tygodnie bez uronionej łzy jest dla mnie ogromnym sukcesem, tak samo jak rozwożenie zaproszeń bez żadnych wątpliwości i z uśmiechem na twarzy. Dopiero wczoraj wieczorem jakieś myśli znów zaczęły się pojawiać, ale staram się trzymać tego co sobie postanowiłam i nie walczyć już z myślami, tylko zajmować głowę czymś innym. Mam w sobie nadal ogromny strach, bo ROCD nasuwa mi myśli, że po ślubie moje życie się skończy, albo że do ślubu w ogóle nie dojdzie, ale mam też w sobie ogrom nadziei. O tych myślach powiedziałam narzeczonemu praktycznie od razu jak się to pojawiło, czyli w grudniu, bo naprawdę się bardzo bałam i musiałam się wygadać. On jest dość powściągliwy, ale wiadomo, też go to męczyło, powiedział nawet, że nie wie jak długo to wytrzyma, ale wspiera mnie. Proponuje jakieś wyjazdy, spacery, wspólne spędzanie czasu, więc to jest super.
O fajnie spotkać kogoś kto też jest na etapie ślubnym.
Ja zawsze się tego bałam, całego tego tematu. Zareczyn, ślubu,życia w małżeństwie. Spowodowane jest to pewnie duża trauma jeśli chodzi o życie moich rodziców i moje nastolectwo.
Ja ostatni duży kryzys miałam rok temu w lutym. Wtedy ruminacje mi dawały mega mocno popalić i byłam bliska rozstania. Potem co jakiś czas były jakieś małe próby ROCD do dostania się do nnkez ale w miarę do szybko mijało, dobrze sobie z tym radziłam. I planowanie ślubu było stresem, ale przyjemnością.
Od kilku dni właśnie wszystko mi się skończyło, a w piątek teraz przedwielkanocny byłam już tak zestresowana, że ledwo funkcjonowałam.
Troszkę się już zdążyłam uspokoić, ale łapie się nadal na tym że widzę wszystko w czarnych kolorach, jestem mega wyczulona na narzeczonego i na to co robi. Jestem spięta i lękliwa.
Dużo czasu jeszcze spędzam w głowie - łapię się na tym że przeprowadzam w głowie kłótnie na dane tematy, jakieś dyskusje na temat przyszłości.. masakra.
Ślub w sierpniu a ja na samą myśl mam ściśnięta klatkę i zalewa mnie fala stresu.

Ja za to zawsze marzyłam o ślubie, rodzinie itd, wiec tym bardziej nie potrafiłam zrozumieć co mi jest. A dodatkowo wizyta u wróżki (rok temu) która powiedziała ze miłość między nami się wypaliła z czym absolutnie się teraz nie zgadzam 😂 ale gdzieś tam z tylu głowy to zostało. Chyba właśnie rok temu po tej wizycie miałam pierwszy atak paniki. Rozwaliło mnie to i jest ze mną do teraz. Tez jeszcze z 2 miesiące temu na sama myśl o ślubie miałam ściśnietą klatkę piersiową, nie jadłam nic po kilka dni, wiec mój narzeczony mnie karmił 😂 teraz jest jakoś lepiej, znowu lubię o tym rozmawiać, ale sam fakt ze to już niedługo i pytania w głowie co będzie dalej, co jeśli do tego ślubu nie dojdzie, albo ze po ślubie skończę swój żywot są przerażajace. staram się z tego śmiać, zająć głowę czymś innym, albo zaakceptować (choć jest to trudne). Będzie dobrze, tez mam czasem takie bardzo złe dni, te myśli są tak realne… ale potem przychodzi lepszy czas i wtedy łatwiej jest je akceptować.
natalia93
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 255
Rejestracja: 1 września 2017, o 21:36

11 kwietnia 2023, o 20:46

dagmara213 pisze:
11 kwietnia 2023, o 19:13
natalia93 pisze:
11 kwietnia 2023, o 17:38
dagmara213 pisze:
11 kwietnia 2023, o 15:53


Mam tak od przełomu grudnia/stycznia. Bywają gorsze i lepsze dni. Ślub za parę miesięcy, a ja miałam ochotę uciekać, rozstać się itd (nigdy tego nie zrobiłam, bo coś we mnie w środku hamowało mnie przed tym). Nie chciało mi się myśleć o ślubie, planować go, szukać sukni itd. a mimo wszystko jak nadchodził ten "lepszy" dzień, albo kilka dni to robiłam to. Dopiero niecały miesiąc temu dowiedziałam się, że to ROCD i że takie coś w ogóle istnieje. Wtedy też miałam rollercoaster. ROCD trochę zmieniło wtedy taktykę, zaczęło mi nasuwać myśli, że to wcale nie to, że po prostu nie kocham narzeczonego i tak około tygodnia. Byłam wtedy akurat chora i siedziałam tydzień w domu, budziłam się z lękiem. W takie dni jest najciężej. Słucham cały czas odburzania według DivoVica na yt. Jak przychodzi jakaś zła myśl, staram się ją puścić, zaakceptować (co jest cholernie trudne), ale zaczyna działać. Ostatnie dwa tygodnie bez uronionej łzy jest dla mnie ogromnym sukcesem, tak samo jak rozwożenie zaproszeń bez żadnych wątpliwości i z uśmiechem na twarzy. Dopiero wczoraj wieczorem jakieś myśli znów zaczęły się pojawiać, ale staram się trzymać tego co sobie postanowiłam i nie walczyć już z myślami, tylko zajmować głowę czymś innym. Mam w sobie nadal ogromny strach, bo ROCD nasuwa mi myśli, że po ślubie moje życie się skończy, albo że do ślubu w ogóle nie dojdzie, ale mam też w sobie ogrom nadziei. O tych myślach powiedziałam narzeczonemu praktycznie od razu jak się to pojawiło, czyli w grudniu, bo naprawdę się bardzo bałam i musiałam się wygadać. On jest dość powściągliwy, ale wiadomo, też go to męczyło, powiedział nawet, że nie wie jak długo to wytrzyma, ale wspiera mnie. Proponuje jakieś wyjazdy, spacery, wspólne spędzanie czasu, więc to jest super.
O fajnie spotkać kogoś kto też jest na etapie ślubnym.
Ja zawsze się tego bałam, całego tego tematu. Zareczyn, ślubu,życia w małżeństwie. Spowodowane jest to pewnie duża trauma jeśli chodzi o życie moich rodziców i moje nastolectwo.
Ja ostatni duży kryzys miałam rok temu w lutym. Wtedy ruminacje mi dawały mega mocno popalić i byłam bliska rozstania. Potem co jakiś czas były jakieś małe próby ROCD do dostania się do nnkez ale w miarę do szybko mijało, dobrze sobie z tym radziłam. I planowanie ślubu było stresem, ale przyjemnością.
Od kilku dni właśnie wszystko mi się skończyło, a w piątek teraz przedwielkanocny byłam już tak zestresowana, że ledwo funkcjonowałam.
Troszkę się już zdążyłam uspokoić, ale łapie się nadal na tym że widzę wszystko w czarnych kolorach, jestem mega wyczulona na narzeczonego i na to co robi. Jestem spięta i lękliwa.
Dużo czasu jeszcze spędzam w głowie - łapię się na tym że przeprowadzam w głowie kłótnie na dane tematy, jakieś dyskusje na temat przyszłości.. masakra.
Ślub w sierpniu a ja na samą myśl mam ściśnięta klatkę i zalewa mnie fala stresu.

Ja za to zawsze marzyłam o ślubie, rodzinie itd, wiec tym bardziej nie potrafiłam zrozumieć co mi jest. A dodatkowo wizyta u wróżki (rok temu) która powiedziała ze miłość między nami się wypaliła z czym absolutnie się teraz nie zgadzam 😂 ale gdzieś tam z tylu głowy to zostało. Chyba właśnie rok temu po tej wizycie miałam pierwszy atak paniki. Rozwaliło mnie to i jest ze mną do teraz. Tez jeszcze z 2 miesiące temu na sama myśl o ślubie miałam ściśnietą klatkę piersiową, nie jadłam nic po kilka dni, wiec mój narzeczony mnie karmił 😂 teraz jest jakoś lepiej, znowu lubię o tym rozmawiać, ale sam fakt ze to już niedługo i pytania w głowie co będzie dalej, co jeśli do tego ślubu nie dojdzie, albo ze po ślubie skończę swój żywot są przerażajace. staram się z tego śmiać, zająć głowę czymś innym, albo zaakceptować (choć jest to trudne). Będzie dobrze, tez mam czasem takie bardzo złe dni, te myśli są tak realne… ale potem przychodzi lepszy czas i wtedy łatwiej jest je akceptować.
No ja jeszcze w styczniu wybierałam radośnie sukienke, a teraz aż mnie coś ściska że stresu w środku jak sobie pomyślę że muszę iść niedługo na 1 przymiarkę.
Najgorsza jest u mnie też ta irytacja partnerem. Bardzo dużo rzeczy mnie w nim drażni, takich po prostu głupich - np że jest często głodny 😂 albo że się często wygłupia i wariuje. Masakra...😅
"You are far too smart to be the only thing standing in your way"
natalia93
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 255
Rejestracja: 1 września 2017, o 21:36

14 kwietnia 2023, o 10:19

Jak to jest że ja już nawet leku nie czuje ?
Moje myśli nie są już natrętne.. wydają się takie prawdziwe. Takie wolne i takie jakby moje.
Czy też tak macie że w głowie jesteście niemal agresywni i chamscy do partnera? A nawet nie ma ku temu powodu. Czasami zirytuje mnie taka głupota że w głowie pojawiają się wyzwiska 😔😔😔 zastanawiam się skąd tyle we mnie złości i agresji
"You are far too smart to be the only thing standing in your way"
Awatar użytkownika
Juliaaa78569
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 569
Rejestracja: 27 kwietnia 2018, o 16:25

14 kwietnia 2023, o 12:27

natalia93 pisze:
14 kwietnia 2023, o 10:19
Jak to jest że ja już nawet leku nie czuje ?
Moje myśli nie są już natrętne.. wydają się takie prawdziwe. Takie wolne i takie jakby moje.
Czy też tak macie że w głowie jesteście niemal agresywni i chamscy do partnera? A nawet nie ma ku temu powodu. Czasami zirytuje mnie taka głupota że w głowie pojawiają się wyzwiska 😔😔😔 zastanawiam się skąd tyle we mnie złości i agresji
Raz, że to jest problem samego OCD, czyli nerwicy a dwa może być to problem niewyraźnej złości np z dzieciństwa w stosunku do naszych rodziców.

Czytałaś chociaż jeden post o mechanizmach lęku tutaj na forum?
natalia93
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 255
Rejestracja: 1 września 2017, o 21:36

14 kwietnia 2023, o 12:48

Juliaaa78569 pisze:
14 kwietnia 2023, o 12:27
natalia93 pisze:
14 kwietnia 2023, o 10:19
Jak to jest że ja już nawet leku nie czuje ?
Moje myśli nie są już natrętne.. wydają się takie prawdziwe. Takie wolne i takie jakby moje.
Czy też tak macie że w głowie jesteście niemal agresywni i chamscy do partnera? A nawet nie ma ku temu powodu. Czasami zirytuje mnie taka głupota że w głowie pojawiają się wyzwiska 😔😔😔 zastanawiam się skąd tyle we mnie złości i agresji
Raz, że to jest problem samego OCD, czyli nerwicy a dwa może być to problem niewyraźnej złości np z dzieciństwa w stosunku do naszych rodziców.

Czytałaś chociaż jeden post o mechanizmach lęku tutaj na forum?
Czytałam, ale zamierzam do nich wrócić na nowo.
"You are far too smart to be the only thing standing in your way"
Awatar użytkownika
anilewe
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 102
Rejestracja: 10 września 2018, o 11:49

14 kwietnia 2023, o 13:58

natalia93 pisze:
14 kwietnia 2023, o 10:19
Jak to jest że ja już nawet leku nie czuje ?
Moje myśli nie są już natrętne.. wydają się takie prawdziwe. Takie wolne i takie jakby moje.
Czy też tak macie że w głowie jesteście niemal agresywni i chamscy do partnera? A nawet nie ma ku temu powodu. Czasami zirytuje mnie taka głupota że w głowie pojawiają się wyzwiska 😔😔😔 zastanawiam się skąd tyle we mnie złości i agresji
Tak - też jestem na tym etapie że myśli wydają mi się takie prawdziwe - wolne i „moje”. I niestety pod wypływem takich myśli podjęłam pewna decyzje … 😕
natalia93
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 255
Rejestracja: 1 września 2017, o 21:36

14 kwietnia 2023, o 14:23

anilewe pisze:
14 kwietnia 2023, o 13:58
natalia93 pisze:
14 kwietnia 2023, o 10:19
Jak to jest że ja już nawet leku nie czuje ?
Moje myśli nie są już natrętne.. wydają się takie prawdziwe. Takie wolne i takie jakby moje.
Czy też tak macie że w głowie jesteście niemal agresywni i chamscy do partnera? A nawet nie ma ku temu powodu. Czasami zirytuje mnie taka głupota że w głowie pojawiają się wyzwiska 😔😔😔 zastanawiam się skąd tyle we mnie złości i agresji
Tak - też jestem na tym etapie że myśli wydają mi się takie prawdziwe - wolne i „moje”. I niestety pod wypływem takich myśli podjęłam pewna decyzje … 😕
O jej, bardzo współczuję 😔 i jak się czujesz ? Od początku ROCD miałaś? Nie dałaś rady walczyc dalej ?
"You are far too smart to be the only thing standing in your way"
ODPOWIEDZ