Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Cześć :)

Tutaj możesz się przedstawić, napisać coś o sobie.
ODPOWIEDZ
Szpinak23
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 4
Rejestracja: 12 lipca 2020, o 00:09

12 lipca 2020, o 13:41

Cześć. Nazywam się Patrycja i mam 23 lata 😊 To mój pierwszy post, jednak na forum zaglądam już od dobrych kilku miesięcy. Z góry dziękuję za choćby przeczytanie i ewentualne rady czy nawet dobre słowo.

‘’Przygoda’’ z zaburzeniem lękowym zaczęła się jakoś pod koniec stycznia tego roku. Postanowiłam tutaj napisać, bo po 1 – mam kryzys, a po 2 – nie mam komu się wygadać. Temat mojego złego samopoczucia w rodzinie skończył się w momencie, kiedy oznajmiłam, że już mi lepiej (faktycznie na tamten moment wydawało mi się, że wszystko jest w porządku), a mama po prostu stwierdziła, że to było załamanie nerwowe. Dodam, że był to początek zaburzenia, może 3 tydzień. Jedyną osobą, która wie o moim zaburzeniu lękowym, jest moja przyjaciółka, z tym że nie wdawałam się w szczegóły. Po prostu powiedziałam, że cierpię na nerwicę, mam lęki. Nie wdawałam się w szczegóły o objawach, nie narzekałam jej godzinami, nie rozpaczałam nad każdym gorszym dniem. Głównie dlatego, że wiem, że ona i tak nie zrozumie jak to jest, bo jest to stan chyba niemożliwy do zrozumienia dla kogoś, kto w tym nie tkwił. A po drugie, nigdy nie byłam osobą, która lubi dużo mówić o sobie i aż nadto się wyżalać. Powiedziałam ogółem co mi dolega, w czasie gdy mam gorszy dzień wyżalę się, i tyle. Z tym, że wiem, że jest na tyle mi bliską osobą, że w razie kiedy najdzie mnie, przypili i postanowię się wyryczeć jej na ramieniu, to ona to zrozumie i na to pozwoli. 😊

Zaburzenie zaczęło się od całkowicie niespodziewanego ataku paniki w drodze do pracy. Dzień taki sam, jak każdy inny. W trakcie dojazdu do pracy poczułam mega napad ciepła, serce jakby chciało mi wyskoczyć z klatki, wiadomo, atak jak każdy inny, ale wtedy myślałam, że padnę jak kłoda. Typowe. Dojechałam jakoś do pracy, ale cały czas coś było srogo nie tak. Zawroty głowy, wyobcowanie, wrażenie utraty kontroli, strach przed zemdleniem. Wysiedziałam jakiś kwadrans i pękłam, poleciałam do przełożonej z prośbą o wysłanie mnie do domu. Taxa i do domu. W domu zjadłam ogromne ilości jedzenia i zasnęłam na kilka godzin. Obudziłam się i wszystko, poza uczuciem zimna, było w porządku. Nie odczuwałam żadnego lęku. Na następny dzień pojechałam do pracy, wszystko wydawało się być normalnie. A w pracy nagle mega napad lęku. I do końca dnia zastanawiałam się co mi jest, co to za okropna choroba. Każdy kolejny dzień to była analiza tego jak się czuję, jak się czuję robiąc to, a jak robiąc to. W ciągu 2-3 tygodni porobiłam badania – wszystkie wyszły idealnie. W pracy temat mojego samopoczucia przez kilka dni był na tapecie, koledzy się dopytywali jak się czuję, dawali rady (absolutnie nie mam żalu, chcieli pomóc i wesprzeć) typu: idź do neurologa, moja koleżanka miała zawroty głowy i musiała przejść operację kręgosłupa. JAK JA TO USŁYSZAŁAM! Przez kilka dni narzekałam na to jak się czuję, ciągle coś było nie tak, ale w końcu odpuściłam i zaczęłam mówić, że wszystko jest dobrze, że już jest normalnie. Nie lubię być w centrum zainteresowania 😊

Dodam, że nie jestem osobą, która często chodzi po lekarzach. A nawet robię to za rzadko 😀 Moja wizyta u lekarzy po ataku paniki była pierwszą wizytą od 3-4 lat myślę, nie licząc badań okresowych z pracy. Może to wzmogło lęk przed chorobami.

Od tamtej pory przez jakiś miesiąc męczyłam się okropnie, bo nie wiedziałam co mi jest. Wkręciłam sobie kilka możliwych raków, problemy z uszami, jakiś poważny uraz kręgosłupa przez które pojawiły się zawroty głowy itp. Itd., każdy to z nas zna. Na tamten moment NIE MIAŁAM POJĘCIA co to jest atak paniki, co to jest zaburzenie lękowe, co to nerwica. Z początku silny lęk pojawiał się ‘’tylko’’ w pracy, jakoś dawałam radę. A potem pojawił się także na zakupach w większym sklepie, a potem i w domu. To był szok, że ja w swoim bezpiecznym miejscu odczuwam takie emocje.

Któregoś dnia po powrocie do domu standardowo wyszukiwałam choroby, które dają takie objawy, jakie ja miałam. I trafiłam na to forum... wszystko mi się poukładało w głowie, choć nie uwierzyłam, że to ‘’tylko nerwica’’ w jeden dzień. Strach przed zwariowaniem towarzyszył mi długo. Czułam się jak kosmita a w głowie latały myśli, że przecież to chore, że tak się czuję, że to choroba i zaraz coś zrobię. Na początku zaburzenia, kiedy jeszcze nie wiedziałam co mi jest, miałam nawet w głowie wyobrażenia samej siebie jak leże w szpitalu psychiatrycznym, bo nic innego mi nie pomoże. Wyobrażałam sobie reakcję rodziny i znajomych, którzy widzą mnie w tym szpitalu 😀

Aleee, wkręciłam się w czytanie forum, oglądanie filmów chłopaków na YT, zaczęłam czytać książkę o zaburzeniach lękowych, napadach paniki, fobiach itp. i zaczęłam sobie bardzo powoli wszystko układać i działać. Gdyby nie ta wiedza, nie wiem co bym zrobiła. Z początku bardzo mi się wszystko mieszało; pojęcia jak akceptacja czy ignorowanie brzmiały dla mnie śmiesznie wtedy. Czas i przeżycia zrobiły swoje i zaczęłam ‘’ryzykować’’ i próbować akceptować. Pojawiły się efekty, czułam się naprawdę sporo lepiej, choć do normalności sporo brakowało. Pod koniec marca przeprowadzka (zamieszkanie samej, nie pierwszy raz, ale jednak spora zmiana), a do tego ogromny stres w pracy związany z pandemią, strach o utratę pracy itp. Itd. Przeniesiono mnie w pracy na zupełnie inny dział, wykonywałam inne czynności, nie znałam kompletnie nikogo. Choć sprawiam wrażenie pewnej siebie osoby, to jestem introwertykiem, dosyć nieśmiałym i mającym problemy z adaptacją w nowych miejscach. Było mi ciężko, a do tego przyszedł kryzys związany z zaburzeniem. Stany depresyjne, bardzo silne objawy. Od początku czerwca trochę się poprawiło, cały czas starałam się wdrażać to, o czym wszyscy tutaj piszecie. Akceptacja, ignorowanie, pozytywne dialogi wewnętrzne, chochliki myślowe itp. Itd. Jednak znów pojawił się kryzys. Nie chce się wstawać z łóżka, DD się bardzo mocno nasiliło, tak samo jak inne objawy. Te fizyczne już mi praktycznie nie przeszkadzają, za to psychiczne dają mi w kość. W głowie chaos, często myśli latają jak poje*ane, mam wrażenie, że nerwica zabiera mi część samej siebie, że dużo przez nią tracę, że nie jestem taka, jak byłam. Przy innych czuję się jakaś taka głupsza, mniej inteligentna, do tego takie zamglenie umysłu zabiera mi koncentrację, co tylko wzmaga uczucie bycia głupszym. W pewnym momencie zaczął się lęk o dosłownie wszystko i przed wszystkim - lęk przed problemami finansowymi, przed zawalaniem pracy, przed utratą znajomych.



Mam problem z zaakceptowaniem stanów DD, kiedy te występują. Do tej pory nie były one tak silne, a ostatnie kilka dni były pod tym względem ciężkie. Podejrzewam, że to przez to przyszedł kryzys. Za dużo analizy, rozkminiania i użalania się samej sobie, że to nie minie i że nie dam rady ani jednego dnia dłużej (zwłaszcza w pracy) w tym stanie. Choć dodam, że odkąd mam problem z lękiem, ataki paniki, DD itp. Itd., to nie zwolniłam się z pracy ani razu, mimo niekiedy okropnego samopoczucia. Czy na spotkanie towarzyskie, rodzinne, czy do roboty, zawsze idę, często mimo giętkich nóg i dramatu w głowie.

Nie byłam u terapeuty, ani nie brałam i nie biorę leków. Wiem, że wizyta u lekarza to coś dobrego, a leki to absolutnie nie koniec świata, a mogą pomóc, ale wierzę, że uda mi się samej z tego wyjść.



Zaburzenie pokazało mi bardzo 😊 dobitnie, że zbyt mocno przejmuję się innymi ludźmi. Jestem wrażliwą osobą, zawsze emocje innych i ich nastroje zbyt mocno wpływały na moje samopoczucie. Czując samej się źle, pocieszam innych i im daje niesamowite rady, poprawiam im humor, zapominając zupełnie o sobie. Mam głupią potrzebę zaspokajania potrzeb innych i zadowalania każdego. Wynika to pewnie ze strachu przed odrzuceniem. Jestem wrażliwą, pełną empatii, perfekcjonistką. Zajebiście 😀 Nad tym też pracuję, ale praca nad sobą jest tak kure*sko ciężka. Często mam wyrzuty, kiedy źle się czuję, a inni to widzą. Jakbym była robotem, który 24/h jest zadowolony. Może to dlatego, że na ogół jestem bardzo wesołą osobą, często nawet mając gorszy dzień śmieję się, często uśmiecham i żartuję. Tak chyba sobie radzę z kiepskim humorem.



Wiem, że muszę to wszystko, co zaburzenie na mnie rzuca, akceptować bez analizy. Odkąd wiem, że to nerwica, nie wkręcam sobie żadnych chorób, nie googluje nic, żadnych objawów, omijam też filmy o psychopatach itp. Itd., mimo, że kiedyś je wciągałam, bo po prostu interesuje mnie tematyka psychologii, ludzkich zachowań. Wiem, że to źle na mnie wpłynie w tym stanie.

Jest to chyba pierwszy raz kiedy tak obszernie i z dystansu spojrzałam na swoje zaburzenie, a przy okazji spisałam to, co mi aktualnie chodzi po głowie. Fajne uczucie wyrzucić ten syf z głowy i móc o tym komuś powiedzieć... Nie chciałam skupiać się na tych objawach, przeżyciach, stanach i narzekaniu na nie, bo to raczej mi nie pomoże. Każdy z nas wie jaki syf się dzieje z emocjami w czasie trwania zaburzenia. W trakcie pisania tego postu, dotarło do mnie, że tak rzadko mówię o sobie, o swoich emocjach, przeżyciach czy odczuciach, że tutaj mogłabym pisać godzinami, a jeszcze wszystkiego z siebie bym nie wyrzuciła. I kiedy o tym piszę, to to wszystko nie wydaje się takie straszne, jak kiedy o tym myślę 😮

Wydaję mi się, że potrzebuję mocnego kopa w dupę. I po prostu słowa, że dam radę, że da się i że wcale nie trzeba w tym siedzieć kilka lat, że nie utracę siebie, że wszystko będzie dobrze. Naprawdę teraz potrzebuję od kogoś teraz to usłyszeć... Wiem, co mam robić, czego unikać, a zbyt często brakuje mi konsekwencji w swoich działaniach. Ignoruję, przyzwalam, akceptuję (nie jest to pełna akceptacja, zdaję sobie z tego sprawę, pracuję nad tym), prowadzę dialogi wewnętrzne, ośmieszam lękowe myśli, rzucam stwierdzenia, że jeśli coś ma się stać, to niech się stanie, mi to już wisi. I mówiąc to, mam to naprawdę na myśli. Czasem zaburzenie tak męczy, że już ma się wszystko w dupie. Zainteresowałam się też jogą, medytacją, relaksacją przez oddychanie, no i ogółem buddyzmem 😀 Więc, heh, z tego chujowego zaburzenia czegoś się jednak uczę.



Mam też pytanie. Przed powstaniem zaburzenia słuchałam, też w trakcie pracy, bardzo dużo muzyki na słuchawkach. Czasem mam wrażenie, że takie wyłączenie od otoczenia powoduje mocniejsze odcięcie. Zezwolić na to i dalej słuchać muzyki tak często jak kiedyś, czy trochę to ograniczyć? I jeszcze jedno dotyczące wizualizacji. Nie wyobrażam sobie nawet pójścia do pracy i nie odczuwania lęku, w drodze do niej zazwyczaj mimowolnie mam lękowe myśli. Czy wizualizacja pozytywnych scenariuszy bez odczuwania lęku ma sens? Czy lepiej wizualizować sobie to, jak prawdopodobnie będę się czuć i to po prostu akceptować?



Btw to forum to złoto. Ratujecie nas, zaburzonych, dajecie nadzieję i siłę. Dziękuję i ściskam wszystkich. 😊
Awatar użytkownika
Piotrt
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 134
Rejestracja: 3 lipca 2019, o 13:18

12 lipca 2020, o 16:24

Witam nie będę się tu wymądrzał napisze tylko ze nie jesteś z tym sama a jak to mówią w kupie siła i do przodu nie poddawaj się a będzie dobrze
Awatar użytkownika
Potok
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 142
Rejestracja: 27 lipca 2019, o 07:23

15 lipca 2020, o 16:21

Trafiłaś w dobre miejsce :)
W odpowiedzi na pytanie to nie pozwól żeby nerwica ograniczała cię w czymkolwiek ;)
Fausia
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 14
Rejestracja: 5 czerwca 2020, o 11:30

16 lipca 2020, o 21:53

Cześć, Napisałam do Ciebie wiadomość prywatną :)
Szpinak23
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 4
Rejestracja: 12 lipca 2020, o 00:09

17 lipca 2020, o 18:24

Fausia pisze:
16 lipca 2020, o 21:53
Cześć, Napisałam do Ciebie wiadomość prywatną :)
Cześć.
Do mnie? Nic nie dostałam :P
Fausia
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 14
Rejestracja: 5 czerwca 2020, o 11:30

17 lipca 2020, o 21:43

Szpinak23 pisze:
17 lipca 2020, o 18:24
Fausia pisze:
16 lipca 2020, o 21:53
Cześć, Napisałam do Ciebie wiadomość prywatną :)
Cześć.
Do mnie? Nic nie dostałam :P
Dobra, napisałam jeszcze raz. Daj znać czy teraz doszło. Chyba nie ogarniam do końca tego komunikatora :/
Aniaaa87
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 300
Rejestracja: 18 maja 2020, o 19:38

19 lipca 2020, o 20:22

Szpinak23 pisze:
12 lipca 2020, o 13:41
Cześć. Nazywam się Patrycja i mam 23 lata 😊 To mój pierwszy post, jednak na forum zaglądam już od dobrych kilku miesięcy. Z góry dziękuję za choćby przeczytanie i ewentualne rady czy nawet dobre słowo.

‘’Przygoda’’ z zaburzeniem lękowym zaczęła się jakoś pod koniec stycznia tego roku. Postanowiłam tutaj napisać, bo po 1 – mam kryzys, a po 2 – nie mam komu się wygadać. Temat mojego złego samopoczucia w rodzinie skończył się w momencie, kiedy oznajmiłam, że już mi lepiej (faktycznie na tamten moment wydawało mi się, że wszystko jest w porządku), a mama po prostu stwierdziła, że to było załamanie nerwowe. Dodam, że był to początek zaburzenia, może 3 tydzień. Jedyną osobą, która wie o moim zaburzeniu lękowym, jest moja przyjaciółka, z tym że nie wdawałam się w szczegóły. Po prostu powiedziałam, że cierpię na nerwicę, mam lęki. Nie wdawałam się w szczegóły o objawach, nie narzekałam jej godzinami, nie rozpaczałam nad każdym gorszym dniem. Głównie dlatego, że wiem, że ona i tak nie zrozumie jak to jest, bo jest to stan chyba niemożliwy do zrozumienia dla kogoś, kto w tym nie tkwił. A po drugie, nigdy nie byłam osobą, która lubi dużo mówić o sobie i aż nadto się wyżalać. Powiedziałam ogółem co mi dolega, w czasie gdy mam gorszy dzień wyżalę się, i tyle. Z tym, że wiem, że jest na tyle mi bliską osobą, że w razie kiedy najdzie mnie, przypili i postanowię się wyryczeć jej na ramieniu, to ona to zrozumie i na to pozwoli. 😊

Zaburzenie zaczęło się od całkowicie niespodziewanego ataku paniki w drodze do pracy. Dzień taki sam, jak każdy inny. W trakcie dojazdu do pracy poczułam mega napad ciepła, serce jakby chciało mi wyskoczyć z klatki, wiadomo, atak jak każdy inny, ale wtedy myślałam, że padnę jak kłoda. Typowe. Dojechałam jakoś do pracy, ale cały czas coś było srogo nie tak. Zawroty głowy, wyobcowanie, wrażenie utraty kontroli, strach przed zemdleniem. Wysiedziałam jakiś kwadrans i pękłam, poleciałam do przełożonej z prośbą o wysłanie mnie do domu. Taxa i do domu. W domu zjadłam ogromne ilości jedzenia i zasnęłam na kilka godzin. Obudziłam się i wszystko, poza uczuciem zimna, było w porządku. Nie odczuwałam żadnego lęku. Na następny dzień pojechałam do pracy, wszystko wydawało się być normalnie. A w pracy nagle mega napad lęku. I do końca dnia zastanawiałam się co mi jest, co to za okropna choroba. Każdy kolejny dzień to była analiza tego jak się czuję, jak się czuję robiąc to, a jak robiąc to. W ciągu 2-3 tygodni porobiłam badania – wszystkie wyszły idealnie. W pracy temat mojego samopoczucia przez kilka dni był na tapecie, koledzy się dopytywali jak się czuję, dawali rady (absolutnie nie mam żalu, chcieli pomóc i wesprzeć) typu: idź do neurologa, moja koleżanka miała zawroty głowy i musiała przejść operację kręgosłupa. JAK JA TO USŁYSZAŁAM! Przez kilka dni narzekałam na to jak się czuję, ciągle coś było nie tak, ale w końcu odpuściłam i zaczęłam mówić, że wszystko jest dobrze, że już jest normalnie. Nie lubię być w centrum zainteresowania 😊

Dodam, że nie jestem osobą, która często chodzi po lekarzach. A nawet robię to za rzadko 😀 Moja wizyta u lekarzy po ataku paniki była pierwszą wizytą od 3-4 lat myślę, nie licząc badań okresowych z pracy. Może to wzmogło lęk przed chorobami.

Od tamtej pory przez jakiś miesiąc męczyłam się okropnie, bo nie wiedziałam co mi jest. Wkręciłam sobie kilka możliwych raków, problemy z uszami, jakiś poważny uraz kręgosłupa przez które pojawiły się zawroty głowy itp. Itd., każdy to z nas zna. Na tamten moment NIE MIAŁAM POJĘCIA co to jest atak paniki, co to jest zaburzenie lękowe, co to nerwica. Z początku silny lęk pojawiał się ‘’tylko’’ w pracy, jakoś dawałam radę. A potem pojawił się także na zakupach w większym sklepie, a potem i w domu. To był szok, że ja w swoim bezpiecznym miejscu odczuwam takie emocje.

Któregoś dnia po powrocie do domu standardowo wyszukiwałam choroby, które dają takie objawy, jakie ja miałam. I trafiłam na to forum... wszystko mi się poukładało w głowie, choć nie uwierzyłam, że to ‘’tylko nerwica’’ w jeden dzień. Strach przed zwariowaniem towarzyszył mi długo. Czułam się jak kosmita a w głowie latały myśli, że przecież to chore, że tak się czuję, że to choroba i zaraz coś zrobię. Na początku zaburzenia, kiedy jeszcze nie wiedziałam co mi jest, miałam nawet w głowie wyobrażenia samej siebie jak leże w szpitalu psychiatrycznym, bo nic innego mi nie pomoże. Wyobrażałam sobie reakcję rodziny i znajomych, którzy widzą mnie w tym szpitalu 😀

Aleee, wkręciłam się w czytanie forum, oglądanie filmów chłopaków na YT, zaczęłam czytać książkę o zaburzeniach lękowych, napadach paniki, fobiach itp. i zaczęłam sobie bardzo powoli wszystko układać i działać. Gdyby nie ta wiedza, nie wiem co bym zrobiła. Z początku bardzo mi się wszystko mieszało; pojęcia jak akceptacja czy ignorowanie brzmiały dla mnie śmiesznie wtedy. Czas i przeżycia zrobiły swoje i zaczęłam ‘’ryzykować’’ i próbować akceptować. Pojawiły się efekty, czułam się naprawdę sporo lepiej, choć do normalności sporo brakowało. Pod koniec marca przeprowadzka (zamieszkanie samej, nie pierwszy raz, ale jednak spora zmiana), a do tego ogromny stres w pracy związany z pandemią, strach o utratę pracy itp. Itd. Przeniesiono mnie w pracy na zupełnie inny dział, wykonywałam inne czynności, nie znałam kompletnie nikogo. Choć sprawiam wrażenie pewnej siebie osoby, to jestem introwertykiem, dosyć nieśmiałym i mającym problemy z adaptacją w nowych miejscach. Było mi ciężko, a do tego przyszedł kryzys związany z zaburzeniem. Stany depresyjne, bardzo silne objawy. Od początku czerwca trochę się poprawiło, cały czas starałam się wdrażać to, o czym wszyscy tutaj piszecie. Akceptacja, ignorowanie, pozytywne dialogi wewnętrzne, chochliki myślowe itp. Itd. Jednak znów pojawił się kryzys. Nie chce się wstawać z łóżka, DD się bardzo mocno nasiliło, tak samo jak inne objawy. Te fizyczne już mi praktycznie nie przeszkadzają, za to psychiczne dają mi w kość. W głowie chaos, często myśli latają jak poje*ane, mam wrażenie, że nerwica zabiera mi część samej siebie, że dużo przez nią tracę, że nie jestem taka, jak byłam. Przy innych czuję się jakaś taka głupsza, mniej inteligentna, do tego takie zamglenie umysłu zabiera mi koncentrację, co tylko wzmaga uczucie bycia głupszym. W pewnym momencie zaczął się lęk o dosłownie wszystko i przed wszystkim - lęk przed problemami finansowymi, przed zawalaniem pracy, przed utratą znajomych.



Mam problem z zaakceptowaniem stanów DD, kiedy te występują. Do tej pory nie były one tak silne, a ostatnie kilka dni były pod tym względem ciężkie. Podejrzewam, że to przez to przyszedł kryzys. Za dużo analizy, rozkminiania i użalania się samej sobie, że to nie minie i że nie dam rady ani jednego dnia dłużej (zwłaszcza w pracy) w tym stanie. Choć dodam, że odkąd mam problem z lękiem, ataki paniki, DD itp. Itd., to nie zwolniłam się z pracy ani razu, mimo niekiedy okropnego samopoczucia. Czy na spotkanie towarzyskie, rodzinne, czy do roboty, zawsze idę, często mimo giętkich nóg i dramatu w głowie.

Nie byłam u terapeuty, ani nie brałam i nie biorę leków. Wiem, że wizyta u lekarza to coś dobrego, a leki to absolutnie nie koniec świata, a mogą pomóc, ale wierzę, że uda mi się samej z tego wyjść.



Zaburzenie pokazało mi bardzo 😊 dobitnie, że zbyt mocno przejmuję się innymi ludźmi. Jestem wrażliwą osobą, zawsze emocje innych i ich nastroje zbyt mocno wpływały na moje samopoczucie. Czując samej się źle, pocieszam innych i im daje niesamowite rady, poprawiam im humor, zapominając zupełnie o sobie. Mam głupią potrzebę zaspokajania potrzeb innych i zadowalania każdego. Wynika to pewnie ze strachu przed odrzuceniem. Jestem wrażliwą, pełną empatii, perfekcjonistką. Zajebiście 😀 Nad tym też pracuję, ale praca nad sobą jest tak kure*sko ciężka. Często mam wyrzuty, kiedy źle się czuję, a inni to widzą. Jakbym była robotem, który 24/h jest zadowolony. Może to dlatego, że na ogół jestem bardzo wesołą osobą, często nawet mając gorszy dzień śmieję się, często uśmiecham i żartuję. Tak chyba sobie radzę z kiepskim humorem.



Wiem, że muszę to wszystko, co zaburzenie na mnie rzuca, akceptować bez analizy. Odkąd wiem, że to nerwica, nie wkręcam sobie żadnych chorób, nie googluje nic, żadnych objawów, omijam też filmy o psychopatach itp. Itd., mimo, że kiedyś je wciągałam, bo po prostu interesuje mnie tematyka psychologii, ludzkich zachowań. Wiem, że to źle na mnie wpłynie w tym stanie.

Jest to chyba pierwszy raz kiedy tak obszernie i z dystansu spojrzałam na swoje zaburzenie, a przy okazji spisałam to, co mi aktualnie chodzi po głowie. Fajne uczucie wyrzucić ten syf z głowy i móc o tym komuś powiedzieć... Nie chciałam skupiać się na tych objawach, przeżyciach, stanach i narzekaniu na nie, bo to raczej mi nie pomoże. Każdy z nas wie jaki syf się dzieje z emocjami w czasie trwania zaburzenia. W trakcie pisania tego postu, dotarło do mnie, że tak rzadko mówię o sobie, o swoich emocjach, przeżyciach czy odczuciach, że tutaj mogłabym pisać godzinami, a jeszcze wszystkiego z siebie bym nie wyrzuciła. I kiedy o tym piszę, to to wszystko nie wydaje się takie straszne, jak kiedy o tym myślę 😮

Wydaję mi się, że potrzebuję mocnego kopa w dupę. I po prostu słowa, że dam radę, że da się i że wcale nie trzeba w tym siedzieć kilka lat, że nie utracę siebie, że wszystko będzie dobrze. Naprawdę teraz potrzebuję od kogoś teraz to usłyszeć... Wiem, co mam robić, czego unikać, a zbyt często brakuje mi konsekwencji w swoich działaniach. Ignoruję, przyzwalam, akceptuję (nie jest to pełna akceptacja, zdaję sobie z tego sprawę, pracuję nad tym), prowadzę dialogi wewnętrzne, ośmieszam lękowe myśli, rzucam stwierdzenia, że jeśli coś ma się stać, to niech się stanie, mi to już wisi. I mówiąc to, mam to naprawdę na myśli. Czasem zaburzenie tak męczy, że już ma się wszystko w dupie. Zainteresowałam się też jogą, medytacją, relaksacją przez oddychanie, no i ogółem buddyzmem 😀 Więc, heh, z tego chujowego zaburzenia czegoś się jednak uczę.



Mam też pytanie. Przed powstaniem zaburzenia słuchałam, też w trakcie pracy, bardzo dużo muzyki na słuchawkach. Czasem mam wrażenie, że takie wyłączenie od otoczenia powoduje mocniejsze odcięcie. Zezwolić na to i dalej słuchać muzyki tak często jak kiedyś, czy trochę to ograniczyć? I jeszcze jedno dotyczące wizualizacji. Nie wyobrażam sobie nawet pójścia do pracy i nie odczuwania lęku, w drodze do niej zazwyczaj mimowolnie mam lękowe myśli. Czy wizualizacja pozytywnych scenariuszy bez odczuwania lęku ma sens? Czy lepiej wizualizować sobie to, jak prawdopodobnie będę się czuć i to po prostu akceptować?



Btw to forum to złoto. Ratujecie nas, zaburzonych, dajecie nadzieję i siłę. Dziękuję i ściskam wszystkich. 😊
Nie jesteś sama z tym samopoczuciem.Ja staram się czuć cała sobą atak leku żeby jak najbardziej to odczuć i rzeczywiście lek maleje choć trudno mi się było odważyć na to bo myślałam ze umrę albo zemdleje.Tez udaje przy innych ze wszystko jest ok bo co powiedzieć ludziom którzy tego nie znają...Oni nawet nie potrafią sobie tego wyobrazić.Moj mąż to się z tego śmieje.Niby czasem mówi ze taaak on mnie wspiera a w sprzeczkacj mi to wypomina i mówi ze mam coś z głowa i tak strasznie mnie to boli..Tez tak jak Ty potrzebuje żeby mi ktoś powiedział ze będę taka jak dawniej,ze wyjdę z tego i wszystko będzie dobrze bo te stany są tak silne ze jednak wiara czasem opada
Szpinak23
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 4
Rejestracja: 12 lipca 2020, o 00:09

19 lipca 2020, o 23:20

Aniaaa87 pisze:
19 lipca 2020, o 20:22
Szpinak23 pisze:
12 lipca 2020, o 13:41
Cześć. Nazywam się Patrycja i mam 23 lata 😊 To mój pierwszy post, jednak na forum zaglądam już od dobrych kilku miesięcy. Z góry dziękuję za choćby przeczytanie i ewentualne rady czy nawet dobre słowo.

‘’Przygoda’’ z zaburzeniem lękowym zaczęła się jakoś pod koniec stycznia tego roku. Postanowiłam tutaj napisać, bo po 1 – mam kryzys, a po 2 – nie mam komu się wygadać. Temat mojego złego samopoczucia w rodzinie skończył się w momencie, kiedy oznajmiłam, że już mi lepiej (faktycznie na tamten moment wydawało mi się, że wszystko jest w porządku), a mama po prostu stwierdziła, że to było załamanie nerwowe. Dodam, że był to początek zaburzenia, może 3 tydzień. Jedyną osobą, która wie o moim zaburzeniu lękowym, jest moja przyjaciółka, z tym że nie wdawałam się w szczegóły. Po prostu powiedziałam, że cierpię na nerwicę, mam lęki. Nie wdawałam się w szczegóły o objawach, nie narzekałam jej godzinami, nie rozpaczałam nad każdym gorszym dniem. Głównie dlatego, że wiem, że ona i tak nie zrozumie jak to jest, bo jest to stan chyba niemożliwy do zrozumienia dla kogoś, kto w tym nie tkwił. A po drugie, nigdy nie byłam osobą, która lubi dużo mówić o sobie i aż nadto się wyżalać. Powiedziałam ogółem co mi dolega, w czasie gdy mam gorszy dzień wyżalę się, i tyle. Z tym, że wiem, że jest na tyle mi bliską osobą, że w razie kiedy najdzie mnie, przypili i postanowię się wyryczeć jej na ramieniu, to ona to zrozumie i na to pozwoli. 😊

Zaburzenie zaczęło się od całkowicie niespodziewanego ataku paniki w drodze do pracy. Dzień taki sam, jak każdy inny. W trakcie dojazdu do pracy poczułam mega napad ciepła, serce jakby chciało mi wyskoczyć z klatki, wiadomo, atak jak każdy inny, ale wtedy myślałam, że padnę jak kłoda. Typowe. Dojechałam jakoś do pracy, ale cały czas coś było srogo nie tak. Zawroty głowy, wyobcowanie, wrażenie utraty kontroli, strach przed zemdleniem. Wysiedziałam jakiś kwadrans i pękłam, poleciałam do przełożonej z prośbą o wysłanie mnie do domu. Taxa i do domu. W domu zjadłam ogromne ilości jedzenia i zasnęłam na kilka godzin. Obudziłam się i wszystko, poza uczuciem zimna, było w porządku. Nie odczuwałam żadnego lęku. Na następny dzień pojechałam do pracy, wszystko wydawało się być normalnie. A w pracy nagle mega napad lęku. I do końca dnia zastanawiałam się co mi jest, co to za okropna choroba. Każdy kolejny dzień to była analiza tego jak się czuję, jak się czuję robiąc to, a jak robiąc to. W ciągu 2-3 tygodni porobiłam badania – wszystkie wyszły idealnie. W pracy temat mojego samopoczucia przez kilka dni był na tapecie, koledzy się dopytywali jak się czuję, dawali rady (absolutnie nie mam żalu, chcieli pomóc i wesprzeć) typu: idź do neurologa, moja koleżanka miała zawroty głowy i musiała przejść operację kręgosłupa. JAK JA TO USŁYSZAŁAM! Przez kilka dni narzekałam na to jak się czuję, ciągle coś było nie tak, ale w końcu odpuściłam i zaczęłam mówić, że wszystko jest dobrze, że już jest normalnie. Nie lubię być w centrum zainteresowania 😊

Dodam, że nie jestem osobą, która często chodzi po lekarzach. A nawet robię to za rzadko 😀 Moja wizyta u lekarzy po ataku paniki była pierwszą wizytą od 3-4 lat myślę, nie licząc badań okresowych z pracy. Może to wzmogło lęk przed chorobami.

Od tamtej pory przez jakiś miesiąc męczyłam się okropnie, bo nie wiedziałam co mi jest. Wkręciłam sobie kilka możliwych raków, problemy z uszami, jakiś poważny uraz kręgosłupa przez które pojawiły się zawroty głowy itp. Itd., każdy to z nas zna. Na tamten moment NIE MIAŁAM POJĘCIA co to jest atak paniki, co to jest zaburzenie lękowe, co to nerwica. Z początku silny lęk pojawiał się ‘’tylko’’ w pracy, jakoś dawałam radę. A potem pojawił się także na zakupach w większym sklepie, a potem i w domu. To był szok, że ja w swoim bezpiecznym miejscu odczuwam takie emocje.

Któregoś dnia po powrocie do domu standardowo wyszukiwałam choroby, które dają takie objawy, jakie ja miałam. I trafiłam na to forum... wszystko mi się poukładało w głowie, choć nie uwierzyłam, że to ‘’tylko nerwica’’ w jeden dzień. Strach przed zwariowaniem towarzyszył mi długo. Czułam się jak kosmita a w głowie latały myśli, że przecież to chore, że tak się czuję, że to choroba i zaraz coś zrobię. Na początku zaburzenia, kiedy jeszcze nie wiedziałam co mi jest, miałam nawet w głowie wyobrażenia samej siebie jak leże w szpitalu psychiatrycznym, bo nic innego mi nie pomoże. Wyobrażałam sobie reakcję rodziny i znajomych, którzy widzą mnie w tym szpitalu 😀

Aleee, wkręciłam się w czytanie forum, oglądanie filmów chłopaków na YT, zaczęłam czytać książkę o zaburzeniach lękowych, napadach paniki, fobiach itp. i zaczęłam sobie bardzo powoli wszystko układać i działać. Gdyby nie ta wiedza, nie wiem co bym zrobiła. Z początku bardzo mi się wszystko mieszało; pojęcia jak akceptacja czy ignorowanie brzmiały dla mnie śmiesznie wtedy. Czas i przeżycia zrobiły swoje i zaczęłam ‘’ryzykować’’ i próbować akceptować. Pojawiły się efekty, czułam się naprawdę sporo lepiej, choć do normalności sporo brakowało. Pod koniec marca przeprowadzka (zamieszkanie samej, nie pierwszy raz, ale jednak spora zmiana), a do tego ogromny stres w pracy związany z pandemią, strach o utratę pracy itp. Itd. Przeniesiono mnie w pracy na zupełnie inny dział, wykonywałam inne czynności, nie znałam kompletnie nikogo. Choć sprawiam wrażenie pewnej siebie osoby, to jestem introwertykiem, dosyć nieśmiałym i mającym problemy z adaptacją w nowych miejscach. Było mi ciężko, a do tego przyszedł kryzys związany z zaburzeniem. Stany depresyjne, bardzo silne objawy. Od początku czerwca trochę się poprawiło, cały czas starałam się wdrażać to, o czym wszyscy tutaj piszecie. Akceptacja, ignorowanie, pozytywne dialogi wewnętrzne, chochliki myślowe itp. Itd. Jednak znów pojawił się kryzys. Nie chce się wstawać z łóżka, DD się bardzo mocno nasiliło, tak samo jak inne objawy. Te fizyczne już mi praktycznie nie przeszkadzają, za to psychiczne dają mi w kość. W głowie chaos, często myśli latają jak poje*ane, mam wrażenie, że nerwica zabiera mi część samej siebie, że dużo przez nią tracę, że nie jestem taka, jak byłam. Przy innych czuję się jakaś taka głupsza, mniej inteligentna, do tego takie zamglenie umysłu zabiera mi koncentrację, co tylko wzmaga uczucie bycia głupszym. W pewnym momencie zaczął się lęk o dosłownie wszystko i przed wszystkim - lęk przed problemami finansowymi, przed zawalaniem pracy, przed utratą znajomych.



Mam problem z zaakceptowaniem stanów DD, kiedy te występują. Do tej pory nie były one tak silne, a ostatnie kilka dni były pod tym względem ciężkie. Podejrzewam, że to przez to przyszedł kryzys. Za dużo analizy, rozkminiania i użalania się samej sobie, że to nie minie i że nie dam rady ani jednego dnia dłużej (zwłaszcza w pracy) w tym stanie. Choć dodam, że odkąd mam problem z lękiem, ataki paniki, DD itp. Itd., to nie zwolniłam się z pracy ani razu, mimo niekiedy okropnego samopoczucia. Czy na spotkanie towarzyskie, rodzinne, czy do roboty, zawsze idę, często mimo giętkich nóg i dramatu w głowie.

Nie byłam u terapeuty, ani nie brałam i nie biorę leków. Wiem, że wizyta u lekarza to coś dobrego, a leki to absolutnie nie koniec świata, a mogą pomóc, ale wierzę, że uda mi się samej z tego wyjść.



Zaburzenie pokazało mi bardzo 😊 dobitnie, że zbyt mocno przejmuję się innymi ludźmi. Jestem wrażliwą osobą, zawsze emocje innych i ich nastroje zbyt mocno wpływały na moje samopoczucie. Czując samej się źle, pocieszam innych i im daje niesamowite rady, poprawiam im humor, zapominając zupełnie o sobie. Mam głupią potrzebę zaspokajania potrzeb innych i zadowalania każdego. Wynika to pewnie ze strachu przed odrzuceniem. Jestem wrażliwą, pełną empatii, perfekcjonistką. Zajebiście 😀 Nad tym też pracuję, ale praca nad sobą jest tak kure*sko ciężka. Często mam wyrzuty, kiedy źle się czuję, a inni to widzą. Jakbym była robotem, który 24/h jest zadowolony. Może to dlatego, że na ogół jestem bardzo wesołą osobą, często nawet mając gorszy dzień śmieję się, często uśmiecham i żartuję. Tak chyba sobie radzę z kiepskim humorem.



Wiem, że muszę to wszystko, co zaburzenie na mnie rzuca, akceptować bez analizy. Odkąd wiem, że to nerwica, nie wkręcam sobie żadnych chorób, nie googluje nic, żadnych objawów, omijam też filmy o psychopatach itp. Itd., mimo, że kiedyś je wciągałam, bo po prostu interesuje mnie tematyka psychologii, ludzkich zachowań. Wiem, że to źle na mnie wpłynie w tym stanie.

Jest to chyba pierwszy raz kiedy tak obszernie i z dystansu spojrzałam na swoje zaburzenie, a przy okazji spisałam to, co mi aktualnie chodzi po głowie. Fajne uczucie wyrzucić ten syf z głowy i móc o tym komuś powiedzieć... Nie chciałam skupiać się na tych objawach, przeżyciach, stanach i narzekaniu na nie, bo to raczej mi nie pomoże. Każdy z nas wie jaki syf się dzieje z emocjami w czasie trwania zaburzenia. W trakcie pisania tego postu, dotarło do mnie, że tak rzadko mówię o sobie, o swoich emocjach, przeżyciach czy odczuciach, że tutaj mogłabym pisać godzinami, a jeszcze wszystkiego z siebie bym nie wyrzuciła. I kiedy o tym piszę, to to wszystko nie wydaje się takie straszne, jak kiedy o tym myślę 😮

Wydaję mi się, że potrzebuję mocnego kopa w dupę. I po prostu słowa, że dam radę, że da się i że wcale nie trzeba w tym siedzieć kilka lat, że nie utracę siebie, że wszystko będzie dobrze. Naprawdę teraz potrzebuję od kogoś teraz to usłyszeć... Wiem, co mam robić, czego unikać, a zbyt często brakuje mi konsekwencji w swoich działaniach. Ignoruję, przyzwalam, akceptuję (nie jest to pełna akceptacja, zdaję sobie z tego sprawę, pracuję nad tym), prowadzę dialogi wewnętrzne, ośmieszam lękowe myśli, rzucam stwierdzenia, że jeśli coś ma się stać, to niech się stanie, mi to już wisi. I mówiąc to, mam to naprawdę na myśli. Czasem zaburzenie tak męczy, że już ma się wszystko w dupie. Zainteresowałam się też jogą, medytacją, relaksacją przez oddychanie, no i ogółem buddyzmem 😀 Więc, heh, z tego chujowego zaburzenia czegoś się jednak uczę.



Mam też pytanie. Przed powstaniem zaburzenia słuchałam, też w trakcie pracy, bardzo dużo muzyki na słuchawkach. Czasem mam wrażenie, że takie wyłączenie od otoczenia powoduje mocniejsze odcięcie. Zezwolić na to i dalej słuchać muzyki tak często jak kiedyś, czy trochę to ograniczyć? I jeszcze jedno dotyczące wizualizacji. Nie wyobrażam sobie nawet pójścia do pracy i nie odczuwania lęku, w drodze do niej zazwyczaj mimowolnie mam lękowe myśli. Czy wizualizacja pozytywnych scenariuszy bez odczuwania lęku ma sens? Czy lepiej wizualizować sobie to, jak prawdopodobnie będę się czuć i to po prostu akceptować?



Btw to forum to złoto. Ratujecie nas, zaburzonych, dajecie nadzieję i siłę. Dziękuję i ściskam wszystkich. 😊
Nie jesteś sama z tym samopoczuciem.Ja staram się czuć cała sobą atak leku żeby jak najbardziej to odczuć i rzeczywiście lek maleje choć trudno mi się było odważyć na to bo myślałam ze umrę albo zemdleje.Tez udaje przy innych ze wszystko jest ok bo co powiedzieć ludziom którzy tego nie znają...Oni nawet nie potrafią sobie tego wyobrazić.Moj mąż to się z tego śmieje.Niby czasem mówi ze taaak on mnie wspiera a w sprzeczkacj mi to wypomina i mówi ze mam coś z głowa i tak strasznie mnie to boli..Tez tak jak Ty potrzebuje żeby mi ktoś powiedział ze będę taka jak dawniej,ze wyjdę z tego i wszystko będzie dobrze bo te stany są tak silne ze jednak wiara czasem opada
Podobnie podchodzę do lęku i DD, kiedy te są bardzo silne. Staram się wszystko brać na siebie i wszystko w pełni odczuć. Na początku się strasznie szarpałam i walczyłam, teraz już w sumie mało mnie obchodzą te objawy. Czasem jest ciężko, ale koniec końców mi i tak nic się nie stanie, a walka z tym tylko wszystko pogorszy.
Przykro mi, że mąż czasem takie teksty do Ciebie rzuca. Nic nie masz z głową na 100%, przechodzisz gorszy okres i mocno cierpisz, to wszystko. :friend:
ODPOWIEDZ