Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Czasami odechciewa się wszystkiego

Forum dotyczące problemu jakim jest fobia społeczna oraz inne fobie specyficzne.
Umieszczamy tutaj swoje historie, pytania i wątpliwości.
Arya
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 176
Rejestracja: 24 września 2013, o 22:28

4 kwietnia 2021, o 21:32

Właśnie takie okresy jak święta, uświadamiają mi z jakim g...wnem żyję.
Jedziemy z mężem do jego rodziny, wśród której czuję się obco mimo że znamy się już 6 lat.
Wiem że to moja wina, że tak się czuję, bo jestem z...ebana.
Po prostu. Nikt mi tam nie daje odczuć nic, wręcz przeciwnie. Wszyscy są mili. To ja ich nie lubię i się nie odzywam. Nie mam nic do powiedzenia. Totalną pustkę w głowie. Jestem zdystansowana do nich jak za szybą z pleksy. Rejestruję ze spowolnioną reakcją, co się tam dzieje. Nie ma interesujących tematów dla mnie, a jak już są to i tak boję się odezwać. Jestem za słaba w gębie, przegadaliby mnie. Czasem próbowałam coś powiedzieć kiedyś. Nikt mnie nie słuchał, ktoś zagłuszał moją wypowiedź. Ja też nie umiem się wstrzelić w odpowiednim momencie. Nie chcę przecież komuś przerywać.
Zwracają się zawsze do męża, nie od mnie, jakby mnie tam nie było. Wiem, z jednej strony nie chcę by na mnie patrzyli i się odzywali do mnie, z drugiej czuję się dziwnie niekomfortowo, że nikt na mnie nie patrzy i nie zagaduje. Pogmatwane to. Sama nie wiem o o co mi chodzi.
Gdy coś mówią, mam wrażenie, że chcą mi przytknąć. Babcia męża skarżyła się, że poginęły jej ozdoby świąteczne. O dziwo akurat popatrzyła wtedy na mnie. Poczułam się jakbym to ja je ukradła. Potem ciotka, że najlepiej to smakuje jak przyjdziesz i najesz się za darmo. Miała na myśli mnie?
I wszyscy muszą gadać na raz, nie wiem kogo sluchać, babki czy ciotki, na czyich wywodach się skupić i komu przytakiwać. Mój mózg nie wytrzymał. Przez chwilę się autentycznie wyłączyłam, straciłam odbiór w ogóle, na jedną błogosławioną chwilę poczułam się jak w jakiejś medytacji. W niedobrym momencie, bo teściowa się zapytała wtedy akurat czy chce kawy (mówiłam już wcześnie że nie) i uwaga wszystkich skupiła się na mnie. Nienawidzę mówić wśród innych bo mój głos się załamuje i brzmi obco, jest schrypnięty albo się jąkam - a normalnie tak nie mam.
Najgorzej jest, gdy trzeba jeść. Wiem że moje ruchy są takie sztuczne jak podnoszę widelec z jedzeniem. Jem wolno żeby się nie zakrztusić. Wszyscy patrzą, że nie mogę nabrać jedzenia na widelec.
Małe dziecko biega wokół. Boże, żeby tylko nie podbiegło do mnie. Nie lubię dzieci, nie wiem o co im chodzi, jak z nimi rozmawiać. Najgorsze że wszyscy obserwują i patrzą za nim, jakby podbiegło do mnie, byłabym w centrum uwagi. Na szczęście chyba się mnie boi.
Ja nie chce mieć dzieci. Musiałabym je tu przyprowadzać wtedy. Uważać na nie i dbać o jego potrzeby. Kiedy sama nie jestem w stanie zadbać o swoje. Normalnie pójść do toalety, mimo pełnego pęcherza. Prędzej zesikam się w gacie, niż wstanę i pójdę do toalety. Mam 32 lata, żałosne co? Muszę wytrzymać do domu.
Siedzę sztywno, nienaturalnie w bez ruchu i czekam aż ten koszmar się skończy. Nie wiem gdzie patrzeć, przeraża mnie siedzenie blisko nich. Czasami podchodzą za blisko, np. teść siedzący w fotelu podchodzi do stołu po jedzenie od mojej strony, że mam jego du..pę na wysokości twarzy, muszę się odsunąć, czy on jest ślepy że nie widzi, że ja tam jestem, czuję się niezręcznie. Może faktycznie jestem niewidoczna i można na mnie włazić. Nie wiem co ja tam w ogóle robię. Czuję się niepotrzebna. Tyle razy się zresztą wymigiwałam od takich spotkań (wymyślona choroba, rzekomy lęk przed koronawirusem itd) że już jak zapraszają to mówią mężowi "Przyjdź na tą godzinę" w liczbie pojedynczej". nie "przyjdźcie". Czuję się tam jak intruz.
W domu dopiero puści napięcie i sobie popłaczę.
A najlepsze że czuję się samotna i rozpaczliwie chciałabym być wśród ludzi. A jak już jestem to nie chciałabym być nigdzie.
F40.1
Żakuj1497
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 420
Rejestracja: 28 lutego 2021, o 16:18

4 kwietnia 2021, o 22:15

Bardzo pięknie napisane, czysta melodia dla mych skroni nawet się uśmiałem jak pisałaś o tym dzieciaku w pozytywnym sensie. Można się nad tym zastanawiać ale nie ma sensu. Ludzie się nie zmieniają. Przez takich ludzi, którzy zachowują się tak świadomie czy nieświadomie, nie ma dla mnie żadnej różnicy, krzywdzą bezbronnego człowieka. Nawet jak o tym nie wiedzą, mało mnie to interesuje, przez takie igły człowiekowi w głowie rozmnażają się robaki, to jest metafora jak większość co piszę. Gdybym tam był na takie pozornie rzucone zdanie od razu, bezlitośnie wyjaśniał bym tych podludzi bo dla mnie niektórzy normalni ludzie są podludźmi. Dość za dzieciaka nasłuchałem się igieł przed którymi nie mogłem się obronić. Z tobą jest wszystko w porządku. Z nimi też. Różnica jest taka że nie miałbym wyrzutów sumienia gdybym dotkliwie ich skrzywdził. Może dlatego ja nie traktuje żadnych ludzi poważnie, bo gdybym się zbliżył ciężko byłoby mi zachować indywidualność a dość już mam uraz.
DamianZ1984
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 1028
Rejestracja: 6 stycznia 2020, o 16:58

4 kwietnia 2021, o 22:29

Arya długo z zaburzeniem? Wszyscy mamy podobnie tyle że ja mam to już w dupie mówię co mi się podoba siedzę z myślą że coś tam z sercem jasne boję się ale nieważne, życie jest dziś jutro może nie być a może trwać 70 lat ale nie ma co się zastanawiać, im więcej myślimy tym więcej czasu tracimy, trzeba żyć jeżeli rok analizowania nic nie dała to już nie da włączam działanie na ile mam sił, a myślenie niech wypierdala, wczoraj płakałem, dziś oczywiście znów umieram w przenośni, jutro nie wiem i nawet się nie zastanawiam. radosne! somaty na drugi plan jak pisze Bizon
Arya
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 176
Rejestracja: 24 września 2013, o 22:28

5 kwietnia 2021, o 21:55

Dziękuję za odpowiedzi. Nie spodziewałam się, że ktokolwiek mi odpisze.
Żakuj1497 nie wiem, czy oni to robią świadomie. Raczej nie. Ja sobie dopowiadam w swojej głowie, że wszyscy są moimi wrogami, którzy chcą mi dokuczyć. Tylko czemu tej świadomości nie mam w tamtych momentach, zamiast tego czuję wbijane szpile.
DamianZ1984, chyba mam tak od urodzenia. Bywało gorzej, nie byłam np. w stanie jeść wśród ludzi bo się dławiłam, szkoda gadać.

Dzisiaj oczywiście była powtórka. Uprzedzona wczorajszym doświadczeniem, poprosiłam męża, byśmy nie siedzieli tam długo. Że max 4 godziny na tyle mnie stać. Było oczywiście inaczej, siedzieliśmy 6 godzin. Za długo.
Starałam się robić dobrą minę do złej gry, chociaż przed wejściem byłam bliska płaczu. Mąż się spytał, czy mnie odwieźć. Powiedziałam, że nie, wytrzymam.
Nie wiem skąd miałam siłę żeby tam tyle wysiedzieć. Początkowo szło mi dobrze, starałam się wszystko zlewać. Po kilku godzinach miałam wrażenie, że ich lubię. Miałam odwagę się odezwać. A pod koniec wszystko runęło oczywiście jak zawsze.
Nie chcę się wgłębiać w sytuację, powiem tylko że teść w moim mniemaniu sobie chamsko sobie ze mnie zażartował, a druga synowa (odważna i wygadana) mu zawtórowała po chamsku. Oni wszyscy są tacy cięci wobec siebie, takie chamskie czasem docinki, oczywiście w niby żartach. I się śmiali. Ja nie. Jestem miękka i piz...owata więc zareagowałam prawie płaczem. Momentalnie zesztywniałam obrażona i przestałam się odzywać. A potem powiedziałam mężowi że chce jak najszybciej stąd iść. On już widział co się stało, cała się gotowałam w środku. W samochodzie wybuchnęłam wściekłością i płaczem. On z kolei się wkurzył, że moja złość się skupiła na nim. Nawet nie zarejestrował tej sytuacji, że ze mnie żartują. Bo to w mojej głowie było coś nie tak.

Co ze mną jest nie tak? Nie zwariowałam chyba jeszcze, skoro mam wgląd w tę sytuacje, że próbuję sobie to racjonalizować. Czemu tak to wszystko odbieram? Może nie mam fobii społecznej a osobowość paranoidalną? Dlaczego odbieram wszystkich jako wrogów?
F40.1
Żakuj1497
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 420
Rejestracja: 28 lutego 2021, o 16:18

5 kwietnia 2021, o 22:13

Z tobą jest wszystko w porządku, jedyne co ci dolega to braki poczucia własnej wartości, a takie poczucie najlepiej się wyrabia gdy życie cię mocno dociśnie i walką będzie próba wzięcia oddechu. Co do ludzi to poczytaj sobie stare posty z ch*ujnia.pl wraz z komentarzami, mądrość na temat zachowań ludzi i jak reagować to jest poza skalę.
Arya
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 176
Rejestracja: 24 września 2013, o 22:28

6 kwietnia 2021, o 18:56

Dzisiaj odchorowywałam wczorajsze. Myślałam, że jak się obudzę to będzie wielki reset. Guzik. O niczym innym nie myślałam niż o wczorajszej sytuacji. Przeryczałam pół dnia... Dobrze, że pracuję z domu, bo mogłam wyć i wyć. Potem przyszła złość i rzucanie talerzami. Ryczeliście kiedyś tak, że mieliście uczucie, jakby wam flaki wychodziły na zewnątrz? A potem głęboki oddech i do końca dnia lekko podmaniakalny stan wywalenia już na wszystko, w którym macie ochotę robić głupie rzeczy, i ledwo się powstrzymujecie żeby nie napisać do teścia czegoś chamskiego.
Szkoda, że nie mogę tego przegadać na terapii, bo mój terapeuta jest na zwolnieniu.

Wczoraj wszystko zwalałam na siebie, dzisiaj jestem zła, że siebie nie broniłam. Mam takie rozkminy, że żartowanie z innych w wulgarny sposób to forma zawoalowanej agresji. Nikt się nie śmieje z tych, co są w hierarchii stada wyżej. Jedzie się po tych, co są grzeczni, potulni, boją się odezwać. Nie śmiałam się wczoraj z nimi, byłam wściekła i obrażona. Żałuję, że nie wiedziałam wtedy co im powiedzieć. Następnym razem, jak znowu nie wpadnę w stupor, to dam im do zrozumienia, że są chamscy i że ja to widzę.
F40.1
Żakuj1497
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 420
Rejestracja: 28 lutego 2021, o 16:18

6 kwietnia 2021, o 22:41

Tak jest, to normalne zachowanie każdy tak miał. Przekuj jak kowal swoją złość na działanie, pomyśl nad tym jak mogłabyś odpowiedzieć alternatywnie albo zachować się w przeszłej sytuacji. To będzie tylko teoria, w tym sprawach trzeba 1000 teorii żeby zadziałała w praktyce ale warto, nie chcę demobilizować już na starcie :D Oprócz tego jeszcze raz powtarzam o pracowaniu dzień w dzień o poziomie poczuciu własnej wartości. Musisz dojść do takiego poziomu, w którym będziesz Syzyfem i nawet przez milion lat nie zniechęcisz się pchaniem przed siebie kamienia który i tak spadnie. To się nazywa WIARA W SIEBIE !!!! Nie ma sensu marnować energii na innych ludzi, jak poczytasz stare posty ch*ujnia.pl to zrozumiesz że człowiek się nie zmienia i żadnym zachowaniem nie dojdziesz z nim do porozumienia, musisz inwestować w siebie by dojść do tego porozumienia. Oj tu się mylisz, dla niektórych fakt że jest w hierarchii wyżej to tylko mięso ale z dodatkową przyprawą bo ma swoje osobiste powody. To nie jest tak, że "Jedzie się po tych, co są grzeczni, potulni, boją się odezwać" człowiek podświadomie wyczuwa czy inny człowiek mu nie odda, czy inny człowiek nie odpowie, czy inny człowiek nie kontruje. To że się nie śmiałaś to nie problem, ja akceptuje ludzi którzy nie śmieją się z moich żarcików, jeśli są w porządku mi to nie przeszkadza. Nie obrażaj się tylko ucz się poczucia dystansu, odpal sobie czasem stand-up. Ćwicz, za tysięcznym razem gdy już będziesz wierzyć w siebie jedna z dróg zaprowadzi cię do tego, że albo będziesz wiedzieć co odpowiedzieć, albo po prostu nie będzie ci się chciało i nie będziesz się z tym czuć żle. Medal ma zawsze dwie strony medalu, przebywaj tylko sam ze sobą cztery miesiące to gdy znajdziesz się w takim gronie będziesz mówić 25 godzin na dobę. I jedna mądrość :D Gdy mówisz emocjonalnie o problemach lub innych sprawach, połowy to zbytnio nie obchodzi a druga połowa będzie chciała to wykorzystać. Także to co powyżej powinno lepiej pomóc.
Żakuj1497
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 420
Rejestracja: 28 lutego 2021, o 16:18

6 kwietnia 2021, o 22:51

Ja po tyle przejściach stałem się taką osobą po której nie wiadomo czy przyjmie, czy odda czy jednak coś jej się nie rozmyśli i zabije na miejscu.
Żakuj1497
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 420
Rejestracja: 28 lutego 2021, o 16:18

6 kwietnia 2021, o 22:52

Chociaż niee, tutaj to mnie fantazja poniosła :D :D Ale fakt faktem czasem może mi coś odjebać
Katja
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1179
Rejestracja: 23 września 2019, o 00:43

7 kwietnia 2021, o 14:26

Hej,
Właśnie takie okresy jak święta, uświadamiają mi z jakim g...wnem żyję.
Jedziemy z mężem do jego rodziny, wśród której czuję się obco mimo że znamy się już 6 lat.
Wiem że to moja wina, że tak się czuję, bo jestem z...ebana.
Po prostu. Nikt mi tam nie daje odczuć nic, wręcz przeciwnie. Wszyscy są mili. To ja ich nie lubię i się nie odzywam. Nie mam nic do powiedzenia. Totalną pustkę w głowie. Jestem zdystansowana do nich jak za szybą z pleksy. Rejestruję ze spowolnioną reakcją, co się tam dzieje. Nie ma interesujących tematów dla mnie, a jak już są to i tak boję się odezwać. Jestem za słaba w gębie, przegadaliby mnie. Czasem próbowałam coś powiedzieć kiedyś. Nikt mnie nie słuchał, ktoś zagłuszał moją wypowiedź. Ja też nie umiem się wstrzelić w odpowiednim momencie. Nie chcę przecież komuś przerywać.
Tutaj nasuwają mi się dwie rzeczy pierwsza to, że zwyczajnie może Ci towarzystwo rodziny Twojego faceta nie leżeć. Ja jestem raczej osobą wygadaną, czasem wręcz bryluje w towarzystwie, ale nie w każdym. Bywa, że trafiam w takie miejsca i na takie osoby gdzie nie mam nic do powiedzenia. Nie każdy w każdym gronie musi się czuć ok. U Ciebie jest jednak problem z niskim poczucie własnej wartości które powoduje, że Ty nie dajesz sobie prawa do tego żeby np siedzieć cicho skoro nie masz nic do powiedzenia. Druga sprawa to to co opisujesz dalej tj. że jesteś za słaba w gębie, Twoje reakcje są spowolnione itd. Wygląda to jak zastyganie/ wyłączanie się ( mechanizm obronny ) w sytuacjach gdy czujesz się słaba/bezsilnna i tutaj ważne jest to byś tego nie robiła, byś starała się utrzymywać łączność z tym co się dzieje. Ale nie na zasadzie, że musisz gadać ze wszystkimi i włączać się do dyskusji, bo wcale nie musisz możesz spokojnie tylko obserwować, ale tzw zastyganie jest mechanizmem, który powinnaś przerywać i starać się być w tej chwili tu i teraz. .
Zwracają się zawsze do męża, nie od mnie, jakby mnie tam nie było. Wiem, z jednej strony nie chcę by na mnie patrzyli i się odzywali do mnie, z drugiej czuję się dziwnie niekomfortowo, że nikt na mnie nie patrzy i nie zagaduje. Pogmatwane to. Sama nie wiem o o co mi chodzi.
Nie wiesz o co Ci chodzi bo nie masz dobrej łączności z sobą, masz zaniżone poczucie własnej wartości, zbyt duży nacisk na odbiór, na innych, a jednocześnie wynikający właśnie z tego niskiego poczucia własnej wartości egocentryczny odbiór rzeczywistości i brak dystansu ale też brak umiejętności stawiania granic i szanowania swoich odczuć i stanów emocjonalnym i dlatego odczuwasz poplątanie z pomieszaniem gdzie już sama nie wiesz o co Ci chodzi. Moim zdanie jest to ewidentnie do przepracowania na jakieś terapii. Musisz nauczyć się mieć łączność z sobą i akaceptować swoje odczucia a także mieć łączność z chwilą obecną i nie uciekać w zastyganie.
Gdy coś mówią, mam wrażenie, że chcą mi przytknąć. Babcia męża skarżyła się, że poginęły jej ozdoby świąteczne. O dziwo akurat popatrzyła wtedy na mnie. Poczułam się jakbym to ja je ukradła. Potem ciotka, że najlepiej to smakuje jak przyjdziesz i najesz się za darmo. Miała na myśli mnie?
I wszyscy muszą gadać na raz, nie wiem kogo sluchać, babki czy ciotki, na czyich wywodach się skupić i komu przytakiwać. Mój mózg nie wytrzymał. Przez chwilę się autentycznie wyłączyłam, straciłam odbiór w ogóle, na jedną błogosławioną chwilę poczułam się jak w jakiejś medytacji. W niedobrym momencie, bo teściowa się zapytała wtedy akurat czy chce kawy (mówiłam już wcześnie że nie) i uwaga wszystkich skupiła się na mnie. Nienawidzę mówić wśród innych bo mój głos się załamuje i brzmi obco, jest schrypnięty albo się jąkam - a normalnie tak nie mam.
Jako osoba wrażliwa możesz być wyczulona na dzwięki, hałas itp sprawy gdzie dobrze jest mieć tego świadomość i dbać o swój komfort. Druga sprawa to masz prawdopodobnie agorafobię, co jest tematem do przepracowania jak wszystkie inne fobie, żeby metodą zrozumienia z czym masz do czynienia i oswajania się z pewnymi sytuacjami wyjść z tego. Tu masz wątek o tym nerwica-agorafobia-zachowanie-cechach-unikania-t34.html
Małe dziecko biega wokół. Boże, żeby tylko nie podbiegło do mnie. Nie lubię dzieci, nie wiem o co im chodzi, jak z nimi rozmawiać. Najgorsze że wszyscy obserwują i patrzą za nim, jakby podbiegło do mnie, byłabym w centrum uwagi. Na szczęście chyba się mnie boi.
Ja nie chce mieć dzieci. Musiałabym je tu przyprowadzać wtedy. Uważać na nie i dbać o jego potrzeby. Kiedy sama nie jestem w stanie zadbać o swoje. Normalnie pójść do toalety, mimo pełnego pęcherza. Prędzej zesikam się w gacie, niż wstanę i pójdę do toalety. Mam 32 lata, żałosne co? Muszę wytrzymać do domu.
Też nie lubię towarzystwa dzieci a jak na złość dzieci lubią moje towarzystwo więc na różnych spotkaniach często męczy mnie jakiś kaszojad gdzie ja nie mam pojęcia co z takim kaszojadem począć, no i co zrobisz :? no nic nie zrobisz. Słowem nie jesteś jedyną osobą która nie dostaje spazmów ekstazy na widok bąbelka. Dużo ludzi tak ma że nie bardzo wie co robić gdy przyczepi się do nich dziecko.
A co do toalety to czas się trochę poprzełamywać, bo droga do rozwiązania tego problemu jest jedna, oswajać się z sytuacją.
A najlepsze że czuję się samotna i rozpaczliwie chciałabym być wśród ludzi. A jak już jestem to nie chciałabym być nigdzie.
Dzieje się tak moim zdaniem dlatego, że masz problem z umijętnościami społecznymi. Byłaś wychowywana w pełnej rodzinie? Ojciec był obecny w Twoim życiu? Czy w młodych latach miałaś normalny kontakt z otoczeniem, rówieśnikami, czy z jakiś powodów np problemy w rodzinie był on niemożliwy.
https://www.czlowiekczujacy.pl

Niestety nie jestem w stanie odpowiadać na wszystkie wiadomości na priv, dlatego zrobiłam bloga.
Arya
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 176
Rejestracja: 24 września 2013, o 22:28

7 kwietnia 2021, o 20:33

Ojciec był nieobecny w moim życiu, mimo, że fizycznie w domu był obecny. Po prostu to bardzo ciężki przypadek DDA, który nie umie okazywać pozytywnych uczuć, a nastroje mu się zmieniały kiedyś z sennego, nieszkodliwego, wyautowanego człowieczka na choleryka drącego się na cały blok (o nic). Pamiętam że nigdy się nie smiał (teraz śmieje się tylko jak słyszy jakieś złe wiadomości typu wojna na Ukrainie itp.) i tylko krytykuje. Już w dzieciństwie odkryłam, że nie da się go zadowolić. Nie mam z nim więzi żadnej i myślę bardzo rzadko o nim.

Nie miałam normalnego kontaktu z rówieśnikami, bo od 13 roku się cięłam, psycholog, pierwszy psychiatryk. Wisiało mi to wtedy, czy mam znajomych, wolałam czytać książki...

Co do dzieci, to ja się cieszę że ten bombelek już ma 2 lata i woli biegać niż siedzieć na kolanach bo jeszcze jak miał parę miesięcy to wpychali mi go na ręce (jak zobaczyłam raz na zdjęciu jak go sztywno trzymam z wyciągniętymi rękami w odległości metr od siebie to aż sama się zaśmiałam), nie wiem czy chcieli obudzić we mnie instynkt macierzyński czy co. Ale babka zawsze musi podkreślić, że inne młode i niedzieciate jeszcze kobiety w rodzinie lubią dzieci, a dzieci je lubią jakby chciała mi wbić szpilę. Jakbym nie była tak stremowana wśród nich, to też by było inaczej.

Tak, jestem osobą wysoko wrażliwą, robiłam raz test na to i wyszedł na maksa. To kalectwo.

Ogólnie to dziś u mnie tak, że dalej to odchorowuje. Fizycznie też. Nie wiem czy się strułam tym ich świątecznym żarciem, śledzie w occie, jarzynowa, i te inne smaki, wczoraj biegałam do kibla 12 razy w ciągu dnia i boli mnie żołądek, mam 37 stopni i schizuje się, że to covid. Nawet bym chciała, moglabym ich wtedy oskarżyć, że mnie zarazili, organizując te niepotrzebne nikomu święta...

W myślach nadal mam ostro narąba...ne, ta złość mnie jeszcze trzyma i emocje złe wracają falami. Nawet jak są lepsze momenty gdy już sobie wszystko przetłumaczę i już niby o tym nie myślę, to nagle mnie znowu to najdzie. Obstawiam, że będę tak mieć jeszcze z miesiąc i będzie wylazić ze mnie w niespodziewanych momentach (tak miałam po poprzednich sytuacjach). Wyobrażam sobie, jak ich traktuję z zimną wyższością, obojętnością, a na pytania, co u mnie nie mówię im nic poza "dobrze", nie chcę, żeby wiedzieli o mnie cokolwiek, bo jak zapraszam ich do swojego świata to potem jakoś to robią że mnie ośmieszają i żartują z tego co mówię. Planuję też zemstę w stylu, że jak przyjdą na kawę to im dosypię Laxigen, niech się jednocześnie po...srają. W ogóle śmieszne że się teściowa żaliła jeszcze, że jak ostatnio u nas była to po kawie się źle czuła (a zrobiłam wg jej przepisu), teraz jak się z nimi spotkam to powiem jak się czułam po ich żarciu, że sra...łam dwa dni na rzadko i ból żołądka. Albo wezmę swoje jedzenie na obiad do nich i powiem że mam zbyt delikatny żołądek na te ich specjały. Pomysłów w tym stylu mam od groma.

Z drugiej strony mi smutno, bo to rodzina męża, wiadomo, że chciałoby się być w dobrych stosunkach, żeby mu nie było przykro. Ale mam wrażenie że oni mnie nie akceptują. Wyczuwam tam taką złą energię po prostu. Wszyscy niby sobie docinają, żartują z siebie, a tak naprawdę to bardzo zakompleksieni ludzie. Gdybym odbiła piłeczkę i zażartowała w takim stylu jak oni ze mnie... ojej co by to było... No nie mogę strawić tego, że ze mnie tak zażartowali, opisałam nawet całą tę sytuację ze szczegółami w zeszyciku, nazwałam swoje uczucia i guzik pomogło. Czułam się wtedy jakby wsiadły na mnie dwa psy, teść zaczął, a druga synowa mu zawtórowała.

No siedzę tam jak taka ofiara, na tych spotkaniach, skulona, z wysuniętym karkiem do przodu, nie odzywam się, nie ruszam, męczę w środku i czekam aż się skończy ten koszmar. Obserwuję innych, jacy są błyskotliwi, żywiołowi (jak g...ówno w przeręblu). I zastanawiam się, co ja tam robię, ale chodzę, dla męża. Który też się mało tam udziela, bo go też nie słuchają, towarzystwo wzajemnej adoracji. Jeszcze 3-4 godziny może bym wytrzymała, ale takie dłuższe nasiadówki to dla mnie mordęga i eksplozja w głowie.
F40.1
Katja
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1179
Rejestracja: 23 września 2019, o 00:43

8 kwietnia 2021, o 13:39

Arya pisze:
7 kwietnia 2021, o 20:33
Ojciec był nieobecny w moim życiu, mimo, że fizycznie w domu był obecny. Po prostu to bardzo ciężki przypadek DDA, który nie umie okazywać pozytywnych uczuć, a nastroje mu się zmieniały kiedyś z sennego, nieszkodliwego, wyautowanego człowieczka na choleryka drącego się na cały blok (o nic). Pamiętam że nigdy się nie smiał (teraz śmieje się tylko jak słyszy jakieś złe wiadomości typu wojna na Ukrainie itp.) i tylko krytykuje. Już w dzieciństwie odkryłam, że nie da się go zadowolić. Nie mam z nim więzi żadnej i myślę bardzo rzadko o nim.

Nie miałam normalnego kontaktu z rówieśnikami, bo od 13 roku się cięłam, psycholog, pierwszy psychiatryk. Wisiało mi to wtedy, czy mam znajomych, wolałam czytać książki...

Co do dzieci, to ja się cieszę że ten bombelek już ma 2 lata i woli biegać niż siedzieć na kolanach bo jeszcze jak miał parę miesięcy to wpychali mi go na ręce (jak zobaczyłam raz na zdjęciu jak go sztywno trzymam z wyciągniętymi rękami w odległości metr od siebie to aż sama się zaśmiałam), nie wiem czy chcieli obudzić we mnie instynkt macierzyński czy co. Ale babka zawsze musi podkreślić, że inne młode i niedzieciate jeszcze kobiety w rodzinie lubią dzieci, a dzieci je lubią jakby chciała mi wbić szpilę. Jakbym nie była tak stremowana wśród nich, to też by było inaczej.

Tak, jestem osobą wysoko wrażliwą, robiłam raz test na to i wyszedł na maksa. To kalectwo.

Ogólnie to dziś u mnie tak, że dalej to odchorowuje. Fizycznie też. Nie wiem czy się strułam tym ich świątecznym żarciem, śledzie w occie, jarzynowa, i te inne smaki, wczoraj biegałam do kibla 12 razy w ciągu dnia i boli mnie żołądek, mam 37 stopni i schizuje się, że to covid. Nawet bym chciała, moglabym ich wtedy oskarżyć, że mnie zarazili, organizując te niepotrzebne nikomu święta...

W myślach nadal mam ostro narąba...ne, ta złość mnie jeszcze trzyma i emocje złe wracają falami. Nawet jak są lepsze momenty gdy już sobie wszystko przetłumaczę i już niby o tym nie myślę, to nagle mnie znowu to najdzie. Obstawiam, że będę tak mieć jeszcze z miesiąc i będzie wylazić ze mnie w niespodziewanych momentach (tak miałam po poprzednich sytuacjach). Wyobrażam sobie, jak ich traktuję z zimną wyższością, obojętnością, a na pytania, co u mnie nie mówię im nic poza "dobrze", nie chcę, żeby wiedzieli o mnie cokolwiek, bo jak zapraszam ich do swojego świata to potem jakoś to robią że mnie ośmieszają i żartują z tego co mówię. Planuję też zemstę w stylu, że jak przyjdą na kawę to im dosypię Laxigen, niech się jednocześnie po...srają. W ogóle śmieszne że się teściowa żaliła jeszcze, że jak ostatnio u nas była to po kawie się źle czuła (a zrobiłam wg jej przepisu), teraz jak się z nimi spotkam to powiem jak się czułam po ich żarciu, że sra...łam dwa dni na rzadko i ból żołądka. Albo wezmę swoje jedzenie na obiad do nich i powiem że mam zbyt delikatny żołądek na te ich specjały. Pomysłów w tym stylu mam od groma.

Z drugiej strony mi smutno, bo to rodzina męża, wiadomo, że chciałoby się być w dobrych stosunkach, żeby mu nie było przykro. Ale mam wrażenie że oni mnie nie akceptują. Wyczuwam tam taką złą energię po prostu. Wszyscy niby sobie docinają, żartują z siebie, a tak naprawdę to bardzo zakompleksieni ludzie. Gdybym odbiła piłeczkę i zażartowała w takim stylu jak oni ze mnie... ojej co by to było... No nie mogę strawić tego, że ze mnie tak zażartowali, opisałam nawet całą tę sytuację ze szczegółami w zeszyciku, nazwałam swoje uczucia i guzik pomogło. Czułam się wtedy jakby wsiadły na mnie dwa psy, teść zaczął, a druga synowa mu zawtórowała.

No siedzę tam jak taka ofiara, na tych spotkaniach, skulona, z wysuniętym karkiem do przodu, nie odzywam się, nie ruszam, męczę w środku i czekam aż się skończy ten koszmar. Obserwuję innych, jacy są błyskotliwi, żywiołowi (jak g...ówno w przeręblu). I zastanawiam się, co ja tam robię, ale chodzę, dla męża. Który też się mało tam udziela, bo go też nie słuchają, towarzystwo wzajemnej adoracji. Jeszcze 3-4 godziny może bym wytrzymała, ale takie dłuższe nasiadówki to dla mnie mordęga i eksplozja w głowie.
Myślę, że Twoim nawiększym problem nie jest to, że sztywniejesz przy bąbelkach a przy stole nie masz nic do powiedzenia tylko to, że Ty nie akceptujesz siebie takiej, że masz zupełnie inne wyobrażenie tego jaka powinnaś być. Masz negatwny wręcz pogardliwy stosunek do siebie przez co masz negatywny i pogardliwy stosunek do innych, nie widzisz w sobie zalet, ale chciałbyś żeby inni je dostrzeli, a inni ( z reguły ) nie zobaczą w nas tego czego my sami w sobie nie widzimy.
Z Twoim wpisie jest sporo frustracji na siebie, na dzieciństwo, na bliskich Twojego faceta a jednocześnie wspominałaś, że chodzisz na terapię, więc pytanie czy rozmawiasz o tym z terapeutą? Bo w mojej ocenie ( socjologa i pasjonata psychologi ) to u Ciebie jest trochę rzeczy do zrozumienia, przepracowania, zmiana nawyków, inne postrzegania siebie, zrozumienie swoich zachowań, ale punktem wyjścia przy pracy nad sobą musi być zrozumienie siebie i akceptacja siebie taką jaką obecnie jesteś. Bo Ty jesteś jaka jesteś nie bez powodu, masz swoją historie, którą trzeba zrozumieć i uszanować, swoją indywidualność i też praca nad sobą nie może polegać na całkowitej negacji swojej osoby tylko na zmianie pewnych nawyków, przekonań, rzeczy które nas blokują. A u Ciebie jest jakby ogromne rozczarowanie sobą i też brak posznowania dla swojej emocjonalnej strony, nieznajomość jej przez co emocje Cię zalewają, a Ty całkowicie się temu poddajesz. Więc moje pytanie jest takie czy wykonujesz pewną pracę nad sobą czy tylko chodzisz na terapię żeby się wygadać? I nie odbieraj tego jako złośliwości. Po prostu dużo ludzi chodzi na terapię i traktuje to jako formę wygadania się, ale tak naprawdę żeby terapia przyniosła właściwy skutek to trzeba włożyć w to wiele od siebie i to jest praca, która wymaga od nas pewnej konskwencji. Stąd moje pytanie jak oceniasz swoją dotychczasową terapię?
Pytałam o ojca nie bez przyczyny, ponieważ to ojciec jest tą postacią w życiu dziecka, która go wypycha do świata, do ludzi, która dba o jego uspołeczenienia, brak ojca lub ojciec niespełniający swojej roli to często ( nie zawsze bo wiele zależy od całkoształtu sytuacji ) właśnie problemy ze odnalezieniem się w grupie, w pracy, w społeczeństwie, to nieumijętność podjęcia pewnych ról ( m.in. roli żony, matki ) , często niechęć do autorytetów, nakazów, do tego żeby wejść w jakieś struktury, grupy, taka osoba może męczyć się niemożliwie na spotkaniach rodzinnych itp sytuacjach, źle się czuje gdy cokolwiek ją ogranicza, może mieć problemy z określeniem celu w życiu, jakieś swojej drogi. U Ciebie jeszcze dodatkowo jest to spotęgowana tym, że w dzieciństwie nie uspołeczniałaś się poprzez kontakt z rówieśnikami. No i teraz jest jak jest, ale nie oznacza to, że w dorosłym życiu nie możesz przepracować tego czego niestety nie dostałaś w pakcie rodzinnym, bo jak najbardziej możesz. Wiele osób w tym ja wychodzi z domu z całą masą braków i złych przekonań, bo niestety, ale większość rodziców sama nadaje się terapię, ale to nie oznacza, że w dorosłym życiu musimy trzymać się nawyków i przekonań które wyrobiły się w nas z powodu takiego a nie innego dzieciństwa, bo w obecnym czasie mamy dostęp do netu, książek, terapi tak, że każdy z nas przy odrobinie dobrej woli i pewnego zacięcia jest w stanie dokonać swojej akutaualizacji :)

A co do rodziny męża to piszesz, że zarówno Ty jak i mąż nieszczególnie lubicie te spotkania, więc czemu nie zmienicie do nich stosunku. Czemu tak bardzo na tych spotkaniach skupiacie się na innych, zamiast skupić się na sobie nazwzajemn, na tym jak wy się czujecie ( i tak wiem, że Ty źle, ale mi nie chodzi o hołdowanie swojej fobi społecznej tylko o zatroszczenie się o siebie ). Przestawcie akcent z innych na siebie i bądźcie tylko tyle ile chcecie faktycznie być, a nie na zasadzie, że mamy być 4 h i kropka. Piszesz że
Wyczuwam tam taką złą energię po prostu. Wszyscy niby sobie docinają, żartują z siebie, a tak naprawdę to bardzo zakompleksieni ludzie. Gdybym odbiła piłeczkę i zażartowała w takim stylu jak oni ze mnie... ojej co by to było...
i powiem Ci, że ja też w takim gronie pewnie siedziałabym jak struta, bo bardzo nie lubię tego typu atmosfery i pewnie jakby była możliwość to szybko bym się zawineła. Ale też z drugiej strony nie chcę uciekać za każdym razem gdy na swojej drodze spotkam kogoś z tego typu energią, więc też staram się uczuć tego jak radzić sobie w towarzystwie takich osób. Chodzi mi o ten właściwy balans pomiędzy szanowaniem siebie i swoich potrzeb a tym żeby nie uciekać w popłochu z każdej sytuacji która mi nie leży, albo wyłączać się z niej.


Pozdrawiam :friend:
https://www.czlowiekczujacy.pl

Niestety nie jestem w stanie odpowiadać na wszystkie wiadomości na priv, dlatego zrobiłam bloga.
Arya
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 176
Rejestracja: 24 września 2013, o 22:28

9 kwietnia 2021, o 20:45

Katja pisze:
8 kwietnia 2021, o 13:39
Z Twoim wpisie jest sporo frustracji na siebie, na dzieciństwo, na bliskich Twojego faceta a jednocześnie wspominałaś, że chodzisz na terapię, więc pytanie czy rozmawiasz o tym z terapeutą? Bo w mojej ocenie ( socjologa i pasjonata psychologi ) to u Ciebie jest trochę rzeczy do zrozumienia, przepracowania, zmiana nawyków, inne postrzegania siebie, zrozumienie swoich zachowań, ale punktem wyjścia przy pracy nad sobą musi być zrozumienie siebie i akceptacja siebie taką jaką obecnie jesteś. Bo Ty jesteś jaka jesteś nie bez powodu, masz swoją historie, którą trzeba zrozumieć i uszanować, swoją indywidualność i też praca nad sobą nie może polegać na całkowitej negacji swojej osoby tylko na zmianie pewnych nawyków, przekonań, rzeczy które nas blokują. A u Ciebie jest jakby ogromne rozczarowanie sobą i też brak posznowania dla swojej emocjonalnej strony, nieznajomość jej przez co emocje Cię zalewają, a Ty całkowicie się temu poddajesz. Więc moje pytanie jest takie czy wykonujesz pewną pracę nad sobą czy tylko chodzisz na terapię żeby się wygadać? I nie odbieraj tego jako złośliwości. Po prostu dużo ludzi chodzi na terapię i traktuje to jako formę wygadania się, ale tak naprawdę żeby terapia przyniosła właściwy skutek to trzeba włożyć w to wiele od siebie i to jest praca, która wymaga od nas pewnej konskwencji. Stąd moje pytanie jak oceniasz swoją dotychczasową terapię?
Moja terapia to jeden fejk i zapchajdziura. Zresztą od jakichś 2 miesięcy terapeuta jest na zwolnieniu, także ten... Od dwóch lat chodzę do ośrodka uzależnień do terapeuty uzależnień, jestem na jakimś programie w ogóle bo tak to bym nie mogła tam chodzić. Długa historia, ale plusy są takie, że: terapia jest za darmo, już wszystko co miałam powiedzieć, zostało powiedziane, nie muszę od nowa odkopywać swoich traum, nurt jest humanistyczny więc całkiem ludzki. Na tym się plusy kończą. Oczywiście że mówiłam o wszystkim terapeucie, coś tam zawsze da swój komentarz, ale bardziej to jest właśnie jak mówisz - wygadanie. Mam wrażenie, że ona nie ma pomysłu na mnie, często mnie zbywa jak mówię o jakichś bolączkach w sensie, że zmienia temat, zadaje pytanie od czapy i na tym się kończy. Nie jest w 100% źle, bo inaczej bym wiadomo, zrezygnowała, czasem jakaś złota rada wpadnie. Czasem. Ale wiem, że ona mnie nie rozumie, ja czasami jej, jakoś nie nadajemy na tych samych falach. Jestem już znudzona samą sobą i pewnie to będzie moja ostatnia terapia w życiu, bo im jestem starsza, tym trudniej otworzyć się przed obcą osobą. Niestety. Skoro 17 lat szukam tak pomocy i nic to chyba nie tędy droga...

Bardzo nie lubię być sama ze sobą i ze swoimi myślami, a niestety większość czasu spędzam sama. Poza mężem nie mam się komu zwierzyć :(
Katja pisze:
8 kwietnia 2021, o 13:39

A co do rodziny męża to piszesz, że zarówno Ty jak i mąż nieszczególnie lubicie te spotkania, więc czemu nie zmienicie do nich stosunku. Czemu tak bardzo na tych spotkaniach skupiacie się na innych, zamiast skupić się na sobie nazwzajemn, na tym jak wy się czujecie ( i tak wiem, że Ty źle, ale mi nie chodzi o hołdowanie swojej fobi społecznej tylko o zatroszczenie się o siebie ).
Bo to jest tak, że np. jak tam jesteśmy to prawie ze sobą nie odzywamy, bo zawsze jak tak robiliśmy, to uwaga wszystkich skupiała się na nas, wszyscy milkli i słuchali o czym my gadamy. Siedzimy, bo tak trzeba, czekamy aż inni wyjdą, wtedy my też idziemy. Nie wiem mąż to odbiera inaczej, bo to jego rodzina, więc czuje się tam mimo wszystko pewniej.

Próbuję wrócić do siebie ale nie mogę, depresja mnie dopadła. Od 4 dni ryczę codziennie, kryję się z tym. Łatwo mi się rozryczeć. Beznadziejnie się czuję, nie wiem czy to chodzi już tylko o to spotkanie, czy po prostu moja kondycja psychiczna ogólnie jest teraz słaba, a święta były zapalnikiem.

Również pozdrawiam :friend:
F40.1
Katja
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1179
Rejestracja: 23 września 2019, o 00:43

10 kwietnia 2021, o 01:43

Arya pisze:
9 kwietnia 2021, o 20:45
Katja pisze:
8 kwietnia 2021, o 13:39
Z Twoim wpisie jest sporo frustracji na siebie, na dzieciństwo, na bliskich Twojego faceta a jednocześnie wspominałaś, że chodzisz na terapię, więc pytanie czy rozmawiasz o tym z terapeutą? Bo w mojej ocenie ( socjologa i pasjonata psychologi ) to u Ciebie jest trochę rzeczy do zrozumienia, przepracowania, zmiana nawyków, inne postrzegania siebie, zrozumienie swoich zachowań, ale punktem wyjścia przy pracy nad sobą musi być zrozumienie siebie i akceptacja siebie taką jaką obecnie jesteś. Bo Ty jesteś jaka jesteś nie bez powodu, masz swoją historie, którą trzeba zrozumieć i uszanować, swoją indywidualność i też praca nad sobą nie może polegać na całkowitej negacji swojej osoby tylko na zmianie pewnych nawyków, przekonań, rzeczy które nas blokują. A u Ciebie jest jakby ogromne rozczarowanie sobą i też brak posznowania dla swojej emocjonalnej strony, nieznajomość jej przez co emocje Cię zalewają, a Ty całkowicie się temu poddajesz. Więc moje pytanie jest takie czy wykonujesz pewną pracę nad sobą czy tylko chodzisz na terapię żeby się wygadać? I nie odbieraj tego jako złośliwości. Po prostu dużo ludzi chodzi na terapię i traktuje to jako formę wygadania się, ale tak naprawdę żeby terapia przyniosła właściwy skutek to trzeba włożyć w to wiele od siebie i to jest praca, która wymaga od nas pewnej konskwencji. Stąd moje pytanie jak oceniasz swoją dotychczasową terapię?
Moja terapia to jeden fejk i zapchajdziura. Zresztą od jakichś 2 miesięcy terapeuta jest na zwolnieniu, także ten... Od dwóch lat chodzę do ośrodka uzależnień do terapeuty uzależnień, jestem na jakimś programie w ogóle bo tak to bym nie mogła tam chodzić. Długa historia, ale plusy są takie, że: terapia jest za darmo, już wszystko co miałam powiedzieć, zostało powiedziane, nie muszę od nowa odkopywać swoich traum, nurt jest humanistyczny więc całkiem ludzki. Na tym się plusy kończą. Oczywiście że mówiłam o wszystkim terapeucie, coś tam zawsze da swój komentarz, ale bardziej to jest właśnie jak mówisz - wygadanie. Mam wrażenie, że ona nie ma pomysłu na mnie, często mnie zbywa jak mówię o jakichś bolączkach w sensie, że zmienia temat, zadaje pytanie od czapy i na tym się kończy. Nie jest w 100% źle, bo inaczej bym wiadomo, zrezygnowała, czasem jakaś złota rada wpadnie. Czasem. Ale wiem, że ona mnie nie rozumie, ja czasami jej, jakoś nie nadajemy na tych samych falach. Jestem już znudzona samą sobą i pewnie to będzie moja ostatnia terapia w życiu, bo im jestem starsza, tym trudniej otworzyć się przed obcą osobą. Niestety. Skoro 17 lat szukam tak pomocy i nic to chyba nie tędy droga...

Bardzo nie lubię być sama ze sobą i ze swoimi myślami, a niestety większość czasu spędzam sama. Poza mężem nie mam się komu zwierzyć :(
Katja pisze:
8 kwietnia 2021, o 13:39

A co do rodziny męża to piszesz, że zarówno Ty jak i mąż nieszczególnie lubicie te spotkania, więc czemu nie zmienicie do nich stosunku. Czemu tak bardzo na tych spotkaniach skupiacie się na innych, zamiast skupić się na sobie nazwzajemn, na tym jak wy się czujecie ( i tak wiem, że Ty źle, ale mi nie chodzi o hołdowanie swojej fobi społecznej tylko o zatroszczenie się o siebie ).
Bo to jest tak, że np. jak tam jesteśmy to prawie ze sobą nie odzywamy, bo zawsze jak tak robiliśmy, to uwaga wszystkich skupiała się na nas, wszyscy milkli i słuchali o czym my gadamy. Siedzimy, bo tak trzeba, czekamy aż inni wyjdą, wtedy my też idziemy. Nie wiem mąż to odbiera inaczej, bo to jego rodzina, więc czuje się tam mimo wszystko pewniej.

Próbuję wrócić do siebie ale nie mogę, depresja mnie dopadła. Od 4 dni ryczę codziennie, kryję się z tym. Łatwo mi się rozryczeć. Beznadziejnie się czuję, nie wiem czy to chodzi już tylko o to spotkanie, czy po prostu moja kondycja psychiczna ogólnie jest teraz słaba, a święta były zapalnikiem.

Również pozdrawiam :friend:

Domyślam się, że skoro jesteś na tym forum to zapewne cierpisz na zaburzenia lękowe i/lub depresyjne i to bym uczyniła punktem wyjścia dla Twojej pracy nad sobą, bo prawdę powiedziawszy ciężko jest pracować nad innymi sprawami gdy głowa jest zalana lękowymi czy depresyjnymi myślami, a emocje szaleją. Tutaj bardziej przydatny byłyby dla Ciebie nurt behawioralno poznawczy, ale ponieważ ciężko o dobrego terapeutę w tym nurcie to mogę Ci polecić książkę "Umysł ponad nastrojem" Christine A Padesku, Dennis Greenberger do samodzielnej pracy ( jest tam sporo ćwiczeń) i oczywiście to forum dział materiały, ale tak na serio, solidnie, z wiarą i zrozumieniem, bo w mojej ocenie tutaj naprawdę jest wszystko co jest potrzebne do wyjścia z zaburzeń lękowych i depresyjnych czy fobi społecznej, wystarczy tego użyć.
Druga rzecz to powinnaś moim zdaniem zmienić podejście, ale nie że oczekuje, że przeczytasz mój wpis i obudzisz się jutro natchniona nowym duchem, bo jakaś Katja z forum coś tam Ci napisała, tylko mam na myśli pracę jaką musisz wykonać by przeprogramować trochę swoje myślenie. Ja rozumiem, że wiele lat się już z tym bujasz, że stany depresyjne, ale wiele ludzi buja się latami z pewnymi sprawami i to o niczym nie świadczy i niczego nie przekreśla, to było i tego już nie ma, a Ty masz każdego dnia nową szanse. I to nie jest żane coachingowe pierdololo tylko fakt, ale musisz popracować nad podejściem żeby ono nie było ciągle na zasadzie "na cH*jj ja to wszystko robię" tylko rzeczywiście zaangażuj się i zainwestuj w siebie w swój rozwój, to zobaczysz jak kiedyś zacznie Cię coraz mnie obchodzić co tam jakaś ciotka ględzi nad barszczem. Bo jakie to ma znaczenie? Pogadają i to jest chwila moment w Twoim życiu, psy szczekają, karwana idzie dalej. To co inni mówią nie ma takiego dużego znaczenia, to co o sobie myślisz ma znaczenie i to to Cię tak naprawdę boli.
Piszesz, że jesteś znudzona sama sobą, a jesteś znudzona, bo nie masz wyników w pracy nad sobą, a przez to, że nie masz wyników nie masz motywacji. I to jest normalne, brak wyników zmniejsza motywację. Motywacja potrzebuje działania, trzeba zrobić te parę kroków żeby ta motywacja powstała. Dlatego powinnaś inwestować w siebie, uczyć się siebie,uczyć się dabać o siebie tak żeby z czasem motywacja powstała, a motywacja powstaje gdy zaczyna nam się udawać to co robimy, ale żeby tak się stało musimy najpierw próbować, ale w granicach rozsądku. Ważne żeby na początek nie zakładać Bóg wie czego, nie rzucać się z motyką na słońce, jakieś małe działanie żeby motywacja miała punkt zaczepienia. Trzeba po prostu zacząć coś robić, bo z niczego nasza motywacja nie powstanie. Powiesz teraz ale ja coś robię, ale to było i było być może Twoją drogą dojścia do tego co będzie teraz, koniecznym wstępem. Lekcją. Piszesz, że masz 32 lata, wiesz jak dużo ludzi dopiero po 40 zaczna tak naprawdę swoje życie, Ty możesz zrobić to trochę wcześniej.

Co do rodziny męża, to ja mam taką zasadę komunikacji ( a przynajmniej staram się ją stosować ), że mówię tylko wtedy kiedy druga strona jest zaintresowana słuchaniem mnie, jeśli nie jest to nie widzę sensu żeby się odzywać. Co do krytycznych uwag to błędnym jest założenie, że na każda krytkę czy komentarz powinnaś odpowiadać, jest wręcz przeciwnie. Nie przed każdym musisz się spowiadać/tłumaczyć/kometować cokolwiek.
Piszesz, że siedzicie bo tak trzeba? Czy siedzieci bo nie chcecie zwracać na siebie uwagi Waszym wyjściem, bo oboje z mężem nie macie odpowiednich granic?

:friend:
https://www.czlowiekczujacy.pl

Niestety nie jestem w stanie odpowiadać na wszystkie wiadomości na priv, dlatego zrobiłam bloga.
Defro
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 30
Rejestracja: 1 grudnia 2018, o 17:39

21 kwietnia 2021, o 14:24

Na pocieszenie (o ile można to tak nazwać) napiszę tobie że mam bardzo podobne problemy do twoich . Czy jakieś wesela czy normalne spotkania rodzinne to siedzę sobie taki wystraszony nie mogący się wysłowić normalnie , z nerwowo mrugającymi,łzawiącymi oczami . Z jedzeniem też jest "fajnie" przez te moje ruchy nerwowe czasami nie mogę dobrze trafić łyżką do buzi i o zęby przyfasole i się uleje i oczywiście strach że widzą to inni napędza to błędne koło. Polecam ci kanał Beaty Pawlikowskiej na youtube ostatnio nagrała fajny film o SAMOAKCEPTACJI.
ODPOWIEDZ