Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Ból jest nieunikniony. Cierpienie jest wyborem.

Tu dzielimy się naszymi sukcesami w walce z nerwicą, fobiami. Opisujemy duże i małe kroki do wolności od lęku w każdej postaci.
Umieszczamy historię dojścia do zdrowia i świadectwo, że można!
Dział jest wspólny dla każdego rodzaju zaburzenia lękowego czyli nerwicy/fobii.
Katja
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1179
Rejestracja: 23 września 2019, o 00:43

28 lipca 2020, o 22:38

Chciałabym się podzielić z Wami moimi przemyśleniami.

Zaburzenie mam od ponad roku i od ponad roku każda niedyspozycja, przeciwność jest przeze mnie traktowana jako sprawa do rozwiązania, jako coś z czym muszę coś zrobić, jako coś z czym nie mogę żyć. Każdy gorszy dzień, ba każdy gorszy moment powoduję, że dreszcz idzie przez moje plecy i od razu towarzyszą temu najgorsze czarne scenariusze, z wesołej osoby stałam się chodzącym "co to będzie".
W ostatnim czasie leczyłam mnóstwo mniej lub bardziej prawdziwych chorób, zawsze zaczynało się tak samo tj. przychodził jakiś objaw, jakieś gorsze samopoczucie i zaczynała się sraczka, że co jest, jak z tym żyć i od razu na znany lekarz żeby znaleźć najlepszego specjalistę w mieście , badania, tysiące suplementów i cudownych sposobów prosto z jakiegoś forum ( bo kogoś teściowej pomogło ). Każda niedyspozycja była przeze mnie rozdmuchiwana do perspektywy "nigdy mi to nie minie", każda powodowała, że zamiast żyć swoimi sprawami na kilka dni, tygodni czy miesięcy zamieniałam się w "ekspertkę" od kręgosłupa, nerek, trzustki czy co tam mi akurat dolegało. A że objawy skakały to właściwie niczy innym się nie zajmowałam jak tylko rozwiązywaniem problemów.

Oczywiście byłam przekonana na 100%, że przecież się odburzam, bo nie daję się napadom paniki, wychodzę, nawet samolotami latam, no i tyle już przeczytałam, że ostatnio mama mnie zapytała czy będę doktorat z tej nerwicy robić, przyjmować pacjentów czy o co chodzi :roll: :D



A jak to było kiedyś? Kiedyś nawet jak pół wyjazdu do Indii spędziłam w toalecie to śmiałam się, że to przez te ich przyprawy, kiedyś gdy robiło mi się niedobrze w podróży, nawet gdy na jednym lotnisku myślałam, że mnie pogotowie zabierze to po chwili nie miało to dla mnie większego znaczenia. Nie stałam się przez to ekspertką do spraw niedyspozycji w podróży. Prawdę powiedziawszy to niedyspozycji i objawów stresu miałam niewiele mniej niż dzisiaj tyle, że nie powodowało to u mnie wścieklizny na tym punkcie.


Do czego zmierzam. Zmierzam do tego, że wpadamy jak śliwka w kompot w pułapkę uporczwego monitorowania swojego samopoczucia, które powoduje, ogromne napięcie, lęk oraz presje tego żeby się dobrze czuć. To powoduje, że objaw który kiedyś by przyszedł i poszedł z każdy dniem utrzymywany naszą uwagą rośnie niczym kula śnieżna, aż w końcu zaczyna przybierać postać ogromnego problemu bez rozwiązania. To powoduje, że przy zwykłym przeziębieniu zachowujemy się jak przy ostatnim stadium raka krtani, że nieprzyjemna wymiana zdań na parkingu staje się przyczyną końca naszego życia w społeczeństwie, że jakieś wspomnienie powoduje, że odechciewa nam się żyć.
To samo ma miejsce jeśli chodzi o emocje, które już nie płyną w sposób naturalny tylko są monitorowane 24 h bo przecież nie mogę się tak denerwować, nie mogę się tak ekscytować, co mi tak smutno ( pewnie depresja ), co mi tak wesoło ( mania? ).
Nic już nie idzie naturalnym biegiem, bo wszystko musi być dopilnowane, nie zlekceważone.
Ktoś teraz powie ok, ale to nic nowego. Może i tak, ale jak obserwuję forum to widzę, że nie jestem w mojej postawie jedyna, że wiele osób tutaj odburzanie rozumie jako mimo wszystko dobre samopoczucie, jako zwalczanie kolejnych objawów, albo jako udowadnianie sobie, że pomimo jakieś niedyspozycji ( która może być akurat obiektywna ) pójdę gdzieś. A tak naprawdę chodzi o naszą postawę braku akceptacji, że będą nas spotykać różne sytuacje, że będzie też gorsze samopoczucie i nie trzeba go od razu spacyfikować, że może czasem coś poboleć i nie będziemy wiedzieć dlaczego, podróż gdzieś może być koszmarna, a w pracy możemy się cały dzień słabo czuć.

Rzecz jest w tym, że możemy sobie wianki pleść w trakcie ataków paniki, a jak nie zrozumiemy, że każda niedyspozycja czy nawet choroba nie może powodować, że zamieniasz się w dr. House to nigdy nie będzie dobrze. Możesz sobie olewać najgorsze natręty, a jak nie będesz tworzył życia tylko analizował co jeszcze trzeba zrobić w kwestii odburzenia to dupa blada będzie a nie odburzenie.

Teraz znowu mam trudniejszy moment, nie powiem były łzy, załamka, że tym razem to już koniec, nie dam rady.
Narzeczonemu wywrzeszczałam, że mam dość tej jego zagranicy, że wszystkiego mam już dość, oczywiście zaraz pojawił się lęk, że to pewnie już depresja. I tak rycząc jak bóbr zdałam sobię sprawę, że co po mojej wiedzy kiedy ciągle robię to samo, kiedy ciągle kręce się wokół jakiegoś objawu wmawiając sobie, że jak już to przejdzie to teraz już będę normalnie funkcjonować, że gdyby tylko nie ten objaw, gdyby tylko nie ta myśl, nie to samopoczucie, nie to miejsce w którym jestem, nie te kłótnie. Codziennie nowa wymówka dlaczego nie mogę tworzyć swojego życia, działać, codziennie funkcjonowanie wokół jakiegoś objawu/myśli/problemu.

Tym wpisem chciałam uzmysłowić sobie i tym którzy kręcą się podobnie jak ja wokół jakiegoś "problemu" wierząc, że coś jeszcze muszą załatwić żeby żyć, że to bzdura. Życie jest tu i teraz z tym okropnym, najgorszym objawem. To własnie nasz stosunek do niego jest odburzaniem. To właśnie w tym momencie mając ten okropny, najgorszy objaw możesz się odburzyć, albo powielać dalej schemat. Dotarło do mnie wreszcie to o czym pisał Victor, że odburzanie to nie jest dobre samopoczucie, idealne realcje i spokojne emocje. Odburzanie to jest normalny stosunek do objawów, problemów, przeciwności i związanych z nimi emocji. To jest ten normalny stosunek do życia wbrew lękowym nawykom żeby odpalać net, żeby nakręcać sobie objawową sraczę, żeby latać po wszystkich możliwych lekarza i badaniach nie tolerując nawet minimalnej niepewności. Żeby wyjaśniać wszystkie konflikty, "naprawiać" przeszłość i Bóg wie co jeszcze wyczyniać.
To akceptacja życia z całym jego +/- pakietem, z nieidealną przeszłością, niepewną przyszłością, z tymi naszymi szalejącymi emocjami, nawet z tą objawową sraczką, która póki co będzie, może nawet zawsze będzie, ale to nie znaczy, że musisz się w niej taplać.


Pozdrawiam wszystkich,
Katja ^^
https://www.czlowiekczujacy.pl

Niestety nie jestem w stanie odpowiadać na wszystkie wiadomości na priv, dlatego zrobiłam bloga.
Klaudiaaa
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 61
Rejestracja: 20 września 2019, o 10:31

28 lipca 2020, o 23:45

Bardzo fajne przemyślenia, w ogóle lubię czytać twoje posty :) Do mnie to też dotarło i nadal dociera, że działanie to działanie a akceptacja to akceptacja i nie chodzi o walkę z poszczególnym objawem a całość i ci którzy mają problem z akceptacją, to na tym się skupiać powinni. :) U mnie i tak jest dużo lepiej niż jak pisałam tu posta błagalnego, nawet leki zmniejszyłam do minimalnej dawki :) Daję sobie więcej czasu na to wszystko i już. Powodzenia Katja!
Awatar użytkownika
Juliaaa78569
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 569
Rejestracja: 27 kwietnia 2018, o 16:25

29 lipca 2020, o 00:37

Bardzo mądry wpis i dużo mi uzmysłowił bo chyba również mam z tym problem.
Dziękuję i pozdrawiam! 😊
Awatar użytkownika
Maciej Bizoń
Hardcorowy "Ryzykant" Forum
Posty: 545
Rejestracja: 7 sierpnia 2019, o 14:04

29 lipca 2020, o 09:07

Trafione w punkt ..widzę że idziemy w podobnym kierunku i już chyba ostatnia Prosta ..czego wszystkim życzę .🤗
"Gotowy byłem iść do ubikacji, nasikać sobie na ręce, poczekac az wyschnie i chodzić z tym dwa dni.
I nie, nie żartuję." - :DD - ten cytat ma tylko Pokazać jaka determinacja powinna występować przy wyjściu z Zaburzenia . ( a przy okazji mnie rozbawiło ) https://www.youtube.com/watch?v=_f5hkHv ... e=youtu.be
https://youtu.be/M6wRnouGZFQ
maggie2223
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 251
Rejestracja: 28 stycznia 2020, o 08:55

29 lipca 2020, o 12:15

To jest bardzo ważne co napisałaś. BARDZO. trzeba sobie wyryć w sercu że nie walczymy z objawem i złym samopoczuciem tylko z podejściem do tego. Ja też wczoraj miałam mega kiepski dzień bo u mnie nerwica bardzo odzywa się przy jakichkolwiek zmianach hormonalnych i tak przeleżałam pół dnia i się martwiłam - wieczoram wyszłam na rower i mnie oświeciło że własnie dziś nerwica i ta cała kontrola ze mną wygrała. Dziś dużo lepiej ale to co się namartwiłam wczoraj to moje :DD człowiek się uczy cały czas :)
Awatar użytkownika
jestemjakajestem
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 167
Rejestracja: 29 listopada 2016, o 15:35

29 lipca 2020, o 13:49

Kurde jakie to prawdziwe. Utknęłam właśnie w tym punkcie i kręcę się wokół tej analizy i monitorowania swojego samopoczucia. Nie wiem jak przestać, bo to już chyba nawyk. 😒
martinsonetto
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 409
Rejestracja: 22 listopada 2017, o 16:21

29 lipca 2020, o 14:04

Kiedy patrzę na swoją historię z boku i czasem klikam z tymi co się odburzyli lub są w trakcie pracy nad sobą, to według mnie ważne jest aby mieć okres walki i szarpania się samemu ze sobą a potem okres odpuszczenia. Tak przebiegało to nie tylko u mnie, ale też paru osób którzy ostatnio powiedzmy dochodzą do siebie, z którymi czasem sobie coś poklikam. Dlatego to nic złego, że walczymy ze sobą i się szarpiemy i to zresztą mi też Wiktor powiedział, że taki okres jest u wielu osób nieunikniony i nie ominie się go.
kaszanka
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 6
Rejestracja: 3 lipca 2020, o 13:46

29 lipca 2020, o 14:17

Cześć:) Dziękuje Ci za ten wpis, ktory uzmysłowił mi że mam podobne odczucia.Złapałem sie na tym że tak bardzo i jak najszybciej chcę wyjść z mojego zaburzenia że jeśli któregoś dnia nie poczytam czegoś o nerwicy,nie popracuje nad sobą, to mam wyrzuty sumienia że nie dość dostatecznie jestem zdeterminowany.Oczywiście wykonałem dużo pracy i są jej efekty,ale wystarczy jeden gorszy dzień,sytuacja gdzie strzele buraka i zaczyna sie myślówa czy jest sens,czy warto...Pewnie jest to wynikiem nie akceptacji mojego stanu,szukania siebie sprzed lat pewnego siebie,z dominującym zdaniem itp.Ciągle szukam własnego JA tego teraz obecnego,mającego prawo do błędu,słabosci ,gorszej chwili.Zdjęcie presji z siebie,pozwolenie sobie na uwolnienie emocji taki wewnętrzny katharis to coś co mogło by zadziałać łagodząco.Wiem jedno zawalcze o siebie, bo nikt inny za mnie tego nie zrobi.Pzdrawiam :papa
menago49
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 398
Rejestracja: 26 lutego 2018, o 11:32

29 lipca 2020, o 16:53

Całkowita prawda ,Myślałem ze tak tylko mam.Zauwazcie ze skupiamy sie na sobie i mowimy jak mi dzisiaj źle i patrzymy na ludzi a oni przeważnie wyluzowani usmiechnieci.Tylko tu jest ta iluzja bo my tez w ich oczach wygladamy ok.A tak naprawdę kupę ludzi ma rozne problemy emocjonalne i nie tylko.I tak samo po nas jak i po nich poprostu tego nie widac.
nadzieja1234
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 280
Rejestracja: 10 czerwca 2019, o 18:48

29 lipca 2020, o 17:02

Katja pisze:
28 lipca 2020, o 22:38
Chciałabym się podzielić z Wami moimi przemyśleniami.

Zaburzenie mam od ponad roku i od ponad roku każda niedyspozycja, przeciwność jest przeze mnie traktowana jako sprawa do rozwiązania, jako coś z czym muszę coś zrobić, jako coś z czym nie mogę żyć. Każdy gorszy dzień, ba każdy gorszy moment powoduję, że dreszcz idzie przez moje plecy i od razu towarzyszą temu najgorsze czarne scenariusze, z wesołej osoby stałam się chodzącym "co to będzie".
W ostatnim czasie leczyłam mnóstwo mniej lub bardziej prawdziwych chorób, zawsze zaczynało się tak samo tj. przychodził jakiś objaw, jakieś gorsze samopoczucie i zaczynała się sraczka, że co jest, jak z tym żyć i od razu na znany lekarz żeby znaleźć najlepszego specjalistę w mieście , badania, tysiące suplementów i cudownych sposobów prosto z jakiegoś forum ( bo kogoś teściowej pomogło ). Każda niedyspozycja była przeze mnie rozdmuchiwana do perspektywy "nigdy mi to nie minie", każda powodowała, że zamiast żyć swoimi sprawami na kilka dni, tygodni czy miesięcy zamieniałam się w "ekspertkę" od kręgosłupa, nerek, trzustki czy co tam mi akurat dolegało. A że objawy skakały to właściwie niczy innym się nie zajmowałam jak tylko rozwiązywaniem problemów.

Oczywiście byłam przekonana na 100%, że przecież się odburzam, bo nie daję się napadom paniki, wychodzę, nawet samolotami latam, no i tyle już przeczytałam, że ostatnio mama mnie zapytała czy będę doktorat z tej nerwicy robić, przyjmować pacjentów czy o co chodzi :roll: :D



A jak to było kiedyś? Kiedyś nawet jak pół wyjazdu do Indii spędziłam w toalecie to śmiałam się, że to przez te ich przyprawy, kiedyś gdy robiło mi się niedobrze w podróży, nawet gdy na jednym lotnisku myślałam, że mnie pogotowie zabierze to po chwili nie miało to dla mnie większego znaczenia. Nie stałam się przez to ekspertką do spraw niedyspozycji w podróży. Prawdę powiedziawszy to niedyspozycji i objawów stresu miałam niewiele mniej niż dzisiaj tyle, że nie powodowało to u mnie wścieklizny na tym punkcie.


Do czego zmierzam. Zmierzam do tego, że wpadamy jak śliwka w kompot w pułapkę uporczwego monitorowania swojego samopoczucia, które powoduje, ogromne napięcie, lęk oraz presje tego żeby się dobrze czuć. To powoduje, że objaw który kiedyś by przyszedł i poszedł z każdy dniem utrzymywany naszą uwagą rośnie niczym kula śnieżna, aż w końcu zaczyna przybierać postać ogromnego problemu bez rozwiązania. To powoduje, że przy zwykłym przeziębieniu zachowujemy się jak przy ostatnim stadium raka krtani, że nieprzyjemna wymiana zdań na parkingu staje się przyczyną końca naszego życia w społeczeństwie, że jakieś wspomnienie powoduje, że odechciewa nam się żyć.
To samo ma miejsce jeśli chodzi o emocje, które już nie płyną w sposób naturalny tylko są monitorowane 24 h bo przecież nie mogę się tak denerwować, nie mogę się tak ekscytować, co mi tak smutno ( pewnie depresja ), co mi tak wesoło ( mania? ).
Nic już nie idzie naturalnym biegiem, bo wszystko musi być dopilnowane, nie zlekceważone.
Ktoś teraz powie ok, ale to nic nowego. Może i tak, ale jak obserwuję forum to widzę, że nie jestem w mojej postawie jedyna, że wiele osób tutaj odburzanie rozumie jako mimo wszystko dobre samopoczucie, jako zwalczanie kolejnych objawów, albo jako udowadnianie sobie, że pomimo jakieś niedyspozycji ( która może być akurat obiektywna ) pójdę gdzieś. A tak naprawdę chodzi o naszą postawę braku akceptacji, że będą nas spotykać różne sytuacje, że będzie też gorsze samopoczucie i nie trzeba go od razu spacyfikować, że może czasem coś poboleć i nie będziemy wiedzieć dlaczego, podróż gdzieś może być koszmarna, a w pracy możemy się cały dzień słabo czuć.

Rzecz jest w tym, że możemy sobie wianki pleść w trakcie ataków paniki, a jak nie zrozumiemy, że każda niedyspozycja czy nawet choroba nie może powodować, że zamieniasz się w dr. House to nigdy nie będzie dobrze. Możesz sobie olewać najgorsze natręty, a jak nie będesz tworzył życia tylko analizował co jeszcze trzeba zrobić w kwestii odburzenia to dupa blada będzie a nie odburzenie.

Teraz znowu mam trudniejszy moment, nie powiem były łzy, załamka, że tym razem to już koniec, nie dam rady.
Narzeczonemu wywrzeszczałam, że mam dość tej jego zagranicy, że wszystkiego mam już dość, oczywiście zaraz pojawił się lęk, że to pewnie już depresja. I tak rycząc jak bóbr zdałam sobię sprawę, że co po mojej wiedzy kiedy ciągle robię to samo, kiedy ciągle kręce się wokół jakiegoś objawu wmawiając sobie, że jak już to przejdzie to teraz już będę normalnie funkcjonować, że gdyby tylko nie ten objaw, gdyby tylko nie ta myśl, nie to samopoczucie, nie to miejsce w którym jestem, nie te kłótnie. Codziennie nowa wymówka dlaczego nie mogę tworzyć swojego życia, działać, codziennie funkcjonowanie wokół jakiegoś objawu/myśli/problemu.

Tym wpisem chciałam uzmysłowić sobie i tym którzy kręcą się podobnie jak ja wokół jakiegoś "problemu" wierząc, że coś jeszcze muszą załatwić żeby żyć, że to bzdura. Życie jest tu i teraz z tym okropnym, najgorszym objawem. To własnie nasz stosunek do niego jest odburzaniem. To właśnie w tym momencie mając ten okropny, najgorszy objaw możesz się odburzyć, albo powielać dalej schemat. Dotarło do mnie wreszcie to o czym pisał Victor, że odburzanie to nie jest dobre samopoczucie, idealne realcje i spokojne emocje. Odburzanie to jest normalny stosunek do objawów, problemów, przeciwności i związanych z nimi emocji. To jest ten normalny stosunek do życia wbrew lękowym nawykom żeby odpalać net, żeby nakręcać sobie objawową sraczę, żeby latać po wszystkich możliwych lekarza i badaniach nie tolerując nawet minimalnej niepewności. Żeby wyjaśniać wszystkie konflikty, "naprawiać" przeszłość i Bóg wie co jeszcze wyczyniać.
To akceptacja życia z całym jego +/- pakietem, z nieidealną przeszłością, niepewną przyszłością, z tymi naszymi szalejącymi emocjami, nawet z tą objawową sraczką, która póki co będzie, może nawet zawsze będzie, ale to nie znaczy, że musisz się w niej taplać.


Pozdrawiam wszystkich,
Katja ^^

Świetne !!!!!!
Życie jest darem i to od nas zależy jak je poprowadzimy
Awatar użytkownika
Olalala
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1856
Rejestracja: 17 grudnia 2015, o 08:36

29 lipca 2020, o 17:21

martinsonetto pisze:
29 lipca 2020, o 14:04
Kiedy patrzę na swoją historię z boku i czasem klikam z tymi co się odburzyli lub są w trakcie pracy nad sobą, to według mnie ważne jest aby mieć okres walki i szarpania się samemu ze sobą a potem okres odpuszczenia. Tak przebiegało to nie tylko u mnie, ale też paru osób którzy ostatnio powiedzmy dochodzą do siebie, z którymi czasem sobie coś poklikam. Dlatego to nic złego, że walczymy ze sobą i się szarpiemy i to zresztą mi też Wiktor powiedział, że taki okres jest u wielu osób nieunikniony i nie ominie się go.
Zgadzam się z tym i nawet chciałam napisać coś podobnego jako już osoba odburzona :) tzn. w odburzaniu zawsze przychodzi taki moment, że przestaje się szarpać i walczyć, że mimo, że niby się akceptuje to jak napisałaś, ciągle gdzieś ta analiza np. stanu zdrowia jest i googlowanie chorób, chodzenie po specjalistach i w pewnym momencie mówi się temu dość. Wtedy żyje się po prostu z tymi bólami, objawami, już nie szarpiąc się, choć nadal żyjać w cierpieniu.

Poruszyłaś tutaj też temat chorób i zdrowego do nich podejścia - ja zapraszam Cię do działu z materiałami, tam jest jeden mój wątek nt hipochondrii i wiele pomocnych ćwiczeń w temacie. Trzeba sobie też zdać sprawę, że przez doświadczenie nerwicy tworzą się w nas zniekształcone przekonania nt zdrowia i tak się potem dzieje jak piszesz, tzn. biegunka już nie jest zwykłą biegunką itd. Dlatego, że przez stan zagrożenia i wyczulenie kazdy objaw jest traktowany jako powód umierania, ale też dlatego, ze tworzą się w nas nowe nawyki i przekonania odnośnie chorób i zdrowia. Dlatego w tych materiałach znajdziesz pomoc dla siebie - tzn. wdrażanie tego wszystkiego co pomoże wyjść z tych zniekształconych przekonań (czyli np. zdrowe przekonanie, że każdy objaw w ciele nie oznacza od razu choroby śmiertelnej; albo że większość objawów w ciele mija samoistnie; że jak pojawi się objaw w ciele to dajemy sobie czas 2-3 tygodni na to żeby sam minął, bez analizowania i rozstrzęsania, itd itd). Ja sama przez rok chodziłam na terapię cbt pod kątem hipochondrii, te ćwiczenia jednak również sporo mi pomogły. Wtedy będzie o wiele łatwiej wrócić do tej dawnej wersji siebie, nie robiącej z igły widły :) pozdrowienia :)
Awatar użytkownika
Potok
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 129
Rejestracja: 27 lipca 2019, o 07:23

29 lipca 2020, o 18:31

Super to opisałaś, ja miałem zupełnie tak samo czyli niby przyzwalałem sobie na stan w jakim byłem ale gdzieś tam z tyłu głowy go się najzwyczajniej bałem, nie lubiłem go i chciałem się go pozbyć co powodowało efekt chwilowego wzlotu kończącego się jak zwykle spektakularnym upadkiem na ryj :D Nawet gdy się ma zwyczajnie lepsze dni w zaburzeniu to zauważalne jest że reakcja na nerwicowe myśli i odczucia jest inna, umysł nie wyłapuje tego wszystkiego i te nerwicowe trybiki podświadomości nie działają tak jak zazwyczaj, poprostu mając lepsze samopoczucie pierdoły się nas nie imają. Będzie dobrze ludziska ;)
Katja
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1179
Rejestracja: 23 września 2019, o 00:43

29 lipca 2020, o 23:19

Olalala pisze:
29 lipca 2020, o 17:21
martinsonetto pisze:
29 lipca 2020, o 14:04
Kiedy patrzę na swoją historię z boku i czasem klikam z tymi co się odburzyli lub są w trakcie pracy nad sobą, to według mnie ważne jest aby mieć okres walki i szarpania się samemu ze sobą a potem okres odpuszczenia. Tak przebiegało to nie tylko u mnie, ale też paru osób którzy ostatnio powiedzmy dochodzą do siebie, z którymi czasem sobie coś poklikam. Dlatego to nic złego, że walczymy ze sobą i się szarpiemy i to zresztą mi też Wiktor powiedział, że taki okres jest u wielu osób nieunikniony i nie ominie się go.
Zgadzam się z tym i nawet chciałam napisać coś podobnego jako już osoba odburzona :) tzn. w odburzaniu zawsze przychodzi taki moment, że przestaje się szarpać i walczyć, że mimo, że niby się akceptuje to jak napisałaś, ciągle gdzieś ta analiza np. stanu zdrowia jest i googlowanie chorób, chodzenie po specjalistach i w pewnym momencie mówi się temu dość. Wtedy żyje się po prostu z tymi bólami, objawami, już nie szarpiąc się, choć nadal żyjać w cierpieniu.

Poruszyłaś tutaj też temat chorób i zdrowego do nich podejścia - ja zapraszam Cię do działu z materiałami, tam jest jeden mój wątek nt hipochondrii i wiele pomocnych ćwiczeń w temacie. Trzeba sobie też zdać sprawę, że przez doświadczenie nerwicy tworzą się w nas zniekształcone przekonania nt zdrowia i tak się potem dzieje jak piszesz, tzn. biegunka już nie jest zwykłą biegunką itd. Dlatego, że przez stan zagrożenia i wyczulenie kazdy objaw jest traktowany jako powód umierania, ale też dlatego, ze tworzą się w nas nowe nawyki i przekonania odnośnie chorób i zdrowia. Dlatego w tych materiałach znajdziesz pomoc dla siebie - tzn. wdrażanie tego wszystkiego co pomoże wyjść z tych zniekształconych przekonań (czyli np. zdrowe przekonanie, że każdy objaw w ciele nie oznacza od razu choroby śmiertelnej; albo że większość objawów w ciele mija samoistnie; że jak pojawi się objaw w ciele to dajemy sobie czas 2-3 tygodni na to żeby sam minął, bez analizowania i rozstrzęsania, itd itd). Ja sama przez rok chodziłam na terapię cbt pod kątem hipochondrii, te ćwiczenia jednak również sporo mi pomogły. Wtedy będzie o wiele łatwiej wrócić do tej dawnej wersji siebie, nie robiącej z igły widły :) pozdrowienia :)
Przyplątało mi się niestety zapalenie pęcherza, ale to co ja przy nimi wyczyniałam spowodowało, że teraz już sama nie wiem na ile moje dolegliwości są faktyczne, a na ile sama je utrzymuje. Jakieś cudowania zamiat iść po prostu do kibla na początku, potem panika, że to jednak faktycznie jest problem, panika z szukaniem lekarza, zwlekanie bo jestem za granicą i nie wiem do kogo co i jak, audiagnozy, 100000 chorób od cukrzycy po endometriozę. Dżizas Krajst kiedyś w takich momentach łykałam furaginę zawijałam się w koc i piłam dużo wody oglądając telewizję, a teraz analiza od czego to, dlaczego to i co ze mną będzie ( niech nikt z Was w podobnym przypadku nie waży się zajrzeć na pęcherz.pl uhuhuh )
Dokładnie wszystko to czego nie powinnam robić, zrobiłam. Mało tego przez to, że jestem już nieco zmęczona to pojawiły się jakieś depresyjne wizje.
No i tak pogrążając się w rozpaczy zdałam sobie sprawę, że obojętnie czy moja dolegliwość jest faktyczna, czy to po prostu kolejny objaw to moja postawa jest modelowo zaburzona. Niby odburzanie, ataków paniki się nie boję, analiza przygasa, ale co z tego jeśli w zderzeniu z jakimś nowym objawem, czy nawet realną chorobą, jakimiś złymi emocjami wszystko rozpala się na nowo.

Większość z nas robi dokładnie na opak czyli stara się pozbyć objawów, negatywnych emocji, natrętnych myśli czy nawet realnych problemów żeby potem w tym idealnym świecie żyć, nie zauważając, że rzecz jest w tym żeby umieć żyć w nieidealnym świecie.
Często na forum albo na czacie pojawiają się rozmowy w rodzaju "a ja to dzisiaj kawkę nawet sobie strzeliłem" "nieeee ja to kawy nie, broń Boże, zbyt duże ryzko" , "ale miałem dzisiaj dobry dzień, zero objawów, nawet mnie brzuch dziś nie bolał jak zawsze" "oooo fajnie a ja cH*wy, bo ciśnienie mi jakoś latało" itp. Kurna kto normalny nie licząc emertów na poczcie i w przychodni tak rozmawia i po co? :roll: I żeby nie było, że się wyśmiewam, bo sama tak gadam, że mój facet powiedział mi jakiś czas temu, że czuje się jakby był z 80 latką. Na co komu normalnie wymiana zdań o tym jak się czułeś o 9, jak minęło samopoczucie o 14 i czy o 17 aby się nie pogorszyło. A w naszym zaburzonym świecie to norma, taki monitoring 24h/7 samopoczucia. ;)

Twój wątek odburzeniowy Olalala znam bardzo dobrze, zresztą jak wszystkich odburzonych ( szczególnie dziewczyn ) na tym forum, które są dla mnie inspiracją i wsparciem w trudnych momentach. Ja dotychczas radziłam sobie sama bez leków czy terapii, ale w sumie ostatnio stwierdziłam, że może jednak spróbowałabym nad pewnymi sprawami popracować z kimś ( wbrew mojej naturze ) i właśnie się zastanawiam nad terapią pod kątem hipochondrii, więc chętnie zajrzę do wątku o którym wspominasz.

Pozdrawiam :)
https://www.czlowiekczujacy.pl

Niestety nie jestem w stanie odpowiadać na wszystkie wiadomości na priv, dlatego zrobiłam bloga.
Dayan
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 137
Rejestracja: 5 sierpnia 2017, o 22:01

30 lipca 2020, o 19:13

Chcę dorzucić coś jeszcze od siebie i również z innego już punktu widzenia zdrowienia z zaburzenia. Nie zgadzam się w ogóle z takimi odgórnymi nakazami i zakazami dotyczącymi tego, jak pracować nad nerwicą, które dotyczyłyby wszystkich. Olalala i martinsonetto poruszyli temat walki z nerwicą i ja uważam, że czasami bez walki nic z tego nie będzie i dlatego odburzanie pewnie wiele osób będzie bolało, tak jak zauważyła autorka tematu i z tym trzeba się pogodzić już na samym początku. Moje życie było zdeterminowane przez natręctwa, czasami wejdę w wątki na innym forum, na którym kiedyś pisałem, to brzmię jak chory psychicznie. :) Chciałem zmuszać rodzinę do przeprowadzania testów ciążowych, a potem obcych ludzi i śledząc ich profile czy są w ciąży. Dziś wydaje mi się to chore, ale nie byłoby to możliwe, gdybym zaoszczędził sobie jeden przecinek siedem miesiąca stałego lęku i szarpania się związanego z walką z analizami i jestem zdania, że to było potrzebne. Wiem, że to brzmi mało popularnie obecnie, bo dużo się mówi, że walka z analizami jest zła, ale jestem zdania, że na wszystko musi być czas i miejsce a sama walka też musi znaleźć swoją kropkę nad i ale to przychodzi samo. Nigdy bym nie olał analiz, jakie miałem wtedy w głowie tak po prostu, bo już wcześniej próbowałem, dopiero po długim czasie z bólami mogłem zacząć tworzyć coś na kształt akceptacji, ale to i tak bardzo mało wyraźnej na początku. Dlatego uważam, że czasami błędem jest, kiedy wszystkim doradza się byle nic nie walczyć, bo nie wiadomo kto ma tak naprawdę z czym problem i czego potrzebuje teraz a poza tym każdy musi sam do tego dojść razem z działaniem. Dodatkowo miałem taki moment gdzie dużo się naczytałem żeby nie szarpać się, to potem walczyłem z tym żeby się nie szarpać...:) Dlatego według mnie najważniejsze to pozyskiwać wiedzę tylko z maksymalnie kilku źródeł, pracować nad sobą zgodnie z tym a pewne rzeczy przychodzą po czasie same, bez kombinacji. Możliwe Katja, że teraz właśnie taki moment jest u ciebie. Bardzo ciekawa dyskusja się zrobiła. :)
Katja
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1179
Rejestracja: 23 września 2019, o 00:43

30 lipca 2020, o 23:20

Dayan pisze:
30 lipca 2020, o 19:13
Chcę dorzucić coś jeszcze od siebie i również z innego już punktu widzenia zdrowienia z zaburzenia. Nie zgadzam się w ogóle z takimi odgórnymi nakazami i zakazami dotyczącymi tego, jak pracować nad nerwicą, które dotyczyłyby wszystkich. Olalala i martinsonetto poruszyli temat walki z nerwicą i ja uważam, że czasami bez walki nic z tego nie będzie i dlatego odburzanie pewnie wiele osób będzie bolało, tak jak zauważyła autorka tematu i z tym trzeba się pogodzić już na samym początku. Moje życie było zdeterminowane przez natręctwa, czasami wejdę w wątki na innym forum, na którym kiedyś pisałem, to brzmię jak chory psychicznie. :) Chciałem zmuszać rodzinę do przeprowadzania testów ciążowych, a potem obcych ludzi i śledząc ich profile czy są w ciąży. Dziś wydaje mi się to chore, ale nie byłoby to możliwe, gdybym zaoszczędził sobie jeden przecinek siedem miesiąca stałego lęku i szarpania się związanego z walką z analizami i jestem zdania, że to było potrzebne. Wiem, że to brzmi mało popularnie obecnie, bo dużo się mówi, że walka z analizami jest zła, ale jestem zdania, że na wszystko musi być czas i miejsce a sama walka też musi znaleźć swoją kropkę nad i ale to przychodzi samo. Nigdy bym nie olał analiz, jakie miałem wtedy w głowie tak po prostu, bo już wcześniej próbowałem, dopiero po długim czasie z bólami mogłem zacząć tworzyć coś na kształt akceptacji, ale to i tak bardzo mało wyraźnej na początku. Dlatego uważam, że czasami błędem jest, kiedy wszystkim doradza się byle nic nie walczyć, bo nie wiadomo kto ma tak naprawdę z czym problem i czego potrzebuje teraz a poza tym każdy musi sam do tego dojść razem z działaniem. Dodatkowo miałem taki moment gdzie dużo się naczytałem żeby nie szarpać się, to potem walczyłem z tym żeby się nie szarpać...:) Dlatego według mnie najważniejsze to pozyskiwać wiedzę tylko z maksymalnie kilku źródeł, pracować nad sobą zgodnie z tym a pewne rzeczy przychodzą po czasie same, bez kombinacji. Możliwe Katja, że teraz właśnie taki moment jest u ciebie. Bardzo ciekawa dyskusja się zrobiła. :)
Też jestem zdania, że takie odgórne nakazy i zakazy mogą spowodować czasem więcej problemu niż pożytku. Tym bardziej, że w stanie lękowym do wszystkiego podchodzi się w totalnie panikarski sposób i nie ma wtedy miejsca na jakieś niedpowiedzenia czy wybory. Z własnego doświadczenia wiem, że człowiek jest na tyle rozchwiany, niepewny swych wyborów, że czytając że coś tam trzeba w określony sposób robić od razu stosuje to na zasadzie tak ma być i koniec. A to nie zawsze tak działa.
Drugą dość istotną sprawą moim zdaniem jest to, że czasem nadmiar wiedzy wprowadza zamęt i niepotrzebne rozważania. Ja gdy 8 lat temu miałam pierwszy epizod nerwicy to dużo rzeczy zrobiłam intuicyjnie i jak się okazało dobrze. Przy drugim razie miałam już trochę więcej czasu na czytanie i się zaczęło rozważanie czy na pewno dobrze robię, czy to jednak nie wypieranie, raz tak, zaraz znowu inaczej.
Myślę, że odburzanie to jest jednak bardzo indywidualna sprawa i o ile są pewne kwestie, które warto wiedzieć to jednak droga do wolności emocjonalnej może być różna i myślę, że powinna ona być zgodna z naszym usposobieniem i tym co w bardziej naturalny sposób do nas trafia. Zresztą wystarczy poczytać posty odburzony żeby się przekonać, że odburzanie jest w jakieś części podobne, ale ma też pewne indywidualne rysy.
https://www.czlowiekczujacy.pl

Niestety nie jestem w stanie odpowiadać na wszystkie wiadomości na priv, dlatego zrobiłam bloga.
ODPOWIEDZ