Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Ból jest nieunikniony. Cierpienie jest wyborem.

Tu dzielimy się naszymi sukcesami w walce z nerwicą, fobiami. Opisujemy duże i małe kroki do wolności od lęku w każdej postaci.
Umieszczamy historię dojścia do zdrowia i świadectwo, że można!
Dział jest wspólny dla każdego rodzaju zaburzenia lękowego czyli nerwicy/fobii.
martinsonetto
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 409
Rejestracja: 22 listopada 2017, o 16:21

1 sierpnia 2020, o 11:04

Pisałem jakiś czas temu gdzieś podobne wnioski, co do walki a potem odpuszczenia i dawania sobie czasu trochę już później samoistnie jak mnie oświeciło, dlatego zgadzam się w wami i tym, że poboleć musi heh
Agata25
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 127
Rejestracja: 30 października 2018, o 16:12

1 sierpnia 2020, o 22:33

Przeczytałam i sama wnioskuję, że w życiu nie wyjdziemy z zaburzenia bez cierpienia, w życiu nie będzie tak że będziemy się super czuli cały czas, w ogóle nie będzie problemów etc . W życiu Mariana xd . Ja mialam okres bezwzględnego szarpania później ze zmęczenia przyzwalanie po kolei . 😂 W pewnym momencie już zrezygnowana poddałam sie zupełnie. Tzn zaakceptowalam swoją wrażliwość, podatność na stres to że czasem biorę za dużo na siebie i zrozumiałam że ja już nie chce wyjść żeby, tylko to nigdy nie wróciło. Ja zaakceptowałam to, że czuję się źle ale co z tego., ze w przyszłości mogę mieć objawy z ciała ze zwykłego stresu albo nawet to, że mogę mieć doła przez jakąś sytuację. Także uważam i podpisuje się z ręką na sercu, że my nie wychodzimy tylko po to żeby to wszystko minęło a po to żeby nasza postawa się zmieniła. To był wtedy mój przełomowy krok bo w tym momencie ja uzmysłowiłam sobie wiele.
Zdrówka, 😉.
Vadim
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 22
Rejestracja: 1 kwietnia 2019, o 21:48

2 sierpnia 2020, o 00:24

Tylko ktoś umie wyjaśnić dlaczego jedni musza walczyć a inni niektórzy nie? Bo sam po siebie to widze i się zgadzam ale od czego to zależy?
Victor
Administrator
Posty: 6548
Rejestracja: 27 marca 2010, o 00:54

2 sierpnia 2020, o 01:10

Vadim pisze:
2 sierpnia 2020, o 00:24
Tylko ktoś umie wyjaśnić dlaczego jedni musza walczyć a inni niektórzy nie? Bo sam po siebie to widze i się zgadzam ale od czego to zależy?
To bardzo szeroki temat, gdyż zahacza o indywidualne cechy i problemy ludzkie, ale tak bardzo go streszczając chodzi zwykle o kwestię wychowania i dorastania w rodzinie, gdzie dochodziło do szerokich zaniedbań emocjonalnych. Te zaniedbania są rozmaite, ale powyższa rozmowa w zasadzie dotyczy osób (nie mam na myśli tu osób z tematu, tylko ogólnie osób, które mogą potrzebować "walki", znaczy potrzebować - mogą jej po prostu nie uniknąć), które NP. miały albo nadmiar kontroli ze strony rodziców i czepialstwa z ich strony w swoim życiu i zostały ustawione na presję i perfekcjonizm, bądź które były obarczone sprawami rodziców (bądź ich nie miały), w okresie kiedy powinny mieć po prostu dzieciństwo i nauczone zostały, że muszą sobie radzić i kropka, choćby nie wiem co się działo, co tak naprawdę również w wielu wypadkach rodzi presję oraz perfekcjonizm. To oczywiście bardzo pobieżne wyjaśnienie tematu, ale tak pokrótce mówiąc tak można to opisać.
Osoby takie nie mają tolerancji dla np. lęku i złego samopoczucia, gdyż:
1. Po prostu chcą się dobrze czuć jak wszyscy, co dotyczy prawie każdego.
2. Emocje tego rodzaju i to, że nie mogą sobie z tym poradzić to słabość i nieudolność, a NIE TAK zostali wychowani ;)
3. Obecność zaburzeń daje poczucie utraty kontroli nad swoim życiem, a były przekonane, że dzięki swoim doświadczeniom radzą sobie ze wszystkim (co jest prawdą, poza emocjami). Do tego mocno chcą trzymać tę kontrolę, a więc na wszelkie sposoby chcą się tego pozbyć na zasadzie "byle nie czuć", co prowadzi do wyparcia i presji na szybkie odburzenie, co z tygodnia na tydzień jedynie to wydłuża bez odburzenia.
4. Nie mają tolerancji dla żadnych negatywnych emocji, bo nie ma czasu się z tym pierdzielić, gdyż trzeba wszystko mieć zawsze ogarnięte - co jest wynikiem wychowania, że nie ma czasu na emocje i potrzeby twoje, tylko obowiązki i skuteczność, bo inaczej wszystko się zawali.
5. NIE POWINNI tak czuć.
To tylko przykłady.
Każdy, kto z takimi mniej więcej przymiotami zaczyna terapię związaną z zaburzeniami, czy własną autoterapię wpada w pułapkę walki, z powodów oczywistych, chcą się tego pozbyć i mają ku temu szereg POWODÓW, jak choćby te powyższe.
Zaburzenie jednak ma swój spryt i doskonale wykorzystuje cechy danej osoby, której się przyczepi i im bardziej chcemy to wyprzeć, tym jest gorzej, ale po prostu przez pewien czas (indywidualny) się tego po prostu nie uniknie i tyle.
Po drugie "walka" czasem bywa "potrzebna", bo siłą rzeczy powoduje ona trwanie przez dłuższy czas w złym samopoczuciu, a to zwiększa podświadomie tolerancję na lęk czy negatywne emocje, bo czasami podczas terapii omawia się też inne problematyczne schematy emocjonalne. To jest powolny proces, ale czasami szybkie próby wyciszenia lęku będą tylko czasowe, bo nadal z powodów powyższych punktów, nie ma tolerancji dla negatywnych emocji, a tego nie można inaczej się nauczyć jak je trochę (taaa trochę xd) odczuwając. Dlatego po pewnym czasie, różnym czasie, czasem roku, dwóch, trzech, zmienia się powoli i poziom tolerancji i większa wyrozumiałość dla siebie i całe te walki z myślami, zostają zastępowane odpuszczaniem, kiedy daną osobę oświeci - oczywiście dojdzie do tego przy wyciąganiu jakichkolwiek wniosków własnych.
Mniej więcej na tym to polega.
Patrz, Żyj i Rozmyślaj w taki sposób... aby móc tworzyć własne "cytaty".
Historia moich zaburzeń lękowych i odburzania
Moje stany derealizacji i depersonalizacji i odburzanie


Przykro mi jeżeli na odpowiedź na PW czekasz bardzo długo, niestety ze mną tak może z różnych powodów być :)
Awatar użytkownika
Olalala
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1856
Rejestracja: 17 grudnia 2015, o 08:36

2 sierpnia 2020, o 17:59

Vadim pisze:
2 sierpnia 2020, o 00:24
Tylko ktoś umie wyjaśnić dlaczego jedni musza walczyć a inni niektórzy nie? Bo sam po siebie to widze i się zgadzam ale od czego to zależy?
Ja bym jeszcze rozróżniła samo rozumienie pojęcia "walka" jeśli chodzi o odburzenie. Walka to oczywiście cały proces odburzania tak naprawdę, walka o siebie. To wdrażanie tego wszystkiego co jest opisane w nagraniach i jasne, że można nazwać to walką. Przy czym ta walka nie oznacza chęci pozbycia się nerwicy z dnia na dzień. To raczej przyzwalanie na nerwicę (czyli nie szarpanie się) z jednoczesnym wdrażaniem świadomym kroków/ rad zawartych w nagraniach. Czyli nie poddaję się tym stanom, żyje własnym życiem, ale też godzę się na cierpienie. Ja bym powiedziała, że trzeba tutaj po prostu balansować i żadne wychylenie w którąkolwiek ze stron dobre nie jest (robię wszystko żeby wyjść z nerwicy i podporządkowuje całe życie temu albo nie szarpię się z nerwicą, przy czym nie wdrażam tego wszystkiego co jest w nagraniach, i tak mimo życia własnym życiem to nie podejmuję odpowiedniej postawy względem nerwicy, nie podejmuję działań).
Vadim
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 22
Rejestracja: 1 kwietnia 2019, o 21:48

2 sierpnia 2020, o 18:36

Victor pisze:
2 sierpnia 2020, o 01:10
Vadim pisze:
2 sierpnia 2020, o 00:24
Tylko ktoś umie wyjaśnić dlaczego jedni musza walczyć a inni niektórzy nie? Bo sam po siebie to widze i się zgadzam ale od czego to zależy?
To bardzo szeroki temat, gdyż zahacza o indywidualne cechy i problemy ludzkie, ale tak bardzo go streszczając chodzi zwykle o kwestię wychowania i dorastania w rodzinie, gdzie dochodziło do szerokich zaniedbań emocjonalnych. Te zaniedbania są rozmaite, ale powyższa rozmowa w zasadzie dotyczy osób (nie mam na myśli tu osób z tematu, tylko ogólnie osób, które mogą potrzebować "walki", znaczy potrzebować - mogą jej po prostu nie uniknąć), które NP. miały albo nadmiar kontroli ze strony rodziców i czepialstwa z ich strony w swoim życiu i zostały ustawione na presję i perfekcjonizm, bądź które były obarczone sprawami rodziców (bądź ich nie miały), w okresie kiedy powinny mieć po prostu dzieciństwo i nauczone zostały, że muszą sobie radzić i kropka, choćby nie wiem co się działo, co tak naprawdę również w wielu wypadkach rodzi presję oraz perfekcjonizm. To oczywiście bardzo pobieżne wyjaśnienie tematu, ale tak pokrótce mówiąc tak można to opisać.
Osoby takie nie mają tolerancji dla np. lęku i złego samopoczucia, gdyż:
1. Po prostu chcą się dobrze czuć jak wszyscy, co dotyczy prawie każdego.
2. Emocje tego rodzaju i to, że nie mogą sobie z tym poradzić to słabość i nieudolność, a NIE TAK zostali wychowani ;)
3. Obecność zaburzeń daje poczucie utraty kontroli nad swoim życiem, a były przekonane, że dzięki swoim doświadczeniom radzą sobie ze wszystkim (co jest prawdą, poza emocjami). Do tego mocno chcą trzymać tę kontrolę, a więc na wszelkie sposoby chcą się tego pozbyć na zasadzie "byle nie czuć", co prowadzi do wyparcia i presji na szybkie odburzenie, co z tygodnia na tydzień jedynie to wydłuża bez odburzenia.
4. Nie mają tolerancji dla żadnych negatywnych emocji, bo nie ma czasu się z tym pierdzielić, gdyż trzeba wszystko mieć zawsze ogarnięte - co jest wynikiem wychowania, że nie ma czasu na emocje i potrzeby twoje, tylko obowiązki i skuteczność, bo inaczej wszystko się zawali.
5. NIE POWINNI tak czuć.
To tylko przykłady.
Każdy, kto z takimi mniej więcej przymiotami zaczyna terapię związaną z zaburzeniami, czy własną autoterapię wpada w pułapkę walki, z powodów oczywistych, chcą się tego pozbyć i mają ku temu szereg POWODÓW, jak choćby te powyższe.
Zaburzenie jednak ma swój spryt i doskonale wykorzystuje cechy danej osoby, której się przyczepi i im bardziej chcemy to wyprzeć, tym jest gorzej, ale po prostu przez pewien czas (indywidualny) się tego po prostu nie uniknie i tyle.
Po drugie "walka" czasem bywa "potrzebna", bo siłą rzeczy powoduje ona trwanie przez dłuższy czas w złym samopoczuciu, a to zwiększa podświadomie tolerancję na lęk czy negatywne emocje, bo czasami podczas terapii omawia się też inne problematyczne schematy emocjonalne. To jest powolny proces, ale czasami szybkie próby wyciszenia lęku będą tylko czasowe, bo nadal z powodów powyższych punktów, nie ma tolerancji dla negatywnych emocji, a tego nie można inaczej się nauczyć jak je trochę (taaa trochę xd) odczuwając. Dlatego po pewnym czasie, różnym czasie, czasem roku, dwóch, trzech, zmienia się powoli i poziom tolerancji i większa wyrozumiałość dla siebie i całe te walki z myślami, zostają zastępowane odpuszczaniem, kiedy daną osobę oświeci - oczywiście dojdzie do tego przy wyciąganiu jakichkolwiek wniosków własnych.
Mniej więcej na tym to polega.
O własnie o to mi chodziło bo mam wrażenie że ta walka jest po prostu we mnie i tyle, trochę mi ulżyło bo bałem się, że przez to że tak mam nie dam rady tego zaakceptować ale z tego co widzę po tutejszych wypowiedziach i po tym co napisałeś że to nie tylko ja tak mam a i tak w końcu niektórzy odpuścili.
Katja
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1179
Rejestracja: 23 września 2019, o 00:43

3 sierpnia 2020, o 22:45

Vadim pisze:
2 sierpnia 2020, o 00:24
Tylko ktoś umie wyjaśnić dlaczego jedni musza walczyć a inni niektórzy nie? Bo sam po siebie to widze i się zgadzam ale od czego to zależy?
W moim przypadku jest tak jak opisał to Victor
bądź które były obarczone sprawami rodziców (bądź ich nie miały), w okresie kiedy powinny mieć po prostu dzieciństwo i nauczone zostały, że muszą sobie radzić i kropka, choćby nie wiem co się działo, co tak naprawdę również w wielu wypadkach rodzi presję oraz perfekcjonizm.
W wieku 14 lat właściwie przestałam żyć życiem młodej osoby, a zaczęłam żyć problemami moich rodziców, wchodząc w rolę obrońcy. Tej która wszystkich ocali albo naprowadzi na właściwą drogę, oczywiście nikogo nie ocaliłam ani niczemu nie zapobiegłam, ale to rozumiem dzisiaj, a jeszcze ponad rok temu, nie spałam po nocach, bo wydawało mi się, że za wszystkich i wszystko muszę być odpowiedzialna nawet jeśli nikt mnie o to nie prosił. To rodziło oczywiście ogromną presję i potrzebę kontroli, przez wiele lat twierdziłam, że ja nie mam przestrzeni na błędy, że ja muszę zadbac nie tylko o swoje sprawy, ale i o sprawy moich bliskich. Wszystko brałam na siebie, nie patrząc, że każdy ma swoje życie za które jest odpowiedzialny.
https://www.czlowiekczujacy.pl

Niestety nie jestem w stanie odpowiadać na wszystkie wiadomości na priv, dlatego zrobiłam bloga.
mario546
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 1159
Rejestracja: 25 października 2018, o 23:15

12 sierpnia 2021, o 10:29

Katja pisze:
3 sierpnia 2020, o 22:45

W wieku 14 lat właściwie przestałam żyć życiem młodej osoby, a zaczęłam żyć problemami moich rodziców, wchodząc w rolę obrońcy. Tej która wszystkich ocali albo naprowadzi na właściwą drogę, oczywiście nikogo nie ocaliłam ani niczemu nie zapobiegłam, ale to rozumiem dzisiaj, a jeszcze ponad rok temu, nie spałam po nocach, bo wydawało mi się, że za wszystkich i wszystko muszę być odpowiedzialna nawet jeśli nikt mnie o to nie prosił. To rodziło oczywiście ogromną presję i potrzebę kontroli, przez wiele lat twierdziłam, że ja nie mam przestrzeni na błędy, że ja muszę zadbac nie tylko o swoje sprawy, ale i o sprawy moich bliskich. Wszystko brałam na siebie, nie patrząc, że każdy ma swoje życie za które jest odpowiedzialny.
Dziekuje katja za dużo brałem na swoje barki za dzieciaka i teraz, nie swoje problemy i nie zadbałem o swoje emocje. Zawsze brałem innych problemy i przejmowałem się ich problemami. Spychali swoje problemy na moja głowę.
Katja
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1179
Rejestracja: 23 września 2019, o 00:43

15 sierpnia 2021, o 10:45

mario546 pisze:
12 sierpnia 2021, o 10:29
Katja pisze:
3 sierpnia 2020, o 22:45

W wieku 14 lat właściwie przestałam żyć życiem młodej osoby, a zaczęłam żyć problemami moich rodziców, wchodząc w rolę obrońcy. Tej która wszystkich ocali albo naprowadzi na właściwą drogę, oczywiście nikogo nie ocaliłam ani niczemu nie zapobiegłam, ale to rozumiem dzisiaj, a jeszcze ponad rok temu, nie spałam po nocach, bo wydawało mi się, że za wszystkich i wszystko muszę być odpowiedzialna nawet jeśli nikt mnie o to nie prosił. To rodziło oczywiście ogromną presję i potrzebę kontroli, przez wiele lat twierdziłam, że ja nie mam przestrzeni na błędy, że ja muszę zadbac nie tylko o swoje sprawy, ale i o sprawy moich bliskich. Wszystko brałam na siebie, nie patrząc, że każdy ma swoje życie za które jest odpowiedzialny.
Dziekuje katja za dużo brałem na swoje barki za dzieciaka i teraz, nie swoje problemy i nie zadbałem o swoje emocje. Zawsze brałem innych problemy i przejmowałem się ich problemami. Spychali swoje problemy na moja głowę.
Warto dostrzegać sens słów.
Jeśli ktoś przychodzi do nas po pomoc, to przychodzi po moc. . Tu trzeba być ostrożnym, rozumieć co się robi.
Pomaganie innym to jest zawsze ratowanie rodzica, tam jest przyczyna naszych realacji z innymi.
https://www.czlowiekczujacy.pl

Niestety nie jestem w stanie odpowiadać na wszystkie wiadomości na priv, dlatego zrobiłam bloga.
mario546
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 1159
Rejestracja: 25 października 2018, o 23:15

22 października 2021, o 02:24

Katja pisze:
15 sierpnia 2021, o 10:45
mario546 pisze:
12 sierpnia 2021, o 10:29
Katja pisze:
3 sierpnia 2020, o 22:45

W wieku 14 lat właściwie przestałam żyć życiem młodej osoby, a zaczęłam żyć problemami moich rodziców, wchodząc w rolę obrońcy. Tej która wszystkich ocali albo naprowadzi na właściwą drogę, oczywiście nikogo nie ocaliłam ani niczemu nie zapobiegłam, ale to rozumiem dzisiaj, a jeszcze ponad rok temu, nie spałam po nocach, bo wydawało mi się, że za wszystkich i wszystko muszę być odpowiedzialna nawet jeśli nikt mnie o to nie prosił. To rodziło oczywiście ogromną presję i potrzebę kontroli, przez wiele lat twierdziłam, że ja nie mam przestrzeni na błędy, że ja muszę zadbac nie tylko o swoje sprawy, ale i o sprawy moich bliskich. Wszystko brałam na siebie, nie patrząc, że każdy ma swoje życie za które jest odpowiedzialny.
Dziekuje katja za dużo brałem na swoje barki za dzieciaka i teraz, nie swoje problemy i nie zadbałem o swoje emocje. Zawsze brałem innych problemy i przejmowałem się ich problemami. Spychali swoje problemy na moja głowę.
Warto dostrzegać sens słów.
Jeśli ktoś przychodzi do nas po pomoc, to przychodzi po moc. . Tu trzeba być ostrożnym, rozumieć co się robi.
Pomaganie innym to jest zawsze ratowanie rodzica, tam jest przyczyna naszych realacji z innymi.
Dziękuję Katja wezmę twoje rady i nie będę brał odpowiedzialności za wszystkich, tak jak wcześniej brałem i przejmowałem się życiem innych osób, wiem że teraz ja jestem ważny. Nie życie mojego brata który zawsze nadwyrężać moje emocje.
Asiabe
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 52
Rejestracja: 15 grudnia 2021, o 18:51

22 lutego 2022, o 18:03

Katja pisze:
28 lipca 2020, o 22:38
Chciałabym się podzielić z Wami moimi przemyśleniami.

Zaburzenie mam od ponad roku i od ponad roku każda niedyspozycja, przeciwność jest przeze mnie traktowana jako sprawa do rozwiązania, jako coś z czym muszę coś zrobić, jako coś z czym nie mogę żyć. Każdy gorszy dzień, ba każdy gorszy moment powoduję, że dreszcz idzie przez moje plecy i od razu towarzyszą temu najgorsze czarne scenariusze, z wesołej osoby stałam się chodzącym "co to będzie".
W ostatnim czasie leczyłam mnóstwo mniej lub bardziej prawdziwych chorób, zawsze zaczynało się tak samo tj. przychodził jakiś objaw, jakieś gorsze samopoczucie i zaczynała się sraczka, że co jest, jak z tym żyć i od razu na znany lekarz żeby znaleźć najlepszego specjalistę w mieście , badania, tysiące suplementów i cudownych sposobów prosto z jakiegoś forum ( bo kogoś teściowej pomogło ). Każda niedyspozycja była przeze mnie rozdmuchiwana do perspektywy "nigdy mi to nie minie", każda powodowała, że zamiast żyć swoimi sprawami na kilka dni, tygodni czy miesięcy zamieniałam się w "ekspertkę" od kręgosłupa, nerek, trzustki czy co tam mi akurat dolegało. A że objawy skakały to właściwie niczy innym się nie zajmowałam jak tylko rozwiązywaniem problemów.

Oczywiście byłam przekonana na 100%, że przecież się odburzam, bo nie daję się napadom paniki, wychodzę, nawet samolotami latam, no i tyle już przeczytałam, że ostatnio mama mnie zapytała czy będę doktorat z tej nerwicy robić, przyjmować pacjentów czy o co chodzi :roll: :D



A jak to było kiedyś? Kiedyś nawet jak pół wyjazdu do Indii spędziłam w toalecie to śmiałam się, że to przez te ich przyprawy, kiedyś gdy robiło mi się niedobrze w podróży, nawet gdy na jednym lotnisku myślałam, że mnie pogotowie zabierze to po chwili nie miało to dla mnie większego znaczenia. Nie stałam się przez to ekspertką do spraw niedyspozycji w podróży. Prawdę powiedziawszy to niedyspozycji i objawów stresu miałam niewiele mniej niż dzisiaj tyle, że nie powodowało to u mnie wścieklizny na tym punkcie.


Do czego zmierzam. Zmierzam do tego, że wpadamy jak śliwka w kompot w pułapkę uporczwego monitorowania swojego samopoczucia, które powoduje, ogromne napięcie, lęk oraz presje tego żeby się dobrze czuć. To powoduje, że objaw który kiedyś by przyszedł i poszedł z każdy dniem utrzymywany naszą uwagą rośnie niczym kula śnieżna, aż w końcu zaczyna przybierać postać ogromnego problemu bez rozwiązania. To powoduje, że przy zwykłym przeziębieniu zachowujemy się jak przy ostatnim stadium raka krtani, że nieprzyjemna wymiana zdań na parkingu staje się przyczyną końca naszego życia w społeczeństwie, że jakieś wspomnienie powoduje, że odechciewa nam się żyć.
To samo ma miejsce jeśli chodzi o emocje, które już nie płyną w sposób naturalny tylko są monitorowane 24 h bo przecież nie mogę się tak denerwować, nie mogę się tak ekscytować, co mi tak smutno ( pewnie depresja ), co mi tak wesoło ( mania? ).
Nic już nie idzie naturalnym biegiem, bo wszystko musi być dopilnowane, nie zlekceważone.
Ktoś teraz powie ok, ale to nic nowego. Może i tak, ale jak obserwuję forum to widzę, że nie jestem w mojej postawie jedyna, że wiele osób tutaj odburzanie rozumie jako mimo wszystko dobre samopoczucie, jako zwalczanie kolejnych objawów, albo jako udowadnianie sobie, że pomimo jakieś niedyspozycji ( która może być akurat obiektywna ) pójdę gdzieś. A tak naprawdę chodzi o naszą postawę braku akceptacji, że będą nas spotykać różne sytuacje, że będzie też gorsze samopoczucie i nie trzeba go od razu spacyfikować, że może czasem coś poboleć i nie będziemy wiedzieć dlaczego, podróż gdzieś może być koszmarna, a w pracy możemy się cały dzień słabo czuć.

Rzecz jest w tym, że możemy sobie wianki pleść w trakcie ataków paniki, a jak nie zrozumiemy, że każda niedyspozycja czy nawet choroba nie może powodować, że zamieniasz się w dr. House to nigdy nie będzie dobrze. Możesz sobie olewać najgorsze natręty, a jak nie będesz tworzył życia tylko analizował co jeszcze trzeba zrobić w kwestii odburzenia to dupa blada będzie a nie odburzenie.

Teraz znowu mam trudniejszy moment, nie powiem były łzy, załamka, że tym razem to już koniec, nie dam rady.
Narzeczonemu wywrzeszczałam, że mam dość tej jego zagranicy, że wszystkiego mam już dość, oczywiście zaraz pojawił się lęk, że to pewnie już depresja. I tak rycząc jak bóbr zdałam sobię sprawę, że co po mojej wiedzy kiedy ciągle robię to samo, kiedy ciągle kręce się wokół jakiegoś objawu wmawiając sobie, że jak już to przejdzie to teraz już będę normalnie funkcjonować, że gdyby tylko nie ten objaw, gdyby tylko nie ta myśl, nie to samopoczucie, nie to miejsce w którym jestem, nie te kłótnie. Codziennie nowa wymówka dlaczego nie mogę tworzyć swojego życia, działać, codziennie funkcjonowanie wokół jakiegoś objawu/myśli/problemu.

Tym wpisem chciałam uzmysłowić sobie i tym którzy kręcą się podobnie jak ja wokół jakiegoś "problemu" wierząc, że coś jeszcze muszą załatwić żeby żyć, że to bzdura. Życie jest tu i teraz z tym okropnym, najgorszym objawem. To własnie nasz stosunek do niego jest odburzaniem. To właśnie w tym momencie mając ten okropny, najgorszy objaw możesz się odburzyć, albo powielać dalej schemat. Dotarło do mnie wreszcie to o czym pisał Victor, że odburzanie to nie jest dobre samopoczucie, idealne realcje i spokojne emocje. Odburzanie to jest normalny stosunek do objawów, problemów, przeciwności i związanych z nimi emocji. To jest ten normalny stosunek do życia wbrew lękowym nawykom żeby odpalać net, żeby nakręcać sobie objawową sraczę, żeby latać po wszystkich możliwych lekarza i badaniach nie tolerując nawet minimalnej niepewności. Żeby wyjaśniać wszystkie konflikty, "naprawiać" przeszłość i Bóg wie co jeszcze wyczyniać.
To akceptacja życia z całym jego +/- pakietem, z nieidealną przeszłością, niepewną przyszłością, z tymi naszymi szalejącymi emocjami, nawet z tą objawową sraczką, która póki co będzie, może nawet zawsze będzie, ale to nie znaczy, że musisz się w niej taplać.


Pozdrawiam wszystkich,
Katja ^^
Świetny post, bardzo lubie czytać Twoje posty I Twojego bloga, wyjątkowo do mnie trafiają. Napisałaś również o swojej autoterapii, tez wole pracować sama, chodzę do terapeuty ale w sumie z powodu covida i innych sa cisgle odwoływane I w sumie też wolę jednak sama. Taki typ 🙂. Podpowiesz z jakich książek korzystasz lib korzystałaś na swojej drodze do odburzania?
mario546
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 1159
Rejestracja: 25 października 2018, o 23:15

22 lutego 2022, o 18:08

Ja tez jestem fanem nagran i wpisów katji. ^^
Katja
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1179
Rejestracja: 23 września 2019, o 00:43

23 lutego 2022, o 12:25

Asiabe pisze:
22 lutego 2022, o 18:03
Katja pisze:
28 lipca 2020, o 22:38
Chciałabym się podzielić z Wami moimi przemyśleniami.

Zaburzenie mam od ponad roku i od ponad roku każda niedyspozycja, przeciwność jest przeze mnie traktowana jako sprawa do rozwiązania, jako coś z czym muszę coś zrobić, jako coś z czym nie mogę żyć. Każdy gorszy dzień, ba każdy gorszy moment powoduję, że dreszcz idzie przez moje plecy i od razu towarzyszą temu najgorsze czarne scenariusze, z wesołej osoby stałam się chodzącym "co to będzie".
W ostatnim czasie leczyłam mnóstwo mniej lub bardziej prawdziwych chorób, zawsze zaczynało się tak samo tj. przychodził jakiś objaw, jakieś gorsze samopoczucie i zaczynała się sraczka, że co jest, jak z tym żyć i od razu na znany lekarz żeby znaleźć najlepszego specjalistę w mieście , badania, tysiące suplementów i cudownych sposobów prosto z jakiegoś forum ( bo kogoś teściowej pomogło ). Każda niedyspozycja była przeze mnie rozdmuchiwana do perspektywy "nigdy mi to nie minie", każda powodowała, że zamiast żyć swoimi sprawami na kilka dni, tygodni czy miesięcy zamieniałam się w "ekspertkę" od kręgosłupa, nerek, trzustki czy co tam mi akurat dolegało. A że objawy skakały to właściwie niczy innym się nie zajmowałam jak tylko rozwiązywaniem problemów.

Oczywiście byłam przekonana na 100%, że przecież się odburzam, bo nie daję się napadom paniki, wychodzę, nawet samolotami latam, no i tyle już przeczytałam, że ostatnio mama mnie zapytała czy będę doktorat z tej nerwicy robić, przyjmować pacjentów czy o co chodzi :roll: :D



A jak to było kiedyś? Kiedyś nawet jak pół wyjazdu do Indii spędziłam w toalecie to śmiałam się, że to przez te ich przyprawy, kiedyś gdy robiło mi się niedobrze w podróży, nawet gdy na jednym lotnisku myślałam, że mnie pogotowie zabierze to po chwili nie miało to dla mnie większego znaczenia. Nie stałam się przez to ekspertką do spraw niedyspozycji w podróży. Prawdę powiedziawszy to niedyspozycji i objawów stresu miałam niewiele mniej niż dzisiaj tyle, że nie powodowało to u mnie wścieklizny na tym punkcie.


Do czego zmierzam. Zmierzam do tego, że wpadamy jak śliwka w kompot w pułapkę uporczwego monitorowania swojego samopoczucia, które powoduje, ogromne napięcie, lęk oraz presje tego żeby się dobrze czuć. To powoduje, że objaw który kiedyś by przyszedł i poszedł z każdy dniem utrzymywany naszą uwagą rośnie niczym kula śnieżna, aż w końcu zaczyna przybierać postać ogromnego problemu bez rozwiązania. To powoduje, że przy zwykłym przeziębieniu zachowujemy się jak przy ostatnim stadium raka krtani, że nieprzyjemna wymiana zdań na parkingu staje się przyczyną końca naszego życia w społeczeństwie, że jakieś wspomnienie powoduje, że odechciewa nam się żyć.
To samo ma miejsce jeśli chodzi o emocje, które już nie płyną w sposób naturalny tylko są monitorowane 24 h bo przecież nie mogę się tak denerwować, nie mogę się tak ekscytować, co mi tak smutno ( pewnie depresja ), co mi tak wesoło ( mania? ).
Nic już nie idzie naturalnym biegiem, bo wszystko musi być dopilnowane, nie zlekceważone.
Ktoś teraz powie ok, ale to nic nowego. Może i tak, ale jak obserwuję forum to widzę, że nie jestem w mojej postawie jedyna, że wiele osób tutaj odburzanie rozumie jako mimo wszystko dobre samopoczucie, jako zwalczanie kolejnych objawów, albo jako udowadnianie sobie, że pomimo jakieś niedyspozycji ( która może być akurat obiektywna ) pójdę gdzieś. A tak naprawdę chodzi o naszą postawę braku akceptacji, że będą nas spotykać różne sytuacje, że będzie też gorsze samopoczucie i nie trzeba go od razu spacyfikować, że może czasem coś poboleć i nie będziemy wiedzieć dlaczego, podróż gdzieś może być koszmarna, a w pracy możemy się cały dzień słabo czuć.

Rzecz jest w tym, że możemy sobie wianki pleść w trakcie ataków paniki, a jak nie zrozumiemy, że każda niedyspozycja czy nawet choroba nie może powodować, że zamieniasz się w dr. House to nigdy nie będzie dobrze. Możesz sobie olewać najgorsze natręty, a jak nie będesz tworzył życia tylko analizował co jeszcze trzeba zrobić w kwestii odburzenia to dupa blada będzie a nie odburzenie.

Teraz znowu mam trudniejszy moment, nie powiem były łzy, załamka, że tym razem to już koniec, nie dam rady.
Narzeczonemu wywrzeszczałam, że mam dość tej jego zagranicy, że wszystkiego mam już dość, oczywiście zaraz pojawił się lęk, że to pewnie już depresja. I tak rycząc jak bóbr zdałam sobię sprawę, że co po mojej wiedzy kiedy ciągle robię to samo, kiedy ciągle kręce się wokół jakiegoś objawu wmawiając sobie, że jak już to przejdzie to teraz już będę normalnie funkcjonować, że gdyby tylko nie ten objaw, gdyby tylko nie ta myśl, nie to samopoczucie, nie to miejsce w którym jestem, nie te kłótnie. Codziennie nowa wymówka dlaczego nie mogę tworzyć swojego życia, działać, codziennie funkcjonowanie wokół jakiegoś objawu/myśli/problemu.

Tym wpisem chciałam uzmysłowić sobie i tym którzy kręcą się podobnie jak ja wokół jakiegoś "problemu" wierząc, że coś jeszcze muszą załatwić żeby żyć, że to bzdura. Życie jest tu i teraz z tym okropnym, najgorszym objawem. To własnie nasz stosunek do niego jest odburzaniem. To właśnie w tym momencie mając ten okropny, najgorszy objaw możesz się odburzyć, albo powielać dalej schemat. Dotarło do mnie wreszcie to o czym pisał Victor, że odburzanie to nie jest dobre samopoczucie, idealne realcje i spokojne emocje. Odburzanie to jest normalny stosunek do objawów, problemów, przeciwności i związanych z nimi emocji. To jest ten normalny stosunek do życia wbrew lękowym nawykom żeby odpalać net, żeby nakręcać sobie objawową sraczę, żeby latać po wszystkich możliwych lekarza i badaniach nie tolerując nawet minimalnej niepewności. Żeby wyjaśniać wszystkie konflikty, "naprawiać" przeszłość i Bóg wie co jeszcze wyczyniać.
To akceptacja życia z całym jego +/- pakietem, z nieidealną przeszłością, niepewną przyszłością, z tymi naszymi szalejącymi emocjami, nawet z tą objawową sraczką, która póki co będzie, może nawet zawsze będzie, ale to nie znaczy, że musisz się w niej taplać.


Pozdrawiam wszystkich,
Katja ^^
Świetny post, bardzo lubie czytać Twoje posty I Twojego bloga, wyjątkowo do mnie trafiają. Napisałaś również o swojej autoterapii, tez wole pracować sama, chodzę do terapeuty ale w sumie z powodu covida i innych sa cisgle odwoływane I w sumie też wolę jednak sama. Taki typ 🙂. Podpowiesz z jakich książek korzystasz lib korzystałaś na swojej drodze do odburzania?
Dzięki za miłe słowa. Co ja wtedy przeżywałam, jak pisałam ten post, to tylko ja wiem :D
Co do książek, to zrobię o tym chyba osobny wpis, bo wiele osób pyta, a ja w sumie nie mam jakieś tam swojej Biblii odburzania, czytałam wiele rzeczy, lepszy i gorszych. Bardzo dużo też oglądałam różniastych rzeczy na YT, niekoniecznie dotyczących zaburzeń lękowych, ale ogólnie rozwoju, świadomości.
Co do książek, to bardzo lubiłam czytać Claire Weekes, ale o tym pisałam wielokrotnie.
https://www.czlowiekczujacy.pl

Niestety nie jestem w stanie odpowiadać na wszystkie wiadomości na priv, dlatego zrobiłam bloga.
ODPOWIEDZ