Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Zmiany życiowe, border czy nerwiczka? Potrzebuję wsparcia :(

Tutaj rozmawiamy na tematy naszych partnerów, rodzin, miłości oraz zakochania.
O kłopotach w naszych związkach, rodzinach, (niezgodność charakterów, toksyczność, zdrada, chorobliwa zazdrość, przemoc domowa, a może ktoś w rodzinie ma zaburzenie? Itp.)
Awatar użytkownika
ajona
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 134
Rejestracja: 14 lutego 2016, o 11:30

9 marca 2016, o 21:58

Chyba wlasnie boje sie tej zmiany i emocji z nia zwiazanych. Za bardzo chcialam sie odizolowac na sile od mamy. Zbyt drastycznie chyba. I wypieralam smutek, tesknote, bo chcialam byc dzielna i nie chcialam sie nakrecac. Myslalam, ze o to wlasnie chodzi. W efekcie teraz czuje emocje 10 razy silniejsze niz na poczatku. Jest bardzo ciezko, nie do zniesienia. Placz nawet nie pomaga. Nie wiem co jeszcze moge zrobic? Wczoraj bylam u mamy, przytulilam ją. W nocy prawie nie spalam tak balam sie przygnebiajacych mysli.
Nelia
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 275
Rejestracja: 7 października 2015, o 18:10

10 marca 2016, o 08:48

ja mam podobnie, czuje teskonote za domem, za beztroską i przez to nie moge spac, somatyka mi szaleje (serce, glowa boli, mroczki przed oczami). Ale zastanawiam sie co moge zrobic? Przeciez nie wroce przez to ze mi smutno do domu...chce ukladac sobie zycie i nie moge przez wlasne zaburzenie i objawy z nim zwiazane cofac sie i uciekac. Ja na terapii powiedzialam, ze jakbym mogla wybierac to chce byc zawsze dzieckiem, mieszkac z rodzicami. Ja wcale nie chce doroslego zycia. Ale tak sie nie da, nie wejde w wieku 25 lat w pieluchy :D życie tak nas urządzilo ze sie starzejemy i trzeba sie do tego dostosowac, nie ma wyboru. Mam wspanialego faceta, zero stresow przy nim, totalna sielanka i co z tego? jak dalej nie moge spac i wali mi serce...ale pozostaje jedynie nadzieja, ze czas to ukoi. Ze z czasem bedzimy bardziej oswojone i bedzie lepiej, krok po kroczku. Choc czasem serio chcialabym walnac to wszystko i wrocic pod spodnice mamy, a doroslosci powiedziec:"nie, dziekuje" ;)
http://www.zaburzeni.pl/konflikty-wewnetrzne-a-nerwice-przyczyny-czesc-2-t4071.html

Nie analizuj
Nie twórz katastroficznych wizji
Nie narzucaj sobie presji
Puszczaj kontrolę
Awatar użytkownika
kadaweryna
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 206
Rejestracja: 6 października 2015, o 13:41

10 marca 2016, o 18:05

Chciałabym Wam coś poradzić, ale ja mam to jakoś inavzej... Ja zawsze byłam taka stara-malutka, chciałam być dorosła i to uczucie które opisujecie jako chęć bycia wiecznym dzieckiem poczułam dopiero w tamtym roku, przy regresji podczas terapii, a i tak to były tylko przebłyski. Ciekawi mnie to, co piszecie, u Was wydaje się wszystko zrozumiałe, czy ja też tak mam ale po prostu bardzo to wypieram? Zauważam taką rzecz w relacji z moim facetem, że bywam apodyktyczna gdy chcę, by się mną opiekował. No i przy nim jestem taka trochę dziecinna i słodka, ale to aczej dlatego, że odkryłam dawno, że on to bardzo lubi i fajnie na to reaguje. Na pewno w hipochondrii realizuję tą potrzebę bycia niańczonym, nic tak nie usz!zęśliwia jak gdy lekarz się tobą kompleksowo zajmie :) podobnie w sklepie czy u kosmetyczki ale to chyba każdy tak ma? Hmm zastanawia mnie to co piszecie i jeszcze o tym pomyślę ale czuję że tego nie rozumiem albo nie mam do tego dostępu.

-- 10 marca 2016, o 19:05 --
Ja jak myślę o powrocie "do mamy", do tego co było jak z nimi mieszkałam to czuję jakbym miała pójść do więzienia na dożywocie, jakby to mia£a być taka kara że jedyna ucieczka do samobójstwo... to dziwne, bo jednocześnie oddalić się też mi jest trudno ale to chyba dlatego że jestem od nich uzależniona tak psychicznie,że boję się że sobie nie poradzę bez nich i stąd te lęki że jestem złym człowiekiem i nie mam moralności itd. Trochę się czuję tak teraz, tzn poprawijo mi si€ i odruchowo już "poddaję ten skarb" czyli my$lę sobie no i co z tego że jestem zła dla innych jestem dobra nie da się tego osądzić i człowiek zawsze był bezbronny w tej sprawie a więc pokornie robić swoje trzeba...
Nelia
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 275
Rejestracja: 7 października 2015, o 18:10

10 marca 2016, o 23:27

Byc moze usilnie odcinasz sie od swoich emocji ktore gdzies gleboko leza przykryte przez chec bycia dorosla a tak naprawde w srodku boisz sie tej doroslosci dlatego to wypierasz i czujesz zlosc, lek itp. Kwestia roznicy jaka chcesz byc a jaka jestes na prawde. Moze sie myle ale po postach dostrzegam u Ciebie sporo podobienstw do mnie, ja tez bywam apodyktyczna w pozniej mowie slodko i chce zeby sie mna opiekowano, takie dwie twarze.
http://www.zaburzeni.pl/konflikty-wewnetrzne-a-nerwice-przyczyny-czesc-2-t4071.html

Nie analizuj
Nie twórz katastroficznych wizji
Nie narzucaj sobie presji
Puszczaj kontrolę
Awatar użytkownika
kadaweryna
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 206
Rejestracja: 6 października 2015, o 13:41

11 marca 2016, o 00:22

No tak masz rację ten konflikt to jakby podstawa psychologii w ogóle, każdego :) Probuję przyjąć to co mówisz jak prawdę i tak sobie myślę że możliwe że tak właśnie jest ale jeżeli świadomie przeżyje ten strach przed dorosłoscią i samodzielnością to bedzie ok? I myślę też że ta chęć bycia dorosłą jest też po coś. Myślę że mnie to chroni przed czymś tylko nie wiem czym. Na pewno w tym momencie jest to dodatkowo utrudnione przerwą w terapii bo czuję że muszę sobie tak totalnie sama radzić, bez terapeutki, leków itd i rodziców też. Ale może z drugiej strony ja to swoje dojrzewanie już przeszłam bo na początku studiów były takie sytuacje że rodzice musieli po mnie przyjechać i prosto do psychiatry (jak zaczęłam mieć natręty agresywne pierwszy raz). A potem już tak nie było ż uciekałam do mamy, bardziej do psychiatrym potem do faceta, potem do leków aż w końcu wszystkie te koła ratunkowe musiałam odrzucić pamiętnej nocy z atakiem paniki gdy byłam sama w domu i wiedziałam że albo przetrwam albo koniec i przetrwałam i to zmieniło wszystko. Nikt nie zareagował na moje wołanie o pomoc gdy byłam w panice bo wiedzieli że sobie poradzę, nie bali się o mnie. To mnie uleczyło, to był chyba mój przełom przez który nie uciekam juz do mamy. Przejscie z roli córki do dorosłej kobiety i partnerki jest trudne ale nie tak dramatyczne jak pierwsze samodzielnie przetrwane ataki nerwicy.

-- 11 marca 2016, o 01:22 --
Już wiem, kurczę jaka podświadomosć jest niesamowita i nam się ciekawie to objawia. Ostatnio mam takie jakby fantazje, wizje, obrazy w marzeniach na jawie gdzie największy niepokój odczuwam, gdy wyobraża mi się taka sytuacja, że odcięłam się od wszystkich i wpadam w jakieś straszne kłopoty, nagle życie okazuje się nie takie jak myślałam (bardzo duzo teraz czytam i rozmyślam i dyskutuję na światopoglądowe tematy, bardzo intensywnie mi sie to to teraz kształtuje) i wszystko się wali jak domek z kart, i okazuje się, że "rodzice mieli rację" i że powinnam być taka jak oni i się podporządkować itd. Myślę że to baturalny lęk przed zaznaczaniem swojego "ja", czuję że ono sie strasznie intensywnie teraz zaznacza pierwszy raz w życiu, i trochę wbrew innym. Kiedys byłam maksymalnie podporządkowana temu co ode mnie oczekują, byłam takim Zeligiem jak z filmu Woody'ego Allena, a teraz robię świadomie trochę na przekór, wręcz chcę, żeby mnie nie lubili wszyscy juz - ale to jest cholernie trudne i o strachu przed odrzuceniem trzeba ciągle pamiętać. Kurde dziewczyny jesteście super to otwieranie się nasze jest takie czyste i uswiadamiające, wow.
Awatar użytkownika
ajona
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 134
Rejestracja: 14 lutego 2016, o 11:30

11 marca 2016, o 08:41

Dziekuje Wam. Czytanie Waszych przemyslen mnid samej rownie daje duzo do myslenia. I ciesze sie,ze trafilam na ten watek. Mysle,ze wielu spraw nie jestesmy w stanie przyspieszyc. Czasem im szybciej cos chcemy zdzialac, im mocniej grzebiemy we wlasnej glowie,zeby znalezc rozwiazanie problemu, dotrzec do roznych nieuswiadomionych emocji, tym bardziej umysl moze sie bronic. Mysle,se prawda o nas, takie jakby olsnienie i zrozumienie,przychodza nieoczekiwanie,czasem moze nawet bez wysilku.
Moj umysl chyba sie przegrzal. Wczoraj caly dzien wylam jak male dziecko. Pierwszy raz poczulam, ze lęk pojawial sie w odpowiedzi na smutek. To bylo cos takiego,ze pojawiala sie przygnebiajaca, dziwna mysl,a zaraz za nia w ulamku sekundy strach. Kiedy odpuscilam strach, okazalo sie, ze siedza pod nim lzy, smutek, tesknota. Plakalam i plakalam i bylo mi z tym cudownie. Poszlam tez do mamy. Zjadlam obiad,pogadalam. I wiecie co, pomyslalam, ze mam cudowna mame. I z pewnoscia jestem od niej zalezna emocjonalnie, chociaz przez lata nie bylam tego swiadoma. Cierpie, moje cialo, moj umysl, bo chce zmienic cos,co bylo naturalna sprawa przez tyle lat. Mieszkanie z mama, codzienne rozmowy, gotowanie, zakupy. Zal mi,ze to wszystko jakos zniknelo od kiedy ja mam faceta i od kiedy mama poznala kogos. U mnie to troche wyglada tak,ze wstydze sie pozytywnych uczuc,jakimi darze najblizsze mi osoby. Mame, siostre, babcie. Nie umiem ich przytulic, powiedziec dobrego slowa, czy nawet zaprosic na kawe. Nie potrafie wprost powiedziec "Mamo,zle mi bez Ciebie. Brakuje mi tych rzeczy,ktore robilysmy razem". Zawsze z nimi robilam zakupy, a teraz wydaje mi sie,ze to juz wstyd. Ze jak chodze do sklepu z narzeczonym, to glupio mi isc do mamy i powiedziec " chodzmy we dwie na zakupy". A moze wystarczyloby po prostu to zrobic zamiast ciagle plakac i narzekac szukajac uwagi bliskich w sposob,jaki to robilam bedac malym dzieckiem.
Nie wiem z czego to wynika,ale jak tez zachowuje sie czesto przy moim facecie jak mala dziewczynka. Nie potrafie, moze nie chce, boje sie zobaczyc w sobie dorosla kobiete, bo to oznaczaloby,ze od teraz sama musze sobie dac to wszystko, czego potrzebuje. Milosc, opieke, spokoj, zabawe, jedzenie, itd. To pewnie rodzi strach. Wielka obawe, ze nagle mam radzic sobie sama, a dotad byli inaczej. Chcialabym zaczac zyc. Nie chowac sie. Damy chyba rade, co dziewczyny?
Nelia
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 275
Rejestracja: 7 października 2015, o 18:10

11 marca 2016, o 08:55

Ajona to cudownie ze placzesz, ze puszczasz emocje. Nie mozemy sie ich bac, one teraz beda wylazic bo przechodzimy intensywna zmiane w zyciu. Mi tez jest trudno otwarcie przyznac ze tesknie, sama prsed soba udaje twardziela i przez to oddalam sie od swoich emocji. Ucze sie otwarcie przyznawac co czuje a nie zgrywac kogos kim chce byc a nie jestem. Wczoraj lezalam w lozku z migrena i nagle poczulam ze zaraz dostane atak paniki, ze chce wrocic do domu do mamy, czulam jak on naplywa i pomyslalam sobie tak: bezpieczenstwo jest we mnie, w moim wnetrzu jest cieplo i to w sobie mam bezpieczenstwo. Nie w mamie, nie w tacie, nie w domu-WE MNIE. Dzieki temu gdziekolkwiek nie bede i cokolwiek sie nie stanie ja bede czuc cieplo i bezpieczenstwo w sobie. Po 5 minutach atak minal. Uspokoilam sie. Dziewczyny to wazne zeby czuc teraz siebie. Swoje emocje, swoje cieplo, tak jakbyscie mialy przytulic przyjaciolke i powiedziec jej ze spokojnie, jestes dzielna ale masz prawo do leku i smutku.
http://www.zaburzeni.pl/konflikty-wewnetrzne-a-nerwice-przyczyny-czesc-2-t4071.html

Nie analizuj
Nie twórz katastroficznych wizji
Nie narzucaj sobie presji
Puszczaj kontrolę
Awatar użytkownika
ajona
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 134
Rejestracja: 14 lutego 2016, o 11:30

13 marca 2016, o 16:31

Chciałabym się z Wami podzielić moim dzisiejszym "małym" olśnieniem. Może ku pokrzepieniu, a może coś dla siebie w nim znajdziecie :friend:
Dzisiaj miałam coś takiego, że stanęłam przed lustrem susząc włosy i skupiłam się tylko na tym. Cała moja uwaga była poświęcona tylko mi samej. Mojemu odbiciu, moim włosom, mojej kobiecości. Olśniło mnie. Tak rzadko skupiam się w 100% na tym co robię. Tak bardzo nie chciałam w sobie widzieć kobiety, bo przeokropnie się tego bałam. Nagle poczułam jakąś siłę, radość, pewność. Płakałam z radości i ze smutku. Chyba w takich momentach przejścia to normalne. Jak coś się kończy, to można się smucić, bo się skończyło. Ale można się też cieszyć, bo zawsze, ZAWSZE, kiedy kończy się stare, przychodzi nowe. Codziennie ludzie umierają się i rodzą. Świat płynie, energia płynie, emocje płyną. Dobrze jest je puszczać, nie koncentrować się zbytnio na nich. Nie kontrolować stale tego, co się dzieje dokoła. Skupić się na sobie, a potem na innych. Bo może się okazać, że przez cały czas emocje przysłaniały nam to, co ważne. Być może za chwilę znów wrócę do punktu widzenia małego, przelęknionego dziecka. Dlatego teraz to piszę, żeby nie zapomnieć ;)
Zamieszkanie z obcym mężczyzną było i jest dla mnie trudne. Jest nowe, przerażające, niewiadome, niepewne. Nie sposób odnaleźć się w tym z dnia na dzień. Ślub jest też wielkim wydarzeniem. Przeogromnym. Ale nie dlatego, że trzeba dużo załatwić, naszykować, zaprosić gości, kupić sukienkę. Owszem, to wszystko rodzi we mnie napięcie i presję, bo jest nowe, niewiadome. Ale co jest kwintesencją? Przejście. Od starego, do nowego. I to tego się boję. Bo nie wiem, co będzie potem. Nie wiem, co czeka mnie za drzwiami. Ślub, do którego obecnie się szykuję, jest takim rytuałem przejścia, symbolem. Ale może właśnie dlatego jest potrzebny, żeby dać podświadomości jakiś sygnał, że coś się zmienia. Chce mi się płakać, bo zostawiam za plecami dzieciństwo, rodzinę, ciepełko rodzinnego domu, beztroskę, wspomnienia, brak odpowiedzialności, młodość. Już do tego tęsknię, bo tak to kocham. Bo tak mi było w tym bezpiecznie i dobrze. Czuję się, jakbym przechodziła żałobę. Bo w końcu przecież coś tracę. Przynajmniej tak mi się teraz wydaje, że to tracę. Zostawiam za sobą całe moje dotychczasowe życie, a jednocześnie wchodzę w nowe, którego bardzo, ale to bardzo się boję. Dlaczego miałabym się cieszyć z tego? MOGĘ płakać, mogę się trząść ze strachu. Bo to jest normalne. I ten czas, w którym wchodzę na nową drogę życia (teraz rozumiem, że to stwierdzenie ma o wiele głębszy sens, bo dosłownie i przenośni jest to NOWA droga), jest niezwykle trudny. Zajebiście trudny.
Co się dziwnego okazało, że kiedy całą swoją energię włożyłam dziś w skupienie na SOBIE, to znaczy na tym, co robię, na tym co chciałabym zrobić, przestałam kontrolować obawy, lęki, to znaczy próbuję nie skupiać na nich swojej uwagi, tylko na moich bieżących celach na ten dzień, nagle przestałam zauważać wszystko wokół. Dopuszczam do siebie lawinę emocji, która się na mnie zwala, ale nie skupiam się na niej. Wiem i rozumiem skąd się biorą, dlaczego są takie silne, itd. Tak mi się przynajmniej wydaje na ten moment. Ale wiem, że to wszystko jest potrzebne. Że jest naturalne. Biologiczne wręcz. Potrzebne człowiekowi do przeżycia, to stania się z dziecka, kobietą, z córki, żoną i matką. Może wcale nie o to chodzi, żeby teraz wybierać między tymi rolami życiowymi, ale po prostu starać się je pogodzić. Wiem, że kryzysów może być jeszcze wiele. Ale po nich, o ile wyciągnę z nich jakąś naukę, zawsze wyjdzie słońce, spokój i radość. Niech będą. Niech się wali, ale jeśli dzięki temu mam być mądrzejsza, mam zacząć zauważać siebie, stawać się piękną, wrażliwą i silną kobietą, to wytrzymam największe kryzysy.
To niezwykłe, że mam przy sobie ludzi, którzy cały czas pokazują mi jak żyć. Ale ja po prostu tego nie rozumiałam, nie czułam, nie widziałam. Bałam się, że jak się skupię na codzienności, to coś stracę. Że jak puszczę kontrolę, to coś przeleci mi koło nosa. Może właśnie dzieciństwo. Ale ono zawsze będzie w moich wspomnieniach. I teraz dopiero przypominam sobie, co sprawiało mi przyjemność. Jaka byłam naprawdę. Że lubiłam słuchać czasem smutnych piosenek, że może potrzebowałam ich, żeby jakość poradzić sobie ze smutkiem. A tyle lat tego unikałam. Cały czas koncentrowałam się na Nim, na moim narzeczonym, zamiast na sobie. Może bałam się, że jak puszczę kontrolę, to on straci zainteresowanie. Że stracę jego. A w efekcie sama straciłam siebie. Zainteresowanie sobą, światem, nim. Wszystkim. Wściekałam się, że on jest taki jakby „w swoim własnym świecie”. Wiecznie skupiony na czymś innym, oderwany od rzeczywistości, że mnie nie słucha, tylko gapi się w komputer. A on się "gapi" w siebie. Daje sobie czas i uwagę. Jest po prostu sobą. I kocha ze sobą przebywać, rozmawiać, snuć marzenia. Jest mu dobrze w tym jego wewnętrznym świecie. Ma swoją rzeczywistość i naszą. A nie tylko naszą. Ja przez lata myślałam, że moja i jego rzeczywistość to teraz jedno. A to nadal dwa różne światy, dwie różne osoby. To samo ma się do relacji ze wszystkimi innymi ludźmi. Z rodziną, z przyjaciółmi. Najpierw skupiasz się na sobie, na swoich celach, na tym, w co wierzysz, a potem możesz dopiero dzielić się tym z innymi. Znaleźć wspólny czas i przestrzeń na spotkanie. Ale najpierw musisz zadbać o swoje JA, żeby móc zauważyć TY, a na końcu, zbudować MY – czyli związek, małżeństwo. Może mój mężczyzna przez cały ten czas próbował mi pokazać, że o to właśnie chodzi. Że tak wygląda życie. Ale ja nie rozumiałam i nie czułam o co chodzi. Cały czas goniłam za ludźmi. Sądziłam, że ich potrzebuję do szczęścia. A okazało się, że potrzebuję tylko i aż siebie. Aż mi się chce płakać jak to piszę. Tak bardzo oddaliłam się od siebie przez zaniedbanie skupienia na zwykłych codziennych czynnościach zapomniałam, co lubię i czego potrzebuję. A o co chodzi? Po prostu o porzucenie kontroli, dopuszczanie do siebie emocji, myśli, ale pozwolenie im na to, żeby płynęły jak w strumieniu. A uwaga koncentruje się w 100% na tym, co robię w danym momencie. Albo co mogłabym za chwilę zrobić. Nie chodzi o uciekanie od codzienności w świat emocji i dolegliwości. Bo ten świat się szybko kończy. Szybko można dotknąć dna. A ten, który się dzieje w codzienności, przynosi cały czas coś nowego, pięknego, wartościowego. Chcę z tego czerpać i cieszyć się tym. Chcę czuć siłę, jaką dała mi mama, babcia, jaką daje mi siostra, ale chcę żyć swoim życiem. Nowym życiem.
Kiedyś dużo pisałam. Miałam bloga. Wywalałam na nim wszystkie trudne emocje. Każdy smutek i beznadzieję. Pisałam i pisałam, dopóki mi nie ulżyło. Robiłam to nawet jeszcze przez pierwsze miesiące, kiedy byłam z moim chłopakiem. Dawało mi to ulgę, ale potem z jakiegoś powodu przerzuciłam całą swoją uwagę na kontrolowanie naszego bycia razem. Może stało się to wtedy, kiedy przyszedł do mnie po pół roku znajomości i powiedział nagle, że on nie da rady. Żebyśmy dali sobie spokój. Płakaliśmy przez cały wieczór jak dzieciaki. Chyba oboje baliśmy się bycia razem. Ale jesteśmy - do dziś. Osiem lat. I wiem, że nie zamieniłabym go na żadnego innego. Zamiast cieszyć się z tego, że po prostu jest, uznałam, że im jesteśmy bliżej, tym bardziej muszę trzymać rękę na pulsie, trzymać jego za rękę. Sprawdzać, czuwać, czyhać, żeby w porę wyłapać zagrożenie. Żeby do niego nie dopuścić. Żeby się nie kłócić. To dziwne, ale przez cały czas bycia razem nie chciałam się z nim kłócić. Bałam się trudnych emocji. Krzyku. Do dziś rzadko się kłócimy. Ale czy to źle? Konfrontacja z własnymi emocjami jest ciężką sprawą. Ale jest potrzebna. Jest zbawienna wręcz.
Mam ochotę jechać na bezludną wyspę i cieszyć się spotkaniem z samą sobą. Dziękuję Bogu, że daje mi radość. Nadzieję na cudowne życie w zgodzie z samą sobą. Życzę Wam miłości. Troszczmy się o siebie. Bo w sobie mamy najwięcej ciepła, spokoju i bezpieczeństwa. :lov:

-- 13 marca 2016, o 16:31 --
Chyba spałam, jak to pisałam. Albo byłam na innej planecie. Dzisiaj wydaje mi się to takie dziwne i odległe :(
Nelia
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 275
Rejestracja: 7 października 2015, o 18:10

14 marca 2016, o 18:48

Ajona, to co napisalas jest bardzo mądre i cholernie mi bliskie. Kiedys dlugo bylam w zwiazku, 8 lat, ten zwiazek trwal od czasów gimnazjum i ja tez nie mialam wtedy swojego JA. bylismy tylko my, on i ja, ale nie mialam wlasnej tozsamosci. Musze przyznac, ze dopiero nad tym od roku pracuje i i tak jest juz lepiej. Wyobraz sobie ze po zakonczeniu tamtego zwiazku usiadlam z kartka papieru i zaczelam pisac rzeczy, ktore lubie. Co mnie interesuje. Zaczelam sie ze soba poznawac. Do tej pory pracuje nad tym, poczas terapii dociera do mnie jak bardzo odrzucam swoje prawdziwe emocje, jak abrdzo sie oddalam od siebie. Dawniej wstydzilam sie mojej wrazliwej natury. Nie lubilam tej strony, w zasadzie nadal nie lubie. Ale teraz ucze sie ja akceptowac. Ze taka juz jestem, przezywam mocniej. A tak bardzo chcialabym byc twardsza.
Wiesz, teraz mam takie jakby "przeblyski" negatywnych mysli. Np zmywajac naczynia przychodzi mi mysl:"czy ja w ogole nadaje sie do doroslego zycia" - serce zaczyna walic mocniej. Ale ja ucze sie nie przywiazywac sie do tych mysli, akcpetowac je. Niech sobie plyna, to sa tylko mysli. Caly czas wtedy powtarzam sobie "to w Tobie jest bezpieiczenstwo. W tobie jest cieplo". I wtedy robi mi sie lepiej. Tak jakbym sama siebie wspierala. Chyba nigdy tego nie robilam.
Nie dziwi mnie ze czujesz, ze to co napisalas jest na drugi dzien odlegle i dziwne. Ja tez tak czesto mam, pomysle cos pozytywnego a na drugi dzien mysle inaczej. To nie prawda ze bylas na innej planecie :) to bylas TY. A to ze sie pozniej pojawily mysli ze to nieprawda i ze "co ja gadalam" to tylko wynika z obaw i lęków, ktore probuja sobie rządzic. Nie przywiazuj sie do nich. Wiesz, ja nadal mam obawy. Mija moj 3 tydzien od wyprowadzki. Boje sie, ze lęk wezmie gore. Ze dostane ataku paniki i bede chciala wrocic do domu. Ze wpadne w depresje jesli np wrocilabym do tego domu b wtedy sama siebie zawiode. Ale staram sie myslec wtedy w inny sposob: co mi da powrot do domu? czy wtedy poczuje sie bezpieczniej? Czym to dla mnie bedzie? i nie mam na to jasnych odpowiedzi. W zasadzie mysle sobie ze nic mi to nie da, wrecz bedzie gorzej bo poczuje sie jak zyciowa sierota. Mam naprawde cudownego partnera, ktory stwarza nam cudowne warunki do wspolnego zycia, wspiera mnie i jestem z nim szczesliwa. Co innego by bylo gdybym byla w toksycznym zwiazku, wtedy ucieczka do domu bylaby logicznie uzasadniona. Ale teraz? to tylko moje lęki. Czasem tylko, czasem az. I w dalszym ciagu zyje nadziaja, ze z czasem bedzie coraz lepiej, coraz latwiej. Ze czas oswoi lęk i obawy, ze czas nauczy mnie dystansu.
http://www.zaburzeni.pl/konflikty-wewnetrzne-a-nerwice-przyczyny-czesc-2-t4071.html

Nie analizuj
Nie twórz katastroficznych wizji
Nie narzucaj sobie presji
Puszczaj kontrolę
Awatar użytkownika
nierealna
Ex Moderator
Posty: 1184
Rejestracja: 29 listopada 2013, o 14:22

16 marca 2016, o 08:38

Ajona! Piękne słowa! :)
Tak czasami jest, że jak tak na 100% olejemy te wszystkie nasze obawy i skupimy się na sobie, na tym co aktualnie robimy, wczuwamy się w to, to nagle wszystkie obawy odchodzą w niepamięć, dlatego często mamy takie pozytywne rozważania, że jednak się da! :)
Być może teraz skupiłaś się na swoich lękach, dlatego wydaje Ci się to odległe. Niby powrót do tego samego, ale z jedną różnicą - ty już wiesz, że da się inaczej. Fajne w odburzaniu jest to, że takie chwile zaczynają się pojawiać coraz częściej :)

Tak czytam Wasz wątek i w sumie mam coś podobnego. Co prawda jeszcze siedzę sobie w cieplutkim domu, to powoli chcę, zaczynam się usamodzielniać. W tamtym roku zaczęłam pracę ( co prawda tylko na 3 miesiące, ale to jednak był przełom :)). Chciałam sobie udowodnić, że dam radę, że potrafię. I udało się, mimo wszystkich obaw, natrętów i reszty pierdół.
Mam narzeczonego, jesteśmy razem od 6 lat i planujemy ślub. I też mam obawy, straszne obawy, jak sobie poradzę jako żona, matka, skoro we łbie tyle negatywnych myśli. Ostatnio dodatkowo pojawiły się takie, że mój luby mnie zdradza, że ukrywa coś przede mną, a to wszystko powoduje to, że cała moja przyszłość stoi na włosku.
Ale właśnie też mam te przebłyski, że to tylko nerwica, że ona chce tylko wprowadzić mnie dalej w bagno, żebym nie działała, nie robiła nic i użalała się nad sobą.

Będzie dobrze dziewczyny, zasada jest tylko taka: przepuszczać te emocje, myśli, nie trzymać się ich kurczowo. Jeśli są to zaburzeniowe myśli nawet z nimi nie dyskutować, nie racjonalizować, a jeśli są to obawy, to starać się znaleźć jednak w tym wszystkim jakieś drugie dno :)
Mnie nerwica tak na prawdę uczy pokory, uczy wyrozumiałości, uczy przede wszystkim życia... życia bez zmartwień, z dystansem ( trochę taki pardoks, bo przecież w nerwicy takie rzeczy są dwa razy gorsze:p).
Ty­le ra­zy narze­kał na nor­malność i nudę w je­go życiu.
Te­raz od­dałby wszys­tko,żeby cho­ciaż przez chwilę poczuć ten spokój w otaczającym go świecie.


akceptacja + porzucenie kontroli + nastawienie normalnościowe = SUKCES ! ♥
Awatar użytkownika
ajona
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 134
Rejestracja: 14 lutego 2016, o 11:30

16 marca 2016, o 08:55

Ja niestety nie wytrzymałam nadmiaru emocji i mnie totalnie odcięło. Jestem wyprana z emocji, z myśli. To jest piekło. Już nawet nie czuję lęku w głowie, tylko w ciele. Na razie chyba mnie to przeraża, bo ciało całe drży. Nie dociera nic do mnie. Chyba zamieniam się w warzywo. Jak to w ogóle możliwe, że ciało jest zmęczone, ale nie daje mi tego odczuć. Powiedzcie mi, jak w takim stanie w ogóle spać, jeść, skoro nie czuję, że to mi potrzebne. Mogła bym siedzieć i gapić się w jeden punkt i czekać, aż to się skończy. Aż obudzę się z tego koszmaru :(
Awatar użytkownika
kadaweryna
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 206
Rejestracja: 6 października 2015, o 13:41

17 marca 2016, o 03:11

Zbliżyłaś się do jakiegoś ważnego miejsca w sobie Ajona i Twoje mechanizmy obronne szaleją. Nie mogę się zebrać żeby napisać odpowiedź na Twój piękny post,bo strasznie duzo teraz o tym myślę, czytam, rozmawiam i dużo mam Wam do napisania, tylko chcę żeby to było w należytej formie podane. To są ciężkie sprawy, dlatego nie rezygnuj z poznawania siebie, drąż, ryzykuj, idź za tym dalej, to jedyba droga do wolnosci...
Awatar użytkownika
ajona
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 134
Rejestracja: 14 lutego 2016, o 11:30

17 marca 2016, o 08:24

Dziekuje Ci Kadaweryna. Te slowa pisalam w dziwnym stanie. Teraz caly czas wydaja mi sie takie nie moje. Czuje sie wyprana z emocji. W glowie dziwnosc, cialo szaleje. Odcielo mnie totalnie. Dzisiaj mam isc po leki czego dodatkowo sie obawiam, ze bedzie po nich gorzej, ze lęk sie nasili czy cos. Nie wiem kompletnie czego mam sie spodziewac, kiedy resgowac, ze cos sie dzieje, a kiedy probowac zachowywac spokoj.
Awatar użytkownika
kadaweryna
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 206
Rejestracja: 6 października 2015, o 13:41

20 marca 2016, o 02:39

Ajonka, po co leki :(( Nie dasz rady bez? Przecież dajesz radę :( Brak leków to moja ostatnia deska ratunku zawsze jak mam ochotę rzucić wszystko w diabły... tak jak teraz... przypominam sobie, że nie po to się już dwa lata staram bez nich i idę ciągle do przodu żeby teraz się poddać... i przypominam sobie historie ludzi tutaj z forum którzy się wplątali w leki tak że nie widzą dla siebie wyjścia :( Znam to uczucie i właśnie dlatego zawsze wszystkim odradzam leki :( Musisz to przeczekać kochana, pamiętaj, nie jesteś swoimi myślami ani objawami, liczy się to co z tym robisz, jakie działania podejmujesz, jak walczysz z przeciwnościami, bo od nich się nigdy nie ucieknie! Każdy ma jakieś problemy my mamy takie inni inne, trzeba po prostu iść dalej i próbować!

Ech i teraz głupio mi pisać to co chciałam napisać, ale muszę się wygadać bo już po prostu się gotuje we mnie wszystko! Rozumiem Cię dokładnie z tym że nie wiesz kiedy coś się dzieje a kiedy przeczekać. To ja Ci mówię: przeczekać.

Bo wiecie co zauważyłam? Miałam 2 lata temu fazę na pielęgnację włosów, robiłam z nimi cuda wianki, naturalna pielęgnacja domowe kosmetyki i inne pierdy, no i włosy były super "zdrowe" miękkie w dotyku a z wyglądu ch*owe krótko mówiąc, no i zaczęłam mieć jakieś dziwne uczulenia itd, przestałam farbować, byłam u dermatologa, nic nie przechodziło, aż w końcu odhodowałam odrosty i stwierdziłam PIE**OLE TO to włosy są dla mnie a nie ja dla włosów i dałam sobie totalnie z nimi spokój, przestałam kupować miliony nowych kosmetyków tylko zużywałam po kolei te co mam, w ogóle przestałam zwracać na nie uwagę, zaczęłam z powrotem farbować (punktem przełamania była wizyta u fryzjera który miał mnie doprowadzić do "naturalnego koloru" - wydałam 250 zł a na następny dzień z powrotem zafarbowałam się "po swojemu" i to była najlepsza decyzja!) tylko jak mi się kolor spierze to je dobarwiam (mam kolorowe) i TYLE i wiecie co? Po chyba pół roku zorientowałam się że są w lepszej formie, skóra odżyła, przestałam mieć uczulenia, włosy są jakby bardziej odbite od skóry, no wyglądają zdrowo po prostu i "nie wchodzimy sobie w drogę". Tak samo miałam zawsze manię na punkcie mojej figury, że jest nie taka jak trzeba, przeszłam swoją anoreksję, potem epizodzik z bulimią, od 15-16 roku życia już nie kombinuję, na studiach po prostu zaczęłam odżywiać się po swojemu, zaczęłam biegać co umożliwiło mi wsłuchanie się w swoje ciało, schudłam, przestałam biegać, zmieniłam pracę na "czekoladową", przytyłam trochę, ale tym razem wcale się tym nie przejmowałam, w ogóle przestałam cokolwiek kombinować z tą dietą... i wiecie co? Jestem teraz najszczuplejsza w swoim życiu i to już od naprawdę długiego czasu, mam świetną odporność, trzymam się zdrowych nawyków ale nie tyję nagle po świętach albo imprezie jak kiedyś ZAWSZE, z chorowitego dziecka zrobiłam się normalna, choruję raz, dwa razy w roku; jeszcze tylko mogłabym poćwiczyć jakieś rozciąganie żeby być bardziej gibka, ale i tak morał jest z tego taki - IM MNIEJ SIĘ CZYMŚ PRZEJMUJĘ, TYM LEPIEJ TO DZIAŁA. Teraz zauważyłam że strasznie przejmuję się swoim trądzikiem, robię cuda wianki tak jak było z powyższymi, wskutek czego mam najgorszą cerę ever naprawdę tragiczną nie żeby jakieś tam dwa pryszcze przed okresem, mam całą twarz w bliznach. I czuję, że to jest moment żeby się wreszcie od tej twarzy odp..dolić, dobra tam używać tych kosmetyków które mi służą czy leków ale nie obsesyjnie czytać i sprawdzać każdego najdrobniejszego składnika i przepuszczać kasy na testowanie nowinek. A naprawdę ostatnie miesiące poświęciłam w 80% na to swój cały wolny czas, czytanie czytanie czytanie rozmawianie eksperymentowanie, wszystko wokół kosmetyków i trądziku. Może taki okres "burzy i naporu" jak w każdej powyższej rzeczy jest potrzebny żeby się rozeznać w tym co i jak działa, jakie są szkoły co do pewnych problemów itd., co moje ciało lubi a co nie, no ale ileż można?! Myślę, że tak samo może być z nerwicą. Musi być ten okres przerażenia, nieiwiedzy, potem zachłyśnięcia się wiedzą, nap..dalania na forum, martwienia się, ryzykowania, żałowania, żeby potem mieć w końcu schronienie w sobie i sposoby na wszystko. Ale nie osiągnie się tego bez ODPUSZCZENIA sobie.

Niestety z nerwiczką jeszcze nie jestem gotowa odpuścić, natomiast z cerą tak. Wiem już naprawdę wszystko co nie-lekarz chyba może wiedzieć i zamierzam przestać się tak w ogóle zajmować namiętnie swoim zdrowiem (bo sylwetka, cera i włosy to jego elementy) i przelać tą energię na równie obsesyjne zajmowanie się swoimi pasjami, dociekanie w tematach którymi się zajmuję - bo je z kolei ostatnio straszliwie zaniedbałam, nie śledzę newsów w dziedzinach które naprawdę kocham, a w kosmetykach i chorobach tak :/ Myślę tu też o tym co napisałaś Ajona, o tym na ile umiesz zajmować się sama sobą w związku. Jak czytałam ten Twój post to myślałam: nie no, ja to mam swoje pasje, swoją przestrzeń, znajomych, robię ciągle jakieś projekty, mam swoje sukcesy itd., ale dzisiaj jestem tak na maksa wk..wiona na życie na siebie i na cały świat że jak zadam sobie pytanie czy ja robię tak naprawdę to co chcę? Odpowiedź krzyczy we mnie NIEEEEEE!!!!!!!!!!
Prawda jest taka, że:
- nie chodzę na imprezy, bo boję się pić alkohol, żeby nie zdradzić mojego chłopaka (boję się urwania filmu bo wiem do czego jestem wtedy zdolna) - czuję się z tym OKROPNIE, bo lubię imprezy i lubię ludzi i lubię też alkohol i czuję, że po 2 latach unikania tego to NIE DZIAŁA, bo nadal czuję się jak jakieś dziecko co nad sobą nie panuje, a przede wszystkim czuję, że coraz bardziej alienuję się od ludzi, zaczynam ich segregować, wyłączać siebie z życia towarzyskiego bo inni piją i będą mnie zmuszali itd - nie mam zdrowego środka między zalewaniem się do urwania filmu i całowaniem wszystkich facetów na imprezie (co robiłam 7 lat temu będąc zupełnie inną wersją mnie) a rezygnowaniem z imprez, wychodzeniem z nich zanim się na dobre zaczną lub wychodzeniem ze znajomymi ze studiów na 2 piwka (a czasami nawet mniej, bo włącza mi się nerwica i dziwne objawy, jak tylko wypiję alkohol --> BTW, tak jak mojej mamie); ogólnie wiem już że alkohol to nie jest żadne rozwiązanie ani też nie służy zdrowiu ale roztkliwianie się nad sobą, maksymalne wyczulenie na objawy i lęk przed kacem jeszcze bardziej nie służy mojemu zdrowiu... Sorry kurde, ale siedzę w tym stanie już 2 lata i ewidentnie czuję, że nie zmieniło to mojego życia na lepsze, a tylko mnie uwiązało w pewnym sensie do mojego chłopaka... Boję się tylko, że już jest za późno... chcę jednak walczyć o swoją wolność, pier..olę wszystko, albo lęki albo ja;
- jestem strasznie wściekła znowu cały czas, mija miesiąc odkąd zamieszkałam z moim facetem i jest STRASZNIE, minusy zdecydowanie przesłaniają plusy; mam już taki mętlik w głowie że jestem nie do zniesienia, wszyscy mnie wkurzają i ciągle to tłumię, a tłumiona złość się ze mnie wylewa hektolitrami i zachowuję się jak moja matka, robię wszystko to czego w niej nienawidzę; zauwazyłam nawet, że zaczęłam kontrolować mojego faceta i organizować mu czas tak jak mi to robią rodzice jak przyjeżdżam i czego NIENAWIDZĘ - nie miałam w dziecinstwie ani nawet okresie dojrzewania swojej przestrzeni i intymności i teraz czuję, że jak już ją sobie stworzyłam, to źle się czuję z tym, że wdarł mi się w nią facet - wszystko mi w nim nie pasuje, jestem dla niego wredna, strofuję go i wywieram presję no dziewczyny jestem po prostu potworem i to jest aż śmieszne; NIE NADAJĘ SIĘ DO TEGO :D No serio dzisiaj już myślę żeby nawet to skończyć, zrobić sobie przerwę, ale w poniedziałek wyjeżdżam z koleżanką za granicę i nie będzie mnie ponad tydzień to odpocznę i na pewno mi się poukłada w głowie... Ale nie wygląda to dobrze, powiem Wam :( Najgorsze, że ja czuję, że to jest "ten jedyny", ale czuję, że ja nie jestem tą jedyną...
Ani dla siebie, ani dla nikogo na razie :( Mam straszną ochotę wysiąść ze swojego życia. Pozwalam sobie na ten wylew frustracji tutaj bo wiem, że nie warto robić gwałtownych ruchów, że to minie, że zaraz będzie z powrotem dobrze... ale naprawdę liczę się z tym, że to się może nie udać. Że ja po prostu nie dojrzałam do niego, że się nie nadaję.
Nelia
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 275
Rejestracja: 7 października 2015, o 18:10

20 marca 2016, o 18:16

Kochana, po pierwsze - minąl dopiero miesiąc, to jeszcze bardzo mało czasu, jestes tak jak ja na etapie oswajania się. Po drugie polecam Ci zrobic listę minusów mieszkania z nim, co Ci przeszkadza, co Ci nie pasuje. Pozniej zastanow sie czy to jest naprawdę takie straszne i jak poszczególne rzeczy zmienic. My mamy takie umysly ze chcemy zeby bylo tak jak my to widzimy a jak jest inaczej to nam nie pasuje ;) a czasem wystarczy zastanowienie sie czy to we mnie lezy problem czy podrugiej stronie. Czasem wystarczy zwykla rozmowa i mozna sie dogadac.
Piszesz, ze lubisz imprezy ale nie chodzisz na nie z powodu wlasnych obaw. Narzucilas sobie na barki duze ograniczenie i sama trzymasz sie na smyczy. Zacznij wychodzic, naucz sie, ze to Ty decydujesz ile wypijesz i co robisz. Te twoje akcje na imprezie byly 7 lat temu, od tej pory ogromnie sie zmienilas. Musisz dac sobie szanse na sprawdzenie tego na ile mozesz sobie pozwolic a nie zamykania sie w domu. Zreszta mam sporo znajomych ktorzy imprezuje ale nie piją. Bawia sie bez alkoholu i nikt ich do niczego nie zmusza. Jestesmy doroslymi ludzmi a nie nastolatkami, nikomu nic nie tzreba udowadniac. Sama sobie robisz skrajnosci w zyciu, znajdz zloty srodek. Jestes mloda, nie zamykaj sie na ludzi bo z doswiadczenia wiem, ze niedobrze jest nawet bedac w zajebistym zwiazku, zamykac sie na ludzi bo nigdy ni wiesz co sie wydarzy.
Nie popadaj w panike ze sie nie nadajesz, odetchnij troche i nie wpedzaj sie w te skrajnosci :)
http://www.zaburzeni.pl/konflikty-wewnetrzne-a-nerwice-przyczyny-czesc-2-t4071.html

Nie analizuj
Nie twórz katastroficznych wizji
Nie narzucaj sobie presji
Puszczaj kontrolę
ODPOWIEDZ