Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Zmiany życiowe, border czy nerwiczka? Potrzebuję wsparcia :(

Tutaj rozmawiamy na tematy naszych partnerów, rodzin, miłości oraz zakochania.
O kłopotach w naszych związkach, rodzinach, (niezgodność charakterów, toksyczność, zdrada, chorobliwa zazdrość, przemoc domowa, a może ktoś w rodzinie ma zaburzenie? Itp.)
Adela
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 365
Rejestracja: 8 listopada 2015, o 09:01

19 lutego 2016, o 21:22

I to jest kochana duzy sukces..ja tez nauczylam sie dzieki terapii, zeby tlumaczyc sobie; ze kryzys zwiazany jest z dana sytuacja a ja nadal jestem ta sama dobra osoba.to pomaga, im szybciej zadzialam tym tym mniej mysli...
Jesli sie cofasz, to tylko po to zeby wziac rozbieg.

Nerwica jest jak nieproszony gosc.
Nie poswiecaj mu uwagi a szybko sobie pojdzie.
Awatar użytkownika
kadaweryna
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 206
Rejestracja: 6 października 2015, o 13:41

25 lutego 2016, o 17:44

Dzięki Adela! Wiecie co, chyba odnioslam fajny sukces. Pierwsze dni w domu były wręcz tragiczne, sięgałam nerwicowego dna ale dzięki chłopakowi ktory mi wytlumaczył że to nic dziwnego że przy dziwnej atmosferze się gorzej czuję, no i jak wyżaliłam mu się co w reakcjach rodziców mnie wkurzyło albo zdołowało, i od razu mi przeszły natręty a lęk malał z dnia na dzień. Ale mało tego: przełamałam jeszcze jeden duży lęk związany z moim wizerunkiem i tym co publikuję w związku ze swoją sztuką. I to dopiero było coś, inna jakość lęku ale też poczulam tak samo jak z mieszkaniem że walczę o siebie. Myśli natrętne zostały samoistnie nagle zastąpione takimi w stylu "nie obchodzi mnie co myśli mama bo ja jestem oddzielną osobą" "dajcie mi do cholery popełniać swoje błędy" albo "chcę sprobować, najwyżej się sparzę ale to będzie w końcu moje własne doświadczenie a nie wyreżyserowane przez rodziców" itd. Czuję się jakbym w koncu przechodziła okres buntu, ktorego nie miałam :) i wiecie co? Już dawno nie czulam się tak bardzo blisko siebie, w sobie samej, przeciwieństwo depersonalizacji! Czuję przyjaźń ze sobą i jakby dystans, łapię się na tym że chcę siebie doceniać i wyrazać, i odkrywać, i być dla siebie miła, i dziwię się sobie jak mogłam się zawsze tak na sobie wyżywać.
Oczywiście wszystko jest teraz takie intensywne bo jest swieże, ale czuję jakiś zapach nowości w tej sytuacji i ciekawa jestem jak to będzie jak się ustabilizuje. Lęk przed wyprowadzką byl ewidentnie lękiem przed odtrąceniem przez rodziców i przed okazaniem nieposłuszeństwa. Teraz jest mi lepiej bo się w końcu przekonałam jak jest po drugiej stronie i muśli wskazują na to że poczulam że mogę kierować wszystkie emocje na zewnątrz a nie tylko na siebie samą (złość, gniew, frustrację). Pomogły też rozmowy z dalszą rodziną która okazała mi wiele miłości i zrozumienia. Jest naprawdę spoko :) czuję że wahnęłam się w drugą stronę bo myślę wręcz żeby odciąć się od mamy całkiem bo widzę ją jako taka strasznie toksyczną i złą, ale to też pewnie dlatego że ona sama okazała mi niespotykaną dotąd rezerwę - karę za nieposłuszeństwo. I DOBRZE! Tak musi być! To jest normalny moment w życiu! A ja jestem ok i radzę sobie i wiem co robię! <3

-- 25 lutego 2016, o 18:44 --
Macie czasami tak, że jesteście np. w sklepie i czujecie takie obrzydzenie jakby do ludzi i irytację nimi ich nawet wyglądem czy zachowaniem, i ciągle myślicie że was ktoś wkurza i tak strasznie oceniacie innych? W miarę się trzymam, natręty agresywne atakują sobie swobodnie a ja pozwalam im przepływać, ale nie wiem o co chodzi z tą wewnętrzną agresją do przypadkowych ludzi. Obstawiam, że to tylko zagrywka nerwiczki żeby mnie przestraszyć że wpadam w psychozę lub inną miłą chorobę ale zastanawiam się, co to może mi pokazywać co do moich prawdziwych uczuć? Nie jestem chyba na nikogo zła. Nie rozumiem tej złości zupełnie nie wiem dlaczego robię się taka rozdrażniona kiedy nie mam powodów. To mnie wkurza w sumie :D ktoś to rozumie? (co za rymy joł)
Adela
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 365
Rejestracja: 8 listopada 2015, o 09:01

25 lutego 2016, o 23:22

Ooo kochana. ...jasne, ze tak miałam....I w myslach nawet wulgaryzmy na temat tych osób....I wkur...ienie totalne na niczego winnych biednych ludzi.
Ale jednoczesnie strach, ze cos zlego zrobie ale tego nie chcę.No i nic sie nie zadzialo.
Tak. ...to chyba zagrywka nerwicy:))))
Jesli sie cofasz, to tylko po to zeby wziac rozbieg.

Nerwica jest jak nieproszony gosc.
Nie poswiecaj mu uwagi a szybko sobie pojdzie.
Awatar użytkownika
kadaweryna
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 206
Rejestracja: 6 października 2015, o 13:41

26 lutego 2016, o 01:34

Ooo dzięki Adela! Wiedziałam, że mnie zrozumiesz :) to jest chyba tak, że znowu nie akceptuję złości, i przez to ona się robi taka demonstracyjna w mojej głowie... Trudno mi bez terapeutki sama dochodzić, o co tak naprawdę chodzi...ale muszę znaleźć sposób :( to pocieszające, że inni też tak mają, bo inaczej wyszłoby ba to, że jestem jakimś agresywnym człowiekiem strasznie <--- a sam fakt, że tego się obawiam, wskazuje że nieakceptuję złości...
Adela
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 365
Rejestracja: 8 listopada 2015, o 09:01

26 lutego 2016, o 22:22

To tak jak z pobudzeniem...musimy wyrzucic gdzies nadmiar emocji...wtedy przydaja sie niby techniki relaksacji i wyciszenia...na mnie dziala jak narazie tylko bieganie...ale jak oswoisz myśl, ze to nerwiczkowe...to minie.
No i masz racje...jest to raczej zwiazane z tym; ze nie bardzo chcemy sobie przyzwolic na uczucie złości
Jesli sie cofasz, to tylko po to zeby wziac rozbieg.

Nerwica jest jak nieproszony gosc.
Nie poswiecaj mu uwagi a szybko sobie pojdzie.
Awatar użytkownika
kadaweryna
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 206
Rejestracja: 6 października 2015, o 13:41

5 marca 2016, o 14:29

Nadal nie przyzwalam. Jestem wściekła na cały świat i na siebie, że nie jest idealnie. Niby funkcjonuję normalnie, nie mam jakichś strasznych objawów, natręty w większości zlewam, ale prześladuje mnie ten niepokój, że jestem bliska zrobienia czegoś złego/robię coś bardzo złego. Wczoraj rozmawialiśmy z chłopakiem poważnie o kwestii która mnie bardzo złości, a mianowicie jego braku chęci do seksu, i to jest rzecz, która jak ją zamaskuję to wywołuje strasznie atak nerwicy z wielu stron. Wygląda to tak, że ja próbuję go uwieść, w mojej głowie się nastawiam na to, że będziemy się kochać, ale to się nie dzieje i wtedy zaczyna mnie atakować nerwica. Nieświadomie tłumię zarówno popęd, jak i złość na niego. Jak porozmawialiśmy, okazało się, że on w ogóle nie dostaje ode mnie sygnałów, że go uwodzę itd. Co dla mnie też jest irytujące, bo mam zakodowane we łbie, że jak jestem ok, to znaczy, że pociągam facetów (albo odwrotnie z pewnością też - jestem ok skoro pociągam facetów) i jestem zbulwersowana tym jak on może nie być ciągle na mnie napalony. Ja myślę, że ja mu daję przejąć inicjatywę, a on myśli, że nie mam ochoty. I jest tak ch..owo że nie mogę z tym żyć. Powiedziałam mu nawet, że ta kwestia seksu to może być rzecz przez którą nam się nie uda. Nie wiem co z tym robić i głupio mi tu o tym pisać, strasznie mi wstyd że mam problemy z seksem (jak to? ja? idealna kochanka? WRRRRR!!!). Ostatnio się udało coś otworzyć, bo po tej rozmowie on powiedział wprost "to może zacznijmy się kochać" i to mnie bardzo nakręciło i tak się stało, no ale oczywiście podczas seksu miałam natręty, depersonalizację i w ogóle. Tak mnie to wku...wia że po prostu mam ochotę eksplodować albo rzucić to wszystko i zmienić życie na jakieś inne :///// Nienawidzę tej sytuacji!! Nie dość, że ciężko jest walczyć o siebie i o to żeby na przekór rodzicom, religii i "zasadom" być z nim i mieszkać razem, to jeszcze wcale nie jest między nami dobrze i więcej jest tej złości i trudu i znoju niż czegokolwiek pozytywnego. :(((((((( nie polecam żyć ogólnie
Awatar użytkownika
ajona
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 134
Rejestracja: 14 lutego 2016, o 11:30

6 marca 2016, o 11:15

Czytam Twoją historię i jakbym swoją własną czytała...I aż mi dziwnie jakoś, że nawet sama bym tego lepiej nie ujęła ;) nie byłam tego wszystkiego świadoma, że tak to się u mnie właśnie działo. Nie rozumiałam tego te cztery lata temu, kiedy zamieszkałam z moim narzeczonym obecnym. Nie wiedziałam, że przez szykowanie wspólnego "gniazdka" rozbuchała się u mnie nerwica. My najpierw mieszkaliśmy z moją mamą, siostrą i babcią. W między czasie szykowaliśmy sobie własne mieszkanie, ale jakby na tej samej posesji. Teraz od roku mieszkamy niby bez mamy, ale jednak łączy nas wspólny balkon i codziennie się widzę z moją rodziną. Z jednej strony fajnie, z drugiej - ciągle jestem jak małe płaczące dziecko, które chce się schować pod spódnicą mamy. Chcę to zmienić, ale nie wiem jak. W tym roku bierzemy ślub i nie wyobrażam sobie, że dalej ma to tak wszystko wyglądać, jak wygląda.
CO do seksu, to u nas była identyczna sytuacja na początku. Do dzisiaj nie wiem z czego to wynikało, ta jego blokada, ale przypuszczam, że też po prostu potrzebował czasu na przyzwyczajenie się do nowej sytuacji. On się przyzwyczaił, a ze mną było coraz gorzej. Jemu się zachciało, a mi się odechciało :D i tak jest w sumie do dzisiaj. Nie potrafimy tego rozwiązać. Nie wiem co dalej robić. Chodzę na psychoterapię, ale tej sprawy nie poruszałyśmy przez ten cały czas. Głupio mi o tym mówić. Wiem, że moja niechęć wynika po części z ogromnego lęku przed ciążą, ale też przypuszczam z różnych kwestii religijnych i z tego, że za ścianą jednak jest rodzina i że jakoś mi chyba wstyd. Jak gdzieś jedziemy sami na wakacje, to problem znikał.
Kadaweryna, z Twoją wiedzą o nerwicy, z wielką samoświadomością, na pewno będzie dobrze. Gdybym ja wtedy, kiedy zamieszkałam z chłopakiem, znalazła to forum, myślę, że dzisiaj sprawy wyglądałyby inaczej. A tak, pępowina nadal nie odcięta, nerwica nadal trwa, lęk przed bliskością, a z drugiej strony przed odrzuceniem, masa obaw i wątpliwości - wszystko nadal jest. Czasem myślę, że lepiej byłoby się gdzieś wyprowadzić dalej od rodziny w moim przypadku, bo za bardzo czuję się przywiązana. Ale zaraz potem myślę, czy coś to zmieni? Albo, że to nieracjonalne, skoro tutaj zrobiliśmy już remont, wydaliśmy w sumie trochę kasy, to lepiej się teraz jakoś przemęczyć do ślubu, a potem się pomyśli. Czasem też myślałam, że to błąd, że się zgodziłam z nim zamieszkać przed ślubem i że za to spotyka mnie jakaś kara.
Awatar użytkownika
kadaweryna
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 206
Rejestracja: 6 października 2015, o 13:41

7 marca 2016, o 22:55

ajona! Twój post bardzo mnie poruszył. Dziękuję, że tu trafiłaś, przeczytałaś i odezwałaś się... Zrozumiałam dzięki Tobie wiele rzeczy. Ciągle teraz o tym myślę.
Ta kwestia "pępowiny" jest ABSOLUTNIE kluczowa. Moja terapeutka to sugerowała, nawet pamiętam że psychiatra odkąd mnie prowadziła jak miałam 13 lat i anoreksję aż do 18 roku życia z ciągłą nerwicą sugerowała, że muszę wyjechać jak najdalej na studia - ja spoko przyjmowałam to wszystko, ale jakoś nie przywiązywałam do tego wagi w ogóle, dopiero teraz sama to czuję. Kwestię niezależności od rodziców zawsze rozumiałam instynktownie - nie chcę wracać do domu, chcę być daleko, chcę być z innymi, chcę nowości, ciągle nowości - ALE się boję. I tego nie robiłam, oprócz włóczenia się po lekcjach, byle nie wracać do domu, którego nigdy nie czułam w sobie, że to mój dom. Nie było dla mnie innej wolności.
Nie mam wcale asekurującej się osobowości, jest we mnie straszny dzieciak, który chce wszystko sam, tylko od tego dzieciaka zaczęło się tego tępienie. Pamiętam, że jako dziecko myślałam, jakie to dla MATKI musi być straszne, jak dziecko zrobi coś złego, albo jak coś mu się stanie. Chroniłam moją własną matkę. Ona chroniła mnie, żeby nie zwariować, że jest złą matką, a ja ją, żeby nie czuła się tą złą matką. Złą matką się poczuła, jak wylądowałam w szpitalu z anoreksją, i to było właściwie pierwsze wyzwalające doświadczenie dla mnie. Ja to wszystko robiłam dla niej i w związku z nią. A ojciec był tym "złym", do 22 roku życia myślałam, że nerwicę mam przez jego oschłość, nieobecność i nieakceptację - dopiero teraz go rozumiem i zaczęłam go uwielbiać. Mamy nadal nie rozumiem i z idealistycznej miłości-zlania się w jedno przechodzę do niechęci na przemian z poczuciem zlania się-nieakceptacji jej jako części swojego życia. W jakimś sensie nadal nie umiem odróżnić jej od siebie samej.

To, co ostatecznie uświadomił mi Twój post, to rzecz, którą instynktownie wiedziałam od dawna - że nie mogę mieszkać z rodzicami tak jak moja mama i że za wszelką cenę muszę przerwać ten pokoleniowy łańcuszek zależności i krzywdzenia się. Twoja opowieść dała mi wgląd w moją mamę - ona zrobiła właśnie coś takiego. Jedna posesja, niby oddzielnie, ale ciągle razem. Jej ojciec - straszliwie słaby psychicznie tyran, który wszystkich zmusza, by byli mu na usługi, i ona - poddana jemu, tak jak pozostałe córki. To jest strasznie nieszczęśliwa rodzina, chociaż z zewnątrz wydaje się, że wszystko jest ok. Nie ma patologii, nie ma biedy, wszyscy wykształceni, jest bliskość. Jestem pewna, że taki dom jest w stanie normalnie funkcjonować, ale nie w tej rodzinie. Mama nie chciała mi tego zrobić, ale wiem, że cierpi z tego powodu, że się oddalam. Tylko że gdybym dała jej "ulec", ja w ogóle bym tego nie przeżyła - wizja mieszkania z nimi automatycznie kojarzy mi się z samobójstwem, niemożnością ucieczki, tym co przeżywałam w okresie dojrzewania. I po przeczytaniu Twojego posta utwierdziłam się też w poczuciu, że ich może nie zbawię, ale mogę siebie - a jeżeli chociaż jedna strona nie będzie cierpieć, to już jest lepiej, niż gdyby cierpiały obie.

Wszystko wskazuje na to, że mam ogromny wewnętrzny imperatyw, żeby się oddalać, próbować. Nerwica została mi "wgrana", żebym nie wpadła w kłopoty - strach, który normalnie chroni przed niebezpieczeństwem, u mnie urósł do strachu przed życiem, przyjemnością, wszystkim w ogóle. Jak ogromny wewnętrzny konflikt musiało to generować... Mama trzymała mnie wybitnie krótko, nigdy w życiu nie byłam na koloniach, nie miałam żadnego poczucia, że sobie poradzę, aż wyjechałam na studia. Muszę jej to wybaczyć i samej sobie też. Czuję, że rosnę, że daję radę. Sytuację opisaną w moim poprzednim poście rozwiązałam - wystarczyło poczekać, rozmowa zdała egzamin tylko emocje potrzebowały czasu, żeby opaść. Dzisiaj znowu czuję miłość, lekką depersonalizację, ale pamiętam o moim "happy place" we mnie samej, moim domu we mnie, do którego mogę zawsze wracać.

Co do Twoich problemów, ajona - jeżeli już podjęliście taką decyzję, są na pewno sposoby, żebyś nie "chowała się pod spódnicę". Przestrzeń niezależności możesz sobie zbudować w pracy, w zarabianiu pieniędzy, w podróżach, w rodzinie; możecie się też zawsze przeprowadzić, jak np. dzieci będą odchowane. Żadna sytuacja to nie koniec świata. Ty też jesteś w odpowiednim momencie, by się tego nauczyć, w odpowiednim momencie trafiłaś na forum i na terapię. Na pewno jeżeli sama ze sobą poświęcisz dużo czasu i wysiłku, żeby racjonalnie wszystko przemyśleć, znikną natręty i irracjonalne obawy, bo one tylko pokazują, że jest coś pod spodem. Ty widzę że też instynktownie wiesz, co, tylko musisz znaleźć sposób, jak do tego docierać. Ja to robię, tworząc i czytając artykuły i książki na tematy, które mnie nurtują.
Co do seksu, to jest wybitnie ważna sprawa, bo to jest jedna z przestrzeni niezależności. Odkryłam, że u mnie to jest tak, że czuję że mama mnie "kontroluje" na odległość. Wstyd mi za to, że ona myśli, że jak mieszkam z moim facetem, to non stop uprawiamy seks. Ona wie, jaka jestem w tych sprawach bo w okresie dojrzewania romansowanie z facetami to była jedyna oprócz działalności artystycznej i naukowej przestrzeń, w której mnie nie ograniczała - ona tylko "nie chciała o tym słyszeć". Udawała, że chce mnie wspierać jak przyjaciółka, ale nie umiała, a ja wykorzystywałam jej słabość i rozwijałam skrzydła wtedy, gdy nie patrzyła. Sytuacja mieszkania z facetem jest trudna, bo z jednej strony wiem, ze ona się boi, żebym nie wpadła (tak jak ona), a z drugiej czuje że nie mam kontroli nad tym, co z facetem robię i że ona już właściwie nie ma do tego dostępu (jak byłam młodsza, dawałam jej taką iluzję, byłam bardzo przebiegła). Może u Ciebie jest podobnie. Spróbuj dotrzeć do tego w sobie samej, otworzyć się na terapii, pobadać temat. Zauważ, że seks to obszar najchętniej kontrolowany przez wszystkich - państwo, religię, społeczeństwo, te wszystkie zakazy i nakazy. Warto wypracować sobie własne zdanie i ogólnie poznać siebie w tej materii! Może to będzie właśnie Twoja wolność mimo bliskości rodziców.
Awatar użytkownika
ajona
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 134
Rejestracja: 14 lutego 2016, o 11:30

8 marca 2016, o 08:01

Dziękuję Ci za odpowiedź. Dałaś mi sporo do myślenia. Dzisiaj od rana jestem taka odrealniona, że nie jestem w stanie nic więcej logicznego napisać.
Nelia
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 275
Rejestracja: 7 października 2015, o 18:10

8 marca 2016, o 09:19

Kadaweryna, bardzo madrze napisane. Ja od siebie dodam, ze w koncu sie wyprowadzilam 2 tyg temu :) caly czas sie oswajam, czasem czuje sie dziwnie i smutno, jakbym cos stracila a z drugiej strony czuje dume ze zerwalam pepowine. Moj najgorszy objaw czyli bezsennosc, towarzyszy mi niestety nadal, tzn raz spie dobrze, raz w ogole. Wczesniej nie moglam spac bo myslalam o wyprowadzce, teraz kiedy juz to zrobilam to liczylam ze to minie a jednak meczy dalej. Ale mysle ze tu juz nie o sama wyprowadzke chodzi tylko o to ze to kompletnie nowy etap w moim zyciu, wejscie w doroslosc. Mam jeszcze wiele obaw ale czuje dume..z samej siebie choc lekko nie jest poki co.
http://www.zaburzeni.pl/konflikty-wewnetrzne-a-nerwice-przyczyny-czesc-2-t4071.html

Nie analizuj
Nie twórz katastroficznych wizji
Nie narzucaj sobie presji
Puszczaj kontrolę
Awatar użytkownika
ajona
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 134
Rejestracja: 14 lutego 2016, o 11:30

8 marca 2016, o 09:21

Nelia, brawo za zerwanie pępowiny. Możesz być z siebie naprawdę dumna.
Nelia
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 275
Rejestracja: 7 października 2015, o 18:10

8 marca 2016, o 10:06

Dzieki choc codziennie mam mysli typu " no ciekawe kiedy ci sie to znudzi i pekniesz i wrocisz z podkulonym ogonem do domu". Ale staram sie te mysli lekcewazyc
http://www.zaburzeni.pl/konflikty-wewnetrzne-a-nerwice-przyczyny-czesc-2-t4071.html

Nie analizuj
Nie twórz katastroficznych wizji
Nie narzucaj sobie presji
Puszczaj kontrolę
Awatar użytkownika
kadaweryna
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 206
Rejestracja: 6 października 2015, o 13:41

8 marca 2016, o 15:28

Nelia, najważniejsze, to żebyś sobie dała teraz dużo wyrozumiałości. Dużodużo. Będzie trudno, przygotuj się na ostre sztuczki nerwiczki, to Cię nie zaskoczy. Nie miej sobie nic za złe, wszystko spokojnie, potrzeba czasu żebyś się przyzwyczaiła, teraz tak naprawdę dopiero zaczyna się praca. Z takim nastawieniem poradzisz sobie :*
Awatar użytkownika
ajona
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 134
Rejestracja: 14 lutego 2016, o 11:30

8 marca 2016, o 15:44

Nelia pisze:Kadaweryna, bardzo madrze napisane. Ja od siebie dodam, ze w koncu sie wyprowadzilam 2 tyg temu :) caly czas sie oswajam, czasem czuje sie dziwnie i smutno, jakbym cos stracila a z drugiej strony czuje dume ze zerwalam pepowine. Moj najgorszy objaw czyli bezsennosc, towarzyszy mi niestety nadal, tzn raz spie dobrze, raz w ogole. Wczesniej nie moglam spac bo myslalam o wyprowadzce, teraz kiedy juz to zrobilam to liczylam ze to minie a jednak meczy dalej. Ale mysle ze tu juz nie o sama wyprowadzke chodzi tylko o to ze to kompletnie nowy etap w moim zyciu, wejscie w doroslosc. Mam jeszcze wiele obaw ale czuje dume..z samej siebie choc lekko nie jest poki co.
Wiesz co Nelia, tak czytam sobie tego posta i chyba to co mnie dzisiaj dopadło, to też jest taki dziwny smutek, poczucie, że coś straciłam, tęsknota. Czuję, że to jakoś narastało przez ostatni tydzień przez to, że zmieniłam w sumie niewielką rzecz, ale jednak. Przestałam chodzić do mamy na górę. Chociaż męczyłam się z tym bardzo, jakby czułam pokusę, żeby iść do mamy, pogadać, posiedzieć. Dzieli nas w sumie tylko wspólny taras i piętro, więc pokusa jest ogromna. Bo mama jest tak blisko. Przy niej zawsze czułam się bezpiecznie, ale może z różnych powodów nie udało mi się nigdy zbudować bezpiecznego schronienia w sobie samej. Chciałabym, żeby to się zmieniło. Chyba mój dzisiejszy kryzys jest jakimś wybuchem emocji związanych właśnie z tym, że przez ten tydzień tak rzadko rozmawiałam z mamą. Może za szybko chcę to zrobić i za bardzo przegięłam. Dzisiaj jak mama zadzwoniła to nie byłam w stanie z nią rozmawiać tak mi się beczeć chciało.
Nelia
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 275
Rejestracja: 7 października 2015, o 18:10

9 marca 2016, o 13:17

Ja mam podobny problem a moja nerwica szaleje, gdy nir chce pozwolic sobie na emocje i staram sie je oddalic...a to tak nie dziala. Trzeba spojrzec w lustro i powiedziec ze tak cholernie sie boje, przechodze wazna zmiane i pozwalam sobie na lek i smutek! W pelni go przyjac i sie go nie bac a z czasem bedzie malal bo rzeczy oswojone juz nas nie strasza :) trzymam kciuki za nas i nasza akceptacje obecnego stanu
http://www.zaburzeni.pl/konflikty-wewnetrzne-a-nerwice-przyczyny-czesc-2-t4071.html

Nie analizuj
Nie twórz katastroficznych wizji
Nie narzucaj sobie presji
Puszczaj kontrolę
ODPOWIEDZ