Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

1/3 Życia za mną

Być może miałeś jakieś nieciekawe przeżycia, traumę i chcesz to z siebie "wyrzucić"?
Albo nie znalazłeś dla siebie odpowiedniego działu i masz ochotę po prostu napisać o sobie?
Możesz to zrobić właśnie tutaj!

Rozmawiamy tu również o naszych możliwych predyspozycjach do zaburzeń, dorastaniu, dzieciństwie itp.
mati93
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 133
Rejestracja: 12 stycznia 2017, o 22:42

4 czerwca 2017, o 15:12

Od jakiegoś czasu zaglądam na te forum. Pierw to wielkie dzięki wszystkim za pomoc, za przydatne artykuły, informacje, za wsparcie. Jesteście super super
Postanowiłem, że i ja podzielę się swoją historią. Chyba dlatego, że coraz świadomiej chce z tym wszystkim walczyć i nie radzę sobie sam, a na dzień dzisiejszy jakakolwiek terapia odpada.
Nie wiem za bardzo od czego zacząć. Moje życie jest trochę skomplikowane, choć wiem, że inni mieli gorzej.
Może zacznę od dwóch cytatów. Już nie pamiętam gdzie to znalazłem, czy tu na forum, czy jakieś inne artykuły.:
Często kiedy tacy niedojrzali dorośli mają dzieci, to one wtedy dojrzewają przedwcześnie – w końcu ktoś w domu musi być odpowiedzialny. A kiedy tatuś stara się być fajnym kumplem zamiast tatusiem (i może nawet jest po imieniu z dzieckiem), a mamusię, zajętą sobą i pogonią za trendami, biorą za starszą siostrę – to równowaga się zaburza. Dzieciak nie ma stabilnych wzorców, a często sam staje się bardziej odpowiedzialny od rodziców. I ludzie patrzą z podziwem, taki młody, a taki dojrzały, taki poważny.
Dzieciak przyjmuje na siebie obowiązki ponad swój wiek, kosztem utraty beztroski dzieciństwa. Czasem traci spontaniczną radość życia już na zawsze, wciąż pozostaje poważny, zajęty tylko poważnymi i wartościowymi rzeczami. Nie ma miejsca na luz. Tylko obowiązki i praca, a jak odpoczynek, to też koniecznie mądry i pouczający. Nie pofrunie, bo przycięto mu skrzydła i przywiązano do ziemi przedwczesną dojrzałością.
Jak to znalazłem i przeczytałem, pierw co pomyślałem, nosz kurde, to cała prawda o mnie.
Co prawda moi rodzice nie byli moimi kumplami. Mama była mamą, ale miała zbyt wiele na głowie, kochała i nadal kocha, choć zbytnio tego nie okazywała.
Ojciec? Nie pamiętam aby nie pił, na pewno nie dłuższy czas. Nie było żadnej agresji, choć raz na jakiś czas doszło do bójki czy coś w tym stylu, bardzo rzadko. Nie miewał jakiś długich wypadów, co znikał na kilka dni. Nie, zaczęło się od kilku piw dziennie, po pracy, dla odpoczynku, rozluźnienia. Dość długo, normalny, pracujący facet, który niby dba o rodzinę. Piszę niby, bo zbyt się nie przejmował, ale w oczach obcych ludzi odpowiedzialny facet, głowa rodziny i ojciec.
W rzeczywistości? Nigdy niczego mi, mamie i moim siostrą niczego nie brakowało. Mama stawała na głowie abyśmy mieli pod dostatkiem.

Ja dość szybko połapałem co się dzieje. I w wieku nie wiem 14-15 lat zacząłem dorabiać sobie. Pierw oczywiście w... firmie ojca (niewielki rodzinny zakład). Zwyczajnie pomagałem mu, za co miał mi płacić. Jednak Pieniędzy nie było, a jak były to znikome. Aby jeszcze bardziej mu pomóc (zaczynał mieć długi i kłopoty finansowe), przejmowałem więcej jego obowiązków, zamiast brać pieniądze swoje zarobione dawałem mu w ramach pożyczki aby mógł kupować potrzebne materiały, a on zwyczajnie je przepijał. Mimo, że klientów nie było mało zakład padł, przez to, że tatuś nie przejmował się nimi, nie dbał o nich i o zlecenia.
Ja od połowy gim nie prosiłem o pieniądze dla siebie. Nie ważne czy to na swoje wydatki, buty, książki czy wycieczki klasowe. W mojej głowie była ogromna chęć pomocy rodzicom w tak trudnej sytuacji. Oczywiście gdy mi dawali, brałem, ale sam nigdy nie prosiłem. Dorabiałem sobie trochę tu, trochę tam i zawsze jakoś te parę groszy miałem. Na wakacjach przed klasą maturalną wujek znalazł mi pracę. Prosta, pilnowanie budowy, głównie w nocy. Otóż miałem siedzieć w kanciapie, na jakimś bezludziu i pilnować sam nie wiem czego, od czasu do czasu przejść się. Fakt, że pracowałem co 3 dni, na noc dało możliwość pracy podczas roku szkolnego. Klasa maturalna, ja o 18-6(7) byłem na budowie, o 8 już w szkole. Pamiętam, że nawet dzień przed jedną z matur, a raczej noc, także spędziłem w pracy... Maturę oczywiście zdałem. Nigdy nie miałem problemu z nauką, a raczej z ocenami. Każde moje możliwe świadectwo było z paskiem. Przez co większość miała mnie za kujona, ale to inna bajka. Oczywiście wiele osób zarzucało mi, że taki mądry ktoś jak ja nie może nie iść na studia. Złożyłem papiery do dość dobrej uczelni, tylko jedna, jeden kierunek. Nie chciałem studiować czegoś co mnie nie interesuje, a studia z dala od domu nie mogłem podjąć ze względu na sytuację finansową. Dostałem się, ale zaocznie. Więc zrezygnowałem. Po szkole dość szybko chciałem odbudować biznes ojca, sam podjąłem się prowadzenia działalności, choć o innym profilu. Chcąc wspomóc rodzinę. Mało tego, nawet dawałem pracę swojemu tatusiowi, ale nie wyszedłem na tym dobrze. Moja firma dość dobrze się zapowiadała, jednak nie dałem rady psychicznie tego ciągnąć, stres mnie zjadł.
Znajomi? Miałem, jednak nie długo, w momencie gdy Oni zaczynali swoje pierwsze piwa w gimnazjum, oddalili się, a raczej ja nie chciałem mieć z nimi styczności. Przez to byłem sam. Liczyłem, że w technikum się to zmieni i poznam nowych lepszych ludzi. Szkoła okazał się nienajlepszy wyborem. Jej poziom pozwalał mi jechać na samych 4-5 bez większego wysiłku, bez nauki w domu, jedynie wystarczyło uważać na lekcjach i pouczyć się w autobusie. Byłem najlepszy w klasie, przez to wychodziłem na kujona i także znaleźli sobie we mnie kozła ofiarnego. Ciągła samotność doprowadziła mnie do ucieczki w czat i Internet. Tam poznałem wiele fajnych ludzi. Oczywiście kobiety, tylko kobiety. Z facetami nie mam żadnego bliższego kontaktu. Żadnych kolegów. Z niektórymi udało mi się spotkać. Dość szybko się przywiązywałem do nich. Z dwiema udało mi się zbudować związek. Choć po pierwszym gdzie kobieta mnie wykorzystywała ciężko było się pozbierać.
Drugi? Drugi był ciężki, niektórzy tutaj już wiele na ten temat słyszeli. Z moją drugą dziewczyną spotkałem się pierwszy raz po ok. 4 latach pisania i rozmów tel. Od pierwszego spotkania zaczęliśmy się systematycznie spotykać i jeszcze bardziej otwierać na siebie, choć i tak nie mieliśmy przed sobą już tajemnic. Jednak tym razem ten piękny związek to ja zepsułem. Czym? Strachem... Tak się bałem, że ją stracę, że mnie nie kocha, do tego doszedł stres z domu, z pracy, doszedł jej stres, że ją zostawiłem... Do dziś próbuję to naprawić bez skutku.
Tak, wiem... mam 24 lata, jestem młody.
W chwili obecnej widzę to tak: mam 1/3 życia za sobą, nie mam nic, nie mam znajomych, nie mam z kim pogadać, jestem z dala od domu, nie mam pracy... A ludzie na których mi zależało uciekli na MOJE WŁASNE ŻYCZENIE.

To jakiś zarys mojej opowieści choć jest wiele tego... Pewnie piszę strasznie chaotycznie, po prostu impuls.
Awatar użytkownika
Ciasteczko
Administrator
Posty: 2682
Rejestracja: 28 listopada 2012, o 01:01

5 czerwca 2017, o 19:31

Dobra wiadomość jest taka, że, według Twojej matematyki, 2/3 życia przed Tobą. ;) Wiem, że często prognozuje się na podstawie tego , co już było, ale życie już takie jest, że można je jakoś poskładać do kupy bez względu na to, co było. Może nie od razu na tip top ale polepszać stopniowo sytuację jak najbardziej. Także nawet jeśli dotychczasowy dorobek wypada, jak wypada, to jeszcze da się to po kolei ogarnąć, tylko trzeba się przemóc jakoś po tych negatywnych doświadczeniach. Praca jakaś się znajdzie, ludzie uciekli ale teraz masz więcej doświadczenia,więc w nowych znajomościach będziesz mógł postępować inaczej :) Czasem "nie mam nic" warto potraktować jako czystą kartę i nowy początek. A potem powiesz, nie miałem nic a teraz mam coś. :)
Odburzanie, to proces - wstajesz, upadasz, wstajesz, upadasz... ale upierasz się, że idziesz do przodu.
Każdy ma tę moc. Nie odkładaj życia na później. Nigdy. :hercio:
mati93
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 133
Rejestracja: 12 stycznia 2017, o 22:42

5 czerwca 2017, o 19:53

Ciasteczko Owszem jeszcze sporo życia przede mną. Staram się myśleć pozytywnie, choć ciężko, ale staram się. Właśnie po to pisze o sobie, aby wprowadzić zmiany, aby pogodzić się z przeszłością i zacząć na nowo. Choć nie bardzo sobie radzę z tym sam.
Z pracą sobie poradzę na pewno, z tym nigdy nie miałem problemu... gorzej było z utrzymaniem jej ze względu na stres. Nie dawałem rady i prędzej czy później rezygnowałem.
Jeśli chodzi o znajomości. Z tym jest najgorzej. Czasem chciałbym wyjść, pogadać z kimś, po prostu posiedzieć, a ja nie mam z kim i nigdy nie miałem. Ciągle jak z kimś rozmawiam mam wrażenie, że się narzucam, że ktoś robi to tylko dlatego aby nie sprawiać mi przykrości.
Victor
Administrator
Posty: 6548
Rejestracja: 27 marca 2010, o 00:54

9 czerwca 2017, o 16:00

Mati93 napisałeś takie słowa - NA MOJE WŁASNE ŻYCZENIE. Nie jesteś w tak dużej czarnej dupie jak Ci się zdaje :) A to dlatego, że wierz mi wiele umysłów nie jest świadoma sytuacji. Wielu tego w ogóle nie ogarnie nawet jak o tym przeczyta lub się tego dowie w inny sposób.
Ty jesteś już do przodu bo to wiesz świadomie :)

Artykuły, które czytasz (bo czasem wstawiasz cytaty, stąd wnioskuję, iż je czytasz) o związkach itp. są dobre. Warto czytać takie rzeczy, można sporo siebie uświadomić tym. Ostrzegam Cię jednak przez zbytnim sugerowaniem się niektórymi zwrotami, typu: "taki człowiek nigdy nie ułoży sobie szczęśliwego związku", "taki człowiek często już na zawsze utracił radość życia".
Łatwo się z czymś takim utożsamić. Jest to czasem widoczne u osób, które uczęszczają na źle prowadzone terapie grupowe np. DDA. Przypięcie łatki w takiej formie bywa szkodliwe.

Dlatego mimo, iż arty takie są wartościowe, tego rodzaju przesłanki są moim zdaniem błędne, bo nigdy nie jest tak, że czegoś nie można zacząć robić inaczej niż schemat spowodowany kłopotami emocjonalnymi.
"Zawsze", "nigdy" to kiepskie słowa na opisywanie emocjonalnych problemów.

Rzecz leży w akceptacji czarnych scenariuszy...mnie nerwica, wychodzenie z nerwicy pomogło też życiowo.
Piszesz np o pracy, że stres Cię zżerał. Ale czego dotyczył ten stres? Nie byłeś pewien czy Cię to przerośnie? Że nie spełnisz swoich oczekiwań, a może kogoś?
Że będzie niepowodzenie a chciałbyś go uniknąć?

Ale w efekcie stres doprowadza do tego, że jest gorzej w rzeczywistości niż gdyby ten scenariusz się spełnił :)

Na drugi raz zapragnij bardziej tego niepowodzenia niż stresu a jednocześnie po prostu się staraj ;p
Akceptacja iluzji, tego co się nie wydarzyło jest kluczem, bez mała we wszystkim.
Ale nie tłumaczenie sobie "tak, tak będzie dobrze, MUSZĘ mysśeć pozytywnie" bo to nie będzie nigdy skuteczne.
Potrzebne jest jasne zrozumienie tego, że na stres nie mamy wpływu dopóki czarny scenariusz niepowodzenia wydaje Nam się gorszy niż sam fakt stresu :)
Stres, przede wszystkim przewlekły i tak doprowadza do niepowodzenia, prędzej czy później. Dzięki takiej mentalnej akceptacji można skrócić te męki i co ciekawe poprzez to zwykle coś wychodzi o wiele lepiej.

To samo znajomi, nie myśl o tym co kto sobie tam myśli i kto dlaczego to robi.
Sam piszesz, iż wiele czasu spędziłeś komputerowo (jeśli dobrze zrozumiałem), potraktuj więc to wszystko jako taki start w odnajdywaniu się wśród nowych znajomych.

A co do związku to jest to w takim wypadku sprawa najtrudniejsza :) A czemu?
Bo ludzie, którzy z jakiegoś powodu wpuszczają do swojego kręgu zaufania drugą osobę, a przede wszystkim tacy ludzie, którzy z jakiegoś powodu nie robią tego często (bo mają jakieś złe doświadczenia, bo zostały zranione, bo po prostu tacy są - że wystarczają im 2, 3 osoby lub nawet 1 do szczęścia), po pewnym czasie zdają sobie sprawę, iż potrzebują chyba 10000 % pewności, iż ta druga połówka tego nie oszuka :)

I zaczyna się co? Oczywiście stres a pewne sytuacje mogą to nasilać. Ten stres po czasie staje się destrukcyjny, męczący przede wszystkim. Zwykle zamiast ustalić konkrety, szuka się ciągle jakiś potwierdzeń, iż dany drugi człowiek jest odpowiedni do tak wielkiego zaufania (to zwykle jak sprawa życia lub śmierci), że nie wystawi Nas do wiatru.

Prawda jest jednak brutalna. Nie dostąpisz takiej pewności. Żeby nie wiem co druga osoba mówiła obecnie, jak bardzo oddawała serce, jest to mimo wszystko osobny człowiek.
Nigdy to co budujesz nie będzie przecież w 100000 % pewne :)
Tu tak samo trzeba się starać, korzystać, akceptować ten błąkający się po głowie na początku kiepski scenariusz. A zaufanie samo urośnie, gdy nie będzie ciągle zasłaniane obawami.
Jest to trudne ale tak samo możliwe jak i w innych kwestiach życia. Przede wszystkim jest to proces zwykle potrzebujący jakiegoś czasu, nic nie staje się momentalnie, szczególnie gdy chodzi o zmianę zachowania :)

Jak sam zauważyłeś jesteś młody, parę rzeczy spaprałeś, możesz jednak zacząć robić coś inaczej niż do tej pory. Na pewne rzeczy trzeba dojrzeć, pewne rzeczy muszą zaskoczyć a także jeśli chodzi o związek, trzeba jasno znać swoje oczekiwania.

Ahhh no i oczywiście kwestia dotyczy także samooceny oraz kilku czynników, które można poruszyć całkiem solidnie na terapiach, szczególnie takich, które poruszają kwestię emocji i ich blokowania, oczekiwań co do siebie a realnych możliwości.
Bo to co wyżej napisałem się z tym mocno łączy :)
Patrz, Żyj i Rozmyślaj w taki sposób... aby móc tworzyć własne "cytaty".
Historia moich zaburzeń lękowych i odburzania
Moje stany derealizacji i depersonalizacji i odburzanie


Przykro mi jeżeli na odpowiedź na PW czekasz bardzo długo, niestety ze mną tak może z różnych powodów być :)
Awatar użytkownika
Lenamagda
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 23
Rejestracja: 16 lipca 2016, o 23:49

9 czerwca 2017, o 17:05

:)) :))
mati93
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 133
Rejestracja: 12 stycznia 2017, o 22:42

9 czerwca 2017, o 22:25

Vicor dzięki że tu zaglądnąłeś! W ogóle pełen szacun za teksty tutaj!

Owszem, jestem świadomy, jeszcze pewnie długa droga przede mną, jeszcze wszystkiego nie wiem, ale wiem, że coś jest nie tak, wiem, mniej więcej co
Ale przede wszystkim wiem, że muszę z tym walczyć, a jeśli będę cierpliwy to wyrzucę ten syf.

Owszem, sporo czytam i doskonale sobie zdaje sprawę, że tekst nie każy jest taki sam, tak jak i psycholodzy, nie każdy jest dobry.
Podstawa to wierzyć w siebie. Niestety Moja już była dziewczyna nie wierzy ani w moją zmianę, ani w swoją, uważa, że taki ma charakter i musi, próuje to zaakceptować. Owszem akceptacja, siebie, swojej dolegliwości i leków. Ale też i wiara w NORMALNE życie. Nie umiem jej wyjaśnić ani pokazać. To już nawet nie chdozi o mnie, a o Nią, widzę jak to na Nią działa. Nie wierzy, w to, że wyrzuci to... Tak działa na Nią terapia. Głupio mówić.

Jeśli chodzi o stres w pracy to ja sam nie wiem czego się bałem. Czemu? Bo tak naprawdę strach wygrywał. Bałem się pojechac do klienta, więc nie jechałem, olewałem go... Po jakimś czasie próbowałem znów wracać, ale już inny klient.
Tak zaczynał się napędzać ten stres, nie byłem raz, dzwonił ktoś znów, ja nie wiedziałem co mam powiedzieć czemu nie byłem, czemu nie odbieram tel i znów strach...

Pracowałem w nie swoim zakłądzie przez ziemę. Robiłem te 8h dziennie, to co mi kazali, nic mnie nie obchodziło. Tam nie było tego lęku. Jednak czegoś mi brakowało. Ta praca nie dawała mi satysfakcji.

Cały czas traktuję Internet jako sposób by kogoś poznać, jednak... no właśnie, chyba trafiam na nieodpowiednich ludzi. :D Nie narzucam się ani nic. Piszemy normalnie, po jakimś czasie chce się spotkać i tyle... Problem... Czemu? Bo ktoś chce tylko ze mną pisać, a mi to nie wystarcza, ja mam dość TYLKO internetu.

"Bo ludzie, którzy z jakiegoś powodu wpuszczają do swojego kręgu zaufania drugą osobę, a przede wszystkim tacy ludzie, którzy z jakiegoś powodu nie robią tego często (bo mają jakieś złe doświadczenia, bo zostały zranione, bo po prostu tacy są - że wystarczają im 2, 3 osoby lub nawet 1 do szczęścia), po pewnym czasie zdają sobie sprawę, iż potrzebują chyba 10000 % pewności, iż ta druga połówka tego nie oszuka :)"

Z tym mam 100% rację, tak miałem. Jak gdzieś nie widziałem to zaczynało się... NIestety człowiek uczny się na błędach, teraz już jestem bardziej śwaidomy.
mati93
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 133
Rejestracja: 12 stycznia 2017, o 22:42

25 czerwca 2017, o 18:02

Prawie dwa miesiące separacji od domu, 3 miesiące separacji od kobiety. Za tydzień wracam, zobaczymy jak dalej życie się potoczy, ale niezbyt dobrze mi tu. Ostatnio znów dopadają mnie lenki. Sam nawet nie bardzo potrafię odpowiedzieć na pytanie czego się boję. Gdzieś czytałem, że każdy lęk chce nam przekazać coś ważnego tylko trzeba umieć się wsłuchać, a co jeśli ja nie wiem czego się boję?
Na razie to i tak próbuję zwalczyć tęsknotę, samotność. Gdzieś tam w głębi mam jeszcze nadzieję, choć sam nie wiem jakbym się zachował gdyby się odezwała.
Na razie walczę o siebie, próbuję przywrócić swoją pewność siebie, zajmować się czymś, jak najmniej myśleć.
mati93
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 133
Rejestracja: 12 stycznia 2017, o 22:42

10 lipca 2017, o 19:32

Stało się to czego tak bardzo się bałem, wróciłem do domu i... i nie radze sobie ze sobą. Próbuję jak mogę, ale mam chwilę, że nawet nie chce mi się wstać z łóżka i wtedy to już nic nie mogę zrobić.
Nie wiem co dalej... jakoś znów wszystko widzę w ciemnych barwach. Nie wiem co ze sobą zrobić. Problemy które niby zostawiłem tam, wracają ze mną.
mati93
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 133
Rejestracja: 12 stycznia 2017, o 22:42

10 lipca 2017, o 22:38

Mam ochotę skoczyć z balkonu! Nie wiem co się ze mną dzieje... Czuję się jakiś opętany. Nie umiem się uspokoić. Znów mi się wszystko pierdzieli. Nie panuję nad sobą. Chyba tak jeszcze nie miałem. Nawet nie mam do kogo się odezwać. Niema kto mnie "popilnować" co bym nie zrobił żadnego głupstwa... 24 letni facet, który nie radzi sobie z emocjami, ryczy, tak ryczy jak bóbr niczym małe dziecko. Inaczej tego określić się nie da.
Awatar użytkownika
katarzynka
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 2938
Rejestracja: 20 czerwca 2016, o 20:04

10 lipca 2017, o 22:44

Mati, co się dzieje? Wyrzuć to z siebie, może Ci będzie lżej :friend:
jeśli życie sprawia, że nie możesz ustać, uklęknij.

nie mów Bogu, że masz wielki problem. powiedz swojemu problemowi, że masz wielkiego Boga.
Victor
Administrator
Posty: 6548
Rejestracja: 27 marca 2010, o 00:54

11 lipca 2017, o 09:34

mati93 pisze:
10 lipca 2017, o 22:38
Mam ochotę skoczyć z balkonu! Nie wiem co się ze mną dzieje... Czuję się jakiś opętany. Nie umiem się uspokoić. Znów mi się wszystko pierdzieli. Nie panuję nad sobą. Chyba tak jeszcze nie miałem. Nawet nie mam do kogo się odezwać. Niema kto mnie "popilnować" co bym nie zrobił żadnego głupstwa... 24 letni facet, który nie radzi sobie z emocjami, ryczy, tak ryczy jak bóbr niczym małe dziecko. Inaczej tego określić się nie da.
Przy takim powrocie jest to zmiana ogólnej sytuacji i otoczenia, wtedy zwykle na początku jest jeszcze gorzej (mówię tu o sytuacji gdzie zostawiamy coś co Nas emocjonalnie boli), nachodzą myśli i żal jest jeszcze większy.
Nie dziwię Ci się, ze tak się obecnie czujesz ale mimo wszystko to stan umysłu - naprawdę, będą góry i doliny, stany emocjonalnie okropne i lżejsze.
Poradzisz sobie z tym, przepuszczając to i przy okazji robiąc powoli ze sobą porządek.
Możesz faktycznie wypisać to co Cię tak wewnętrznie pali, bywa to oczyszczające i to nawet przez sam internet.
Patrz, Żyj i Rozmyślaj w taki sposób... aby móc tworzyć własne "cytaty".
Historia moich zaburzeń lękowych i odburzania
Moje stany derealizacji i depersonalizacji i odburzanie


Przykro mi jeżeli na odpowiedź na PW czekasz bardzo długo, niestety ze mną tak może z różnych powodów być :)
Sonia1960
Świeżak na forum
Posty: 1
Rejestracja: 3 maja 2017, o 14:00

12 lipca 2017, o 22:23

Witaj Mati
Mam nieco więcej lat niż ty i oto pokrótce moja historia: gdy miałam 6 lat moja matka zaczęła wyjeżdżać za granice w celach zarobkowych choć pod kątem materialnym nie było takiej potrzeby. Ale (według niej) była to szansa której nie należało zmarnować. Ojciec od dawna miał problem z alkoholem i pomimo dodatkowych nowych obowiązków jego problem nie znikały, wręcz nasilały się.Pił. Ja byłam najstarsza wiec czułam się zobowiązana i w różnych sytuacjach brałam wszystko na siebie (obowiązki domowe czy tuszowanie różnych rzeczy jak ojciec się upił). Jestem DDA.nie będę się rozpisywać o tym czym charakteryzują się tacy ludzie. Napisano już na ten temat wiele książek czy artykułów w necie. Długo się szamotałam sama ze sobą pomimo głębokiej wiedzy na temat DDA i pracy nad sobą. W tej szamotaninie zauważyłam pewne zjawiska. Człowiek, który bierze na siebie wiele obowiązków wyzbywa się luzu na lata, czasami nie chce mu się wstać z łóżka i ucieka przed jakimś obowiązkiem (tak jak ty przed spotkaniem z klientem). Często o osobach DDA mówi się, że mają zwiększoną tendencję do depresji (i zapewne tak jest), ale ja uważam że czasem nie chce się nam wstać z łóżka z powodu przeciążenia zarówno fizycznego i psychicznego. Odczuwa się to jako niemoc organizmu. Zbyt dużo rzeczy na głowie powoduje również lęki, które ciężko zdefiniować. Konsekwentnie rozczłonkowywałam moje lęki, żeby dotrzeć do sedna sprawy i zastosować antidotum, ale prawdę powiedziawszy spora część moich lęków zniknęła gdy zrzuciłam z siebie nadmierny balast obowiązków. Zrób sobie mały test: sprawdź czy masz taki sam stres gdy masz dużo obowiązków na głowie lub presje czasu jeśli chodzi o wykonanie czegoś i wtedy gdy masz ich mniej. Człowiek który brał na siebie wiele obowiązków jako dziecko, robi to również w życiu dorosłym: w pracy, w kontaktach z ludźmi. Pomimo świadomości, że mam taką tendencje bardzo trudno zauważyć, że sama maczam w tym palce. Jeszcze do niedawna zadawałam sobie pytanie: dlaczego zmieniwszy prace po raz kolejny znowu (tak jak w poprzedniej) to ja dostałam dodatkowe obowiązki a pozostałe 15 osób nie. Długo mi zajęło wychwycenie tego, że to ja nieświadomie swoim zachowaniem trochę się sama o to proszę.
Poczucie samotności: zawsze otaczałam się mnóstwem ludzi, ale byłam samotna w tłumie. Czułam wewnątrz takie dziwne uczucie, ale nie umiałam go nazwać. Dopiero nieprzyjemne doświadczenia z innymi ludźmi spowodowały, że przyjrzałam się sytuacji bliżej pomimo tego, że nie było to przyjemne. Zauważyłam, że moi znajomi zwracają się do mnie jak coś potrzebują albo jak nudzą się w życiu (zawsze byłam animatorem życia towarzyskiego moich znajomych-organizowałam i wychodziłam z różnymi pomysłami jak spędzić wolny czas), natomiast maja mnie gdzieś gdy do niczego nie jestem im potrzebna. Nawet się nie interesowali jak się miewam, co gorsza; gdy miałam problemy i wiedzieli o nich nie udzieli mi wsparcia –globalnie temat ujmując mieli to gdzieś podczas gdy ja ich wspierałam gdy oni byli wcześniej w tarapatach. Gdy czytam, że nie masz znajomych to myślę sobie, że to nie jest takie straszne. Ja też już nie mam znajomych, bo zerwałam z tymi ludźmi kontakty jak mi klapki spadły z oczu. I też uczę się spędzać wolny czas sama-co łatwe nie jest. Ale jest to lepsze niż znajomi którzy maja Cię gdzieś. To nie tylko boli, czujesz się wykorzystany, nieszanowany. Gdy czytam że byłeś w związku i to zepsułeś to myślę sobie, że masz złe wyobrażenie o sobie. Co takiego strasznego zrobiłeś: biłeś swoją dziewczynę? Sprzedałeś do domu publicznego na Zachodzie? Zmuszałeś do uprawiania seksu ze starymi dziadami? Dziewczyna się wystraszyła bo miałeś problemy? Wszyscy maja problemy…
Jestem zwolenniczką pozytywnego myślenia, ale jestem też zwolenniczką mocowania się samej ze sobą: szukam przyczyn moich zachowań. Wiem, że większość z nich pochodzi z dzieciństwa i z tych złych rzeczy, które przeszłam jako osoba dorosła. Wiem, że nie jestem idealna, ale odnoszę się do siebie z dużą dozą wyrozumiałości, bo wiem, że to co człowiek przechodzi jako dziecko w rodzinie alkoholowej to jest zbyt duży balast jak na małego człowieczka. Czasem nic złego się nie dzieje a ja po prostu mam parszywy dzień: przeszłość się odzywa. W takie dni nie mówię sobie: trzeba zamknąć przeszłość albo jeszcze nie zamknęłaś przeszłości. Mówię sobie: jeszcze wiele razy będę miała zły dziej z tego tytułu zanim ta cała trucizna dzieciństwa ze mnie wyjdzie. Mam prawo mieć zły dzień.
Pracuje nad sobą choć wiem, że nie jest to łatwe i zajmuje dużo czasu. Pracuję nad sobą, bo kocham samą siebie. Kocham też moje dzieci i nie chce żeby cierpiały z powodu moich niezdrowych zachowań. Robie dla nich wiele, ale najciężej przychodzi mi powiedzenie co do nich czuje. Pomimo to ćwiczę się w tej dziedzinie: zapisuje sobie w kalendarzu kiedy powiedziałam im że je kocham i monitorowanie czy robie to regularnie. Mowienie o tym co czuje nie jest dla mnie automatyczne i naprawdę musze się kontrolować. Robie to bo kocham moje dzieci i nie chce aby były ofiarami mojej złej przeszłości i nawyków które nabyłam wychowując sie w rodzinie dysfunkcyjnej. Oczywiście nie robie wszystkiego idealnie, ale wierze, że próba przepracowania krzywd z dzieciństwa jest słuszną droga. Wierzę w Ciebie, Mati. Wierzę, że ci się uda. nie raz zrobisz 3 kroki do przodu i 2 w tył, ale to nie ma znaczenia. Znaczenie ma tylko to, że będziesz walczył o siebie.
mati93
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 133
Rejestracja: 12 stycznia 2017, o 22:42

27 lipca 2017, o 11:30

Victor o to chodzi, że ja wróciłem z odskoczni do tego co mnie boli, nie odwrotnie. Po prostu wróciłem i chyba za dużo woolnego czasu, albo za bardzo wyobraziłem sobie, jak to super będzie po powrocie, sam nie wiem.
Jednak jest chyba coraz lepiej, mam jeszcze różne "jazdy" ale rzadziej.

Sonia1960 Witaj
Widzę, że mamy sporo wspólnego. Co prawda ja nie jestem najstarszy, ale jedyny facet w domu, poza ojcem który pije. Czułem, w sumie nadal czuje się odpowiedzialny za dom, mamę oraz moje siostry, choć już dużo mniej. To dorosłe kobiety.
Twoje przemyślenia są bardzo trafne, jak miewałem za dużo na głowie to nie dawałem rady, nie tyle fizycznie nie dawałem, co psychicznie. Wtedy wiele rzeczy zawalałem i zbierało się jeszcze więcej.
Samotność w tym nie pomaga, owszem raczej lepiej być samemu niż z byle kim, jednak człowiek to istota społeczna, potrzebuje innych ludzi, kontaktu, rozmowy.
Nie, nigdy nikogo nie biłem, nigdy nikogo nie zraniłem, nie fizycznie, psychicznie pewnie się zdążyło, ale nie celowo. Wiele rzeczy mówiłem, robiłem nieświadomie. Ja nie byłem świadomy tego co mi jest, tego jaki mam problem ze sobą. Dopiero gdy na nowo uczę się żyć, rozmawiać, kochać. Rozumiem, jak bardzo nie doceniałem to co miałem i choć bardzo chce naprawić nie umiem. Nie wiem jak, nie wiem co robić.
W chwili obecnej obowiązki w pewnym sensie zostawiłem, mam chwilę przerwy w pracy, chce odpocząć od stresu. Moje "napady", "ataki znikają". Zacząłem rozmawiać z ludźmi, poznawać nowych, wychodzić, ćwiczyć. Przede wszystkim zacząłem się cieszyć z błahostek! Coś co mnie kiedyś wkurzało teraz mnie cieszy.
Jednak nawet po takim dobrym dniu, w sumie szczególnie po dobrym dniu, wieczorem nachodzą mnie myśli, że brakuje mi. Tej jednej konkretnej osoby. Nie chodzi o to, że chciałbym jej po marudzić, ponarzekać. Chodzi o to, że chciałbym podzielić się z nią radością.
Dziękuję za wiarę i ciepłe słowa.
Aneta
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 1255
Rejestracja: 29 października 2010, o 03:03

27 lipca 2017, o 13:46

Jeszcze raz to napisałam bo mi się komp zresetował.

Poczytałam sobie Twoje posty i tak dużo piszesz teraz o tym jak Ci jest źle że nie ma obok Ciebie Twojej dziewczyny. Ale przeczytałam tez Twoje pierwsze posty i czy czasem Twoja dziewczyna nie miała także problemów emocjonalnych? Czy nie wspierałeś jej w tym? Czy ona nie robiła też Ci żadnych przez to problemów? To nie jest żaden toksyczny związek... Nie ma ludzi porządnych ani tak naprawdę związków bez takich problemów! Bo związki gdzie występują takie problemy odznaczają się prawdziwymi uczuciami i emocjami!
Toksyczność to jest gdy np. facet popełnia problemy ale jest zbyt głupi aby to ułożyć, Ty mi na głupiego nie wyglądasz. I toksyczność to gdy facet bierze i bije kobietę w twarz bo zrobiła zły obiad. Lub gdy kobieta płacze a on idzie na piwo z kumplami. To jest toksyczność!
Może to co napisze zabrzmi brutalnie...ona miała problemy i ma, okazywałeś swe serce ale Ty już nie mogłeś mieć problemu? Na pewno jest wrażliwa ale wiesz czego według mnie tu brakuje? Empatii. Wrażliwość to nie empatia.
Nie umie się postawić w Twoich butach. Mimo, że Ty robiłeś to dla niej jak rozumiem przez cały związek.
Że masz problem? Mati...ona zrozumie co to problem i otworzy oczy, jak kolejny facet będzie miał problem nie z emocjami (lub z emocjami ale będzie cholernym pustakiem) tylko będzie po prostu zwykłym hu** i wyjdzie to po czasie....wtedy zrozumie co to jest problem z drugim człowiekiem. Jak dla mnie to jest zwykły egoizm i myślenie o swojej dupie i tylko wygodzie. A związek też potrzebuje jakiegokolwiek poświęcenia a nie tylko zbawiania jej samej. Chyba, ze byś naprawdę nie rokował aby to zmienić a w to nie wierze bo widzę co piszesz.
Jesteś teraz zakochany i będziesz ją chciał bronić. Ale nie da się w związku tylko podnosić wkoło jednej strony.
Ona zrozumie, jak pozna kretyna, i jak z nim jeszcze zaciąży...wtedy będzie Mati...ale Ty pokaż wtedy środkowy palec.
Tak czytam jak się obwiniasz i na pewno masz za co ale kurde...ona jest bez skazy?? Nie zmieniasz tego? Nie zmieniłeś?
Weź się zajmij sobą i szukaj nie tylko wrażliwej połówki ale też empatycznej, taka co potrafi wejść w Twoje buty i poczekać a nie oczekuje tylko wygody, bo życie nigdy nie jest wygodne.
user009
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 336
Rejestracja: 8 lutego 2017, o 15:03

27 lipca 2017, o 13:52

apłacze a on idzie na piwo z kumplami. To jest toksyczność!
Z tym uważaj, bo dużo podlapie temat LOL
Ja też mam myśli, że byłem zly mimo, że nie byłem :) ale to od nerwy chyba.
ODPOWIEDZ