Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Witam :) historia mojego życia

Tutaj możesz się przedstawić, napisać coś o sobie.
ODPOWIEDZ
Catahoula
Świeżak na forum
Posty: 2
Rejestracja: 26 kwietnia 2017, o 00:34

27 kwietnia 2017, o 02:36

Cześć, mam 22 lat i czasami trochę nie radzę sobie ze swoim życiem.
Gdy byłam mała byłam cichutkim, spokojnym dzieckiem. W szkole zawsze dobrze się uczyłam, byłam lubiana wśród uczniów i nauczycieli. Mam starszego brata, gdy byliśmy dziećmi miałam z nim straszne problemy. Niektórych sytuacji nie pamiętam, ale rodzice opowiadali, że od małego nie dawał mi spokoju. Choćbym znalazła byle jaki patyk do zabawy to on musiał mi go zabrać i zniszczyć. Nigdy nie czułam,że mam coś dla siebie. Żyłam we własnym świecie, starając się jak najmniej wchodzić mu w drogę. Teraz gdy jestem dużo starsza rozumiem o wiele więcej. Mój brat nie należał do popularnych osób w szkole. Jak to w podstawówce zdarzało się, że ktoś mu dokuczał. On nie umiał się postawić bo był mały, niezdarny i grubiutki. Całą swoją frustrację wylewał na mnie. Często niszczył moje rzeczy ot tak, bo mu zawadzały. Wielokrotnie bił mnie za nic. I bił mnie nie tak jak się biją dzieciaki. Wiecznie chodziłam posiniaczona. Rodzice zajęci pracą po prostu uważali,że to takie dziecięce przekomarzanki. Ja czułam się z całą sytuacją coraz gorzej. Wielokrotnie marzyłam o tym, że uciekam z domu. Wyjeżdżam gdzieś daleko. Zamykałam się w swoim pokoju, czytałam , słuchałam muzyki i starałam się unikać swojej rodziny. Kilka razy zdarzało mi się powiedzieć bratu,że wolę aby mnie już zabił niż się nade mną tak znęcał. Ciągle mi wmawiał,że jestem do niczego, że rodzice mnie nie kochają, że jestem głupia, że nic nie potrafię. Wyśmiewał każdy mój mały sukces. W wieku 11 lat doszłam do wniosku,że ja już dłużej tego nie wytrzymam. Wymyśliłam,że wezmę jakieś tabletki i umrę. Przeglądałam rodzinną apteczkę w poszukiwaniu czegoś co mi w tym pomoże. Dzień przed napisałam ładny list pożegnalny i schowałam do szuflady. Tego samego dnia znalazła go moja mama. Była wielka awantura w domu. Osądzanie i oskarżanie o wymysły. Mama płakała. Mi się zrobiło jej żal i stwierdziłam,że jakoś dam radę. Jakoś przetrwać to dzieciństwo dla niej, dla mojego przyjaciela i dla moich psów. W gimnazjum to co się działo w domu odreagowywałam w szkole. Byłam chamska, niemiła, wulgarna. Wiele słabszych osób w klasie i nauczycieli usłyszało ode mnie dużo niemiłych rzeczy. Teraz to rolę się odwróciły i to ja stałam się katem. Dręczyłam każdego dnia swoje ''ofiary''. Wracałam do domu i z rezolutnej buntowniczki zamieniałam się w cichą myszkę, snującą się po domu w taki sposób aby nikomu nie zawadzać. W domu często płakałam i oskarżałam się o bycie straszną suką, ale nic z tym nie robilam. W wieku 13 lat zaczęłam pić,a w wieku 14 zaczęłam palić. W tamtym czasie również zaczęłam się okaleczać. Regularnie cięłam się żyletką. Na swoje 15-ste urodziny po jakiejś kłótni z bratem wydrapałam sobie ranę na ręce. Wymyślałam różne rzeczy. Raz tylko mama zwróciła uwagę na ranę na ręce. Zdarzało mi się, że dzwoniłam na telefon zaufania i obcy ludzie próbowali mnie przekonać do tego jakie życie jest piękne, że nie powinnam niszczyć swojego ciała. Gdy skończyłam gimnazjum. Zaczęło się wszystko normować. Brat dorósł i chyba trochę dojrzał, a przynajmniej przestał już mnie zaczepiać. Powolutku z każdym dniem stawałam się coraz lepszą wersją siebie. Gdy miałam 17 lat nagle odszedł mój przyjaciel. Jedyny człowiek z którym czułam się związana. Jedyna osoba do której uciekałam gdy w domu działo się źle. Jedyna osoba dla której chciałam przestać się ciąć. Jedyna osoba która nigdy nie usłyszała ode mnie złego słowa, nawet jak miałam gorsze dni. Jednego dnia razem szykowaliśmy się na ognisko, a następnego widziałam Go jak leżał martwy. Widziałam jak lekarz z karetki stwierdza zgon. Nawet Go już nie reanimowali. Poczułam jak pęka mi serce. Byłam w takim szoku, że nie potrafiłam przez kilka godzin wydobyć z siebie nic oprócz płaczu. Pierwszy miesiąc pamiętam jak przez mgłę. Pamiętam jaka byłam zła na Boga za to, że mi Go zabrał, jak musiałam pozdejmować wszystkie święte obrazki i medalik bo bałam się,że je zniszczę. Na pogrzebie podobno płakałam jak oszalała. Babcia mi powiedziała,że ludziom nie podobało mi się, że tak strasznie rozpaczałam na Jego pogrzebie, że nie powinnam. Dla mnie nie liczyło się już nic. Pierwszy raz w życiu fizycznie bolało mnie serce, w pewnym momencie poczułam jakby ktoś odkroił kawałek mnie. Później gdy byłam w Jego pokoju, czułam Jego obecność. Leżąc na Jego łóżku czułam, że jest tu obok. Oczami wyobraźni słyszałam jak chrapał. Zawsze mnie to wkurzało, a wtedy tak bardzo za tym tęskniłam. Rozmawiałam z Nim każdej nocy, patrzyłam w sufit i mówiłam. Chodziłam na Jego grób codziennie. Nieważne czy świeciło słońce czy padał deszcz. Chciałam być blisko Niego. Chciałam by dalej ze mną był. W domu nie chciałam jeść, nie chciałam nic robić. Leżałam i patrzyłam w sufit. Wmawiałam sobie,że on nie chce abym płakała ale nie potrafiłam tego nie robić. To obiecałam sobie i Jemu,że bd płakać tylko w samotności. Rodzice często na mnie wrzeszczeli i kazali wziąć się w garść. Jak to mama powiedziała ,, zacznij normalnie jeść bo nie chcemy mieć kolejnego kłopotu''. Byłam dla nich tylko kłopotem. I jakoś około dwa miesiące po. Pewnego dnia obudziłam się jako nowa ja. Zapomniałam,że ktokolwiek taki istniał w moim życiu. Rzuciłam się w wir imprezowania, picia. Bawiłam się aż do Bożego Narodzenia. Wtedy nagle przypomniało mi się,że jednak On istniał, że to wszystko co się wydarzyło było prawdziwe. I zaczęłam znowu cierpieć. Jakoś to wszystko układałam sobie w głowie i starałam się normalnie żyć. Około roku po Jego śmierci zaczęłam miewać stany gdzie przez kilka dni obwiniałam siebie oto, że zmarł, leżałam w łóżku i płakałam, nie wychodziłam. Początkowo to było po 2-3 dni w miesiącu, później te 2-3 dni występowały po kilka razy w miesiącu. Mając 20 lat doszłam do tego,że ten stan smutku trwał kilka miesięcy. Powoli przestawałam chodzić na uczelnię, nie zdawałam egzaminów, leżałam w łóżku i oglądałam seriale. Raz spotkałam się ze znajomymi i zaczęłam płakać, tak bez powodu. Później przestałam się spotykać z kimkolwiek. Nie potrafiłam mówić o tym co się u mnie dzieje. Starałam się ukrywać to co się działo, wmawiałam ludziom,że źle się czuję, że nie mam czasu tylko po to aby cały dzień przeleżeć w łóżku. Czułam, że nie mam już sił, że nie chcę niczego. I pewnego dnia stwierdziłam, że to już koniec, że ja już dłużej tak nie mogę, nie dam rady. Wyjęłam żyletkę i głos w głowie kazał mi przeciąć żyłę. Delikatnie to zrobiłam, zobaczyłam pierwszą strużkę krwi. Głos w głowie cały czas mi mówił abym poszła na całość. Ale jakaś magiczna siła blokowała mi rękę. Walczyłam ze sobą przez jakiś czas, aż w końcu poczułam, że ja nie mogę tego zrobić. On by tego nie chciał i pewnie strasznie by się na mnie wkurzył. Tamtej nocy powiedziałam sobie, że muszę żyć, muszę być szczęśliwa. Mimo, że Jego już nie ma... Powolutku zaczęłam walczyć o siebie, o lepsze jutro. Po jakimś roku miałam nawet takie dni,że kładłam się na trawie i myślałam, że jestem naprawdę szczęśliwa. Przez cały czas miewam gorsze dni. Miewam takie dni,że denerwuję się czymś i sama nie wiem czym. Czasami mam tak,że mimo że nie mam żadnych sytuacji stresujących czuję się jak przed ważnym egzaminem. Ręce drżą mi od dzieciństwa. Obecne objawy mnie trochę niepokoją. W dniach stresowych ciągle mnie mdli, czasami wymiotuję ot tak, w komunikacji nagle robi mi się gorąco i mam wrażenie, że zaraz zemdleję. W sumie to często mam wrażenie, że mi słabo i chcę jak najszybciej wrócić do własnego łóżka. Wiem, że to tylko moje wymysły i tak naprawdę nic mi nie jest. Zapobiegawczo piję Nervosol i łykam jakieś tabletki na uspokojenie bez recepty. Mam kilkoro znajomych. Nikt z nich nie zna mojej historii. Ostatnimi czasy ludzie z którymi lubiłam przebywać stali mi się obojętni. Ostatnie kilka tygodni w większości spędzam w pokoju. Znowu zaczęłam zawalać studia, opuszczać zajęcia i się nie uczyć. Czuję, że kompletnie nie pasuję do życia które mam. Chciałabym gdzieś pojechać, ale odruchowo czuję że nigdzie nie będę czuła się lepiej. Czuję, że potrzeba mi bliskości drugiego człowieka, przytulenia i dobrego słowa. Ale ja kompletnie nie umiem nawiązywać kontaktów z ludźmi. Większość osób które ewidentnie chciałby się do mnie zbliżać podświadomie odpycham od siebie. Zbudowałam mur wokół siebie. Ciągle zadaję sobie pytanie co ja robię ze swoim życiem. Nie wiem czego szukam i do czego dążę. Jak znajduję coś co sprawia mi radość to szybko mi się nudzi i już mnie nie cieszy. Nie wiem czy ja jeszcze potrafię być szczęśliwa....
Awatar użytkownika
Kretu
Odburzony Wolontariusz Forum
Posty: 1180
Rejestracja: 14 października 2016, o 10:07

27 kwietnia 2017, o 09:27

Hej, oczywiście że potrafisz być szczęśliwa - faktycznie dzieciństwo nie miałaś najlepsze ale bywają dużo gorsze, jesteś wrażliwą sympatyczną dziewczyną i naturalnym jest że bardzo cierpiałaś po stracie swojego najlepszego przyjaciela z którym zawsze dobrze się czułaś, mogłaś liczyć na niego i byliście obydwoje dla siebie najważniejsi, Twoje objawy nerwicowe które opisujesz pod koniec swojej wypowiedzi nie są dziwne patrząc na całokształt Twojej historii, ja bardzo polecał bym Ci kontakt z psychoterapeutą i dobranie odpowiedniej terapii pod siebie, na prawdę po kilku miesiącach zaczniesz czuć się lepiej, a praca własna którą w to włożysz zaprocentuje, w Twoim opisie widać żal, smutek ale również i wewnętrzną chęć bycia szczęśliwą i jesteś wstanie dojść do takiego etapu w swoim życiu w którym sobie to wszystko poukładasz, w obecnej chwili wydaje Ci się to mało prawdopodobne z powodu stanów depresyjnych, braku motywacji i niechęci ale warto się przełamać i zrobić to dla siebie i również dla swojego przyjaciela, bo tak jak mówiłaś on nie chciał by na pewno żebyś w życiu cierpiała - masz przed sobą ogromną ilość lat życia, nie zmarnuj ich - na forum znajdziesz materiały (w górnej części forum) dotyczące zaburzeń lękowych i depresyjnych ale nie tylko, wszystkie te nagrania pozwalają spojrzeć inaczej na otaczającą Cię rzeczywistość i zmienić punkt patrzenia na całokształt swojego życia, własnych emocji... uwierz mi, nie jesteś sama w takim położeniu.. jest nas tutaj wielu, zostań na forum a sama się przekonasz :friend:
Żyj odgrodzony od przeszłości i przyszłości.
Catahoula
Świeżak na forum
Posty: 2
Rejestracja: 26 kwietnia 2017, o 00:34

27 kwietnia 2017, o 15:12

Dziękuję, za miłe słowa. Było to dla mnie pokrzepiające. Wielokrotnie zastanawiałam się nad znalezieniem pomocy. Wyszukiwałam psychoterapeutów, psychologów. Próbowałam się zapisywać ale nigdy tego nie zfinalizowałam. Nie potrafię mówić o tym co mnie dręczy, boli. Czasami coś zaczynam i od razu czuję,że nie duszę z siebie nic więcej niż płacz. Kiedyś mama próbowała zaciągnąć mnie do psychologa ale nie chciałam. Ubzdurałam sobie,że sama dam sobie ze wszystkim radę. Nie potrafię prosić kogoś o pomoc. Trochę czytam, staram się sama pracować nad sobą. Bywają momenty, że nawet całkiem nieźle mi idzie. Zawsze w życiu chciałam być niezależna. Sama nie wiem od czego miałabym zacząć...
Awatar użytkownika
Kretu
Odburzony Wolontariusz Forum
Posty: 1180
Rejestracja: 14 października 2016, o 10:07

27 kwietnia 2017, o 15:17

Najlepiej od zapisania się do psychologa/psychoterapeuty tylko DOBREGO , najpierw sprawdz go w internecie (opinie). Między czasie przebywaj z nami na forum, przeglądaj materiały stworzone przez Administratorów forum. Zobaczysz że wszyscy Ci tutaj pomogą :friend:
Żyj odgrodzony od przeszłości i przyszłości.
ODPOWIEDZ