Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Witajcie, bardzo proszę o jakiś komentarz...

Tutaj możesz się przedstawić, napisać coś o sobie.
ODPOWIEDZ
burzona
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 4
Rejestracja: 10 sierpnia 2017, o 22:58

11 sierpnia 2017, o 17:00

Witajcie,
chciałabym opisać mój 'przypadek'. Bardzo zależy mi na jakimś komentarzu, wskazówce, odpowiedzi na parę pytań, rozjaśnieniu...

Parę faktów - mam 28 lat, w czerwcu zakończyłam 7-letnią terapię w nurcie psychodynamicznym (spotkania raz w tygodniu, od 1,5 roku 2 razy w tygodniu), wcześniej była jeszcze terapia z inną terapeutką, która poszła na macierzyński, a jeszcze wcześniej terapia grupowa. Przez jakieś 9 lat z przerwami brałam leki (Citalopram, potem Wenlafaksyna) - odstawiałam, potem zwykle na jesień robiło się gorzej i nie umiałam do nich nie wracać... Od marca (5 miesięcy) nie biorę. Cały proces terapeutyczno-farmakologiczny zaczął się parę miesięcy po wyjeździe z domu na studia informatyczne, na których było mi ciężko, czułam się kompletnie nieprzystosowana. Udało mi się je skończyć, ale mam wrażenie, że wszystko zawdzięczam innym (pomocy innym, czy robieniu projektów wspólnie itd, co prawda mgr napisałam sama). Czuję, że nie zasługuję na ten tytuł, ale nie mam pojęcia, co innego mogłabym robić....

Od paru tygodni czuję się fatalnie, jestem jakby w trybie zaburzenia. Mam straszne problemy ze spaniem, jedzeniem, czuję się jak zombie, czuję, że moje życie się zawęża - nie mogę tak dalej.... Mam wrażenie, że wcześniej gdy tylko robiło się gorzej, pojawiały się objawy - wracałam do leków i ponieważ byłam w terapii, liczyłam, że pracując nad sobą, po prostu wyzdrowieję i wszystko się skończy. Właściwie to czuję jakbym była podzielona na dwie osoby - tą na lekach, aktywną, normalną ale jakby znieczuloną? I tą bez leków, ale kompletnie nie radzącą sobie z niczym, zależną. Zastanawiam się wciąż, dlaczego utrudniać sobie życie i nie być na lekach do końca życia...

Jakieś półtora roku temu miałam ostatni duży kryzys - ostatni powrót do leków. Moja psychiatra już jakby straciła do mnie cierpliwość. Chciałam trafić do szpitala, przestać istnieć, miałam myśli samobójcze, to był koszmar. W końcu przepisała mi leki. Generalnie czuję, że po prostu nie umiem sobie bez nich radzić. Przez dłuższy czas było dobrze, od lipca do marca byłam na minimalnej dawce. Pracowałam na terapii, robiłam notatki, wydawało mi się, że przepracowałam wiele problemów.
Teraz, 5 miesięcy od odstawienia nie wiem zupełnie jak sobie poradzić.... Chwytam się wszystkiego, czytam książki, forum, słucham medytacji, uprawiam jogę, biorę suplementy zalecane na forum, robię badania, ostatnio próbuję nawet leki homeopatyczne. Mam wrażenie, że tyle lat terapii gdzieś zniknęło - bo mam problemy z pamięcią, koncentracją... Przeglądam notatki i wydaje mi się to takie odległe. Zresztą już na miesiąc czy dwa przed końcem terapii pojawiły się pewne objawy, poczucie, że moje życie nie ma sensu - ale terapeutka większość takich wypowiedzi komentowała, że to lęk przed końcem wieloletniej terapii, że to ma związek z końcem tej relacji itd. Mam wrażenie, że tak wielu komentarzy nie rozumiałam, a gdy mówiłam to na głos, zaczynały się rozkminy - dlaczego nie rozumiem? Na to pytanie zazwyczaj nie umiałam odpowiedzieć.

Ale do rzeczy - jakie są moje problemy? Nie wiem czy uda mi się streścić... Przede wszystkim wielu rzeczy jest mi bardzo wstyd przyznać. Pewnie będę się powtarzać.


- fizyczne objawy, nie dające żyć: bezsenność (staram się jak mogę nie brać nic na sen, ew. ziołowe), kompletny brak apetytu (odruchy wymiotne przy jedzeniu) - próbuję się jakoś do nich przyzwyczajać, ale nie umiem zaakceptować myśli, że tak ma wyglądać moje życie... Ale po nieprzespanej nocy mam ochotę skończyć ze sobą, to jest najgorszy koszmar... czuję tak straszne poczucie winy i beznadziei

- kompletne rozkojarzenie, problemy z pamięcią - to jest koszmar, bo nie wiem tak naprawdę, czy to objaw, czy naprawdę nie rozumiem co się do mnie mówi - co jeśli jestem taka głupia? generalnie - ciągłe myśli na ten temat. Wciąż mam lęk polegający na tym, że nie jestem w stanie się niczego nauczyć, do niczego się nie nadaję, jestem taka nieporadna - nie wiem jak przełamywać ten lęk...

- rozwijając poprzednią myśl - poczucie, że mogę wciąż o czymś czytać, o coś pytać, czegoś się uczyć - ale nie umiem tego zastosować, jestem jak sparaliżowana - nie wiem jak to przełamać!

- jeszcze bardziej rozwijając tę myśl - to poczucie bezradności jest najgorsze w pracy, bo mam wrażenie, że nie jestem w stanie samodzielnie myśleć, nie wiem jakim cudem jeszcze mnie nie wyrzucili... mam ten komfort, że pracuję w IT, branży w której jest duże zapotrzebowanie na ludzi, ale tak naprawdę mam poczucie, że nie zasługuję na to, nic nie potrafię i to się ciągle pogłębia, nie wiem jak to zatrzymać... Jest mi wstyd, że właściwie próbuję tylko utrzymać tę pracę, udaję, że coś robię. Idzie mi coraz gorzej i boję się, co będzie dalej. Nie wiem co innego mogłabym robić, bo do niczego się nie nadaję.,..

- poczucie braku sensu, satysfakcji z czegokolwiek - chyba najbardziej dotkliwe, bo mam wrażenie, że to jest źródło braku motywacji do zmiany... Nie wiem, jak cieszyć się życiem - to łączy się bardzo mocno z tym, że mam wrażenie, że za cokolwiek się nie wezmę, jestem beznadziejna, albo że ta czynność nie ma sensu - wszystko powoduje straszne napięcie, stres... Mam ochotę tylko się dołować, skupiać na zaburzeniu..

- poczucie, że nie umiem dbać o relacje z ludźmi - że myślę tylko o sobie, nie umiem się zainteresować innymi - nie umiem zapamiętać szczegółów życia innych i odnieść się do nich... czuję, że jestem złym, bezwartościowym człowiekiem. Bo inni potrafią się zainteresować, a ja nie...

- natrętne myśli - że powinnam wiedzieć to i to, że jestem głupia bo czegoś nie wiem, że powinnam się tym i tym zająć - dosłownie wszystko, na co spojrzę może spowodować te myśli...

- ciągła potrzeba innych ludzi - czuję się tak zależna od innych, od mojego chłopaka, czuję ciągłą potrzebę czyjegoś towarzystwa, zwierzania się, użalania się nad sobą, żeby ktoś zdecydował o wszystkim za mnie. Nie umiem poradzić sobie z frustracjami... Czuję się kompletnie niesamodzielna. Gdy jestem sama, nic nie ma sensu.

- ciągłe porównywanie się - odczuwanie albo pogardy albo idealizowanie innych, szufladkowanie - jak można się z tego wyleczyć?...

- do tego dochodzi, a może to wszystko bazuje na takim ogólnym poczuciu, czy światopoglądzie, który rozwijałam od dziecka - że cały świat, cała ludzkość generalnie nie ma sensu (wcześnie przestałam wierzyć w Boga, próbowałam przy kryzysach na siłę znów w niego wierzyć...), ludzie są głupi, niesprawiedliwi, świat stacza się na dno, nie chcę w tym uczestniczyć.


To działa trochę jak gra whack-a-mole - gdy tylko uporam się (a właściwie ktoś mi pomoże, pocieszy) z poczuciem nieporadności w pracy, pojawiają się 3 inne problemy. Każdy z tych problemów i lęków mogłabym opisać jako najważniejszy, ciężko mi nawet wskazać taki podstawowy problem. Być może jest to brak motywacji do zmiany tego wszystkiego...


Dlaczego po ponad 7 latach terapii wciąż mam problemy?? Sama nie wiem, czuję, że te lata tak po prostu zleciały, tzn. oczywiście omówiłam na niej wiele problemów, bieżące sytuacje, frustracje. Zapisałam mnóstwo notatek, które teraz wydają się takie nieadekwatne, bo wtedy nie miałam objawów, miałam takie 'normalne' problemy. One nadal istnieją, ale teraz na pierwszym planie jest myśl, że jestem zaburzona, nic nie jest w stanie mi pomóc, wszystko tak strasznie mnie przerasta...
Na terapii nie nauczyłam się wychodzić z kryzysu, który mam wrażenie, jest jakby moim domyślnym trybem, zaleczanym lekami.
Mam wrażenie, jakby wchodząc w tę terapię chciałam po prostu zrzucić odpowiedzialność za mój stan na kogoś innego - psychiatrę, terapeutę. Poza tym, mam też wrażenie zapominania wielu rzeczy, czy przede wszystkim nieumiejętności korzystania z tej wiedzy... Nie wiem, jak mam to przełamać, czuję się pusta w środku. Jakby nic we mnie nie zostawało, wciąż chwytam się coraz to nowych rzeczy.
Czuję, jakby wciąż zaczynała wszystko od początku, nie mogę niczego się utrzymać...

Błagam, podpowiedzcie mi coś... Czy jest sens zaczynania kolejnej terapii, czy to będzie kolejna próba zrzucenia odpowiedzialności? Jak mam sobie pomóc? Może leki to nie jest złe rozwiązanie? Może inny nurt terapii?
Czy da się tak po prostu nauczyć brać odpowiedzialność za siebie, nie zachowywać się dziecinnie, jeśli przez całe życie się uciekało?
Mam poczucie, że tyle lat terapii i brak efektów oznacza, że jestem jakimś beznadziejnym przypadkiem, skazanym na leki...

Wiem, że to głupie pytanie, ale naprawdę, co mogę zrobić? Co mam myśleć? Jak odnaleźć motywację do życia, do zmian? Czuję się kompletnie zagubiona...

Mam wrażenie, że nie umiem skorzystać z tego ogromu wiedzy na forum, bo przecież np. nie mam fobii społecznej, ataków paniki, lęku przed tirami, strachu o swoje życie. Dominuje takie poczucie beznadziei, poczucie, że do niczego się nie nadaję, nie wiem zupełnie jak ma wyglądać moje życie, nie umiem nadać mu kształtu. Nie mam marzeń... Wszystko, co mogłabym wymyślić, dewaluuję i wiem, że nie da mi to satysfakcji. Wałkowałam to na terapii... Mogę wiedzieć dlaczego tak się dzieje, ale nie mam pojęcia jak to zmienić...

Chciałabym przejść jakieś pranie mózgu, doznać jakiegoś oświecenia...
Nie wiem jak mam przestać uciekać...
Awatar użytkownika
Mysz
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 69
Rejestracja: 8 lutego 2017, o 18:51

11 sierpnia 2017, o 17:36

Hej Burzona!
Po pierwsze myślę, że jesteś teraz w kryzysie i dlatego wszystko widzisz w takich czarnych barwach. W dołku trudno jest sobie przypomnieć dobre rzeczy i postęp. Ja też robię sobie notatki i kiedy gorzej się czuje trudno mi uwierzyć w to, ci czytam.ale to mija! :)
Po drugie, poszerzenie świadomości na terapii jest mega ważne ale trzeba te wiedzę wprowadzać w życie. Trudno mi podać tutaj konkretny przykład, bo nie wiem, do czego udało Ci się dotrzeć.
Jeśli zdecydowalabys się czymś podzielić to byłoby mi łatwiej coś podpowiedzieć :)
burzona
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 4
Rejestracja: 10 sierpnia 2017, o 22:58

15 sierpnia 2017, o 19:13

Mysz, dzięki za odpowiedź!
Strasznie ciężko było mi zabrać się za odpisanie. Nie wiem, czy to będzie konstruktywne...
Przede wszystkim mam wrażenie, jakby to do czego dotarłam, to były stwierdzenia, że w danych sytuacjach, relacjach, aspektach takie mam emocje, tak coś przeżywam. Nie wiem, co mogę z tym zrobić... Terapeutka wiele razy w cięższych sytuacjach podkreślała, że mam w sobie potrzebne zasoby, narzędzia do poradzenia sobie. Ale ja tego nie czuję, czuję jakbym nie miała po co żyć, nie mam motywacji, nie umiem przeżywać satysfakcji, dewaluuję. Terapeutka mówiła po prostu - że dewaluuję, że mam problemy z przeżywaniem przyjemności; w kontaktach z ludźmi - np. czuję, że mi zagrażają, albo że zależy mi tylko na relacjach, które są wspierające dla mnie. Albo - że popadam w skrajności: chcę być albo całkiem niezależna i bezkompromisowa, albo całkiem zależna, niezdolna do podjęcia decyzji (tak jak teraz). Albo - że mam problem z wzięciem odpowiedzialności.
Dużo było też oczywiście o relacjach z rodzicami, o związku - ale to były bieżące problemy, które teraz są jakby nieadekwatne, bo czuję, że wszystko się posypało i potrzebuję pomocy, wciąż jestem w potrzebie. Czuję się jak pasożyt...
Terapia psychodynamiczna wydaje mi się tylko takim opisem problemu... Mam wrażenie, jakby na pewnym poziomie coś nie zatrybiło.
Mam poczucie, że coś jest ze mną nie tak, nie potrafię poczuć więzi z ludźmi, a przede wszystkim z samą sobą...
Najbardziej doskwiera mi poczucie, że nie ogarniam życia, jakbym potrzebowała wciąż opieki... Teraz wciąż staram się przebywać z moim chłopakiem, bo z nim czuję się bezpiecznie, ale wiem, że nie mogę tak przecież żyć na dłuższą metę.
Chcę wrócić do leków... poddałam się. I spróbować terapii behawioralno-poznawczej, ale mam wątpliwości, czy pomoże mi w moich problemach. Najbardziej liczę na to, że zmotywuje mnie do działania, bo jest nastawiona na podejmowanie działania - planowanie konkretnych zadań itd. Właściwie trzymam się tej myśli, że mi pomoże...
Awatar użytkownika
eyeswithoutaface
Moderator
Posty: 1515
Rejestracja: 25 lutego 2017, o 21:44

15 sierpnia 2017, o 21:24

Hej Kochana :) Po pierwsze - nie wolno Ci zakładać samych czarnych scenariuszy. Ależ Ty masz pokłady pesymizmu w sobie, wow! :DD Obdzieliłabyś parę osób tym świństwem :) Po drugie - terapia poznawczo-behawioralna dla Ciebie byłaby moim zdaniem najlepszym rozwiązaniem, szkoda że nie trafiłaś na nią od razu, ponieważ ona pozwala właśnie na zmianę swoich nawyków w praktyce. Skąd jesteś? Może ktoś z forum mógłby podpowiedzieć Ci, gdzie warto się udać, polecić sprawdzonego terapeutę.

A tak w ogóle to poczytaj sobie materiały forum jeśli jeszcze tego nie zrobiłaś, ponieważ mogą naprawdę wiele rozjaśnić w głowie zaburzonej osobie :) I dalej - możesz z tego wyjść permanentnie i możesz z tego wyjść bez leków, kwestia konsekwencji. Musisz "przeprogramować" swój umysł. Chłopak na pewno będzie Cię wspierał w działaniu. Pamiętaj, że nie jesteś sama, są tysiące ludzi z takimi samymi problemami jak Twoje. Trzymaj się mocno, nie poddawaj się i głowa do góry :friend: Świetnie, że jesteś z nami! ;)
"Nie pytaj, czego potrzebuje świat. Zapytaj raczej, co sprawia, że ożywasz, i zrób to.
Bo to, czego świat potrzebuje, to ludzie, którzy budzą się do życia."
ODPOWIEDZ