Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Nerwica - nasze historie

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Olalala
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1856
Rejestracja: 17 grudnia 2015, o 08:36

11 lutego 2017, o 16:22

coelebs pisze:Witam na forum. Tym powitalnym postem dołączam do grona nerwicowców. U mnie od 3 lat istne szaleństwo. Wyjazd do nowej pracy w mieście które już znałem.
Pierwszy atak paniki po kilku tygodniach od rozpoczęcia pracy i myśli " a co jeżeli analiza fizykochemiczna mi nie wyszła i trzeba będzie ją powtórzyć"? Takie napięcie, że cały weekend prawie nie jadłem. Jakoś udało się to uspokoić było w miarę ok. Później kolejna zmiana pracy, tym razem zwyczajne układanie towaru w markecie. W miedzy czasie spotykałem się z dziewczyną. I dodatkowo targały mną wątpliwości co do wspólnej przyszłości naszego związku. Ciągle porównywałem to jak się czułem w poprzednim związku i jak się czuję w obecnym. Doszło nawet do tego, że kilka razy doprowadzałem do zerwania. Jednak z inicjatywy dziewczyny wracaliśmy do siebie. Tak się życie toczyło do chwili, gdy znalazłem kolejną pracę. Dużo bardziej wymagającą i odpowiedzialną. Dziewczyna wyjechała na badania do doktoratu za granicę no i nerwica się roszalała. Do tego masa stresu, jak to na początku w pracy człowiek jest nowy, nie ma obycia i wiedzy. Doszły dylematy moralne. Prawie pół roku istnego koszmaru, z nielicznymi dniami, gdy nerwicy jakby nie było. W międzyczasie badania na traczycę, bo objawy podobne jak w przypadku problemów z jej nieprawidłową pracą. Objowowo typowo dla tych zaburzeń. Trafiłem do psychiatry, dostałem leki oraz zacząłem po kilku próbach uczęszczać na terapię, którą kontynuuję ponad dwa lata. Leki już dawno odstawione. Myślałem, że po lekach będę czuł się jak dawniej, gdy nie miałem nerwicy, jednak spotkało mnie małe rozczarowanie. Cały czas towarzyszy mi lęk, który już samoistnie mnie opanowuje. Czasami, jak mam trudniejszy okres w pracy zwalam wszystko na karb stresu, jednak nawet podczas urlopu jest tak samo. Do tego brak odczuwania radości, cała spontaniczność poszła w las. Ciągle żyje tym jak się czuje, dlaczego to nie przechodzi, ile jeszcze to bezie trwać. Zastanawiam się nad zmianą terapety, bo mam wrażenie, że nie bardzo mi pomaga. Próbuję normalnie funkcjonować, pomimo objawów, ale tro trudne. Chodzę w ramach samorozwoju :) na Jogę oraz stosuję trening Schltza, w trudnych chwilach bardzo mi pomaga. Jednak ten ciągle towarzyszący lęk jest najgorszy. Czasami zdarzają się chwile, że wszystko jest OK, ale to trwa krótko. Ostatnio łzy jakby same momentami napływały do oczu. Przesłuchałem nagrania, czytam też trochę forum i książki, jednak cały czas to nie przechodzi. Pocieszające, że nie jestem sam w tym cierpieniu. bo tak to odbieram. Jak podejść do tego tematu, żeby się odburzyć i pozbyć lęku?
CZeść:) Nie walcz z lękiem. Nie odpychaj go. Tak bardzo go nie chcesz dlatego non stop przychodzi. Wiem, ja też tego nie mogłam długo zakumać. Po prostu go akceptuj, ale z odpowiednim nastawieniem - bez panikarstwa. Zaproś go do siebie jak dobrego przyjaciela. To wszystko Ci zejdzie, ale wymaga to praktyki i czasu. Jak już odczepi się od Ciebie myśl: kiedy to się skończy/kiedy to przejdzie to będzie już bardzo dobrze :) Zmienia się też wtedy punkt spojrzenia na nerwicę, tzn. przestaje się ją traktować jak jakąś tragedię. Nie podłamuj się, zobaczysz, że przyjdą lepsze dni, jestem tego pewna :) Pamietaj, że nie Ty jeden to masz :) Dasz radę.
coelebs
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 14
Rejestracja: 7 listopada 2016, o 21:53

11 lutego 2017, o 20:39

Akceptacja jest dla mnie trudna, bo tak naprawdę sam nie wiem czego się boję. Na plus mogę zaliczyć to ,że potrafię wyjsć i spotkać się ze znajomymi, ale ten lęk cały czas mi towarzyszy. Czuję się jakby w półśnie :) dziwne uczycie. Czasami w towarzystwie znajomych uda się na jakiś czas wyłączyć kontrolę, ale po powrocie do domu lęk wraca :) Jak to zaakceptować?
psychotablets
Świeżak na forum
Posty: 1
Rejestracja: 18 lutego 2017, o 22:37

20 lutego 2017, o 10:01

Witam i JA
Nie wiem co mnie skłoniło, żeby tu napisać, ale piszę pewnie po to, żeby zrobiło mi się lepiej. Tak, tak właśnie czuję, że jak ktoś to przeczyta oprócz mnie to może zejdzie ze mnie odrobina ,,ciśnienia". Nie wiem od czego nawet zacząć - może od tego, że jestem młoda. Uważam, że za młoda, żeby przechodzić przez taki noaziwjmy to kryzys nerwicowy. Szkoda tylko, że ten kryzys trwa już lata. Oczywiście nie zawsze w takim samym nasileniem. Były momenty kiedy czułam się super. Zawsze należałam do osób, które łatwo się stresowały i przejmowały wszystkim. To chyba jest wpisane w moją naturę po prostu, że nie potrafię nabrać do niczego dystansu. Ale zanim zaczęła się nerwica to ten taki wewnętrzny stres i niepokój raczej działał na mnie pobudzająco - motywował mnie do podejmowania decyzji, do działania. Czyli odgrywał rolę pozytywną. Ale nadszedł czas kiedy miarka się przebrała i kiedy stres zaczął napędzać kolejny stres, a potem przerodził się w lęk. W ogóle to tak dużo chciałabym napisac, że nie wiem co mam pisać, od czego zacząć a na czym skończyć, bo moja historia jest tak dluga, że mimo tego, że chodzę na psychoterapię już rok czasu to nie opowiedziałam jeszcze tylu ważnych rzeczy mojemu psychoterapeucie, które wiem, że są ważne i które koniecznie chcę poruszyć. No tak więc na pewno ten post będzie chaotyczny - tzn ja już czuję że on jest chaotyczny i już mnie to stresuje, ze nie mogę napisać tego ładnie. Dobra to może tak w maxymalnym skrócie moja historia. 1. 14 lat nieszczęśliwe zakochanie, chlopak wyśmiał mnie, że jestem brzydka i jak mogłam sobie pomyśleć w ogóle, że ON mógłby zwrócić na mnie uwagę, potem jego ,,dziewczyna" zagroziła mi, że jak się od niego nie odczepię to coś mi zrobi. Popadłam w anoreksję, byłam 2 razy w szpitalu psychiatrycznym raz miesiąc, bo stworzyłam dobre pozory i po dwóch miesiącach znowu tam trafiłam tym razem już na 8 miesięcy (nie będę tego tutaj opisywać, bo to był istny koszmar, horror, jedno z najgorszych wspomnień ever). Potem powróciła jakaś taka pseudo normalność o ile normalnym nazwać można bycie pilnowanym przez rodziców przez całe liceum i bycie pod ścisłym rygorme i nadzorem lekarza. Ale co tu duzo mówić - było LEPIEJ niż za kratami w szpitalu, leżać w łóżku 24/h nie mogąc wyjść na zewnątrz przez 6 miesięcy i przebywając z innymi chorymi psychicznie. Potem nieudana próba dostania się na studia - gap year, oczywiście jako dziecko niezdarne 12 miesięcy przesiedziane na kupie w domu. Prawie brak kontaktu z rówieśnikami, świat książek i nuda. Ale dalej było to lepsze niż za kratami w szpitalu. Potem studia - co prawda nie te wymarzone (bo zabrakło, uwaga uwaga 1 pkt hahahha - tak za mało porażek w życiu :P) ale pierwszy rok to chyba taki skok ku normalności. Wyrwanie się spod tej kontroli, sama decydowałam co kiedy, ile gdzie, z kim. Wtedy mogę powiedzieć, że było naprawdę normalnie. No ale nie całkiem, bo nadal miałam problem z jedzeniem. Potem było już tylko gorzej - ogrom nauki na studiach. Pon-pt sobota niedziela - nauka, znajomi imprezują - ja się uczę. I to wieczne poczucie, że się przegrywa swoją młodość, ale jednocześnie nie potrafi zrobić się nic, aby to zmienić (mogłam przecież zmienić studia :P). Jakby tego było mało na uczelni atmosfera do banii, nikt nie chce nawet wyjść do kina razem, na piwo, do teatru gdziekolwiek. Nikt nie ma czasu, każdy zajęty. Przed drugim rokiem w wakacje jak co roku spędzone w domu nic nie robiąc przez 3 miesiące strasznie się stresowałam jak to dalej będzie, czy sobie poradzę itd. Oczywiście wylądowałam w szpitalu - nerwobóle serca. Potem w trakcie roku akadmeickiego ciągle tylko gorzej - napięciowe bóle głowy, takie że nie szło wytrzymać, wizyty od lekarza do lekarza, rtg, rezonansy, zeby wykluczyć guza mózgu (wiadomo bo chyba większość nerwicowców ten temat przerabiała). W miedzyczasie kolejne nieszcześliwe zakochanie, tym razem ze strachu przed uczuciem do chłopaka, który zaczął się mną interesować, który mnie gdzieś tam zaprosił i w którym ja też byłam zakochana oczywiście zrobiłam unik. A potem kolejny rok czasu drżałam na sam jego widok, nie mogłam przestać o tym myśleć, ani też nic z tym zrobić. Na 3 roku to już nie wiem co to było nerwica, depresja, zaburzenia obsesyjno-komplusywne (napady jedzenia w stresie, które niestety ale nękają mnie do dziś i może to nadal mój największy problem). A i zapomniałabym dodać - bezsenność. Boże Jedyny nie potrafię zliczyć tych nieprzespanych nocy ilości Zolpidemu, i innych nasennych, po których i tak często nie mogłam zasnąć, bo byłam tak znerwicowana. I tutaj też pierwsza wizyta u psychiatry - on stwierdził depresję - może dlatego, że tak mu to opisałam niezdarnie i dlatego, że moja wizyta trwała max 10 minut. Sertralina - ale po niej bezsenność jeszcze gorsza. Odstawiłam męczyłam się dalej. Aha zapomniałam dodać, że moi rodzice znajomi, przyjeciele nikt o niczym nie wie, nikt nawet sie nie domyśla, że coś jest nie tak. 4 rok - to chyba największy koszmar jaki przeżyłam. Był to najcięższy zdecydowanie rok na moich studiach - wykańczalnia umysłu. Wtedy miałam wrażenie, ze już zwariowałam. Nie potrafię opisać co się ze mną działo - ale miałam napady tachykardii kilka razy, czasem się dziwię, że to przeżyłam. Oczywiście wzbraniałam się nawet wtedy żeby isc do psychiatry po leki. Nawet mając tętno 120 i słysząc ciagle tylko dudnienie swojego serca i płacząc jednocześnie nie mogłam tego zrobić. Ale w końcu nadszeł dzień, że nie wytrzymałam - zdałam sobie sprawę, że coś sobie zrobię, bo już tego nie wytrzymam - i tu wizyty u psychiatry co dwa tygodnie średnio - co chwilę zmiana leków. Na początku lekarz miał problem, żeby ustalić co mi w ogóle jest. W końcu stwierdził że mam CHAD - bo miałam takie okresy pobudzenia, że nie potrafiłam zahamować słowotoku, zachowywałam się jak w jakimś transie. Moi znajomi się dziwili co mi się dzieje, że mam tyle energii i że nie potrafię niczego spokojnie. A za chwilę jakiś dół, depresj,a wicie się po podłodze, wycie z bezsilności. Lekarz przepisał mi Depakine - ale znaim zaczełam to brać minęło 1,5 miesiąca tak się bałam połknąć tabletkę (bo wyobraziłam sobie cały cykl mechanizmu jej działania, zwolnienia akcji serca i śmierć). Po 2 tygodniach czułam różnicę - rzeczywiście coś tam zaczęło mi to pomagać - nie wiem czy rzeczywiście, czy po prostu ja zaczęłam w to wierzyć, że w końcu kiedyś musi się zacząć poprawiać, bo ileż można. Dopiero wtedy powiedziałam rodzicom - tzn nawet nie ja bo ja nawet nie mam kontaktu dobrego z rodzicami, nie wiedzą o mnie prawie nic - zrobiła to za mnie moja przyjaciołka, a to dlatego, ze potrzebowałam pieniędzy - na lekarza, leki itd. W ogóle chyba nie muszę mówić o tym jak bardzo stresujące było dla mnie życie ze świadomością, że muszę na wszytskim oszczędzać, zeby mnie było stać wykupić sobie jakiś tam uspokajacz. jakieś 20 gr na wodzie do picia miało znaczenie i do tej pory mam na tym punkcie obsesję. Dostaję nerwicy i czuję lęk jak jestem w sklepie. Na nic nie umiem się zdecydować. Muszę wszystko przeliczyć, czy nie wydam za dużo, czy na pewno jest mi to potrzebne. Ogólnie każde wyjście do sklepu jest dla mnie męczarnią. Często cofam się po 50 razy, potrafię robić 1,5h drobne zakupy w sklepie. Ciągle wydaje mi się, że zaraz zemdleję, że ludzie się na mnie dziwnie patrzą. Tak samo na ulicy - przejmują się każdą osobą, która na mnie spojrzy. Mam ciągle spięte mięsnie w każdej partii ciała. Nawet jak rozmawiam ze swoją przyjaciółką mi się to zdarza częściej niż w 80% naszych rozmów. Nie wiem czy jest coś co mnie nie stresuje. Próbowałam pójść w stronę hobby jakiegoś - zawsze lubiłam taniec - ale co z tego, jak na kursie tańca moje serce tak mi waliło i tak się pociłam że aż mi było wstyd. To też mnie stresowało. Potrafię ogladać film i być zestresowana. Nawet w sytuacjach kiedy mi nic nie zagraża czuję lęk. Mam wrażenie, że rzeczy których się obawiam jest coraz więcej. Chodzę od roku na psychoterapie w nurcie psychonynamiczno-analitycznym. I w sumie nie wiem co tam robię - mam wrażenie że ta terapia nic mi nie daje. Owszem tak po 3 miesiącach mialam jakiś taki dziwnie dobry okres - bywały dnie, że np. na godzinę potrafiłam się calkiem zrelaksować, zapomnieć o wszystkim. Czasem szłam ulicą i śmiałam się sama do siebie, po prostu byłam zadowlona przez pewien moment. Ale minął kolejny miesiąc i znowu jakiś taki martwy punkt - mam wrażenie, że idę tam i opwiadam jej to samo co przyjaciołce przez telefon, a że w tym tygodniu robiłam to czy tamto. I to wydaje mi się być bez sensu - tym bardziej, że za to płacę. Mam straszną gonitwę myśli, nie potrafię się na niczym skupić. Jedna myśl, wyprzedza drugą, już czasem nie nadąrzam za ich ,,programowaniem" w mózgu. Mam wrażenie często, że jestem robotem, że widzę wszystko przez mgłę, ktoś coś do mnie mówi, a mnie nie ma. No to tak w skrócie moja historia. Na razie nie wiem co mam robić, nie umiem podjać żadnej decyzji, przeraża mnie moja przyszłość, w ogóle jej nie widzę.

-- 19 lutego 2017, o 21:30 --
Aha zapomniałam dodać - mój psycho dalej leczy mnie jak CHAD-owca, ale zmienił mi się lekarz i mam wrażenie, że ten nie ogarnia. Bo wg mnie mam nerwicę. Ale ten mój lekarz potrafi się śmiać jak mu coś mówię - co oczywiście mnie strasznie flustruje, bo jak tak można i każe mi być cierpliwą.

-- 20 lutego 2017, o 10:01 --
I jeszcze jedno - też tyle razy się zakochiwaliście? Ja robię to ciągle. Ale nikomu i tak nie jestem w stanie zaufać, ani się przed nim otworzyć. Nigdy nawet nie pozwalam się dotknąć. Ale co dziwne ciągle kogoś spotykam, ktoś przypadkiem zaprasza mnie na jakąś kawę, z kimś dłużej utrzymuję znajomość i potem jak się okazuje że ta osoba chce czegoś więcej to ja już uciekam. I wogóle takie moje osobiste spostrzenienie, bo naprawdę nie co we mnie jest takiego (bo nie uważam, zebym była nawet ładna, czy miała jakąś interesującą osobowość), że jakiś facet od czasu do czasu zupełnie niespodziewanie wyjdzie z jakąś inicjatywą spotkania - faceci ludzią chyba takie bezbronne neurotyczki. Chyba tylko dlatego, że czują się nich tacy silni i mają świadomość że taka osoba ich nigdy nie pokona. Nie wiem też tak myślicie? czy to moja kolejna obsesja?
Gona
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 115
Rejestracja: 17 lutego 2017, o 09:29

23 lutego 2017, o 22:25

No to chyba teraz moja kolej. Mysle,ze nalezy zaczac od tego, ze klilka lat temu mialam zdiagnozowana chorobe Crohna. Wiazalo sie to z bardzo agresywnym leczeniem lekami biologicznymi i sterydami. Leczenie to trwalo prawie dwa lata. To byl okres pelen stresu, napiecia i strasznych wizji przyszlosci. Nie moglam normalnie funkcjonowac, mialam straszne bole brzucha moglam jesc tylko zmiksowane zupki. Stalam sie cieniem czlowieka. Mysle,ze to byl zapalnik mojego zaburzenia. Szczesliwie po kilku latach okazalo sie, ze diagnoza nie do konca byla trafna a stany zapalne najprawdopodobniej byly spowodowane skutkami ubocznymi innych lekow, ktore zazywalam. Myslalam,ze w koncu bede mogla zyc normalnie. Szczescie nie trwalo zbyt dlugo. Stalam sie straszna hipochondryczka. Mialam doslownie wszystko i przechodzilam chyba wszystkie mozliwe badania. Oczywiscie za kazdym razem badania wychodzily ksiazkowo. Poniewaz rok czasu meczylam sie z uporczywymi bolami glowy, a badania nie wykazaly nic groznego,doktor stwierdzil, ze to z napiecia i wypisal mi amitryptyline. Po zazyciu kilku tabletek zaczelo sie to straszne pieklo, ktore trwa do dzis. Wybudzilam sie w nocy z mysla, ze nie kocham synka a pozniej poszlo juz tylko z gorki. Odcielo mi uczucia do dzieci, pojawily sie natretne mysli na temat nozy, dostalam odrealnienia i ten straszny lęk. Przygode z amitryptylina zakonczylam po 5 dniach. O dziwo bole glowy zniknely,ale w zamian mam cos innego. W zeszlym roku zaczelam uczeszczac na terapie relaksacyjne, korzystalam z pomocy psychologa ( terapia poznawczo-behawioralna) bylo juz nawet lepiej, niestety od miesiaca znowu sie zaczelo. Za tydzien wracam na terapie. Zobaczymy co czas pokaze.
Awatar użytkownika
enough
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 32
Rejestracja: 24 lutego 2017, o 18:32

5 marca 2017, o 15:42

U mnie ciężko stwierdzić kiedy się to zaczęło, bo przecież nie zawsze zaczyna się od ataku paniki czy jakichś cięższych objawów. Na pewno od dawna cierpiałam na depresję i jakieś inne zaburzenia, które ciężko było nawet psychiatrom stwierdzić. Jeśli chodzi o samą nerwicę, to pamiętam pierwszy atak paniki: byłam pewna, że mam zawał, a miałam wtedy jakieś 20-21 lat. Przeżywałam obsesję na punkcie pewnego dźwięku. Usłyszałam go. Wpędził mnie w taki stan, że miałam ogromny atak paniki, nie rozumiałam co się ze mną dzieje, zadzwoniłam na pogotowie, oczywiście nie chcieli przyjechać uznając, że po prostu się zdenerwowałam. Przeszło. To, co jest tutaj pewnie ważne to fakt, że przed tym pierwszym atakiem paniki przez kilka miesięcy żyłam w permanentnym stresie i strachu, miałam jakąś obsesję przez bzdurę, która mi się wryła w głowę. I kiedy ta bzdura się wydarzyła (albo raczej: wydawało mi się, że się dzieje) - moja granica odporności na stres została już ostatecznie przekroczona, co dało właśnie ten potworny atak paniki. Dłuuuugo trwało zanim kolejny się pojawił. Natomiast CIĄGLE od tej sytuacji odczuwałam dyskomfort w okolicach serca, chodziłam do kardiologa - wszystko ok. Teraz wiem, że był to niepokój, lęk. Kolejny atak paniki pojawił się w zeszłym roku, czyli 2-3 lata po pierwszym. Myślałam rownież, że to stan przedzawałowy, teraz domyślam się, że nie. Od tego czasu ataki pojawiały się coraz częściej, objawy się nasilały... Obecnie jestem na etapie jako takiego radzenia sobie z objawami tak długo, póki nie pojawi się jakiś nowy. Staram się nie zajmować, nie myśleć, nie skanować swojego zdrowia/ciała. Jak sami wiecie - ciężko. W tym wszystkim nie pomaga fakt, że w mojej rodzinie wiele osób umiera młodo na serce, zawał przede wszystkim. Ja miałam robione ECHO, EKG. Jednak: jestem otyła i nie potrafię sobie z tym poradzić; a w moim mniemaniu to wystarczy, bym mogła umrzeć na zawał mając 23 lata. Wzbudza to we mnie wielki niepokój, bo panicznie boję się śmierci. Niedługo zacznę terapię, mam nadzieję również, że dostanę się na oddział dzienny i będę mogła nad sobą mocno pracować. Nie zażywam leków (tylko na nadciśnienie).
Raagnarr
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 21
Rejestracja: 19 lutego 2017, o 18:23

11 marca 2017, o 11:18

Witam. Czas na przywitanie się :) Z tematem nerwicy borykam sie prawdopodobnie od dzieciństwa, które nie było najłatwiejsze (liczne omdlenia - zatłoczone miejsca, jąknie się, zaburzenia snu). Niewiele jednak z tego okresu pamiętam (szczególnie jeśli chodzi o nerwicę), może poza samymi omdleniami. Nie pamiętam jak to też ustało ale ustało. Do teraz :) Pierwszy atak paniki jakieś 2,5 roku temu (już w Anglii do której wyjechałem przeszło 3 lata temu). Atak paniki spowodowany kłuciami w głowie. Wtedy pierwszy raz myślałem, że wylew i że zaraz umrę. Potem długo nic i tuż przed (po ok 1,5 roku od pierwszej sytuacji) 30 urodzinami ruszyło. Zaczęło się od zawrotów głowy (robiony skan kręgów szyjnych). Potem doszła alergia skórna na kurz - od tej pory przyjmuje leki antyhistaminowe (robione testy). Nie wiem czy alergia pojawiła się jako reakcja na stres, przemęczenie - możliwe. Tego mi nie brakowało i nie brakuje ;) Ogólnie pogorszenie samopoczucia i kolejne badania, które wykazały nieprawidłowości w próbach wątrobowych - lekko zawyżone. Reszta badań ok (morfologia). Wakacje w Polsce i narastanie lęku - szczególnie ataki duszności - bałem się miejsc zakurzonych bo bałem się że dostanę wstrząsu anafilaktycznego. Pomimo tego - wakacje spędzone bardzo aktywnie: spacery po 20 km, bieganie itp. Po powrocie sytuacja z córką (upadła w parku na kępkę trawy i uderzyła się w przeponę - omdlała na 5-10 sekund) spowodowała już zjazd całkowity. Ataki paniki w nocy, ogromne zmęczenie, osłabienie, drgawki, silne zawroty głowy, kołatania, duszności, nudności, gula w gardle, zaburzenia widzenia itd. Kolejne badania i znów podwyższona próba wątrobowa (zawsze w granicach 50-80, norma do 40). No i lęk że pewnie żółtaczka albo inne choróbska (nie piję alkoholu w ogóle, kawę odstawiłem na jakiś czas ale do niej wróciłem, innych używek nie znam). W październiku przeszedłem hiperwentylacje po spacerze w parku i to w sumie zblokowało mnie jeśli chodzi o spacerowanie (obecnie już podejmuje próby ale są to krótkie spacery 15-30 min). Kolejne badania nic nie wykazywały (usg jamy brzusznej, wszelkie wirusówki typu B+C, choroba Wilsona, przeciwciała, bolerioza, poziom wit b12 i D, żelazo). Ale do dopiero było po roku od momentu rozpoczęcia problemów, więc przez rok się mocno nastresowałem co tóż może być z moją wątrobą (lekarz stiwerdził że może to mieć związek z alergią - może być bardziej wyczulona, aktywna). Teraz po tych badaniach mam z nią spokój - czekam jeszcze na gastroskopie (na którą się zapisałem jeszcze w listopadzie chyba) :) Od Grudnia uczęszczam na psychoterapię. Jest to terapia w nurcie humanistyczno - integratywnym. Jest to terapia w języku polskim dlatego nie miałem za dużego wyboru, choć zapisałem się na NHS do poradni i czekam. Od pewnego czasu a dokładnie po hiperwentylacji doszły obawy o serce, które zaczęło się potykać - pewnie dlatego że się koncentruję na nim za bardzo (dwa razy miałem ekg i było ok - raz podczas ataku hiperwntylacji robione przez pogotowie które przyjechało - czekam na holtera jeszcze na który też się zapisałem dawno temu). Były czasem obawy i lęk o głowę - guzy i inne (zawroty) czy o SM (zawroty, złe widzenie). Generalnie lęk że zaraz umrę. Ale też straszny lęk o córkę (chodź staram się aż tak tego nie okazywać przy niej). Psychoterapeutka wyjaśniła mi że prawdopodobnie narodziny córeczki przywołały wiele wspomnień z mojego dzieciństwa, tych dobrych jak i tych złych. Dlatego tak bardzo się boję że mnie zabraknie w jej życiu, jak zabrakło moich rodziców w moim. Nie przyjmuję żadnych leków na nerwicę, niestety zmuszony jestem niejako do przyjmowania leków antyhistaminowych bez których nie położyłbym się do łóżka (pokrzywka skórna).
Awatar użytkownika
Adas94
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 48
Rejestracja: 12 marca 2017, o 17:07

13 marca 2017, o 20:48

Moja historia nerwicy wyglada następująco. Od dawna byłem podatny na stresy. Pierwsze problemy z nerwami zaczęły się dwa lata temu na studiach. Nie było to jeszcze zaburzenie ale myśle że to był jakiś początek mojej przypadłości. Tak więc studia to był dla mnie stresujący okres, egzaminy, kolosy, sesja, zaliczenie tego tu tego tam. No i pewnego dnia miałem nerwy, odrazu miałem jakieś tiki nerwowe z oddychaniem, nierówne oddechy, pociłem się, miałem wrażenie że mam arytmie. Pierwszy raz też miałem potykanie sie serca. Miałem wtedy okienko i wyszedłem na spacer z tych nerwów, troche mi przeszło. Wciągu następnych dni poszedłem do lekarza, zlecił podstawowe badania krwi. Wszystko wyszło okej :D Tyko wysokie ciśnienie, bodajże to było 140 na 100. puls 90. Dostałem betabloker, magnez i potas. Wszystko się unormowało. Nerwowość mineła, od tamtego czasu był spokój. To był taki pierwszy etap.
Kolejny się zaczął dwa lata później. Był początek wakacji, a ja wkręciłem się w natręctwa religijne. Miałem różne głupie myśli, problemy typu: bałem się, że bede potępiony, że zbluźniłem przeciwko Duchowi Św., czytałem rózne zagrożenia duchowe egzorrcystów, doszukiwałem się przez to zła i grzechów we wszystkim, uwazałem że wszystko jest bez sensu że wszystko co robie to grzech. Nawet te rzeczy które lubie robić. Paranoja :D XD Im więcej czytałem takich rzeczy tym było gorzej, to było coś podobnego jak doszukiwanie się chorób tylko dotyczyło czegość innego. Trwało to dwa miesiące, to były miesiące pełne lęku, stanów depresyjnych itd. W pewnym momencie skupiłem sie na innych rzeczach, zacząłem czytać ksiązki, oglądać seriale i robić inne rzeczy. Lęk jakby spadł. Było w miarę okej.
Wtedy dostałem pierwszego ataku paniki, w autobusie. Był to dla mnie stresujący dzień. Skupiłem sie wtedy na pracy serca, wkręciłem sobie że mi jakoś dziwnie bije i sie zdenerowałem i wpdałem w panike. Nagłe przerażenie, serce nagle przyspieszyło, zaczęło kołatać, waliło jak tłok parowy. Po 30 sek przeszło. A ja sie wtedy już wkręciłem w zaburzenie lękowe. Zacząłęm sie tego bać, że kolejny raz mnie to spotka. Najgorszy był mój drugi atak, przyjechała karetka zrobili badania, EKG i wszystko było okej, zdrowy jak ryba. Od drugiego ataku było gorzej bo doszedł lęk wolnopłynący, stresowanie sie niewiadomo czym. Czasem lekka derealizacja ale bardzo rzadko. Doszła okropna nerwowość, mocne bicia serca w ciągu dnia, lekka arytmia, osłabienia, szumy uszne, czułem sie jak na kacu, czasem stany depresyjne(rzadko) i ciągły lęk przed kolejnym atakiem. Objawy przychodziły i mijały. I tak do teraz z tym walcze, z tym że jest troche lepiej. Chociaż nadal sie obawiam tych ataków i musze zacząć przyzwalać na nie w końcu. Mam z tym problem jeszcze, ale pracuje nad tym :D
Nikoniarz
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 105
Rejestracja: 8 stycznia 2017, o 16:25

27 marca 2017, o 12:31

@Adas94 - witaj wśród swoich:D Z tym byciem na kacu to jest lipa. Odkąd mam nerwicę, nawet jak było lepiej to wciąż czuję się jak na kacu - raz większym, raz mniejszym.
MarMat
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 11
Rejestracja: 11 lipca 2017, o 08:50

12 lipca 2017, o 17:19

Witajcie.

Chciałbym opisać wam moja historie i mam nadzieje ze wyraziście swoją opinie popartą waszymi doświadczeniami na temat tego co mi dolega.

Mam 34 lata. Od zawsze byłem osoba przejmująca się wszystkim szczególnie zdrowiem i trzymająca to w sobie.
Wszystko zaczęło się w sierpniu zeszłego roku (a raczej dużo wcześniej a w sierpniu sie bardzo nasiliło)
Wiec tak od kilku lat miałem problemy z jelitami? (Bolał mnie brzuch zaparcia, biegunki, gazy i inne rewelacje) jednak jakoś sie tym nie przejmowałem tzn od czasu do czasu miałem taki momenty może to rak ale te myśli szybko mijały, żyłem sobie dalej. W sierpniu doszły mi do tego zawroty głowy tzn nie takie kręcenie sie w głowie tylko taki sekundowy wstrząs i bole pod pachami od tego czasu zacząłem sie bać ze jednak napewno to rak (pomógł wujek Google wymyśliłem anemię, węzły chłonne, ból jelita, tak to napewno rak ... jelita) No wiec po miesiącu strachu, wyłączenie z życia udałem sie do gastroenterologa ten mnie zbadał pomacał po brzuchu, wysychał stwierdził ze max co to może byc to wrzody i refluks (w którymś momencie dołączyła mi zgaga do objawów) przepisał renigast, gastroskopię i zalecił wizytę u psychologa (? Hmm ja do psychologa przecież mnie boli brzuch i mi sie w głowie kręci to napewno rak pomyslalem) po wizycie jednak trochę sie uspokoiłem zawroty sie zmniejszyły i tak wytrzymałem kilka dni, może tydzień) w między czasie zrobiłem morfologi, Ob, crp, cukier, TSH i inne wyszło w porządku ale ze jednak zawroty nie mijały całkowicie to oczywiście po radę udałem sie do wujka Google i trach guz mózgu zawroty sie nasiliły, doszedł poranny ból głowy uczucie zatkanego ucha piski w uszach kolejne tygodnie wyłączone z życia. Żona umówiła mnie do neurologa wysychał popukał młoteczkiem stwierdził zespół zaburzeń somatyzacyjnych przepisał leki wykluczył guza. Leków nie bralem, przeczytałem skutki uboczne i sie wystraszyłem. Objawy się zmniejszyły nastrój poprawił ale wujek Google nie dawał za wygrana czytałem o różnych chorobach. Po pewnym czasie objawy znów sie nasiliły i doszło do tego drętwienie twarzy uczucie wypychania oka, zatkania ucha, cały czas oczywiście czytałem co mi jest i tak do grudnia w którym doszło do tego drętwienie rak (nie no to musi byc guz mózgu) wiec udałem sie na SOR, tomografia, badanie neurologa, diagnoza na tle nerwowym. I kolejne kilka dni spokoju aż nie rozbolało mnie gardło i ja co ... latarka zaglądam uuu jest jakiś guzek, Google rak gardła i laryngolog, później kilka dni spokoju ale guzek nadal jest może nie zauważył? Wiec znowu inny laryngolog diagnoza to nie rak. Morfologia w styczniu wszystko Ok, brelioza brak i tak trwam do dnia dzisiejszego po drodze miałem wizytę u kardiologa (dodatkowe skurcze), 2 razy usg brzucha i niezliczona ilość raków teraz przerabiam razem z Google raka płuc bo jakieś duszności, czasem kaszel, ból w klatce piersiowej, twarz czasem drętwieje, zawroty prawie zniknęły pojawiła sie senność i zmęczenie w ciągu dnia, drgania mięśni, dretwienia, problemy dermatologiczne wysypka i AZS, bóle kości, karku, szyi głowy, ściskanie za uszami, bóle kręgosłupa w zasadzie to wszystkiego. Oczywiście Googluje cały czas (aktualnie po angielsku bo w polskim internecie przeczytałem wszystko) i cały czas w każdej minucie myśle co mi jest. Miałem akcje z mierzeniem pulsu później ciśnienia obecnie cały czas mierze temperaturę rano 36,6 a po południu 37 normalne to?

Wiem wyglada to na nerwice ale jak w to uwierzyć jak tyle objawów? Nie mam napadów lęku ja sie boje cały czas. Są dni ze psychicznie jest lepiej ale fizycznie nie. Zazwyczaj rano i wieczorem jest lepiej jeśli można to tak nazwać.

Bylem również u psychologa powiedział ze to nerwica ale wysłuchał pogadał i stwierdził ze więcej wizyt nie potrzebuje. (Pomyślał pewnie ze przypadek beznadziejny?)

Przepraszam za długość tekstu ale musiałem sie wygadać. Pozdrawiam serdecznie i z góry dzięki za opinie i pomoc ( jak komuś bedzie sie chciało to czytać).
zaburzona.pl
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 174
Rejestracja: 23 czerwca 2016, o 11:12

12 lipca 2017, o 22:04

MarMat pisze:
12 lipca 2017, o 17:19
Witajcie.

Chciałbym opisać wam moja historie i mam nadzieje ze wyraziście swoją opinie popartą waszymi doświadczeniami na temat tego co mi dolega.

Mam 34 lata. Od zawsze byłem osoba przejmująca się wszystkim szczególnie zdrowiem i trzymająca to w sobie.
Wszystko zaczęło się w sierpniu zeszłego roku (a raczej dużo wcześniej a w sierpniu sie bardzo nasiliło)
Wiec tak od kilku lat miałem problemy z jelitami? (Bolał mnie brzuch zaparcia, biegunki, gazy i inne rewelacje) jednak jakoś sie tym nie przejmowałem tzn od czasu do czasu miałem taki momenty może to rak ale te myśli szybko mijały, żyłem sobie dalej. W sierpniu doszły mi do tego zawroty głowy tzn nie takie kręcenie sie w głowie tylko taki sekundowy wstrząs i bole pod pachami od tego czasu zacząłem sie bać ze jednak napewno to rak (pomógł wujek Google wymyśliłem anemię, węzły chłonne, ból jelita, tak to napewno rak ... jelita) No wiec po miesiącu strachu, wyłączenie z życia udałem sie do gastroenterologa ten mnie zbadał pomacał po brzuchu, wysychał stwierdził ze max co to może byc to wrzody i refluks (w którymś momencie dołączyła mi zgaga do objawów) przepisał renigast, gastroskopię i zalecił wizytę u psychologa (? Hmm ja do psychologa przecież mnie boli brzuch i mi sie w głowie kręci to napewno rak pomyslalem) po wizycie jednak trochę sie uspokoiłem zawroty sie zmniejszyły i tak wytrzymałem kilka dni, może tydzień) w między czasie zrobiłem morfologi, Ob, crp, cukier, TSH i inne wyszło w porządku ale ze jednak zawroty nie mijały całkowicie to oczywiście po radę udałem sie do wujka Google i trach guz mózgu zawroty sie nasiliły, doszedł poranny ból głowy uczucie zatkanego ucha piski w uszach kolejne tygodnie wyłączone z życia. Żona umówiła mnie do neurologa wysychał popukał młoteczkiem stwierdził zespół zaburzeń somatyzacyjnych przepisał leki wykluczył guza. Leków nie bralem, przeczytałem skutki uboczne i sie wystraszyłem. Objawy się zmniejszyły nastrój poprawił ale wujek Google nie dawał za wygrana czytałem o różnych chorobach. Po pewnym czasie objawy znów sie nasiliły i doszło do tego drętwienie twarzy uczucie wypychania oka, zatkania ucha, cały czas oczywiście czytałem co mi jest i tak do grudnia w którym doszło do tego drętwienie rak (nie no to musi byc guz mózgu) wiec udałem sie na SOR, tomografia, badanie neurologa, diagnoza na tle nerwowym. I kolejne kilka dni spokoju aż nie rozbolało mnie gardło i ja co ... latarka zaglądam uuu jest jakiś guzek, Google rak gardła i laryngolog, później kilka dni spokoju ale guzek nadal jest może nie zauważył? Wiec znowu inny laryngolog diagnoza to nie rak. Morfologia w styczniu wszystko Ok, brelioza brak i tak trwam do dnia dzisiejszego po drodze miałem wizytę u kardiologa (dodatkowe skurcze), 2 razy usg brzucha i niezliczona ilość raków teraz przerabiam razem z Google raka płuc bo jakieś duszności, czasem kaszel, ból w klatce piersiowej, twarz czasem drętwieje, zawroty prawie zniknęły pojawiła sie senność i zmęczenie w ciągu dnia, drgania mięśni, dretwienia, problemy dermatologiczne wysypka i AZS, bóle kości, karku, szyi głowy, ściskanie za uszami, bóle kręgosłupa w zasadzie to wszystkiego. Oczywiście Googluje cały czas (aktualnie po angielsku bo w polskim internecie przeczytałem wszystko) i cały czas w każdej minucie myśle co mi jest. Miałem akcje z mierzeniem pulsu później ciśnienia obecnie cały czas mierze temperaturę rano 36,6 a po południu 37 normalne to?

Wiem wyglada to na nerwice ale jak w to uwierzyć jak tyle objawów? Nie mam napadów lęku ja sie boje cały czas. Są dni ze psychicznie jest lepiej ale fizycznie nie. Zazwyczaj rano i wieczorem jest lepiej jeśli można to tak nazwać.

Bylem również u psychologa powiedział ze to nerwica ale wysłuchał pogadał i stwierdził ze więcej wizyt nie potrzebuje. (Pomyślał pewnie ze przypadek beznadziejny?)

Przepraszam za długość tekstu ale musiałem sie wygadać. Pozdrawiam serdecznie i z góry dzięki za opinie i pomoc ( jak komuś bedzie sie chciało to czytać).
Może nie zrobiłam tylu badań co Ty, ale mam wszczystko to samo co Ty.
Margola245
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 38
Rejestracja: 12 lipca 2017, o 20:08

13 lipca 2017, o 20:46

Witam i bardzo ciesze się, że jesteście. ;) Napiszę pokrótce swoją historię. Mam mieszankę nerwicy, bo moim problemem z jednej strony jest agorafobia i wychodząc z domu, odczuwam przypływ silnego lęku wychodzący od żołądka aż do głowy, robi mi się słabo, mdli mnie od razu lub ssie, jakbym była głodna i aż do ciemności przed oczami. Po chwili robi się wielka panika i nie mogę już uciec przed tym lękiem ani przed sobą. Z drugiej strony nie mam tak, że w domu czuję się dobrze, bo nie jest tak. W domu męczą mnie kołatania serca, motylki w sercu tachykardia napadowa i stała, zawroty głowy i często natręctwa o dziwnej treści. Nagle potrafi mi przyjść do głowy, że boję się domu, że boję się być sama i mam ochotę z niego uciekać. Taki stan mam od 6 lat zaraz jak tylko zaczęłam studia i dlatego mam 27 lat a czuje się jak niepełnosprawna. Staram się wychodzić, ale te objawy są tak realne i silne, że i tak się cofam. W domu meczą mnie myśli i inne trochę, bo nie takie, że kogoś zabiję czy siebie choć one również się pojawiały na początku, ale zupełnie inne, dziwne. Na przykład nagle potrafi mi przyjść do głowy, dlaczego ruszam tą ręką i po co, niby normalna rzecz, ale powoduje to zaraz lęk i nie mogę od tego uciec, nie wiem też jak zaakceptować, bo wtedy płynę z tymi myślami. Akceptacja w wypadku tych myśli powoduje, że skupiam się na nich bardzo. Obecnie pracuję bo samochodem łatwiej mi znieść te lęki i dojeżdżać mogę, ale w miejscu pracy jest naprawdę mi trudno czasami wytrzymać. Dziękuję, jeśli ktoś to przeczyta i cieszę się, że mogłam to gdzieś napisać. Acha, przyjmuje leki i uczęszczam na terapię od roku choć nie zawsze dojeżdżam na miejsce przez mój strach.
Awatar użytkownika
Anya38
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 22
Rejestracja: 9 lipca 2017, o 20:02

19 lipca 2017, o 00:24

Witam wszystkich, moja historia zaczęła się w dzieciństwie - silny atak drgawek kilka tygodni po traumatycznych przeżyciach (tato dostał w domu krwotoku, ledwo przeżył) w tym samym czasie choroba i operacja mamy. Znalazłam się w szpitalu z podejrzeniem padaczki. Oczywiście zła diagnoza... Po jakimś czasie ataki minęły. Nawróciły jakoś w wieku 22lat... niepokój, uczucie duszenia,brak oddechu. Strach, ponieważ byłam młoda mamą i obawa że coś mi się stanie. Wtedy pierwszy raz po kolejnej wizycie u lekarza usłyszałam od któregoś z z nich, że w powinnam pójść do psychiatry - oczywiście stwierdziłam że sam powinien się leczyć bo ja nie jestem nienormalna tylko chora i pewnie umieram a on nie wie co mi jest :-) teraz to zabawne ale wtedy nie było. Jakoś dałam sobie radę. Rodzice mi pomagali. Później po latach rozwód i o dziwo mimo nerwów wszystko ok. Żadnych jazd. Pochłonęła mnie praca, jedna, druga, trzecia, nowa firma, szybki awans, po roku kolejny,wymagania,życie w stresie, praca w pracy i w domu i nagle bum..koniec,utrata przytomności,karetka,szpital. Wylądowałam na neurologii na udarowce. Tomografia, rezonans, EEG, echo,holter, test pionizacji i nic. Choroby jakie mi znaleźli nie powinny dawać takich objawów. Jedynie Zespół wazowagonalny wazodepresyjny może być winny omdleniom. Duszności, brak oddechu, drgawki,omdlenia, osłabienie, drętwienie ust,języka,problemy z mówieniem , przerażona wróciłam do domu, moja córka i mama były ze mną 24h/7dni w tyg, jak moje cienie. Nie potrafiłam się pozbierać tym razem. Jestem 2mies na zwolnieniu. I staram się pozbierać...korzystałam z akupunktury,medycyny chińskiej i terapeutycznej hipnozy. Powoli się podnoszę... moje leczenie opiszę w wątku leczenia niekonwencjonalnego
Awatar użytkownika
schanis22
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 2199
Rejestracja: 17 września 2015, o 00:28

19 lipca 2017, o 00:28

Anya38 Witaj na forum skoro wszystkie badania masz dobre tzn że było to bardzo silny atak nerwicy , pamiętaj pierwszy atak jest zawszej najmocniejszy .
W zdrowym ciele zdrowy duch , zdrowa głowa zdrowy brzuch.
Nerwica jest małą ściemniarą francą , wróblicą cwaniarą . Plącze nam nogi i mówi idż ! Wkręceni w zgubną nić .
Świata nie naprawisz - napraw siebie .
Awatar użytkownika
Anya38
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 22
Rejestracja: 9 lipca 2017, o 20:02

19 lipca 2017, o 00:55

schanis22 pisze:
19 lipca 2017, o 00:28
Anya38 Witaj na forum skoro wszystkie badania masz dobre tzn że było to bardzo silny atak nerwicy , pamiętaj pierwszy atak jest zawszej najmocniejszy .

Teraz już o tym wiem...miewałam wcześniej ataki, ale nie tak silne, jeden dzień odpoczynku i zawsze wszystko wracało do normy. Tym razem niestety nie...
Awatar użytkownika
Anya38
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 22
Rejestracja: 9 lipca 2017, o 20:02

19 lipca 2017, o 00:58

Anya38 pisze:
19 lipca 2017, o 00:55
schanis22 pisze:
19 lipca 2017, o 00:28
Anya38 Witaj na forum skoro wszystkie badania masz dobre tzn że było to bardzo silny atak nerwicy , pamiętaj pierwszy atak jest zawszej najmocniejszy .

Teraz już o tym wiem...miewałam wcześniej ataki, ale nie tak silne, jeden dzień odpoczynku i zawsze wszystko wracało do normy. Tym razem niestety nie...
Do teraz jestem w szoku, że nerwica może nas tak sponiewierać.. zawsze uważałam się za silną psychicznie osobę, radzącą sobie z problemami. A tu proszę niespodzianka
ODPOWIEDZ