Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Nerwica - nasze historie

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
ODPOWIEDZ
kataryna86
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 101
Rejestracja: 26 października 2015, o 15:09

11 grudnia 2015, o 12:24

Po pierwsze każdy ma jakiś powód. Rozterki wewnętrzne , traumatyczne przeżycie itd ... W twoim przypadku wystąpiły akurat w postaci myśli natrętnych i leku wolnopłynącego i czasami ataków paniki. Powodów jest wiele, efekt bardzo podobny to wszystkich. Mi na początku nerwicy występował również lęk przed lękiem i koło się zamykało..W zależności jak bardzo dokucza Ci lęk wolnopłynący możesz po prostu ignorować i próbować sama go zwalczyć lub zwrócić się do psychiatry po pomoc.. W moim akurat przypadku musiałam sięgnąć po leki bo ja miałam lęk wolnopłynący 24h/7 dni w tygodniu. Od spięcia bolały mnie już wszystkie mięśnie na ciele.. Także powodzenia we walce....
https://www.youtube.com/watch?v=sDKhOgc9Xq0
lalalarouge
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 26
Rejestracja: 8 listopada 2015, o 10:58

27 grudnia 2015, o 14:55

Po tych świętach i po ostatnich moich przeżyciach w walce z nerwicą mam wielką potrzebę napisania tutaj!
Ostatnim razem napisałam tutaj posta jakos w listopadzie, to byl bardzo "czarny" okres w moim zyciu bo nerwica doslownie nie pozwalala mi zyc. Poszlam wreszcie znow do psychiatry ktora uswiadomila mi ze nie dostane zadnego zawalu i ze to ze mnie cos zaboli nie znaczy ze zaraz umre. Zaczelam brac leki, Doxepin + Lorafen doraznie i byla spora poprawa juz przez pierwsze dwa tygodnie po czym znow zaczelo sie pogarszac. Ciagle czarne mysli, zaleglosci na studiach. Ale nie poddwalam sie i staralm sie brnac przez to, naprawde nie chcialam sie poddac. Do tego przestalam ze tak powiem"jeczec" wszystkim dookola, szczegolnie mojej mamie, kazdemu mowilam ze jest okej, pomimo tego ze nie bylo ok. Mialam taki dzien kiedy tych spraw nabralo sie tak duzo, ze nie wytrzymalam tego zamknelam sie w lazience, dopadl mnie napad paniki i leku nie potrafilam przestac plakac, mialam mysli juz zeby to wszystko sie skonczylo. Po czym wrocilam do miasta na studia, mialam zajecie i bylo ok, do momentu az poszlam znow do mojej psychiatry i powiedzialam jej jak jest i jaki byl ostatni weekend. Po czym ona zaczela krzyczec, ze mam mysli samobojcze, ze ona teraz nie wie co ze mna zrobic ze ona mi wypisze skierowanie do szpitala psychiatrycznego. Ja tak sie tym przejelelam, ze dopiero po tej wizycie naprawde takowe mysli zaczelam miec, zaczelam myslec ze ja naprawde jestem chora i ja musze isc do szpitala. Ale potem dzieki wsparciu mojej rodziny bylo lepiej, wrocilam do domu na swieta, pierwszy dzien byl okej ale w dzien wigilii probowalam odstawic lorafen. nie bralam tego leku przez dwa dni i zaczely sie ze mna dziwne rzeczy dziac, tego wlasnie typu ze bylam bardzo zdenerwowana, zaniepokojona, drazliwa. W wigilie znow zamknelam sie w tej lazience i plakalam, wzielam znow lorafen, moja mama zorientowala sie, co sie dzieje, oczywiscie sie tym przejela.Ale jakos sie pozbieralam i pojechalam na wigilie do dziadkow i zapomnialam o tym. I w drugi dzien swiat odbilo mi totalnie, mialam taka gonitwe mysli, zal do tego ze przez ta nerwice nie moge robic tyle rzeczy, ze ona mnie tak ogranicza, i wpadlam w szal i histerie. Nie potrafilam sie uspokoic, plakalam i naprawde wystraszylam sie ze moge sobie cos zrobic. Mama zadzwonila do psychiatry ktora od razu powiedziala ze trzeba mnie zawiesc do szpitala i tam leczyc. I ja sie zgodzilam na to. Przetrwalam tam jedna noc, bo to co sie dzialo w tym szpitalu bylo czyms strasznym dla mnie, nie spalam cala noc, pewien czlowiek w pokoju obok krzyczal cala noc poniewaz przywiazali go do lozka bo rzucal sie do pielegniarki. W srody nocy jacys ludzie weszli mi do pokoju i zaczeli wypytywac sie cos o mnie bo bylam ta "nowa". A zeby czegokolwiek sie dowiedziec trzeba bylo czekac do poniedzialku bo wtedy mieli byc lekarze ktorzy zajeliby sie moja przypadloscia. To byl totalny koszmar, po czym z rana zadzwonilam do rodzicow i blagalam zeby mnie stad zabrali. Szczerze, to po takim przezyciu w tym szpitalu odechcialo mi sie tej calej nerwicy i tych durnych mysli nachodzacych moja glowe. Wypisali mnie z tego szpitala. Na jutro mialam umowiona wizyte do mojej pani psychiatry, lecz ona powiedziala ze ona nie podejmie sie mojego leczenia poniewaz ja powinnam byc w szpitalu. Do tego krzyczac mowila ze to byl wielki blad wypisywac mnie z tego szpitala. Ja bylam przeszczesliwa ze jestem w domu, wsrod bliskich, uspokoilam sie i po tym co powiedziala moja pani psychiatra, poczulam sie w pewien sposob oszukana. Wiem ze mozna to roznie interpretowac, ze ona to robila dla mojego dobra itd. Ale w szpitalu juz z rodzicami postanowilismy ze bede chodzic na terapie, ze rodzice beda mieli mnie pod okiem i ze bedzie potrzebna zmiana leku. Ale ja teraz czuje ze na mnie w tym momencie ktos powinien porzadnie nawrzeszczec i wybic mi te pierdoly z glowy. I to jest ta chwila kiedy czuje, ze zaczelo sie u mnie odburzanie i czuje ze Victor i Hewad mieli totalna racje. Zaluje ze w ogole zaczelam brac leki i doprowadzilam siebie do takiego stanu. Bo z tymi lekami to wcale nie jest za wesolo, jednym pomagaja drugim nie, mi akurat nie wiem czy pomogly leki czy bardziej sposob mojego myslenia. Jedyne moje przemyslenia po tym wszystkim sa takie, ze czas skonczyc uzalac sie nad soba, wziac sie w garsc, znalezc sobie zajecie, przestac czytac w internecie o pierdołach, cieszyc sie z zycia i docenic to co mam, a mam wszystko co potrzeba! Kochajaca rodzine przyjaciol na medal! Ide jutro do innego lekarza psychiatry, mam zamiar chodzic na psychoterapie, ale bede teraz korzystac glownie z polecen Victora i Hewada, bo z tymi lekarzami wszystkimi to roznie bywa, raz pomoga, raz pogorsza sprawe, a tak naprawde to wszystko zalezy od nas i od naszego nastawienia i od tego jak sobie poukladamy to wszystko w glowie. Wybaczcie za dluga wiadomosc, ale to forum jest wspanialym miejscem gdzie mozna rozladowac emocje i sie po prostu wygadac, a Wy chyba jestescie ludzi ktorzy najlepiej takie sprawy beda w stanie zrozumiec!!:)
Na koniec jeszcze chcialabym podrzucic pewien link, a dokladnie pewna reklame:) Ogladnijcie to prosze, a w momentach kiedy nerwica was meczy i meczy, wlaczcie to sobie, moze komus pomoze!
https://www.youtube.com/watch?v=M6wRnou ... e=youtu.be

pozdrawiam wszystkich nerwusów i chcialabym zyczyc przy okazji Szczesliwego Nowego Roku, aby dla kazdego rok 2016 byl o wiele lepszy niz 2015!:)
domqasek
Świeżak na forum
Posty: 1
Rejestracja: 9 kwietnia 2016, o 21:52

15 kwietnia 2016, o 18:39

Cześć wszystkim. Piszę tu po raz pierwszy, wcześniej czytałam Wasze wpisy na forach i podniosły mnie na duchu, dlatego postanowiłam podzielić się swoją historią. Na nerwicę jak się okazało cierpię już kilkanaście lat. Wcześniej nie wiedziałam, że to jest nerwica, można powiedzieć, że kiedyś kiedyś miałam 2 epizody, które przeszły samoistnie. Ale od początku. Pierwsze objawy miałam przed maturą, czyli jakieś 13 lat temu, zawroty głowy, uczucie, że jest mi niedobrze i ta przez miesiąc, zrobiłam wszytskie badania wyszły oczywiście super, i minęło jak ręką odjął...potem przez 8 lat nic ;) następnie w pracy miałam dość stresujący okres i nie wiadomo skąd napad lęku, dętwienie kończyń, uczucie ze zemdlęję, pojechaliśmy na SOR, dostałam zastrzyk uspokajający, zestaw padań, spędziłam noc w szpitalu, na drugi dzień nic, wszystko wróciło do normy i potem 4 lata spokój, aż do teraz, niestety od 5 miesiecy męczą mnie objawy nerwicy i nie chcą sobie pójść. Najprawdopodobniej ma to związek ze zmianami w moim życiu, przez 2 lata wychowywałam córkę w domu i w końcu postanowiłam pójść do bracy, czułam, że już nie mogę siedzieć w domu, chciałam wyjść do ludzi itp (podejrzewam, że wszystkie młode mamy mnie zrozumieją) i udało mi się bardzo szubko znaleźć dobrą pracę, i żłobek dla córki, byłam bardzo zadowolona i nawet nie czułam, że jakoś strasznie się stresują, bardziej tym jak sobie córka poradzi w żłobu niż samą pracą, wiadomo początki są trudne. No i chodziłam do pracy 3 tygodnie, a córka do żłobka, i właśnie po 3 tyg strasznie źle się poczyułam w pracy, i wieczorem miałam napad lękowy, uczucie, że zemdleję, a że byłam sama z córką to jeszcze się nasilały objawy, bo bałam się o nią. zadzwoniłam po męża, wzięłam tabletki uspokajające i było troszkę lepiej,, natomiast czułam się jakoś dziewnie ( jakby ktoś mnie rąbnął obuchem w głowę) teraz wiem, że była to derealizacja, także moje głowne objawy to derealizacja i niestety nie przeszło na drugi dzień, bałam się, że jestem chora, więc oczywiście zaczęłam robić po kolei badania, rodzina wynajdowała mi coraz nowsze choroby, badania były ok. Niestety pk zrobieniu wszytskich badań dolegliwości nie minęły. Moje jedyne objawy to zawroty głowy i derealizacja, które skutecznie przeszkadzają w coddzienym życiu. Dodatkowo moja praca jest dość mocna umysłowa i wymaga analitycznego myślenie (branża IT) więc w takim stanie było mi bardzo cieżko, jeszcze okres zimowy, pogoda dobijająca więc wszystko się nałożyło, miałam troche dni wolnych myślalam że będzie lepiej, ale nie było ;( zapisałam sie do psychologa i byłam na 5 spotkaniach, ale poza tym, że stwierdził, że mam nerwicę to ja tylko mu opowiadałam i nie powiedział mi absolutnie nic, co by mi pomogło (ponieważ Pan psycholog zadawał mi pytania, ja odpowiadałam), ale żadnych wniosków z tego nie było...no i wracając do mojego funkcjonowania było cieżko, patrząc na mnie z boku mogło by sie wydawać ze wszytsko jest ok, ale w środu prowadziłam ogromną walkę ze sobą. Mąż nie bardzo rozumiałam jak się czuję, nie wiedział jak mi pomóc itp. To jest najgorsze 5 miesiecy w moim życiu pod względem psychicznym...Zaczełam szukać info w internecie, czytać rad itp i nie powiem troszkę mi to pomogło, tzn nie mam już napadów lękowych, zawroty głowy zmalały, jednak mam okresy kiedy wszytsko wraca, raz jest lepiej raz gorzej, na pewno na pocz było fatalnie a teraz jest o wiele lepiej bo walczę z tym dziadostwem, brałam przez tydzien psychotropy, ale rzuciłam to bo jeśli by mi po pomogło to bym nie wiedziała, czy to jest zasługa leków czy moja, więc chciałam zawalczyć sama. Teraz ciesze się, że nie brałam tych leków. Ogólnie można powiedzieć, że czuję się coraz lepiej, niestetey derealizacja się utrzymuje (czasmi mniejsza a czasami większa), ale daję radę, zawroty głowy też zależy od dnia, raz lepiej raz gorzej i właśnie najgorsze jest to,ze mam kilka dni lepszych a potem dół bo znowu źle, wykańcza mnie to, powoli tracę siłę, żeby z tym walczyć, staram się żyć normalnie robić wszytsko itp, ale jest to cieżkie zeby się przemóc. Ogólnie jestem osobą bardzo radosną uśmiechniętą itp, nawet jak jest mi źle to staram się to olewać i nie pokazywać tego, żeby objawy nerwicy nie wzięły góry, wiadomo jak się bardziej nie nich skupiam to są większe. Jak myślę, że mi sie kręci w głowie to mi się jeszcze bardziej kręci....Na chwilę obecną mogę powiedzieć, że gdyby nie moja dziadowska nerwica to jestem na parwdę szczęśliwa, nie mam żadnych problemów, jestem zdrowa (fizycznie), mam wspaniałe dziecko, oboje z mężem mamy dobrą pracę, wszytsko się układa i tak naprawdę przez te objawy nie mogę się cieszyć z tego co mam...nie rozumiem tego, dlaczego mnie to tak długo trzyma, skoro nie ma teraz stresów, na pewno dużo rzeczy się nawarstwiło, ale ile to się może ciągnąć...już poprostu mi się nie chce i wkurzam się, że tak się czuję. Proszę o jakieś wsparcie....i przepraszam, że tak chaotycznie napisane, ale milion myśli na minute i nie wiadomo co pisać ;)) pozdrawiam Dominika
mariposa26
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 89
Rejestracja: 28 kwietnia 2016, o 12:42

25 maja 2016, o 12:13

Cześć,

To może pora na mnie opisać swoją historię... O tym, że mam nerwicę zdałam sobie sprawę jakieś 3 miesiące temu, kiedy naszły mnie natrętne myśli, ale po przeczytaniu wpisów chłopaków i Ciasteczka (dziękuję Wam!) i dość głębokiej analizie mojej przeszłości zdałam sobie sprawę, że nerwica towarzyszy mi od dziecka, teraz przez nagromadzenie się wielu stresów, przez strach przed dorosłym życiem ona się tylko pogłebiła i stopniowo zaczęła o sobie dawać znać.
Pamiętam, że już jako mała dziewczynka uświadomiłam sobie, że moja babcia kiedyś umrze, moja mama kiedyś umrze, więc płakałam i nie mogłam spać nocami. Pamiętam moje pierwsze troski: pierwsza jedynka w pierwszej klasie (a przecież byłam szóstkową uczennicą!) i co jeśli się mama dowie...Męczyłam się z tym chyba pół roku i powiedziałam mamie o tym dopiero w wakacje :) Tak upływały tamte lata, zawsze czymś się martwiłam, a przecież małe dzieci powinny żyć beztrosko i niczym się nie martwić! Myślę, że wpływ na to wtedy miała moja mama - ona sama bardzo się wszystkim zamartwiała, a ja nie chciałam nigdy jej przysparzać problemów, więc brałam wszystkie troski na siebie. Potem przyszedł czas gimnazjum i liceum, to był czas kiedy potrafiłam wkręcić sobie choroby: a to widziałam czerniaka zamiast zwykłego pieprzyka, a to znowu myślałam, że mam jakąś kobiecą chorobę i już widziałam swoją przyszłość, że nie będę miała dzieci itp. Nigdy do nikogo nie szłam z tymi kłopotami, tylko na własną rękę szukałam informacji po książkach, magazynach, a potem w Internecie. Potrafiłam sobie też wkręcić zupełnie niemożliwą ciążę. Potem na studiach zajęłam się nauką i raczej nic sobie nie wkręcałam. Ale stresów było dużo. Przede wszystkim miałam problemy w rodzinie, mój ojciec się rozchorował i przez zmiany w mózgu stał się bardzo nerwowy, ciągle były kłótnie, agresja słowna. Bardzo martwiłam się o mamę a ojca się bałam, że mógłby jej coś zrobić. Mieszkałam poza domem rodzinnym, w pewnym momencie zaczęłam miewać koszmary i budziłam się zlana potem. Zaczęłam mieć problemy z zasypianiem, a potem zaczęłam wybudzać się nad ranem, byłe szmer mnie budził. Problemy były też finansowe, ale jakoś sobie radziłam, dużo pracowałam w wakacje, żeby móc się utrzymać na studiach. Byłam wciąż bardzo nieśmiała, co potęgował fakt, że miałam duże problemy z trądzikiem, czasem bałam się spojrzeć w lustro... Ale jakoś to było, musiałam być twarda,czasem było naprawdę fajnie, miałam sukcesy na studiach i w pracy, uważałam się za osobę szczęśliwą. Większe problemy zaczęły się kiedy związałam się z facetem, który mnie nie szanował, okłamywał i wiele nas dzieliło. Wtedy mniej więcej też zaczęły się moje problemy z żołądkiem - refluks żołądkowy, prawie codzienne zgagi, lekarze nie wiedzieli, co mi jest. Ale ciągle wmawiałam sobie, że to ten jedyny, że muszę z nim być, choć tak na prawdę dużo mnie stresu kosztował ten związek. W pewnym momencie byłam tak zestresowana, że zaczęłam czuć gulę w gardle, czyli tzw globus. Lekarz powiedział mi, że to od nerwów, przepisał hydroksyzynę i przeszło. Potem było raz lepiej, raz gorzej, dzięki Bogu doszło do rozstania, niestety miałam jakieś załamanie, brak wiary w siebie, zaczęłam się strasznie porównywać do innych, aż siostra namówiła mnie, żebym poszła do psychologa. Tak też zrobiłam, pracowałyśmy kilka miesięcy nad moim poczuciem wartości i nad okazywaniem emocji, bo jak się okazało, nie umiem się złościć. Tzn czasem umiem, ale często wtedy kiedy trzeba się zdenerwować, to ja jestem zbyt empatyczna. Terapia pomogła, a potem zaczął się bardzo piękny etap mojego życia... Zdałam prawko, postanowiłam wyjechać za granicę i spełniać marzenia, zajęłam się hobby, poznawałam fajnych ludzi :) I poznałam mojego obecnego chłopaka z którym jest mi najlepiej na świecie, to tak jakbym na niego czekała całe życie. Wiem, że ideałów nie ma, ale jak dla mnie to ideał. No ale niestety zaczęły się i tu różne wkręty. No bo on przede mną miał dziewczynę, z którą był wiele lat, łączyło ich mnóstwo spraw, ona taka piękna i zdolna itp... Zamieniałam się w detektywa, zaczęłam się do niej porównywać i wmawiać sobie, że on pewnie był z nią bardziej szczęśliwy, że z nią wszystko robił, a ja nie umiem wszystkiego co ona itp. Ogólnie historia na osobny wątek :P Potem wyjechałam i myślałam, że za granicą nabiorę trochę więcej poczucia własnej wartości, że zdobędę cenne doświadczenie i wrócę pewniejsza siebie. Tyle że nerwica dała o sobie znać już od pierwszego dnia mojego pobytu w za granicą. Najpierw zaczęłam się martwić tym, że ja taka nieidealna w porównanniu do mojego chłopaka, bo wcześniej byłam z niegrzecznym chłopcem i wstydziłam się pewnych rzeczy z tym związanych. Potem stres związany z pracą, niedogadywanie się z ludźmi na mieszkaniu, martwienie się o to, czy przypadkiem nie popełniłam błędu w pracy i czy on nie wyjdzie na jaw i takie tam. Ogólnie cały czas coś, i ani chwili spokoju. Zima i depresyjna pogoda. Do tego praca była stresująca (restauracja) czyli gorące naczynia, noże, coś można upuścić, ciagle trzeba było mega uważać. Kiedyś ktoś z kelnerów wygłupiał się z nożem i udawał, że nim w kogoś rzuci i faktycznie mu z dłoni nóż wyleciał, ale na szczęście nikomu nic się nie stało. Do tego stres, kawa, mało magnezu, zmęczenie i rozdrażnienie. I nagle, jak już nie miałam się czym przejmować (bo rozwiązałam jakieś problemy i przestałam się czymś martwić) pojawiły się natrętne myśli lękowe. Że ktoś mnie popchnie na ulicy. Że nożem, którym właśnie kroję chleb mogłabym zrobić coś komuś. Że co by było gdybym kubek z gorącą herbatą wylała umyślnie na kompa? że będziemy mieć zaraz wypadek samochodowy lub autobus się rozbije. Nie chciałam tych rzeczy i dobrze wiedziałam, że nigdy przenigdy nic złego bym nie zrobiła, ale nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, skąd takie straszne myśli? Jedyne, co czułam i wiedziałam to, że odczuwam takie napięcie psychiczne i fizyczne. Ale tak mnie te myśli zmartwiły (tak jakby nie moje), że siedziałam codziennie na necie szukając informacji o takich lękach. To na początku trochę pogorszyło mój stan, bo jak widziałam, czego ludzie szukają w google, czego się boją, to sama - z ciekawości i żeby się uspokoić - czytałam co tam było. Wkręcały mnie trochę posty różnych użytkowników, ale dzięki temu wszystkiemu znalazłam to forum :) Zaczęłam działać i pozbyłam się natrętów lękowych, o tym jeszcze napiszę osobny post. Ale nerwica jak była tak jest - martwiłam się potem różnymi sprawami, między innymi dręczył mnie wstyd o to, że miałam takie natręty lękowe... A moim obecnym wielkim problemem jest chorobliwa zazdrość, i to zazdrość wsteczna, o byłą dziewczynę mojego chłopaka. Wiem, że bez zaburzenia też byłabym trochę zazdrosna. Ale w nerwicy stwarzam historie, że głowa boli, i to jeszcze takie zryte, niby romantyczne, ale jak z jakiegoś dramatu, a ja oczywiście w roli ofiary:/ Nie dowierzam chłopakowi, choć on naprawdę mnie kocha i chce ze mną być, a ja do wszystkiego co mówi muszę się doczepić. Z fizycznych objawów dokuczają mi problemy ze snem.Taka ta moja nerwica wstrętna. Ale fakt, iż poradziłam sobie z natrętnymi lękowymi myślami mnie podbudował i wiem,że prędzej czy później przestanę sobie wkręcać też te historie.Teraz szukam w sobie czegoś, nad czym muszę popracować, żeby ją zwalczyć, bo jestem pewna, że ona przyszła po to, żeby mnie czegoś ważnego nauczyć.
Castro
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 4
Rejestracja: 1 września 2016, o 17:06

1 września 2016, o 18:00

Witam,
Chciałbym opisać Wam moją historię i prosiłbym o pomoc (,komentarz). Wszystko zaczęło się 2 miesiące temu, przez stres w pracy nabawiłem się nerwicy lękowe, przynajmniej tak mi się wydaje. Po trzecim ataku paniki w ciągu dwóch tygodni mój organizm wymiekl. Zaczął się chroniczny lęk od rana do wieczora, nie mogłem nic jeść, każda myśl wywolywala lęki. Po dwóch tygodniach było już trochę lepiej, wydawało mi się ze złożyłem sobie większość spraw w głowie ale nadal miałem kłopot z jedzeniem. I wtedy wziąłem nexpram 10 mg przepisany przez psychiatrę i wtedy się dopiero zaczęło. Nie spałem przez 30 godzin, potem zasnalem na kilka godzin dziwnym snem. Czułem się jak zombie, kompletnie nie wiedziałem co sie ze mną dzieje. KILKA dni później dostałem Seroxat, który brałem w dawce 5 mg przez 1,5 tygodnia. Do tego straszny ból głowy. Miałem przy tym silne lęki,aż mnie skręcalo. Stwierdziłem, że nigdy więcej żadnych leków. Jednak mój stan sie nie poprawiał. Właściwie przestałem mieć lęki,jednak byłem bardzo rozdrażniony i niespokojny,zagubiony. Nie mogłem zasnąć w ciągu dnia, chociaż wcześniej nawet w początkowej fazie przed lekami mogłem zasnąć bez problemu,co dawało mi trochę odpoczynku w ciągu dnia.Przy kolejnej wizycie u psychiatry dostałem pramolan, który brałem przez tydzien, jednak nie poczułem się ani lepiej ani gorzej, doszedł do tego brak zdolności odczuwania emocji. Od 1,5 miesiąca robię dziwne kup, które zawierają niestrawione części jedzenia, nie wiem czy po tych tabletkach?Ciężko mi nawe t płakać,wykonuje wszystkie obowiązki w domu, jednak nie czuje nic. Teraz biorę od tygodnia Mianseryne,chociaż jak na razie bez efektów, nie ma może tylko skutków ubocznych jak przy poprzednich lekach. Mam dwójkę małych dzieci, z którymi spędzałem zawsze dużo czasu mnie wszystko zawsze cieszyło dzieci,żona praca a teraz czuje się jak warzywo, nie mogę dojść do siebie, wrócić do pracy, cieszyć się życiem. Niby wykonuje wszystkie obowiązki, A wszystko jest takie jakieś inne. Nie potrafię sie cieszyć, śmiać,koncentrować się. Wszystkie rzeczy które mnie interesowały sa mi obojętne. Boję się, że lęki które wziąłem zanurzyć mi biochemiczne w mózgu i to jest powodem obecnego stanu. Bardzo proszę pomóżcie mi, wskazcie mi co powinienem zrobić. Chciałbym dalej żyć jak przedtem, mam dwójkę małych dzieci dla których chce żyć, tak bardzo je kocham.
Awatar użytkownika
Olalala
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1856
Rejestracja: 17 grudnia 2015, o 08:36

1 września 2016, o 18:27

Czesc :) na początek proponuje Ci spokój - tak spokój - i troche cierpliwosci, bo przyda się przy odburzaniu. ;) mogę Cie zapewnić, ze pomimo Twojego cierpienia nie dzieje się z Twoim organizmem nic złego. Masz zaburzony stan emocji, który musi sie teraz uspokoić, a do tego potrzebuje czasu. Bardzo Ci pomoga materiały tu na forum i nasze wsparcie jesli będziesz potrzebowal ;) jesli sam nie będziesz w stanie sobie poradzić to polecam Ci terapie poznawczo-behawioralna, ktora jest tym samym co na forum wszystkie materiały tylko przy wsparciu psychologa. Cala prace i tak trzeba odwalic samemu.

I pamiętaj, ze to tylko epizod w Twoim zyciu mimo, ze Ci się teraz tak nie wydaje i jesteś na skraju wytrzymałości.


Co do leków to ja ich nie znam, może cos ktos doradzi. Chemie w mózgu na pewno zmieniają. Poszles do psychiatry, wiec dostałeś leki. Tak działają psychiatrzy. Zapewniam Cie jednak, ze najlepszym lekiem jest praca własna i w sumie najlepiej to pójść od razu do terapeuty poz-beh ;)

Staraj się być dla siebie wyrozumiały teraz, bo to nie minie z dnia na dzień. Stan emocjonalny potrzebuje trochę czasu, a przy okazji my to często sami utrudniamy dodatkowo sie nakręcając. Wesprzyj się teraz na bliskich i staraj się zyc jak przed zaburzeniem mimo obecnego stanu.
Castro
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 4
Rejestracja: 1 września 2016, o 17:06

2 września 2016, o 08:53

Przepraszam za pisownię w poprzednim poście pisałem na komórce. Chodzę do psychoterapeuty od dwóch miesięcy. Nie wiem czy dzięki temu pozbyłem się lęków czy stało się coś po tabletkach, które zablokowały mój lęk. Wstaje rano i wiem, że nie jestem sobą. Zawsze czułem wstając adrenalinę, która dawała mi chęć do działania, nawet pomimo zmęczenia. Teraz wiem, że po prostu muszę wstać i wstaję. Jedyne co mi się chce to palić (wczesniej paliłem 5-7 papierosów dziennie, a teraz potrafię spalić nawet paczkę). Śmiałem się, żartowałem, cieszyłem się z wyjazdu do pracy, rozmawiałem ze znajomymi w pracy wszystko mnie kręciło. Mam ciekawą pracę, która też mnie napędzała do życia, a teraz tego nie ma czuje w głowie tylko dziwny stan, który nie pozwala mi cieszyć się z codziennych wydarzeń. Naprawdę niesamowite jest to jak z dnia na dzień może się zmienić życie. Moja zdolność do odczuwania emocji praktycznie nie istnieje, wcześniej bardzo często się wzruszałem, śmiałem, nawet nie wstydziłem sie płaczu, reagowałem na wszystko dość emocjonalnie. Nie wiem co dalej powinienem wrócić już do pracy, moje dzieci poszły do przedszkola i żłobka, a ja nie wiem co ze soba robić, jestem jak cień siebie. Zawsze przeżywałem (pozytywnie) wszystkie sytuacje związane z dziećmi bardzo emocjonalnie, naprawdę mnie to cieszyło, a teraz patrzę w ekran i nie czuję nic. Nie mogę nawet zasnąć, żeby chociaż na chwile odpocząć, zregenerować się. Chodzę bez celu i staram sie sprzątać, gotować.
Czy ktoś z was miał może podobne objawy po zażyciu antydepresantów, czy raczej powinienem ten stan zrzucić na nerwicę i nic więcej?
olga
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 105
Rejestracja: 23 maja 2015, o 08:42

2 września 2016, o 17:14

Trudno jednoznacznie stwierdzić czy to od leków czy od nerwicy, objawy mogą być podobne. Nerwica w większości przypadków prowadzi do anhedonii czyli odcięcia emocjonalnego . Co do leków mają zadanie wyciszyć Twoje lęki i emocje. Przyjmowałam kiedyś dosyć krótko w małej dawce mianserynę w postaci Deprexoletu, jest to lęk z rodzaju uspokajających. Bardzo dobrze się mi po nim spało, ale do czasu. Dodatkowo przytyłam chyba z 10 kg, strasznie pobudzał apetyt, u Ciebie pewnie zwiększa chęć zapalenia papierosa. Zdecydowałam się go odstawić. Z resztą czytałam opinię, że solo jest to raczej słaby lek. Zazwyczaj dodaje się go do SSRI, aby zniwelować jego skutki uboczne. Należy jednak pamiętać, że na każdego dany lek działa indywidualnie i nie można się sugerować opinią innych osób. Pamiętaj, także że na pełne działanie leku trzeba czekać ok. 4-8 tygodni. W jakiej dawce przyjmujesz lek ?
Castro
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 4
Rejestracja: 1 września 2016, o 17:06

2 września 2016, o 20:11

Biore Miansec 3 razy dziennie po 10 mg. Najgorsze jest to uczucie jakbym nie był sobą. Chciałbym reagować na wszystko tak jak wcześniej.
Gargulec
Gość

9 stycznia 2017, o 23:15

Katarzyna 42 lata :-( Zawsze bylam niesmiala i bojazliwa. Niewiem czy przez to ze mam taka nature czy rzez zycie , malzenstwo nieudane wpadlam w nerwice. W kosciele zawsze mi bylo trudno ustac. Ale jak raz calkiem dziwnie sie poczulam to wyszlam i tak mi zostalo. Potem na przystanku i w sklepie. I mialam juz tak dluuuugo. Ale musialam do pracy jezdzic bo niemam prawojazdow. Nigdy sie nieodwazylam:-( I jakos moze po 2 latach przeszlo , bylam czym innym zajeta i zapomnialam pewnie , W ktoryms poscie chyba ktorys z panow tez opisuje ze jak na studiach wiodl bujne zycie towarzyski to zapomnial. ? No chyba. I mialam wzgledny spokoj ze 3 lata. Nawet ostatni rok jak w domu jazde z mezem pijacym mialam to niemialam atakow paniki conajwyzej no takiego nerwa ale to niebyl taki lek jak teraz. Jak ze 4 msc temu dostalam w pracy dziwnych slabosci to mi zostalo. Wrocily leki , agorofobia. Dziwnie czulam jagbym obok stala ale tego wczesniej nieznalam i niemyslalam ze to moze byc odrealnienie to sie w to niewkrecilam. Tak jagby umysl tego niezakodowal nieutrwalil Poczytalam troche i wiem cos. Bylem teraz sie wto niewkrecal jak to poczuje ze o bo to to :-( Dotego doszedl zato szum w glowie i cisgly juz lek . chyba wolnoplynacy? A mialam wzgledny spokoj ze 4 lata i sie jeszcze bardziej szarpie teraz bo wiem coto znaczy co bede przechodzic , juz przechodze. No prubuje dzieki losowi na nagrania na yutube trafilal , sie oswajac. Nijak mi narazie nieidzie.Jeszcze to ze juz taka stara jestem ,nic dobrego nieprzezylam i dol ze juz nic mnie nieczeka. A no sorki. Corke mam jak to nastolatka ma swoje fochy, ale kochane dziscko. Ambitne byle ona tak trzymala a nie wemnie wdala. Dziekuje
Vill0406
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 62
Rejestracja: 19 października 2016, o 23:08

9 stycznia 2017, o 23:26

@up, Twoj wiek to srednia moich rodzicow, ktorzy w mojej ocenie są dalej ludzmi młodymi (39 i 43 lata). Nie możesz sie zakorzeniać w myśli "jestem stara, ciezko bedzie mi wyjsc z nerwicy, zmienic przekonania". To nie ludzkie, po pierwsze (moim zdaniem) musisz zadbać o siebie. Mimo że o tym nie wspominasz, to emanuje od Ciebie taka samokrytyką w moim odczuciu. Nie mów "oby moja córka się we mnie nie wdała", bo to dość nie fortunne słowa przy konfrontacji z faktem, ze za jakiś czas (trzy miesisce, pol roku, rok, stanie sie to predzej czy pozniej jesli naprawde bardzo bedziesz tego chciala) pozbedziesz sie nerwicy, i będziesz kobietą odprężoną, i pełną życia :) pozdrawiam, i wiecej wiary w siebie!
Gargulec
Gość

11 stycznia 2017, o 11:26

Dziekuje. To prawda mam niska ocene wartosci siebie. Stara , gruba brzydka. Zycie przegralam. Zawsze pod czyjes dyktando zylam. I co ludzie powiedza. Wiem ze mam tez drugie ja. Malo kontaktowa jestem ale jak juz kogos poznam i wiem ze jest ok czlowiekiem potrafie byc pozytywnie zakrecona, zartowac i wyglupiac jagbym miala 10 lat no czy 15. I chce byc taka. Powazna i odpowiedzialna ale tez wyluzowana a nieciagle wystraszona
Gazela
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 3
Rejestracja: 13 stycznia 2017, o 09:02

13 stycznia 2017, o 13:55

Cześć. Ja u Ciebie w ramach rewanżu ;)
Ja trochę też tak o sobie myślę, że przegralam życie ze strachu, że koncentrowalam się tylko na spełnianiu oczekiwań innych. Bo ja nigdy nie miałam oczekiwań. No może takie, żeby nie było źle. Nawet teraz kiedy tyle zmieniam, nie potrafię powiedzieć czego chcę. Wiem, że mam bardzo niskie poczucie własnej wartości, dowiedziałam się o tym na terapii. I tylko wszyscy się dziwią dlaczego, grupa terapeutyczna mnie lubi, mówią nawet o mnie, że jestem wspaniałą kobietą, haha, nawet jak to pisze to się śmieje, bo nijak mi ten komplement do mnie nie pasuje. Jak tak patrzę na siebie w lustrze, to widzę że faktycznie nie jestem jakaś tragiczna, kiedy rozmawiam z ludźmi, to stwierdzam, że nawet nieglupia. Mam cudowne dzieci, ładny dom, wiele zainteresowań. Tylko w środku jakaś dziwna pustka.
Awatar użytkownika
Papryczka
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 46
Rejestracja: 20 czerwca 2016, o 15:56

17 stycznia 2017, o 15:37

Cześć, mam ogromną potrzebę napisania jak to u mnie wygląda, więc piszę.

Z nerwicą zmagam się od kilku lat, a tak na poważnie to od trzech-czterech lat. Nie będę się rozpisywać jak było na początku, bo wszyscy tutaj wiecie i znacie to doskonale. Trzy lata temu trafiłam do psychiatry, który zapisał mi leki i na psychoterapię dynamiczną. Leki pomogły, psychoterapia bardziej wkurzała niż pomagała (pisałam już o tym, że psycholog praktycznie wmawiał mi, że to co podpowiada mi nerwica to prawda - brak uczuć do męża, homoseksualizm, myśli o samobójstwie, myśli o zrobieniu krzywdy Mamie, opętanie itd.), więc ją zakończyłam.

To było rok temu. Pół roku było w miarę, ale teraz znowu zaczyna się wszystko na nowo. Zaczęłam więc nową terapię tym razem poznawczo-behawioralną i postanowiłam pracować nad sobą. Słuchanie nagrań z forum, czytanie, słuchanie wykładów motywujących różnego rodzaju, w tym wykładów Joyce Meyer, którą jako osoba wierząca gorąco polecam, próbowanie ignorowania objawów, kierowania myśli negatywnych na tor pozytywnych itd. I wszystko szło jakoś sobie całkiem znośnie (oprócz ciągłego walenia serca, w o którym też już pisałam) do momentu, w którym jestem teraz.
Nie jestem w stanie już pracować. W niedzielę prowadziłam zajęcia dla dzieciaków, które uwielbiam, ale które mnie ogromnie stresują (czy się uda, czy dzieci mnie polubią, czy rodzice źle mnie nie ocenią itd.), ale skoro mamy robić wszystko normalnie ignorując objawy to się na nie zgłosiłam. A co. I tak to okropnie przeżyłam, że od wczoraj mam taki nerwoból w szyi, karku, plecach, że nie mogę się ruszać.

Najgorzej było wczoraj w pracy kiedy to miałam spotkanie z klientem i czułam, że to nie jest ból z przewiania tylko ból nasilający się wraz z poziomem stresu w pracy. Dzisiaj zostałam w domu, bo nie byłam w stanie wstać z łóżka. Jutro muszę iść do pracy i nie wiem co tam zrobię skoro siedzenie tam powoduje u mnie taki lęk, że nie jestem w stanie tego opanować. Do wiadomości - praca jak praca - czasami stres, ale nic specjalnego - do przeżycia, a w mojej głowie to oni tam wszyscy czają się na mnie jak lwy, czekają tylko na moje każde potknięcie żeby mnie zwolnić, oceniają mnie non stop i generalnie mają za nikogo, a ja z kolei w mojej głowie jestem odpowiedzialna za całą firmę i każdego pracownika z osobna, a jestem przecież szeregowym pracownikiem, na najniższym szczeblu.
W "realu" jest całkiem odwrotnie, bo jestem bardzo cenionym pracownikiem, który dostaje premie, jest chwalony przez szefa i nie zwolniliby mnie nawet za tysiąc lat. Za to umysł mówi co innego. Mam już tego dosyć.

Moja Pani terapeutka mówi, że ja myślę, że wszyscy czegoś ode mnie wymagają. Że miałam surowego Ojca, któremu nigdy nie dało się dogodzić, a potem te trzy lata temu całe moje życie wywróciło się do góry nogami, bo po kolei dostałam odpowiedzialną pracę, nawróciłam się, wyszłam za mąż i na końcu zmarł mój Tato. Podobno teraz szefa w pracy traktuję jak mojego Ojca i w żaden sposób nie chcę go zawieść pracując ponad miarę.

No i świetnie - teraz to wszystko wiem. I co z tego? co z tego, że wszyscy mówią "nie przejmuj się", "nie masz się czym stresować", "skoro doszłaś do tego wszystkiego na tej terapii to teraz zmień swoje nastawienie". JAK? JA SIĘ PYTAM JAK WSZYSTKO OLAĆ? SKORO JA OD DŁUŻSZEGO CZASU ROBIĘ WSZYSTKO ŚWIADOMIE I PORZĄDNIE, OLEWAM NAWET W MOMENTACH KIEDY KIEDYŚ MYŚLAŁAM, ŻE MAM ZAWAŁ SERCA, A DALEJ W TYM TKWIĘ I TA NERWICA MNIE POKONUJE?

W szufladzie mam moje stare leki, których postanowiłam już nie brać, bo wiem teraz, że one są tylko na chwilę. Nic nie dają. Nie rozwiązują problemów. Ale jak jeszcze troszkę będzie tak jak teraz to je wezmę, bo już nie daję rady.

Czasami myślę sobie, że może to jest ten etap, o którym ktoś tu mówił na forum, że jak zaczynam odpowiednio "walczyć" z nerwicą to jest chwilowo gorzej, a potem jest lepiej. Brakuje mi już sił. Nie mam w nikim wsparcia, bo mój mąż tego nie rozumie. Dla niego ważne są realne problemy, a nie te w głowie. Jak zachowuję się przy nim normalnie co staram się robić, a on mówi do mnie, że widzi, że czuję się lepiej to już nie mam serca mówić mu, że wewnątrz umieram ze strachu.

Rozpisałam się, ale chyba widzę u siebie taką potrzebę. Może zacznę prowadzić pamiętnik. Bo tutaj to pewnie już jest tysięczna taka historia i wszyscy są tym zmęczeni.

Dostałam pierwsze zadanie od terapeutki - mam zapisywać wydarzenia z życia codziennego i przypisywać im uczucia oraz myśli jakie temu towarzyszą. Od wczoraj piszę tylko "strach, ból, lęk, smutek, depresyjność" itd.

Mam 32 lata, wspaniałego męża, pracę, dach nad głową, rodzinkę i przyjaciół, a czekam tylko na koniec świata, bo wtedy pójdę do nieba i będę się śmiała z tej nerwicy.
Bądź mężny i mocny, nie lękaj się, nie bój się ich, gdyż Pan, Bóg twój, idzie z tobą, nie opuści cię i nie porzuci.
[Ks. Powtórzonego Prawa 31:6]
Awatar użytkownika
dziwny123
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 994
Rejestracja: 24 kwietnia 2016, o 16:56

19 stycznia 2017, o 11:49

Historia mojej nerwicy wyglądała następująco

Początek
Trudno ustalić, kiedy zaczęły się u mnie początki nerwicy. Pamiętam przez mgłę kilka sytuacji, gdy miałem niecałe 6 lat, w których moje reakcje emocjonalne uważam za nieprawidłowe.
Z tego, co mi mówiła kiedyś matka, ogólnie nie byłem osobą jakoś bardzo lękliwą. Nie miałem typowych dla dziecka lęków przed jakimiś stworkami z kreskówek itp., ani przed spaniem samemu w pokoju. Nawet, gdy zdarzyły się sytuacje realnego zagrożenia, wydawały się one jakoś mnie nie przerażać.

Zerówka
Pierwszy dzień w zerówce był pierwszym dniem dużego lęku społecznego i dużej wstydliwości. Być może dlatego, że po raz pierwszy zobaczyłem znaczną grupę dzieci. Zerówka przebiegła pod znakiem lęku i wstydliwości przed rówieśnikami.
Jednak poza lękiem i wstydliwością przed rówieśnikami i kilkoma nieprawidłowymi reakcjami emocjonalnymi nie działo się jeszcze nic nerwicowego.

Planetoida
Gdy miałem 6 i pół roku, na "kursie kolizyjnym" znalazła się "planetoida lęków". Do zderzenia doszło pewnej nocy na przełomie lutego i marca. Wieczór przed feralną nocą był dalej ok, nie spodziewałem się "kolizji". Następnego dnia byłem już osobą z dużymi lękami przed różnymi rzeczami.
Lęki głównie atakowały w nocy, przez wiele lat miałem wiele bezsennych i subiektywnie przerażających nocy, czasem nie chciałem się kłaść, tylko spacerować po mieszkaniu. Jeden lęk minął po kilku miesiącach, reszta zostało.
Gwałtowność i siła uderzenia lęków feralnej nocy była tak duża, że zmieniła "orbitę" rozwoju mojego ja. Porzuciłem zainteresowania (na "nowej orbicie" później stałem się osobą z innymi zainteresowaniami), zaradność i samodzielność wcześniej nieco rozwijały się u mnie, jednak po zderzeniu wróciła do poziomu zero ("nowa orbita" była przeznaczona do rozwoju totalnie niezaradnego i niesamodzielnego nieudacznika). Zniknęły pewne moje umiejętności fizyczne ("nowa orbita" nie przebiegała przez rozwój tych umiejętności). Zacząłem często chcieć spać z matką, do 13-go roku życia. Przestałem chcieć się gdziekolwiek poza mieszkanie ruszać bez matki. Zmieniło się także moje podejście/poglądy do niektórych rzeczy (nowa orbita, trochę inne ja, a więc i trochę inne podejście, niestety gorsze).

Gdyby nie taka siła i gwałtowność uderzenia lęków, teraz być może nie byłbym taki beznadziejny i w ogóle byłbym inną osobą.

Szkoła
Cały okres szkolny miałem lęk i wstydliwość przed rówieśnikami. Przerwy były dla mnie trochę siedzeniem na bombie zegarowej. W gimnazjum jeszcze bardziej się to nasiliło. Osłabły natomiast lęki, które zaatakowały mnie w 7-dmym roku życia.

Zjazdy rodzinne
Na zjazdach byłem zestresowany, ale zazwyczaj lekko, bo zazwyczaj siedziałem z dorosłymi. Gdy zaś musiałem być z kuzynami, miałem duży lęk.

Jedno minizwycięsto
Do 13-go roku życia byłem strasznym mazgajem, tak reagowałem na lęk (nierzadko beczałem w szkole przy rówieśnikach). W wieku 13 lat pokonałem to, pozbyłem się płaczu.

Wiek nastoletni poza sprawami szkolnymi
Był to okres narastania mojego lęku przed krytyką i przed podniesionym głosem.

Pierwszy atak paniki w życiu dorosłym
Miałem niecałe 20 lat podczas bycia świadkiem kłótni pewnych dwóch osób.

Matura ustna
Jak wszedłem do sali, to komisja chyba pomyślała, że mam jakąś delirkę. Z ledwością wyjąkałem maturę.

"choroby fizyczne"
Jakoś zaraz po 20-tym roku życia miałem okres niesłusznego nakręcania się chorobami fizycznymi. Ale przeszło, gdy tylko przestałem o nich czytać.

Świadomość
Gdy miałem 21 lat, coś mnie podkusiło, by przeanalizować swoją emocjonalność. Na podstawie "dr Google" i własnych przemyśleń dokonałem autodiagnozy nerwicy (wtedy jeszcze nie poszedłem do psychologa).

Pierwszy atak paniki w życiu dorosłym nie wywołany czynnikami zewnętrznymi
Złapał mnie 2 lata temu w kolejce w poradni okulistycznej (razem z derealizacją i depersonalizacją). Szybko domyśliłem się, że to nerwicowy atak paniki, ale jednym objawem się nakręcałem, nudnościami, było mi tak niedobrze, że czułem, że zaraz mogę w ogóle cały swój organizm no i w ogóle nudności to dla mnie subiektywnie i fizycznie i emocjonalnie jest przeokropna dolegliwość.

Psycholog
Rok temu chodziłem do psychologa. Na terapii próbowaliśmy ustalić przyczyny nerwicy, ale bez powodzenia. Pojawiły się tylko różne hipotezy.
ODPOWIEDZ