Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Nerwica - nasze historie

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
ODPOWIEDZ
bart26
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 2216
Rejestracja: 25 lutego 2015, o 13:00

26 października 2015, o 11:03

Stany depresyjne w nerwicy sa praktycznie normalniscia . Kazdy je przechodzi i kazdy sie nakreca na depresje w jakis sposob . Ale to bez sensu kolejna emocjonalna pulapka zleknionego umyslu . Wychodzac z nwrwicy stany depresyjne tez ustepuja dd ustepuje itd itd .
DOPOKI NIE PODEJMIESZ WYSILKU , TWOJ DZIEN DZISIEJSZY BEDZIE TAKI SAM , JAK DZIEN WCZORAJSZY
kasiaaaaka
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 289
Rejestracja: 13 marca 2015, o 19:36

26 października 2015, o 17:47

Lękowa.nerwica ja też miałam głupie myśli typu po co chodze do pracy jak i tak umre, po co kobiety wydają pieniadze na manicure i pedicure skoro i tak umrą, nie wspomne o tym poczuciu że wszystko jest bez sensu bo to było okropne uczucie. To poczucie bez sensu mnie tak męczyło że bałam się że któregoś dnia nie pójde do pracy bo w końcu po co? ;)Wszystko było dla mnie szare, nic mnie nie cieszyło, jak jeździłam autobusem i widziałam bloki to miałam obraz tego jak z nich skacze.

-- 26 października 2015, o 17:47 --
Lękowa.nerwica ja też miałam głupie myśli typu po co chodze do pracy jak i tak umre, po co kobiety wydają pieniadze na manicure i pedicure skoro i tak umrą, nie wspomne o tym poczuciu że wszystko jest bez sensu bo to było okropne uczucie. To poczucie bez sensu mnie tak męczyło że bałam się że któregoś dnia nie pójde do pracy bo w końcu po co? ;)Wszystko było dla mnie szare, nic mnie nie cieszyło, jak jeździłam autobusem i widziałam bloki to miałam obraz tego jak z nich skacze.
lękowa.nerwica
Świeżak na forum
Posty: 3
Rejestracja: 24 października 2015, o 18:31

27 października 2015, o 07:16

Dziekuje za odpowiedzi, podbudowały mnie w tej mojej beznadziei :-) nie wspomniałam jeszcze o tym że przed tymi wszystkimi akcjami miałam pewne sugestie ze strony ciała ze cos jest nie tak, np. kiedyś zasłabłam w pracy, ale trwało to kilka sekund, często potykało mi się serce, w nocy kilka razy obudziły mnie mdłości i właśnie kołatanie serca. No i miałam za sobą atak paniki w busie. Tak sie zestresowałam jadąc w dlugą podróż że nie mogłam sie uspokoić. Ale bylo, minęło jak mi się wtedy wydawało bez echa. Mam już dość tego stanu, chciałabym żyć chwilą, skupiać sie na zyciu, na tych małych pierdułkach które dają satysfakcje i motywują. A dla mnie każdy dzień to sprawdzian, jak będzie czy nie dopadnie mnie koszmarny dół itp. Nigdy wcześniej nie miałam żadnych takich głupich myśli. Cieszyłam się życiem, małymi rzeczami. Nie miałam tez trudnego dzieciństwa, rodzice co prawda trzymali mnie troche pod kloszem ale nie mam im nic do zarzucenia. A teraz... wydaje mi się że moje życie straciło wartość. Czuje jakąś taką pustkę i strach ze to będzie trwać. Jednocześnie tak bardzo tesknie za tym co miałam za spokojnym stabilnym życiem. Miałam plan ze po obronie w końcu zacznę źyć, więcej czasu na wszystko i w ogóle, a ja się załamałam totalnie. Nie chce iść do psychiatry bo dla mnie oznaczałoby to kompletną porażkę. Chce dać sobie sama z tym rade, ale jak? Czy medytacje/afirmacje/relaksacje działają? Pani psycholog mowila ze mam bardzo plastyczny umysł, wiec moze to by mi pomogło?
Awatar użytkownika
Zyry
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 15
Rejestracja: 3 listopada 2015, o 20:45

3 listopada 2015, o 22:37

Czołem, postanowiłem że to właśnie dzisiaj jest ten dzień w którym napisze swojego pierwszego posta na forum.

#wstęp - czyli moja codzienność
Na filmik z "odburzaniem" trafiłem już parę tygodniu temu, wtedy właśnie pomógł mi zrozumieć objawy i wszystko to co działo się z moim organizmem i psychiką. Ale od początku... Jestem młodym człowiekiem, mam 23 lata i od pewnego czasu zmagam się z nerwicą lękową. Obraz mojej osoby to typowy chłopak który dopiero wchodzi w dorosłość i stara się jakoś zorganizować i uporządkować swoje życie. Studiuję, pracuję, próbuję powoli wiązać koniec z końcem i przymierzam się do założenia rodziny. Istotnym faktem a raczej "pryzmatem" przez który patrzę na sprawy jakie mi się przytrafiły, a które opiszę poniżej jest to że mam dosyć nietypowy zawód, jestem pracownikiem szeroko pojętej "ochrony zdrowia" i to w jej krytycznych granicach, pracuję jako ratownik medyczny - nie muszę nigdzie wspominać że zawód ten do najłatwiejszych i najspokojniejszych nie należy, jednak dla mnie jako osoby z kilkuletnim doświadczeniem oraz człowieka który faktycznie nie jedno widział nie było w tej pracy nic super stresującego, czy też szokującego - praca to była codzienność, trafiały się momenty spokojne oraz przypadki krytyczne, ból, śmierć, odchodzenie czy nieszczęścia ludzkie - nie robiło to na mnie jakiegoś większego wrażenia, praca - a raczej chęć pomocy ludziom była i jest moim powołaniem i od dawna wiązałem z tym swoje życie.

#pierwszy "atak"
Życie "szarego Kowalskiego" trwało mniej więcej do momentu który nastąpił około 1,5 mca temu, kiedy to lekko podenerwowany, spięty "codziennością" wsiadłem do busa. Jechałem do rodzinnego domu, odwiedzić w weekend rodziców. Nawet nie spodziewałem się co nastąpi za następne parę minut... Nawet nie jestem w stanie podać dokładnie momentu w którym pojawiły się czarne myśli, poczucie niepokoju oraz narastająca panika. Jeden, dwa złe wzięte wdechy od razu przerodziły się w sygnał alarmujący mnie że nadchodzi coś złego - co? nie byłem wstanie określić bo taka sytuacja zdarzyła mi się pierwszy raz w życiu. W mojej psychice dudniły czarne scenariusze - zawał? człowiek w moim wieku tego nie przeżyje, wylew? kto wie... może wariuję? może faktycznie mam jakiegoś niewykrytego guza czy tętniaka który właśnie zdecydował zakończyć moje istnienie?

zbliżająca się śmierć? gdyby nawet tak - to co będzie potem? Cholera, przecież jestem ateistą, ktoś zaraz zgasi światło, ja jestem w dupie, a inni będą sobie żyć dalej, nosz k#$&!!! to nie w porządku! -
(choć brzmi to teraz śmiesznie to faktycznie takie myśli pokryły moją głowę, w mniejszym lub większym natężeniu pojawiają się do dziś...)

Byłem zarazem porażony atakiem paniki jak i szoku, można powiedzieć że całe życie zaczęło mi retrospektywnie umykać przed oczami... tętno rosło, ciągle nerwowo sprawdzałem je na tętnicy szyjnej i promieniowej, ciągle towarzyszył jej szybki "łykowaty" oddech, zaraz za nim przyszło drętwienie kończyn, suchość w ustach i drętwienie warg. Czułem się w tym pieprzonym autobusie jak gdyby ktoś wsadził mnie do roller-coastera którym wcale nie chciałem jechać. Próbowałem się samemu uspokajać ale to nie wystarczyło, ta zupełnie nowa sytuacja mnie przerosła, pochłonęła mnie panika w której zupełnie nie wiedziałem co robić. To była masakra.

#"uspokojenie"
Pomógł telefon do dziewczyny, uspokojenie, jej głos w słuchawce, za jej komendami umiarowienie oddechu i razem wspólnie przez prawie cały czas podróży "jako tako" wróciliśmy do rzeczywistości i w miarę normalnego stanu, potem po tym wszystkim byłem po prostu zmęczony, ciągle przebywałem w stanie lękowym "kiedy przyjdzie następny atak?", i faktycznie przyszedł, już nie w takiej siły jak ten pierwszy a jednak, przeszedł...
Oczywiście nie wiedząc jeszcze o tym że to wszystko może być powiązane z nerwicą poprosiłem o pomoc kardiologa, z sercem wszystko okej, ekg normalnej zdrowej osoby, morfologia, biochemia - bez zarzutu. Mój organizm pod względem fizycznym był zdrowy, problem leżał gdzie indziej... przypomniał się po kolejnych atakach które się napatoczyły po drodze...

#retrospekcja i przyczyny
To fakt że charakter mojej pracy odkłada większe lub mniejsze znamię we mnie i ludziach którzy mnie otaczają, uzmysłowiłem sobie że choć wiele traumatycznych chwil mogę nie przyjmować od razu do siebie to jednak to wszystko potem we mnie i tak narasta i eksploduje to mogło być wytłumaczenie tego wszystkiego. Kolejną rzeczą jest stres dnia codziennego - zwykłe, mniej lub więcej sytuacje które wywierają na mnie wpływ, wygotowane mleko, kłótnia z dziewczyną czy problemy w pracy albo na uczelni - to wszystko przecież mogło we mnie wzmagać.
No i... śmierć. Ostatnie półtorej roku były dla mnie wyjątkowo trudne, najpierw śmierć bliskiej osoby mojej ukochanej, byłem przy tym, widziałem i walczyłem o życie. Nie udało się, niedaleko miesiąc potem, nadszedł kolejny cios po którym jeszcze się nie podniosłem. Śmierć babci, to ja ją znalazłem, to ja próbowałem ją sam ratować i to ja byłem pierwszą osobą w szpitalu której powiedziano że rokowania są tragiczne bo był to udar krwotoczny. Właśnie straciłem osobę która podarowała mi całe swoje życie, miłość, która była odpowiedzialna za mojego wychowanie i przystosowanie do reguł tego świata - dla mnie była porównywalna z aniołem zesłanym przez kogoś z góry. Rok później pożegnaliśmy jej siostrę, również osobę z którą byłem bardzo zżyty i utrzymywałem ciepłe rodzinne relacje. Oczywiście pojawiały się pytania, co by było gdyby? mogłem coś zrobić inaczej? gdybym wiedział? I żyję z tym piętnem do dziś.

#dziś
I przychodzą po ten dzień, większe lub mniejsze w swoim natężeniu a ja - "szary Kowalski" próbując żyć dalej swoim życiem, stawiam im czoła, co ciekawe demonizowany "doktor google" przywiódł mnie na strony podobne do tego forum, znalazłem tutaj dokładne opisy innych forumowiczów, dokładnie pokrywające się z tym co mi się przytrafiło. Postanowiłem podjąć walkę, słucham audycji relaksacyjnych, czytam książki i czerpię siłę także z Waszych audycji. Zacząłem szukać swojej "wiary" - choć może teraz jedni nazwą mnie hipokrytą - to też pomaga mi się jakoś zaadaptować się do tej nowej trudnej sytuacji... To że mogę podzielić się z Wami moją historią też jest swojego rodzaju ulgą, dziękuję każdemu kto to przeczyta, mam nadzieję że Was nie zanudziłem.

Pozdrawiam serdecznie i przepraszam za ewentualnie błędy stylistyczne czy ortograficzne.
Awatar użytkownika
zlekniona
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 217
Rejestracja: 18 września 2015, o 22:53

4 listopada 2015, o 02:31

Zyry, mogę powiedzieć tylko, że to dobrze, że tutaj trafiłeś i dobrze, że napisałeś.
Każdy z nas przechodzi przez różne życiowe doświadczenia, czasem lepsze, czasem gorsze, i czasem darza się tak, że nie możemy ich udźwignąć. I wtedy dobrze jest zatrzymać się i zastanowić jak ten ciężar spakować, żeby było lżej nieść :-)
Czytaj to forum, słuchaj nagrań chłopaków, a napewno wyjdziesz z tego! :-)
Matką wolności jest dyscyplina - Leonardo Da Vinci
Awatar użytkownika
Zyry
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 15
Rejestracja: 3 listopada 2015, o 20:45

4 listopada 2015, o 10:45

Dzięki za ciepłe słowa. Zdaję sobie sprawę że jestem dopiero na początku drogi do wyjścia z tej nowej sytuacji. Mam nadzieję że wspólnymi siłami, razem z Waszymi radami jakoś dam radę. Szczerze mówiąc przedtem nawet nie zastanawiałem się ile ludzi podobnych do mnie, ma taki sam problem w życiu. Cieszę się że istnieją takie miejsca jak to gdzie ludzi mogą pogadać i powiedzieć wprost - co ich boli :)
Awatar użytkownika
schanis22
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 2199
Rejestracja: 17 września 2015, o 00:28

5 listopada 2015, o 21:48

nie zanudziłeś , Witam na forum , głowa do góry wyjdziesz z tego !
W zdrowym ciele zdrowy duch , zdrowa głowa zdrowy brzuch.
Nerwica jest małą ściemniarą francą , wróblicą cwaniarą . Plącze nam nogi i mówi idż ! Wkręceni w zgubną nić .
Świata nie naprawisz - napraw siebie .
RDQ90
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 37
Rejestracja: 5 listopada 2015, o 21:44

5 listopada 2015, o 23:49

Witajcie,

jestem świeży, jednakże forum znam już od pół roku. Tak jak i Wy, mam nerwicę. Obecnie jest o wiele lepiej niż w momencie, kiedy to się stało. Mam co prawda jeszcze czasem nawroty niepokoju, dodatkowo dochodzą inne objawy somatyczne, ale wszystko po kolei.
Co do mojego dzieciństwa. Ogólnie zawsze byłem typem człowieka, który jednak przejmuję się tym, co powiedzą inni. Byłem także wyczulony na krytykę, zwłaszcza mojego wyglądu, czy zdolności intelektualnych. Wszystko zaczęło się podczas okresu dojrzewania, gdzie człowiek się zmienia i te zmiany nie do końca mu się mogą podobać. :) Miałem swoich kilka mankamentów, na które byłem w jakiś sposób wyczulony, zwłaszcza jak ktoś o nich wspominał. Nigdy nie byłem typem człowieka z wysoką pewnością siebie, oraz samooceną. Oczywiście z biegiem lat to się zmieniło, w jakiś sposób zbudowałem swoją pewność siebie na akceptowalnym poziomie.
Dodatkowo właśnie w tym okresie doszły konflikty z moim ojcem. Rodzinę miałem i mam normalną. Bez nałogów, zawsze rodziców było stać, żeby żyło się mnie i siostrze na co najmniej dobrym ,akceptowalnym poziomie. Ale jednak miałem swój ciężki charakter, który ojcu się nie podobał. To powodowało kłótnie, czasem wręcz kuriozalne o głupoty. Spór się zaostrzył, widziałem jakąś niechęć ojca do mnie, ale ze względu na trzymanie ręki na pulsie, nie mógł on zbyt bardzo się z tym afiszować. Ojciec też ma trudny charakter, swoje w życiu i młodości przeszedł. Miałem często wrażenie, że byłem takim workiem treningowym, gdzie mógł się psychicznie rozładować. Oczywiście nie powodowało u mnie to jakichś lęków itp, raczej zdenerwowanie. Co za tym idzie, nie muszę mówić, jak nasze relacje bardzo kulały. Na każdej płaszczyźnie. Wiele spraw z dorosłego życia, w które wkraczałem, musiałem sam zasmakować lub też poznać na podstawie opowiadań starszych znajomych. Lata mijały, maturę napisałem, poszedłem na dobre studia. Nie ukrywam, że niektóre znajomości z lat liceum nie wpływały na mnie dobrze, ale raczej to nie jest tak kategoria, żeby coś mogło zmieniać w psychice. Na studia poszedłem, to drogi się rozeszły. Można powiedzieć, że w ciągu kilku mscy straciłem sporo znajomych. Od tamtej pory powiedziałem sobie, że nie ma sensu bytować z ludźmi, którzy mi po prostu nie pasują. Z resztą to zostało do dziś. Mam mało znajomych, ale za to takich, że dobrze czuję się w ich towarzystwie. Chciałbym dodać jeszcze, że od małego mam jakieś lęki, jeżeli chodzi o pożary. Generalnie bałem się wizji, jak w ogóle ludzie giną w męczarniach, właśnie np. w pożarze. Raz w wieku 13 lat obejrzałem jakiś serial o wypadkach w kosmosie z udziałem ludzi. I tam było właśnie kilka takich wypadków. Potem pamiętam, że wpadłem w spory lęk, kilka nocy nieprzespanych, a potem przerywanych, bo miałem cały czas przed oczami te wizje. Z biegiem czasu to mijało , aż w końcu mogłem znów funkcjonować. Subiektywnie patrząc, do tej pory się trochę tego boję. :)
Ale każdy miał jakieś fobie z dzieciństwa.
Wracając do okresu studiów. Poznałem w międzyczasie na pierwszym roku dziewczynę, do której nie byłem przekonany. Miałem skończone 19 lat, wiadomo, hormony buzowały, to jakto się mówi, trochę z 'braku laku' postanowiłem z nią być. Może też przez to, że bałem się trochę odrzucenia, ze względu na jakieś tam problemy z własną samooceną. Ogólnie życie leciało, studia, jakieś stresy z tym związane jak i również ze związkiem, ale wszystko ładnie hulało, żyłem pełnią życia.
Pierwsza sytuacja, która powinna mi dać do myślenia miała miejsce w roku 2013. To była zima. Ja miałem za sobą sesję po 5 semestrze, chyba najtrudniejszą w swoim całym życiu. Stres był i to spory. W ramach wyluzowania, ja i moja ówczesna dziewczyna poszliśmy na jakąś skromną domówkę. Generalnie moja dziewczyna nie lubiła jak paliłem papierosy a tym bardziej jak marihuane. Papierosy paliłem od 17 roku życia, w 2011 rzuciłem, też trochę przez nią. Ale to na plus. Z marihuaną było tak. Pierwszy raz zapaliłem na jakiejś wycieczce w LO. Wtedy po tym byłem mega wyluzowany i w ogóle byłem cały happy, bo doszła wódka do tego. :D
W międzyczasie zapaliłem kilka razy , ale raz było bez szału, że zamuła i w ogóle. Czyli można powiedzieć, że mega okazyjne palenie. Wracając do tej imprezy. Jeden ze znajomych zaprosił mnie do kuchni, wyjął fifkę i poczęstował. Nie ukrywam, że bałem się mojej dziewczyny, która zapewne prawiłaby mi morały. Zapaliłem. Wróciliśmy. Usiadłem przy stole i coś naglę zaczęło się dziać. Poczułem, że sztywnieje mi lewa ręka, puls wzrósł. Wystraszyłem się, że widać po mnie i będę miał przechlapane. Wpadłem w panikę. Szczęka mi tak zdrętwiała, że nie byłem przerzuć wcześniej ugryzionego jedzenia. Nie wiedzieli co mi jest. Ja również nie wiedziałem co to, objawy przypominały zawał, zwłaszcza drętwienie lewej ręki. Nie muszę mówić, jak dalej się nakręcałem...zmierzyli mi puls. Cała szyja mi drgała od łomoczącego serca. Zmierzyli i zdębieli, bo chyba z tego co mi potem powiedzieli, to było wysokie a puls koło 190. :D Ja podjąłem decyzję, że jadę taksówką z dziewczyną do szpitala. Tam trochę się uspokoiłem, dali mi jakąś tabletkę pod język i puszczało, tak, że po godzinie czułem się zdecydowanie lepiej. Przyszła noc, sen. Nazajutrz czułem się tak jak zwykle. Powiedziałem, że już więcej nigdy nie zapalę. Zgoniłem to na kiepskiej jakości towar. Popełniłem błąd, bo gdybym trochę drążył temat, to może już wtedy zacząłbym pracę nad sobą i dowiedziałbym się, że to nie kiepskiej jakości towar spowodował atak paniki. :) Życie trwało dalej. Mój związek nie wyglądał różowo, ciągłe kłótnie. Wiedziałem, że to długo nie potrwa, ale bałem się skończyć, gdyż bałem się, że nikogo nie znajdę. Chociaż nie miałem teoretycznie prawa tak myśleć, bo sroce spod ogona nie wypadłem. Człowiek się przyzwyczaja i ciężko się rozstać. W lutym 2014 obroniłem pierwszy dyplom i zmieniłem wydział na lepszy. Też mnie to trochę stresu kosztowało. W między czasie mój związek to była równia pochyła, traktowałem pewne rzeczy jak przykry obowiązek. I w końcu się stało. Rozstaliśmy się na początku lata. To był dla mnie mega szok. Wtedy też po dość ciężkim semestrze dostałem pracę, więc odpoczynku to nie miałem za bardzo. Będąc w tym szoku, rzuciłem się trochę w mały wir poznawania innych kobiet. :) To był błąd. Powinienem wtedy uporządkować swoje życie. Dać się przyzwyczaić organizmowi do nowego życia. Widziałem też jak ważne dla mnie wcześniej radość z życia, radość z hobby zostały stłumione, nie mogłem odczuwać tych pozytywnych emocji. Fajnie się poznaję nowe kobiety, ale niestety były z tym związane dość spore rozczarowania. Tak jak napisałem, zwracałem uwagę na jakieś swoje niedoskonałości, przez co moja samoocena w kwestii tego co się wydarzyło niebawem znów ucierpiała. Dlatego szukałem też jak to się mówi ładnie 'plastra' na ex. Co się bardziej nie zaangażowałem, to okazywało się, że trzeba się ewakuować, bo coś z daną kobietą było nie tak. Głównie poznawałem je w necie, więc wiadomo kto tam siedzi.. Wkładałem w to swoje emocje i uczucia, które potem musiałem brutalnie stłumić. Widziałem, jak stopniowo spada mi chęć do życia. W pracy też stres swoje zrobił. To też mi pokazało, że życie dorosłe jest trudne, przez co dodatkowo się wewnętrznie spinałem. Po swoim ciele i zachowaniu również widziałem zmiany. Przede wszystkim mniejsza odporność na stres. Jak było coś stresującego, to czułem odrazu, że moja twarz robi się czerwona, mięśnie się spinają i ból głowy gotowy. Dodatkowo od praktycznie już lata stan moich włosów się pogarszał. Zawsze miałem w miarę gęste i mocne włosy. Od lata zaczęły mi wypadać w sporych ilościach, przez co było widać pierwsze oznaki przerzedzenia. W zimę to już w ogóle masakra była. nie dość , że wypadały to stały się cienkie, sianowate. Dodatkowo moje odżywianie też nie było idealne. W grudniu czułem się słabo. Moja koleżanka, która jest fizjoterapeutą, stwierdziła, że mam strasznie spięte mięśnie barków i karku. Masaż mi pomógł, ale na krótko. Przed Świętami stało się to. Wtedy myślałem, że umieram, jak wtedy po THC. Spotkałem się z koleżanką, które de facto jest teraz moją dziewczyną. Nie ukrywam, że zależało mi na te relacji. W dniu spotkania powiedziała mi, że jakoś coś słąbo wyglądam. I to już spowodowało, że zacząłem analizować, czy coś mi nie dolega i tak dalej. Już się spiałem. Poszliśmy na kawę. Weszliśmy do kawiarni. Miałęm wrażenie, że ludzie mi się dziwnie przyglądają. Wiadomo jak reaguję na krytykę itp przy mojej samoocenie. Usiedliśmy. Po kilku minutach czuję, że sztywnieję mi kark, czuję ciepło w głowię, ucisk na czaszkę. Do tego ścisk szyi, że miałem trudności z oddychaniem, w tle łomocze serce. Zbladłem. Wyszliśmy prędko. To nie ustepowało. Myślałem, że to jakiś wylew. Byłem bliski zadzwonienia po karetkę. Poszliśmy do parku. Usiadłem. I puszczało. W pociągu w drodze powrotnej czułem jak puszcza mnie.
Niestety, nazajutrz, mrok który ogarnął moją psychikę nie minął, jak było to w przypadku pierwszego ataku po THC. Ten mrok się utrzymywał, lęk i strach nie puszczał. Do tego okropne spięcie mięśni i karku powodowało, że czułem się jakbym miał zapalenie zatok czołowych. Do tego doszły szumy w uszach, przekrwione oczy. Widziałem w lustrze twarz, z przekrwionymi oczami, suchą i bladą skórą. Taki widok mnie przeraził, gdyż sądziłem, że to od jakichś wewnętrznych chorób. Zaczęło się. Szukanie przyczyn. Od Candidy, po robaki i tarczycę po jakieś problemy kardiologiczne. Zwłaszcza, że niestety spora część pasowała. Do tego doszła kwestia niedoborów mikro i makroelementów. To wszystko sprawiało , że wariowałem, żyłem w ciągłym mega napięciu, czasem zdarzało się, że mi przemykały przez myśl jakieś natrętne myśli samobójcze, ale wiem, że nie zrobiłbym tego. To lęk to powodował. Zaczęły się wizyty lekarskie i badania. Tarczyca, mocz, krew, cholesterol. Było w normie. Do tego dochodziły tak jak wspomniałem okropne spięcie mięśni karku i szyi. W taki sposób, że rano budziłem się jakby mnie połamało całego, albo był chory na jakąś grypę. Przekrwione oczy też z rana były normą. Słabo mi się funkcjonowało. Miałem też jakąś formę DD. Objawiała się ona tym, że czasem świat wydawał mi się po prostu spłaszczony oraz miałem problem z odczuwaniem własnych emocji. Teraz wiem, że spięte mięśnie powodowały ucisk na nerwy, a także możliwe, że na jakieś żyły i tętnice, przez co niedotleniony mózg dawał alarm, następował wyrzut hormonów do większego wydatku krwi a ja to odbierałem jako mikro ataki paniki. Miałem nawet założonego Holtera i robione EEG głowy ( przy stymulacji laserem wpadłem w panikę i pytałem pielęgniarki, czy to normalne, że podczas badania czuć ciepło na głowie. Ona spojrzała się jak na debila. :) ), oraz doppler tętnic szyjnych. Wszystko w normie. Ale ja dalej drążyłęm i szukałem coraz to nowszych przyczyn. Tomograł zatok też wyszedł ok. Jakoś chyba w sierpniu powiedziałem dość. Pora sie pogodzić z tym, że to kwestia stresu i nerwów a nie choroby ciała. Od tego momentu jest zdecydowanie lepiej. Nie mam jako takich lęków, czasem w gorsze dni mam po prostu jakieś obawy, czegoś się trochę boję. dodatkowo dokucza mi spięcie mięśnie, przez co bywały takie ranki, że budziłem się cały połamany. Jest lepiej ale to jeszcze nie to. Widzę po sobie, ze jeszcze mam małą odporność na stres a wtedy właśnie zaczyna się we mnie to napięcie.
Tekst jest długi, ale chciałem najistotniejsze fakty ująć. Jak macie jakieś rady, to z chęcia posłucham. :)
Pozdrawiam
lalalarouge
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 26
Rejestracja: 8 listopada 2015, o 10:58

9 listopada 2015, o 12:16

Witam
Nazywam się Dominika i mam 20 lat. Jestem swiezakiem na forum, generalnie ciezko mi jest o moich zaburzeniach z kim kolwiek rozmawiac, ale wydaje mi sie, ze to jest dobre miejsce na wyrzucenie wszystkiego z siebie. Na nerwicę lękową cierpię od 6 miesięcy i w ostatnim czasie totalnie zawładnęła ona moim życiem. Forum to znalazłam przypadkiem, podczas codziennego wpisywania w google pytania "Jak pokonać nerwicę lękową".
Po krótce może opowiem moją historię jak to wszystko się zaczęło.
Więc typowo, całe życie byłam nerwowa, tato był bardzo nerwowy i wybuchowy natomiast mama bardzo nadopiekuńcza. Od małego ciągle na coś chorowałam, a to angina, a to problemy z biodrem, a to zapalenie ucha, ciągle jakieś jeżdzenie po szpitalach. Przez to wszystko mam wrażenie, że od małego już byłam hipochondyrczka, a ten hipochondryzm poniekad wykorzystywalam i zakrywalam tym swoje lenistwo. Moje choroby zawsze byly dla mnie jakims wytlumaczeniem i zwolnieniem np z chodzenia do szkoly, a ze mama zawsze sie martwila jak widziala, ze zle sie czuje to pozwalala mi zostac w domu. Przyklad: rano po prostu nie chcialo mi sie isc do szkoly, mialam jakis sprawdzian, mowilam mamie ze sie zle czuje, ze cos mnie tam boli, troche poudawalam i zostawalam w domu. Zawsze po tym mialam wyrzuty sumienia, ktore potem znikaly.
Cale zycie czulam sie niedowartosciowana, w dodatku zawsze czulam sie pod presja tego, ze nie jestem wystarczajaco ladna, wystarczajaco madra, wystarczajaco bogata( w gruncie rzeczy tak nie bylo, pochodze z normalnej rodziny, w wygladzie mi nic nie brakuje, glupia nie jestem i nie mowie tego zeby sie wywyzszac lub narcyzowac tylko po prostu stwierdzam fakty). Zawsze łapałam, że tak powiem 5 srok za ogon, żeby sie w jakis sposob dowartosciowac i pokazac ludziom, ze jednak jestem czegos warta, po czym nie potrafilam tych wszystkich spraw ogarnac. Mimo wszystko raczej bylam przez ludzi lubiana, zawsze dusza towarzystwa, obecna na kazdych imprezach, zawsze mialam sporo znajomych. Bylam tez mistrzem planowania, planowalam swoje zycie 10 lat do przodu a zawsze nici z tego planowania wychodzily. Nie umialam zyc chwila.
Teraz juz troche wiecej o mojej nerwicy lekowej: We wrzesniu 2014 roku wyjechalam na rok do Anglii. Poprzedzajace miesiace byly bardzo stresujace ze wzgledu na mature, bardzo sie stresowalam, sporo schudlam. Postanowilam wyjechac na rok do Anglii aby zrobic sobie rok przerwy od nauki, cos pozwiedzac, podszkolic jezyk. Wyjechalam w ramach programu Au Pair, czyli ze mieszkalam z brytyjska rodzina, opiekowalam sie ich dziecmi, a w zamian oni placili mi tygodniowe kieszonkowe i oplacali szkole jezykowa. Tam tez przez pierwsze miesiace zachlysnelam sie pieniedzmi i mozliwoscia kupowania rzeczy na ktore nigdy nie bylo mnie stac. Pobyt tam byl na pozor bardzo fajny, uczylam sie jezyka, mialam pieniadze, moglam podrozowac, odciazylam troche rodzicow od kosztów. z drugiej strony jednak przestalam dbac o zdrowie, jadlam syfiaste jedzenie, nieprawidlowo uprawialam sport, i co najwazniejsze baaardzo przezywalam prace dla tej brytyjskiej rodziny, ciazyla na mnie odpowiedzialnosc za dzieci ktorymi sie opiekowalam i chcialam sie pokazac z jak najlepszej strony(jestem troche perfekcjonistka) wiec bardzo przejmowalam sie wszystkim i przezywalam wszystko za bardzo, zreszta zawsze tak bylo ze wszystko wyolbrzymialam.
Dobrze mi sie tam zylo w tej Anglii mimo wszystko.
W listopadzie 2014 roku mialam pierwszy epizod napadu leki u paniki o ktorym nawet jeszcze wtedy nie wiedzialam. To byla niedziela, pojechalam sama do centrum i kupilam sobie bardzo mocna kawe, po ktorej zaczelo mi bic bardzo szybko serce, wystraszylam sie bardzo, nie wiedzialam co sie ze mna dzieje, postanowilam wrocic do domu, kupilam ziolowe tabletki uspokajajace w aptece, wzielam dwie, poszlam do domu i polozylam sie spac, i przeszlo, zapomnialam o tym.
Kolejne napad szybkiego bicia serca mialam w lutym, to byl dosc stresujacy okres, znow szybkie bicie serca, znow tabletki uspokajajace, po jakims czasie przeszlo i znow o tym zapomnialam. Lecz wtedy troche sie zmartwilam wiec poszlam zrobic badania ktore wyszly prawidlowo. Luty, marzec, kwieciec to byly bardzo intensywne miesiace, wtedy tez poznalam pewna kolezanke ktora byla bardzo toksyczna, pomimo tego ze duzo mi pomogla. W tych miesiacach zylam na calego, uczylam sie po nocach(mialam zamiar poprawic moje matury w maju, aby dostac sie na bardzo dobra uczelnie w Anglii) imprezowalam(nigdy nie uzywalam czegos innego poza alkoholem) plus chodzilam na weekendy do pracy, czyli od poniedzialku do niedzieli ciagle w ruchu. W maju po dlugiej nieobecnosci w domu i w Polsce mialam przyjechac na tydzien i to tez bylo dla mnie bardzo emocjonujace.
Pod koniec kwietnia mialam kolejny napad paniki, znow po kawie, lecz wtedy to juz byl olbrzymi napad paniki, wtedy myslalam ze umieram, nie wiedzialam co sie ze mna dzialo. Ten sam schemat, wrocilam do domu, wzielam 4 tabletki uspokajajace i polozylam sie spac. Od tamtej pory tabletki bralam codziennie, przestalam uprawiac sport poniewaz balam sie ze cos moze sie stac z moim sercem. Wrocilam do Polski na tydzien, zapomnialam troche o tym, ale dalej bralam tabletki uspokajajace. Po tygodniu wrocilam do Anglii i po 5 dniach od powrotu, poszlam biegac do parku. Juz podczas biegu trzymalam reke na sercu i bieglam z przeswiadczeniem ze zaraz cos sie moze stac. Bieglam i wyskoczyla mi wiewiorka. Niby taka blacha sprawa, a ja dostalam takiego napadu paniki i bicia serca ze bylam pewna ze umre. Zgubilam sie, krecilo mi sie w glowie nie moglam oddychac, puls mialam chyba z 200 ledwo dotarlam do domu, wrocilam, wzielam 4 tabletki uspokajajace i wtedy zaczal sie moj koszmar. Przez trzy dni lezalam w lozku nie wiedzialam co sie ze mna dzieje, serce walilo, balam sie strasznie, a bylam w dodatku w domu u obcych ludzi, w innym kraju, nie bylo mojej mamy ktora w sytuacjach kiedy bylam chora zawsze sie mna opiekowala. Poszlam tam do lekarza ktory powiedzial ze z moim sercem wszystko w porzadku lecz to mnie nie uspokoilo. Dalej sie balam, postanowilam wrocic do Polski na dwa tygodnie i zrobic badania, uspokoic sie. Wrocilam, byly pewne odchylenia co do mojego bicia serca, bilo troche nierowno i za szybko, dostalam beta blokery, porobili tysiaca badan i nic nie wyszlo. Powiedzieli ze to jakas nerwica. Postanowilam wrocic do Anglii na miesiac aby zarobic jeszcze troche pieniedzy, potem wrocic w sierpniu do domu na miesiac zeby odpoczac i we wrzesniu wrocic do Londynu na studia. Jednak juz wtedy strasznie sie balam wychodzenia z domu, zylam lekiem, serce ciagle walilo, ledwo wsiadlam do tego samolotu, miesiac ktory spedzilam tam w londynie to byl koszmar, bezsenne noce, ciagly strach, nie moglam jesc ani pic. Postanowilam porzucic marzenia o studiowaniu tam i wrocic do polski na studia. I wrocilam, chudsza o 5 kg, zmarnowana, niewyspana, totalnie wykonczona z ogromna depresja. Myslalam ze jesli wroce do Polski to wszystko prejdzie, ze tutaj lekarze sa na miejscu ze rodzina na miejscu przyjeciele tez, pierwsze dwa tygodnie byly okej, potem poznalam tez pewnego chlopaka i to byl bardzo dobry okres poniewaz nerwica zeszla na drugi plan, on bardzo mi pomogl, ale po czasie nerwica znow wrocila, znow ataki paniki. we wrzesniu poszlam na studia, co prawda niedaleko mojego rodzinnego domu, studiuje we Wroclawiu, a to jakies 2h, od mojej miejscowosci, jednakze lek towarzyszy mi caly czas. Poszlam do psychiatry, dokladniew poniedzialek 5 pazdziernika. Diagnoza to nerwica lekowo-depresyjna, dostalam leki : Parogen, Mirtagen plus Lorafen doraznie, mialam zamiar zaczac brac leki w weekend kiedy bede w domu, lecz w nocy z czwartku na piatek dostalam kolki nerkowej, jak na zlosc. Zaczelo sie jezdzenie po urologach, napady kolki nerkowej mialam 3 razy w cg 3 tygodni, a kolka nerkowa to koszmar. Nerwica sie nasilila, do tego opuscilam prawie miesiac na uczelni. Mam tez fobie z jezdzeniem pociagiem (mialam napad paniki w pociagu) i wchodzeniem po schodach(boje sie ze dostane zawalu).
Dwa dni temu zaczelam brac leki, bardzo dziwnie sie po nich czuje, jeden juz odstawilam bo byla masakra, mirtagen biore dalej ale tez dziwnie sie czuje po tym. Nie wiem czy kontynuowac branie tych lekow. Czasami mam wrazenie ze jak mocno sie zapre w sobie to daje nawet rade, ale czasami jestem w takim dolku ze nie wiem co poczac. Do tego generalnie boje sie lekow, jakichkolwiek i skutkow ubocznych, wiec branie lekow wyzwala we mnie lęk.
Generalnie mam teraz bardzo ciezki okres, zastanawiam sie nad rzuceniem studiow i podjeciem jakiegos konkretnego leczenia, lecz z drugiej strony wiem, ze jesli rzuce studia i zamkne sie w domu to juz w ogole bedzie katastrofa. Wiec jestem troche w kropce. Chcialabym uslyszec opinie innych ludzi tutaj na ten temat, nerwice mam "dopiero" od 6 miesiecy tak wiec to nie az taki dlugi czas, jednak to bardzo ciezki okres dla mnie.
kataryna86
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 101
Rejestracja: 26 października 2015, o 15:09

13 listopada 2015, o 12:26

Mam na imię Justyna,chciałabym i ja wyrzucić z siebie moją historię, ponieważ porucz tego że wychodzę z nerwicy, czuję się bardzo zraniona przez lekarzy, którzy powinny mi pomóc a tymczasem odpowiadają za mój stan w którym się znajduję....Ale od początku. Ogólnie mam osobowość lękową, teraz to wiem. Jak miałam 5 lat rodzice zawieźli mnie do ciotki na ferie i zostawili na tydzień, chcieli mi zrobić przyjemność, tymczasem dla mnie to był horror. Juz pierwszej nocy miałam koszmary, których się strasznie , żę moi rodzice znikneli. Miałam tylko 5 lata tak dobrze to pamiętam, i wtedy poznałam co to znaczy ciągły lęk. po powrocie przez pół roku musiałam wszędzie chodzić z mamą nawet do ubikacji. Balam się że zaginie. Nie mogła mi zniknąć z pola widzenia. rodzice nie wiedzieli co mi jest, ja jako 5 latka nie mogłam to słowami dobrze zobrazować. Później objawiły się u mnie różne natrętne myśli typu musiałam 100 razy dziennie myć ręce w obawie przed bakteriami, myłam tyle razy,że między palcami popękała mi skóra, szorowałam również zęba co parę minut. Kiedy szłam ulicą i zobaczyłam glizdę lub ślimaka musiałam splunąć ;) jak mama krzyczała abym tak nie robiła to normalnie byłam chora że tego nie zrobiłam. Po jakimś czasie zapomniałam o tym. Majac 20 lat oczywiście zapaliłam trawkę i zapewne wiecie jak to się dla mnie skończyło;) dostałam panicznego lęku oraz słowotoku ale myślowego. Nerwica trzymała mnie ok 3 miesięcy, czyli lek wolnopłynący. Uciekałam z domu bo bałam się w nim być. Budziłam się codziennie o drugiej w nocy z mocnym odrealnieniem i depersonalizacją oraz lękiem takim, że nie mogłam mówić. Pewnego dnia jechałam autem z Wrocławia do Poznania. Miałam dobry dzień i dobry humor. Całą drogę rozmyślałam na temat lęku i całą drogę dosłownie mówiłam sobie" Ty jesteś p.....na. Jaki k....a lęk!!!Przestań sobie idiotko wkręcać.I wiecie co puściło mnie:)I znów mineło ok 10 lat. poznałam swojego obecnego męża, wzięliśmy ślub i planowaliśmy dziecko, lecz niestety z powodu ograniczenia płodności u mojego faceta przez dwa lata nic, aż tu nagle ...pozytywny test ciążowy..Radość w domu niesamowita. lecz niestety po konsultacji z pewnym ginekologiem , powiedział że dziecko może urodzić sie chore, jeśli się w ogóle urodzi, ponieważ mąż ma złe parametry nasienia. Ale potem dodał, aby jeszcze się nie martwić, bo może być dobrze. Strasznie to na mnie negatywnie wpłynęło...zaczełam się martwić , żę urodzę chore dziecko. Za jakiś czas poszłam do innego lekarza, który powiedział, żę na razie wszystko oki nie ma się czym martwić. Trochę mnie to uspokoiło. Po jakimś czasie kolejna kontrola, wykazała że coś jest nie tak. okruszek za wolno się rozwija. Na kolejną kontrolę miałam przyjść za dwa tygodnie. 2 tygodnie kolejnego stresu, przyszłam do gabinetu z duszą na ramieniu, Pani doktor rozwiała wszelkie wątpliwości, ciąża do usunięcia z powodu obumarcia. Powiedziała także abym jeszcze tydzień pochodziła zanim zgłoszę się do szpitala, bo być może poronię samoistnie co jest lepszym rozwiązaniem. I tak chodziłam przez ponad tydzień. Po tym czasie spakowałam się rano do szpitala ze skierowaniem udałam się tam z samego rana nawet nie chcę wspominać w jakism stresie tam jechałam. Pan ginekolog dyżurujący powiedział, że dziś nie przeprowadzi zabiegu tylko proszę po weekendzie. Więc pojechałam do domu, rozpakowałam się a po weekendzie znów spakowałam z duszą na ramieniu i znów przybyłam do szpitala. Inny Pan doktor dyżurujący powiedział tak: - dziś nie przeprowadzimy zabiegu.
-A dlaczego- zapytałam
-Bo nie ma Pani badania hcg
-Nikt mnie o tym nie poinformował, byłam tu w piątek
-Proszę zrobić badanie hcg dwa razy z odstępem dwu dniowym i przyjechać.
Więc kolejne 4 dni chodziłam z martwą ciążą.Miedzy czasie naczytałam się histori o zabiegach,iż bardzo boli, nie dają narkozy itp itd.Byłam znów mocno wystraszona.Po 6 dniach znow się pakowalam w mega stresie i przyjechalam z kompletem badań i skierowaniem. Dałam Panu ginekologowi a on na to:
-Nie zrobimy Pani dzis zabiegu
-Ale czemu
-Ponieważ Pani poziom hcg nie spada, a zawsze spada jak jest plód martwy
-Ale przecież serce już dawno przestało bić dziecku.
-Są pewne procedury.Proszę robić hcg dopóki nie zacznie spadać, jak zacznie to przyjechać.
Pojechalam do prywatnej kliniki, gdzie inny Pan doktor powiedział to samo. Nie rozumiałam po co jakies badanie hcg skoro serce dziecka już dawno przestało bić
Przyjechałam do domu cala w stresie. I tak robiłam badanie hcg przed trzy tygodnie kila razy. Bardzo się bałam dostać zakażenia gdyż, martwy płód miał już ponad miesiąc. To był miesiące permanentnego strachu pierw o ciążę a potem o swoje życie. po przeczytaniu pewnego artykułu o martwych ciążach postanowiłam zrobić sobie badanie układu krzepnięcia i fibrynogen. kiedy dostałam wynik, przezrazilam się , fibrynogen był dramatycznie niski, co świadczyło o tym że ciąża zaczęła się rozkładać. tego samego dnia pojechałam na szpital i od razu trafiłam na zabieg, którego się bardzo bałam.Na początku była indukcja farmakologiczna podczas, której zachciało mi się siku, poszłam do ubikacji a kiedy nachyliłam się zobaczyłam że wypadło ze mnie moje dziecko, Boże zaczęłam drzeć i nogi zrobiły mi się jak z waty, mój zaczął mnie podtrzymywać. A potem zabieg. na całe szczęście zabiegu nie pamiętam, a indukcja nie była bardzo bolesna. Zostałam na noc w szpitalu. i kiedy powinnam się w końcu wyluzować, że jest po wszystkim nagle w nocy poczułam ogromne szarpnięcie w piersi i czułam jak pęka we mnie kula strach i trwogi i rozlewa się na moje całe ciało, aż odskoczyłam z łóżka. Chodziłam do 3 rano po szpitalnym korytarzu nie mogąc się uspokoić. Nie chciałam budzić śpiących piguł.Rano czekałam aż przyjedzie po mnie mój mąż,myślałam że ucieknę z tego szpitala, nie mogłam tam przebywać. W domu czułam cały czas lęk mimo, że było już po wszystkim. Po tygodniu nie spania trafiłam do psychiatry, który stwierdził nerwicę lękową , zaburzenia adaptacyjne. Dostałam leki, ponad dwa tygodnie czekałam na ich działanie. To był dla mniie koszmar zero spania ,zero jedzenia, zero siedzenia. Tylko chodziłam, uciekałam po nocach z domu, bo bałam się w nim przebywać, na niczym nie mogłam skupić uwagi. Maż chodził ze mną do 3 rano po mieście. Tragedia. czułam się ciężarem dla niego i mojej rodziny. W końcu kiedy lęk wolnopynący odchodził, niestety żadne leki, które przepisywał mi lekarz nie działały na mój sen (tradozon, minaseryna, mirtazepina) i wtdey nabawiłam się lęku przed niewyspaniem który trwa do dziś. Po każdej ciężkiej nocy dostawałam napadu lęku. Moj psychiatra twierdzi, że za bardzo skupiłam się na śnie zamiast patrzyć na całokształt problemu, że bezsenność to jest objaw nerwicy, która gdzieś w głębi jeszcze we mnie siedzi. poszłam na psychoterapię. ostatnio jest trochę lepiej. dzięki radom ludzi z tego forum, staram się poprzestawiać schemat myślenia. Mam nadzieję żę moja cudowna zdolność zapominania o nerwicy na 10 lat znów pozwoli mi dojść do siebie. Lecz o jednym nie zapomnę, nie zapomnę lekarzom tego, ze mnie zranili, że patrzyli się na mnie przez pryzmat chorych procedur, zapominając że leczą ludzką istotę, która im zaufała...
https://www.youtube.com/watch?v=sDKhOgc9Xq0
Awatar użytkownika
justka
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 96
Rejestracja: 9 listopada 2015, o 12:18

13 listopada 2015, o 12:37

Aj wspolczuje z powodu dzidziusia:( życzę Ci dużo sily i wytrwania.
svenf
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 222
Rejestracja: 13 listopada 2015, o 10:32

13 listopada 2015, o 12:46

Współczuję z powodu dzidziusia i tego co przeszłaś. Po takich przeżyciach wcale nie dziwię się, że masz nerwicę. :( ale na pewno dasz radę!
Awatar użytkownika
Jerry
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 835
Rejestracja: 14 stycznia 2015, o 17:12

13 listopada 2015, o 15:13

Przygnębiające jakimi idiotami okazują się niektórzy lekarze. Pomimo tego dramatu, który Cię spotkał jest jednak bardzo pozytywna rzecz - Ty żyjesz i powoli składasz się w całość. Dasz radę. Jesteś bardzo silna.
Nowa dostawa kozich racic z hodowli ekologicznej na Podkarpaciu. Kilogram świeżych, całych - 19 zł/kg. Kilogram świeżych, drobno mielonych - 23 zł/kg.
Pamiętajcie, że najlepsze na nerwice są z koziołka racice!
Moczymy je 2 dni w wodzie lub mleku, mieszamy z miodem i cytryną, a następnie pałaszujemy (1-2 kilogramy dziennie). Nerwica przechodzi po tygodniu, depresja po dwóch.
Zapraszam do składania zamówień.
Victta
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 37
Rejestracja: 29 listopada 2014, o 23:22

29 listopada 2015, o 23:15

Bardzo Ci współczuję.
ana
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 37
Rejestracja: 30 listopada 2015, o 08:16

11 grudnia 2015, o 08:37

Moja historia jest długa, sięga czasów przedszkolnych. Obecnie mam 31 lat. Jakieś 2 miesiące temu miałam pierwszy atak paniki (łagodny w objawach, jeśli porównać do opisywanych przez Was) Był to głównie silny lęk. Od tego czasu miewam parogodzinny lęk wolnopłynący i kilkusekundowe, nagłe lęki (dot. konkretnej osoby) i wyrywkowe myśli o przyszłości (głownie, że nic nie ma sensu).
Lęk, który mnie obecnie dotyka, pojawia się na myśl o konkretnej osobie. To mężczyzna, z którym spotykałam się. Jest w związku. Nie możemy i nie będziemy nigdy razem. Chodzę na terapię, bo nie potrafiłam odciąć się od niego. Obsesyjnie o nim myślałam, choć długo myślałam, że to ja tak myślę. Teraz pojawiły się lęki na myśl o nim, o jego żonie, rodzinie, pojeździe, pracy, spotkaniu, wyjeździe itp. Myślę, że już się z niego wyleczyłam - z uczucia. Przyjmuję do wiadomości i akceptuję, że nie będę z nim i nie chcę z nim być. Nie chcę nic od niego, a na myśl o nim jest ten lęk i obsesyjne myśli. Przychodzi natrętna myśl, że jedyną drogą uwolnienia się od lęku jest związanie się z tym mężczyzną. Albo myśl, że nie mogę z nikim się związać, bo jak ja temu komuś wytłumaczę, że mam obsesyjne myśli o innym. Jest lęk i myśli, że nie uwolnię się od niego (tego mężczyzny).
Pytanie, czy to taki sam lęk jak inne Wasze, nasze lęki? Czy to ten sam wór. No bo przecież, ja tłumaczę go tym, że mam powód.
Terapia pomaga mi zrozumieć, że nie chcę się z tym facetem wiązać. A obsesja i lęk trwa.
ODPOWIEDZ