Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Nerwica - nasze historie

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
ODPOWIEDZ
madeleine
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 16
Rejestracja: 22 grudnia 2014, o 15:21

20 czerwca 2015, o 13:03

Magda - lat prawie 22. Stwierdziłam, że jak opiszę tutaj przebieg tego co ze mną się dzieje może zrobi mi się lepiej...
3 lata temu, wakacje 2012r., dostałam pierwszego ataku paniki. Byłam 2 tygodnie po maturach, cały stres ustąpił, miałam mnóstwo czasu dla siebie. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że zaczęła mnie boleć głowa i całe dnie chodziłam nie w sosie właśnie przez ból głowy. Poszłam do lekarza, ale nic oczywiście z tego nie wynikło. Stwierdziłam, ok, przejdzie. Pewnego dnia oglądałam „Uwagę” na TVNie. Program był o jakimś facecie, który zabił członków swojej rodziny. Nagle poczułam dziwne uczucie w klatce piersiowej, zimne poty i myśli ‘o matko, a co by się stało gdybym ja coś takiego zrobiła?’. Starałam się o tym nie myśleć, jednak ta noc była jedną z najgorszych w moim życiu. Silny atak paniki, nie wiedziałam co się dzieje, bałam się panicznie, a w głowie miałam tylko katastroficzne obrazy. I tak później minęło kilka tygodni. Zapętliłam się w tych myślach, ataki paniki pojawiały się co kilka dni. Dodatkowo, panicznie bałam się cyfry 7. Ubzdurałam sobie, że jest ona czymś złym, że stanie się coś złego… O schematach z 7 powiedziałam rodzinie i chłopakowi. Próbowali obrócić to w żart i mnie rozśmieszać, jednak byłam tak spięta i zestresowana, że nie dało rady… Nadszedł dzień wylotu do Stanów, który był planowany od pół roku. Nie był to mój pierwszy wylot tam, jednak jak zwykle bałam się lotu. Miałam tam załatwioną pracę, której oczywiście się panicznie bałam. Kiedy pracowałam było trochę lepiej, jednak lęki pojawiały się codziennie, niezależnie od pory dnia (chociaż w nocy i nad ranem najsilniejsze). Postanowiłam biegać i ćwiczyć w domu. Przynosiło mi to ukojenie. Tak minęły 3 miesiące, po których wróciłam do Polski. Myśli pojawiały się ciągle, a ja miałam wyjechać na pierwsze wakacje z moim chłopakiem. Oczywiście, zepsułam je. Nie pamiętam prawie nic z nich. Wieczne lęki, stres, myśli i obrazy w głowie (związane z tym, że zrobię mu krzywdę). Noże chowałam tak głęboko jak się tylko dało. Kable, paski, sznurki również. Bałam się dosłownie wszystkiego… Nie powiedziałam mu nic o tym, on po prostu wiedział, że mam ataki paniki, ale nie wiedział z jakiego powodu. Jakoś starałam się z tym żyć. Chodziłam po lekarzach, ponieważ bolał mnie żołądek i miałam wieczny puls 120 – oczywiście ze stresu. Nie udałam się jednak do psychologa/psychiatry, nie mogłam przyjąć do wiadomości, że ten problem tkwi tylko w mojej głowie. W październiku 2012r. zaczęły się studia. Problem się uspokoił, ja stałam się mniej nerwowa, myśli tylko od czasu do czasu mnie nawiedzały. Wszystko oczywiście powróciło w sesji, dodatkowo zbliżał się kolejny wyjazd do Stanów. 3 miesiące ciągłych natrętnych myśli, lęków i ataków paniki. Nie znalazłam żadnej pracy, byłam skazana na siedzenie w domu. Bardzo kłóciłam się z babcią u której mieszkałam. Bałam się panicznie, że stracę nad sobą panowanie ze złości i coś jej zrobię. Znowu ćwiczyłam i biegałam. Analogicznie jak w poprzednim roku, powrót do Polski, wyjazd z chłopakiem, kolejne ataki paniki i śmiertelny lęk… Drugi rok studiów jakoś zleciał. Czasami pojawiały się natręty, jednak jakoś z nimi żyłam. Starałam się nie przywiązywać do nich większej wagi. I tak leciał czas… Aż nadeszły egzaminy. Tym razem było ich więcej i jeden mega duży – ustny. Pojawiły się na nowo takie same ataki paniki jak na początku zaburzenia. Najgorsze było to, że nie mogłam sobie z nimi poradzić. Starałam się uczyć, jednak przerastało mnie to. Bałam się egzaminu, bałam się myśli, bałam się wszystkiego. Suma summarum, egzamin zdałam na piątkę, zaczęłam długie wakacje, które były najlepsze od momentu nerwicy. Żadnych stresów i lęków! Zapomniałam o tym zaburzeniu totalnie! Byłam na wakacjach z chłopakiem i pierwszy raz świetnie się bawiliśmy! Cudownie wspominam ten czas. Wrzesień – praktyki w szkole. Oczywiście, bałam się na początku prowadzić lekcje z młodzieżą. Okazało się jednak, że jest to całkiem przyjemne, nawet spodobało mi się bycie nauczycielką. 3 tygodnie w liceum zleciały, zaczął się rok akademicki. Powróciłam na uczelnie z nową energią, odmieniona. Gotowa do walki. Jednak wszystko się zmieniło w listopadzie 2014. W grupie miałam dziewczynę która chorowała na depresję (chociaż my mieliśmy przypuszczenia, że to jednak zaburzenia osobowości) i była w szpitalu psychiatrycznym. Jej obecność strasznie mnie dołowała. Bałam się, że ja kiedyś będę taka jak ona. Dodatkowo, na zajęciach z literatury amerykańskiej jedyny temat, który był poruszany na zajęciach to morderstwa, samobójstwa i choroby psychiczne. No i wszystko wróciło. Wróciło, ale z taką mocą jak nigdy. Znowu się bałam wszystkiego. Bałam się opętania. Bałam się wyjść do kina. Bałam się jechać w tramwaju, że zrobię innym krzywdę. Bałam się chodzić po ulicy z chłopakiem, że wepchnę go pod samochód. Bałam się siedzieć w kinie (akurat był to czas Camerimage i mieliśmy z chłopakiem wejściówki więc chodziliśmy codziennie),że coś mi odbije i go uduszę. Bałam się jeść, bo wymyśliłam sobie, że mam grzybice organizmu i od tego oszaleję. Paranoja. Myśli bombardowały mnie 24/7. W pewnym momencie odcięłam się. Nie wiedziałam co się dzieje. Opuszczałam zajęcia z literatury, ponieważ bałam się tematyki zajęć, co jest do mnie zupełnie nie podobne. Zaczęłam szperać w Internecie o takich agresywnych myślach. Tak… po 2,5 latach z zaburzeniem dopiero dowiedziałam się, że mam nerwicę. I wtedy przekonałam się, że powiedzenie im mniej wiesz tym lepiej śpisz jest prawdziwe. Wiedziałam, że mam nerwicę, a ja jednak wkręcałam sobie, że to coś więcej. Standardowo… Zaczęłam szukać psychiatry. Poszłam na pierwszą wizytę. Powiedziałam mu o wszystkim oraz o tym, że kiedyś przez pół roku brałam izoniazyd (długa historia, nie miałam gruźlicy, jednak musiałam brać żeby chodzić do szkoły w USA). On stwierdził, że to prawdopodobnie przez to, że nie brałam żadnych witamin do tego. Diagnoza - F41.2. Przypisał mi Arketis (paro) i to były 2 tygodnie wyjęte z życia. Przeleżałam i przepłakałam je w łóżku. Te leki zrobiły ze mnie wrak człowieka. Nieprzespane noce – uczucie, że się palę od środa, uczucie, że moja dusza oddziela się od ciała… Mega psycho jazdy… Jednak ciągle brałam leki. Stwierdziłam, że w końcu mi pomogą. Wtedy najgorsze dla mnie było to, że przestałam odczuwać lęk. Myśli pozostały jednak ja nie czułam lęku. Bałam się, że skoro tak jest to może ja jestem w stanie zrobić coś złego. Na początku stycznia zaczęłam czuć się lepiej. Zaczęłam wstawać z łóżka, normalnie funkcjonować. Zdecydowałam zapisać się na psychoterapię (na NFZ, oczywiście termin miałam dopiero na marzec). W lutym stwierdziłam, że rzucam te leki. Że nie dają mi one za dużo, bo jednak myśli pozostały. Stopniowo z nich schodziłam, po odstawieniu czułam się źle tylko tydzień. Po tygodniu funkcjonowałam normalnie. Marzec - nie mogłam iść na psychoterapię przez praktyki… Wizyta przepadła, jednak ja czułam się stosunkowo dobrze. Wiadomo, lęki od czasu do czasu się pojawiały, ale dawałam sobie radę. Zaczęłam pić alkohol, nie bałam się już tego, że stracę nad sobą panowanie (a to był mój najgorszy natręt dlatego alkoholu raczej starałam się unikać). Znowu wszystko wracało do normy… aż znowu sesja. Tym razem najgorsza, bo to 3 rok. Na początku odczuwałam okropny lęk i strach przed tym wszystkim, jednak po piątym egzaminie (wszystkie w jednym tygodniu) przestałam odczuwać jakiekolwiek emocje. Czułam się jak taka pusta kartka. Ani radości, ani smutku, ani lęku. Nic. Lecz myśli pozostały… Frustrowało mnie to. Nie wiedziałam co się dzieje. Bałam się tego… Czytałam w tym czasie dużo forum, jednak starałam się uczyć. Miałam bardzo dużo nauki, bo egzaminy z trzech lat. Jakoś dałam radę, jednak każdy dzień to katorga. Pierwsza obrona już za mną, teraz czekam na kolejną. Najgorsze jest to, że jak wyszłam z tej obrony z oceną to nie potrafiłam się z tego ucieszyć. Wszyscy do mnie dzwonili, gratulowali, a ja wcale nie odebrałam tego jako sukces... Może dlatego, że najgorsze dopiero przede mną.
W głowie cały czas mam wątpliwości. Czy nerwica nie przemieniła się u mnie w chorobę psychiczną… Czy kiedykolwiek wrócę do życia bez tych myśli… Lęku nie ma… ale są myśli. Bardzo często płaczę… Nienawidzę sama siebie przez te chore myśli. Najgorsze jest to, że wszyscy dookoła mają już dosyć mnie. Mama, która kiedyś przechodziła przez nerwicę, ale wyszła z tego sama po roku. Już ma dosyć moich zachowań. Chłopak dla którego moje zachowanie to jest jakaś abstrakcja. Bardzo często się kłócimy, on nie wierzy, że to nerwica, on uważa, że ja sobie to wszystko wmawiam... A ja nie potrafię sobie z tym poradzić… Wczorajsza noc znowu była tragiczna. Myśli mnie bombardowały non stop. Obawiam się, że za długo tkwię w tym gównie żeby z tego wyjść… Kiedy już uświadomię sobie, że to tylko nerwica, że muszę zmienić otoczenie myślowe, że muszę dać im przepłynąć, ośmieszam te myśli, to zaraz przychodzą wątpliwości i już z nimi nie potrafię sobie poradzić. Tak więc mam 22 lata, a czuję się tak jakbym nie miała życia. Staram się czytać jak najwięcej o tym jak sobie pomóc, podejmuję próby medytacji, mam nadzieję, że wydobędę z siebie moc, aby zacząć walczyć z tym... tak na 100%.
malina71
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 12
Rejestracja: 26 maja 2015, o 00:22

20 czerwca 2015, o 15:47

O matko z córką,

Zatkało mnie Madeleine. co za historia czyta się to, jak jakiś rozdział z powieści.

Ale wiesz co ja też czasem miałam ciężkie chwile, gdy już myślałam, że nie dam rady.
Dzięki Bogu chwile minęły a ja wciąż żyję w niepogorszonym stanie.

Z tego co piszesz wynika, że często zmieniasz otoczenie, co pół roku sesja a to jest dodatkowe obciążenie stres i presja.
Niby dla nerwicowca zmiana otoczenia jest dobra, pod warunkiem, że czuje się bezpiecznie w tym otoczeniu.
Natomiast zmiana kontynentu, kultury, strefy czasowej plus zetknięcie się z nową obyczajowością w nowym miejscu, to jest dużo dla niezaburzonego a co dopiero dla osoby z nerwicą.

Natomiast jestem przekonana, że jak ustabilizujesz życie tzn. skończą się egzaminy, dalekie wyjazdy, zmiana pracy, to i Twój organizm zazna spokoju.
Myślę, że potrzebujesz spokoju i stabilizacji, pewności, że masz koło siebie bliskie osoby w razie godziny ,,W"

Piszę to jako wieloletni nerwicowiec, potrzeba spokoju, stabilizacji i oswojenie się z tym, że masz nerwicę.
Póki co musicie na razie razem współistnieć i nauczyć się w miarę nie wchodzić sobie w drogę.

I nie daj sobie wmawiać, że wyolbrzymiasz.
W końcu nie urodziłaś po to, żeby pastwić się sama nad sobą.

ps. mi pomaga trening autogenny Schulca. Jest na YT.
Można też kupić oryginał CD.
madeleine
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 16
Rejestracja: 22 grudnia 2014, o 15:21

20 czerwca 2015, o 22:13

Pisałam to w Wordzie przez kilka dobrych godzin, pewnie dlatego tak dziwnie brzmi...
Dzięki za ciepłe słowa. Też mam nadzieję, że jak wszystko się ustabilizuje to i ja zaznam trochę spokoju :)
Awatar użytkownika
PANGIRYK
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 135
Rejestracja: 10 czerwca 2015, o 13:15

21 czerwca 2015, o 08:07

Hej pamietaj ze kazdy atak,nawrot czyni Cię silniejsza:) jezeli bardzo chcesz i starasz sie z tym uporac- kazdy dzien przybliza cie do zwyciestwa;) pomysl tez ile dzieki nerwicy lub ile mimo nerwicy osiagnelas w tym okresie! Mi ta mysl pomaga w trudnych chwilach;)
madeleine
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 16
Rejestracja: 22 grudnia 2014, o 15:21

21 czerwca 2015, o 17:26

Pangiryk, masz rację, mimo nerwicy udało mi się ukończyć studia z wyróżnieniem dla najlepszego studenta. To chyba jest jakiś sukces, zwłaszcza, że gorsze chwile zawsze przychodziły podczas sesji:) Ta moja załamka i pogorszenie teraz jest przez kłótnie z chłopakiem (nie chce się do mnie odzywać, ma już dosyć moich ciągłych objawów). Ale już dzisiaj mam więcej sił i jakoś daję radę, głównie dzięki forum.
Awatar użytkownika
PANGIRYK
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 135
Rejestracja: 10 czerwca 2015, o 13:15

23 czerwca 2015, o 13:44

;) a widzisz!
Ja dzisiaj czuje sie totalnie jak chodzaca nerwica ale coz byle wysiedziec do 16 w pracy a potem licze ze bd lepiej ;)

-- 23 czerwca 2015, o 13:44 --
;) a widzisz!
Ja dzisiaj czuje sie totalnie jak chodzaca nerwica ale coz byle wysiedziec do 16 w pracy a potem licze ze bd lepiej ;)
lebron
Świeżak na forum
Posty: 3
Rejestracja: 28 czerwca 2015, o 22:32

29 czerwca 2015, o 22:47

Witajcie!

Chciałem pokrótce opowiedzieć o własnej historii zaburzenia lękowego. Miałem bardzo trudne dzieciństwo - pisząc językiem dr Weekes był to okres nieustannej sensytyzacji moich nerwów. Zaburzenie lękowe pojawiło się od zaburzeń obsesyjno-kompulsyjnych na tle religijnym. Wszędzie widziałem grzech. Miałem nadwrażliwe sumienie. Co więcej, sprawdzałem czy korki od gazu są zakręcone czy drzwi zamknięte. Pojawiło się to w liceum, czyli 6 lat temu. Do 18 roku życia mieszkałem z rodzicami. Żyłem w rodzinie dysfunkcyjnej. Alhohol, awantury itd. W dodatku babcia miała osobowość lękową. Przez ten czas nieustannie uczyłem się bać, bo było czego.

W czasie studiów zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne niejako przeobraziło się w atak paniki, nerwicę ogólną. Wszystko przez brak odporności na stres, stare nawyki myślenia, stare nawyki reagowania na lęk. Niewątpliwie nabywałem osobowość lękową. Poszedłem do psychiatry i dostałem escitalopram 10mg. Nigdy nie miałem problemów, aby wychodzić z domu. Zawsze stawiałem czoła lękowi. Lek mi pomógł do tego stopnia, że po 3 latach brania postanowiłem go odstawić. Wystarczył jeden większy stres i po 1 miesiącu objawy wróciły i to ze zdwojoną siłą. Stało się to 3 miesiące temu. Zaczęło się od ataku paniki. Wówczas, zgodnie ze starym nawykiem, zażyłem atarax i przeszło. Znów powróciłem do esci. Biorę go od 3 mies.

Jakiś czas temu zdałem sobie sprawę, że TO ODE MNIE zależy czy wyzdrowieję. Psychiatra oferował tylko leki. Zero rozmowy. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce...zacząłem czytać literaturę nt. czym jest zaburzenie lękowe. Był to pierwszy miesiąc nawrotu, kiedy odczuwałem (po raz pierwszy) DD. Wcześniej miałem lęki bez DD albo miałem, ale tak niewielkie, że nie zwracałem na to uwagi. Wróćmy do książek. Pierwszą książką była książka G. Szaffera "Pokonałem nerwicę", drugą ksiażka dr Weekes, miesiąc potem trafiłem na to forum. Zacząłem sobie sam uświadamiać CZYM jest zaburzenie i jakie SĄ jego przyczyny. Przez wiele lata sam się katowałem perfekcjonizmem. Akceptowałem siebie tylko warunkowo. Ukończyłem ...4 kierunki studiów. Właśnie pojutrze mam ostatnią obronę. Wziąłem na swoje barki ZBYT WIELE. Czułem się niedowartościowany. Od 2 mies biorę jedynie 5mg esci. Uczę się akceptować, nowych nawyków myślowych i reakcji. Uczę się nie bać objawów. Uczę się dystansu do siebie i innych. Uczę się pozwalać sobie być przeciętnym. Uczę się przegrywać.

W tej chwili czuję się nerwowo wyczerpany. Żyję normalnie. Zawsze żyłem. Chcę rzucić esci. Choć 5 mg to żadna dawka. Przez lata uczyłem się, że czuje się dobrze tylko przez leki. Zresztą, na myśl o przestaniu brania wystraszony umysł już mi podpowiada, że grozi mi pogorszenie. A ja na to: "nawet jeśli, to co z tego?" Uczę się akceptować. Chciałem Wam kochani powiedzieć, że wszyscy możecie wyzdrowieć. Uczcie się nie bać się tego, że się boicie.

Pozdrawiam wszystkich i dziękuję osobom, które założyły to forum.

-- 29 czerwca 2015, o 22:47 --
Pragnę jeszcze dodać, że najlepszym lekarstwem jest miłość. Ileż endorfin i serotoniny mi daje moja narzeczona! Gdybym jej nie powiedział, że cierpie na zaburzenie, to by nawet nie wiedziała. Zresztą, nikt tego nie zauważył. Nerwicowiec tak się boi, co pomyślą inni. Nic. Bo tego nie widać. Możesz być spocony, lekko blady i już.

Wyzdrowienie jednak to coś więcej niż wyrównanie chemii mózgu. To totalny brak reakcji na lęk w działaniu przeciwnym do niego. To trudne. Wiem. Ale możliwe!!! :)
Możecie być szczęśliwi. Żyć normalnie. Uwierzcie mi. :)
darekp
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 234
Rejestracja: 17 listopada 2014, o 15:05

29 czerwca 2015, o 22:49

Hej stary, gratuluje ci oswiecenia, dopiero co o tym gadalismy na czacie :D

Ogolnie to moglbys to wpisac w ten dzial
wyzdrowialem-z-nerwicy.html

bo tam jest taki zbior motywacji :)

trzymam kciuki dalej za ciebie
lebron
Świeżak na forum
Posty: 3
Rejestracja: 28 czerwca 2015, o 22:32

29 czerwca 2015, o 23:03

O wyzdrowieniu jeszcze nie ma mowy. Dopiero wszedłem na drogę wyzdrowienia. Objawy pozostają. Raz są silniejsze, raz słabsze, ale samo nastawienie do nich się zmienia. Jeszcze mam chwilę zwątpienia i obaw w ciągu dnia, ale daje sobie czas i zrozumienie. Przynajmniej staram się.

Prywatnie, jestem szczęśliwy. Jednakże mam tendencję do martwienia się o moich bliskich. Tutaj akurat jest o co się martwić. Uczę się do tego dystansować. Dopiero 3 miesiące nauki. :) ;)

-- 29 czerwca 2015, o 23:03 --
Dziękuję za miły komentarz. Będę motywować wszystkich! :) Uczmy się to olewać, robić swoje. Zająć się życiem. Najtrudniej ma ten, który nie pozwolił zaburzeniu być na pierwszym planie życia. Ale z tego też można wyjść. :)
darekp
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 234
Rejestracja: 17 listopada 2014, o 15:05

29 czerwca 2015, o 23:03

Rozumiem to sam, bo tez jeszcze ciagle sie ucze. Ale wiem juz ze to mozliwe bo zmalaly bardzo mi chocby natrety a te byly koszmarem zycia.
Wiec powoli powoli i jakos idzie.
Wielu nas tu jedzie na tym samym wozku wiec mozna sobie porownac, dopytac, obczaic i zawsze ktos podniesie z gleby jak co ;p
lebron
Świeżak na forum
Posty: 3
Rejestracja: 28 czerwca 2015, o 22:32

29 czerwca 2015, o 23:10

Darku, ja za Ciebie też trzymam kciuki. Możesz być szczęśliwy i wyzwolony. :) Administratorzy słusznie mówią, że tego, co chce nerwica to naszej uwagi. Zgadza się - jesteśmy na tym samym pokładzie. Nie jesteśmy sami :). Nie możemy czuć się inni, gorsi od osób wolnych od zaburzenia. Tak jak mówiłem ukończyłem 4 kierunki studiów. Zaburzenie Ci zrujnuje życie jeśli mu na to pozwolisz. Dodam, że w większości byłem sam. Pomogła mi wiara w Boga, nie ukrywam; obecnie kobieta. Ale nigdy o tym nie rozmawiamy. Olewamy to :)

Kładę się spać! Na szczęście z tym nigdy nie miałem problemu. Trzymaj się.
Liv
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 27
Rejestracja: 18 lipca 2015, o 06:56

18 lipca 2015, o 13:44

Mam 4 lata: robiłam lalce zastrzyki igłą maczaną w atramencie, zakłułam się, na ręce pod skórą zostaje mi plama z atramentu, boję się, że umrę, ale nikogo nie proszę o pomoc bo już wiem, że jestem sama na świecie :(
Mam 6 lat: idę do szkoły i nie rozumiem tego ci się ze mną dzieje, łzy leją mi się po twarzy chociaż nie czuje smutku, nie czuję nic, po prostu te łzy nie do powstrzymania całymi tygodniami :cry:
Mam 12 lat, pani w szkole pyta kto chciałby powiedzieć wierszyk na uroczystości szkolnej. Znam wiersz, chcę, ale jakiś obcy dla mnie impuls zatrzymuje mnie przed zgłoszeniem się :?
Mam 14 lat: idę na spacer z kolegą, rozmawiamy o samochodach, Syrenka pomylił mi się z Warszawą. Czuję się potem strasznie, boję się, że on nie będzie chciał więcej gadać z kimś, komu się taka pomyłka zdarzyła :shock:
Mam 17 lat, zaczynam imprezować, ale nie umiem swobodnie rozmawiać, jestem smutna, spięta i milcząca :roll:
Mam 18 lat, zdaję maturę ustną z historii. Przygotowując się do odpowiedzi wypisałam kilka dat i wydarzeń, ale odpowiadając nie potrafię nawet przeczytać tego, co mam na kartce :(:
I tak, dalej, w tym stylu kolejne lata życia :ups
nevermind
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 38
Rejestracja: 14 listopada 2013, o 19:24

6 sierpnia 2015, o 02:53

Witajcie Kochani.
Kiedyś pamiętam, że przywitałem się na tym forum, ale nigdy nie opisałem swojej historii. Pamiętam, że miałem dokładnie 18 lat, chodziłem do bardzo wymagającego technikum, ale dawałem rade. Były Święta Bożego Narodzenia. Zostałem w domu zamiast jechać do rodziny. Strasznie źle się czułem. Myślałem, że dopadła mnie jakaś grypa, przeziębienie, starałem się to ignorować. Niestety nie przechodziło. Było mi dziwnie i jak to okreslalem "mam blokadę w głowie, ona uniemożliwia mi zrobienie czegokolwiek". Cały czas mnie mdlilo, najmniej cierpiałem w łóżku i w dodatku się bujajac. Wszystko było takie obce, inne, ktoś wyłączył mi wszelkie uczucia, odczucia. Z pomocą rodziców zaczął się maraton po lekarzach. Mnóstwo badań, krwi, głowy, moczu, neurologiczne, gastrologiczne. Nic, wszystko ok. No jak wszystko ok jak ja nie wychodzę z łóżka? Po pół roku trafiłem do psychiatryka. Współpracowałem i bardzo chciałem wyzdrowiec. Tam zdiagnozowano "zaburzenia derealizacyjno depresyjne i nerwice". Zaczęli leczyć mnie wenlafaksyna i poprawa była, ale minimalna. Wyszedłem w niewiele lepszym stanie niż tam trafiłem. Na własną rękę szukałem powodu z jakiego tak strasznie źle się czuje. Przypominało mi to strasznego kaca, do tego zatrucie, masakra. Zmieniałem diety, miejsce spania, kosmetyki, suplementowalem się witaminami. Wszystko na nic. Po ok pół roku zacząłem stawać na nogi. Nawrot były, ale coraz rzadsze. Po ponad roku było już ok. Lekarz zmienił mi wenle na paro. Nadal było ok. Było ok równo 8 lat. Zdałem maturę, skończyłem studia, pracowałem, prawie zawsze miałem dziewczynę. Było po prostu NORMALNIE, a przeszłość wspominałem jako piekło, które minęło. Równo 2 lata temu wszystko wróciło. Nagle, w ciągu kilku dni. Próbowaliśmy z lekarzem przejścia na seronil, ale kiepsko się to skończyło. Wróciliśmy do paro i zwiekszalismy, lub zmniejszalismy dawkę. Nic, znów "blokada", leżenie w łóżku, trzesiawki, nierealnosc i robienie wszystkiego na sile. Nawet obejrzenie filmu, czy granie. Czasami blokada znikala na kilka dni i wszystko wracało do normy. Było to jednak na dzień, dwa. Od dwóch tygodni znów próbujemy z lekarzem zmiany leków. Tym razem powrót do wenly. Jest kiepsko, nie wychodzę, nie pracuje, głównie leżę i co kilka godzin wymiotuje. Staram się przelamywac, robić cokolwiek, ale zwyczajnie nie daje rady. Mój pokój to istny bałagan, nie mogę nic zrobić. Dosłownie nic. Zniknęło poczucie czasu, pieniędzy, ochota na cokolwiek. Libido i apetyt też leżą. Żyje wiara, psychoterapia, która średnio pomaga i tym, że jeszcze powrócę do normalności. W innym wypadku dawno już bym ze sobą skończył. Sporo czytam rad i artykułów Diva i Victora. Próbuje się stosować, ale jak na razie nic lepiej...
lękowa.nerwica
Świeżak na forum
Posty: 3
Rejestracja: 24 października 2015, o 18:31

26 października 2015, o 08:17

Witam, mam na imię Monika i mimo że jestem świeżakiem na forum, znam je dosłownie od podszewki. Chciałabym podzielić się moją historią z Wami, ponieważ nie wiem już co o tym wszystkim myśleć i jak sobie radzić. Zaczęło sie trzy miesiące temu. Miałam strasznie stresujący czas, kończenie pracy magisterskiej, ogromna presja - ciągłe pytania jak mi idzie, ile napisałam (bardzo chciałam wyrobić sie na czerwiec ale niestety nie udało mi się). Poza tym dawałam z siebie wszystko aby była jak najlepiej napisana, natomiast promotor olewał mnie nie czytając fragmentów które zawsze zostawiałam mu na czas. A ja wychodziłam od niego zawsze rozżalona, boze jaka ja byłam głupia. I przez to nie chciało mi się już jej pisać... Ale jakoś wymęczyłam i obroniłam sie we wrześniu. W międzyczasie były roszady u mnie w pracy, dwie bliskie mi koleżanki zrezygnowały, ja natomiast musiałam walczyć o swoje pieniądze które nie zostały mi wypłacone. Pracuje w przedszkolu 8h dziennie wiec jeszcze dochodził hałas, stresujące konsultacje z rodzicami itp. Ale jakoś żyłam, chłopak wspominał mi ze jestem strasznie nerwowa, ale uważałam ze przesadza. Nagle dowiedziałam sie że moja bliska koleżanka, przyjaciółka swego czasu, popełniła samobójstwo. I to był zapalnik. Przez dwa dni chodziłam jak na autopilocie. Kilka późniejszych dni było calkiem normalnych, aczkolwiek czułam ze cos jest nie tak, byłam jakaś delikatnie niespokojna, rozdrażniona, ale nie zwracałam na to zbytnio uwagi. Aż odwiedziła mnie mama, przy której pękłam. Zaczęłam płakać do takiego stopnia ze nie mogłam sie uspokoić. Do tego serce mi wariowało, momentalnie zrobiło mi się zimno i niedobrze. Uczucie ścisku w gardle i brak poczucia bezpieczeństwa. Mama akurat zbierała sie juz do wyjazdu, a ja wręcz rozpaczliwie czumpragnęłam żeby została. Od tamtej pory jest źle. Chociaż po trzech tygodniach udało mi się zwalczyć objawy somatyczne niepokój został. Taki ciągły, uporczywy, odbierający jakąkolwiek radość życia. Wystarczy ze skupię się na czymś bardziej np. na tym ze jest korek w autobusie i tlum ludzi a juz wpadam w panikę. Na głośną wzruszającą muzykę reaguje wzruszeniem, jak widzę film do płaczu od razu łzy stają mi w oczach. Zrobiłam sie wybuchowa.

Najgorsze objawy dla mnie to natomiast:
- brak poczucia bezpieczeństwa, swojego miejsca
- ciągły niepokój
- poczucie że to wyrok, koniec mojego zycia
- strach przed zwariowaniem, depresją.
- strach przed przyszłością - nie widzę się w niej
- natrętne myśli: Że cos sobie zrobię (najgorsza i najczęstsza), że wszystko jest bez sensu, jak to jest ze ludzie żyją, po co pracować, po co kobiety aż tak o siebie dbają itp. I jeszcze ze nie uda mi sie z tego wyjść.najgorsze są myśli chociaż jeszcze do niedawna meczyly mnie bole głowy, pleców, mrowienie w glowie, drżenie mięśni.

Od czasu do czasu, kiedy już nie mogę wytrzymać, meczą mnie stany depresyjne, ale odkąd biorę dziurawiec i omega 3 to mój nastrój jest w miare stabilny, tylko te myśli... Przez nie nie chce mi się żyć. Towarzyszą mi tylko negatywne myśli i poczucie straconego życia, że nie warto sie starać bo i tak sobie nie poradze.

Proszę o jakąkolwiek opinie a propo tego co mi dolega. Mam juz mętlik w glowie czy to nerwica czy juz powoli depresja. Każdy dzień to dla mnie wyczyn. Czy tez mieliście to nasilone aż do takiego stopnia?

Pozdrawiam
Monika
Awatar użytkownika
Daszka
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 63
Rejestracja: 10 września 2015, o 10:54

26 października 2015, o 10:41

Jak dla mnie masz nerwice ... chyba każdy miał tak, że był tak zniechęcony do życia , że myślał, ze to już koniec. Ja miałam 2 miesiące, które spędziłam w łóżku ze strachu tylko spiac. .. co do myśli to czytaj artykuły chłopaków :) to tylko mysli i je ignoruj i nie nadawaj im wartości. .. będą się dobijaly ale coraz słabiej :) uswiadom sobie, ze to tylko jakieś myśli z dupy nie majace nic wspólnego z prawda :) żyj normalnie i się nie poddawaj :)
ODPOWIEDZ