Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Moja historia, moje "cały czas do przodu", mój plan

Tu dzielimy się naszymi sukcesami w walce z nerwicą, fobiami. Opisujemy duże i małe kroki do wolności od lęku w każdej postaci.
Umieszczamy historię dojścia do zdrowia i świadectwo, że można!
Dział jest wspólny dla każdego rodzaju zaburzenia lękowego czyli nerwicy/fobii.
PiotrNazwisko
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 105
Rejestracja: 23 lipca 2015, o 12:12

9 sierpnia 2015, o 14:14

Witam wszystkich :)
Postanowiłem tutaj pokrótce opisać moją krótką historię i pokazać Wam mój plan, który sobie niedawno wymyśliłem i który być może bez zbędnej i nadmiernej analizy przedstawi moje samopoczucie i postrzeganie rzeczywistości, ale także który i Wam może przypaść do gustu :) Chcę, żeby była to moja droga do odburzenia, żeby wszystkie moje lęki, anhedonie, niepewności uczuć itp. przestały mieć znaczenie i żeby był znowu dobry "Ja" :) Plan przedstawiam dlatego, że rozmowa z paroma osobami na czacie mnie podbudowała i popchnęła naprzód, można też powiedzieć zmotywowała do walki z tym, a także dlatego, że przedstawiona przeze mnie metoda zabawy z nerwicą, DD spodobała się osobom na czacie i ich zmotywowała :) Myślę czasami, że zachowuję się nieracjonalnie z moim stanem, jakby to był taki chwilowy 'strzyk' i pobudzenie do działania, które i tak zostanie stłamszone przez lęk, ale... do cholery, nie można tak myśleć, trzeba działać! (tak, mówi to gościu, który cały czas się użala nad sobą... :D) Nie będę się długo rozpisywał, przedstawię w czym rzecz i... cały czas do przodu! :)

Mam 18 lat i jestem ze swoją dziewczyną 4 miesiące. Na początku wiadomo - super, serce bije tylko dla Niej, a w głowie tylko plany na wspólne spędzanie czasu, przyszłości, itp... człowiek ze mnie pochłonięty pasją, mam swoje hobby itp. Dziewczyna dla mnie jest po prostu wszystkim, co dobre i największym skarbem. Wszystko niestety popsuło się jakiś miesiąc temu, kiedy kilka stresujących rzeczy odcięło mi z dnia na dzień emocje i uczucia do dziewczyny. Przestraszyłem się tym i oczywiście nakręciłem, po internecie szukałem porad itp., ale tam oczywiście nic dobrego nie znalazłem, poza życiowymi mądrościami, że w takiej sytuacji należy zerwać. Dziewczyna wiedziała o moim "zaniku uczuć" i przez chwilę sytuacja wyglądała tragicznie, byliśmy blisko rozstania, ale gdzieś tam w głowie czułem, że chcę z Nią być i po paru dniach się ustabilizowało. Dziewczyna mnie kocha, ale ja dalej miałem te rozterki. Miałem poczucie, że chcę z Nią być, ale ten zanik uczuć potęgował we mnie strach i smutek... w końcu odkryłem to forum w dniu, odkąd tu jestem. Dzięki artykułom innych użytkowników, takim jak post39676.html czy post64537.html mniej więcej zrozumiałem, o co chodzi i zainteresowałem się tym tematem, czytając historię odburzonych i porady Divina i Victora. Ale anhedonia jak była, tak była i starałem się to akceptować i na przekór sobie próbować. Bywały 'lepsze' dni, ale i przy nich mój umysł dostał uwagę typu "Nie za dobrze ci? Wracamy do nerwicy" i tak stale... oczywiście towarzyszą objawy typu gula w gardle, depresja, niska samoocena no i anhedonia - natręctwa "nie kocham dziewczyny", "nie ułoży mi się z nią, nie jest dla mnie odpowiednia albo ja dla niej" (jak klapki na oczach), ale też zamykanie się w sobie, nie interesowanie się swoimi hobby itp. :(

Ten miesiąc zacząłem źle. Zły dzień, chciało mi się płakać, nic nie czułem do dziewczyny. Poddałem się temu stanowi i zacząłem się nakręcać, wszystkie mądrości z tego forum przestały mieć znaczenie ("i tak jej nie kocham", "oszukujemy siebie nawzajem"...). Po tych paru dniach miałem taki spokojniejszy dzień, potem poznałem metodę afirmacji i miałem taki budujący stan, który mnie nieco uspokoił. I przy jednym spotkaniu z dziewczyną miałem prześwit... tak dobrze nie czułem się od momentu pojawienia zaburzenia, było super :) naprawdę czułem, że kocham, wszystkie złe myśli niby dalej były, ale nie miały dużego znaczenia, optymizm przeważał nad pesymizmem :) było mi z tym dobrze, ale gdy tylko się załamało, znowu zacząłem się nakręcać i wpadłem w smutek... i skutki tego stanu czuję do dzisiaj, anhedonia trwa, ale rozmowa z pewnymi osobami na czacie można powiedzieć, że dała mi kopa i zmotywowała, dlatego też piszę tutaj o sobie i przedstawiam mój plan, z którego korzystać może każdy, o ile mu się spodoba :)

O co chodzi? Chodzi o to, że biorę kalendarz i każdego dnia innym kolorem zaznaczam, jak się czuję. Ja akurat wziąłem sobie taki pusty layout z internetu i każdą kratkę z dnia koloruję tak, żeby opisać swoje samopoczucie. Moja 'legenda' kolorów wygląda tak:
- kolor czerwony - katastrofalny nastrój, natręctwa/nerwica itp. całkowicie mnie ogarniają, do tego dochodzi rozżalenie nad sobą, depresja, opłakiwanie
- kolor pomarańczowy - jest źle, natręctwa/nerwica dalej we mnie siedzą, ale JA się uspokajam, nie rozżalam się, staram się coś robić
- kolor żółty - natręctwa nie są takie mocne, mają znaczenie, ale zdrowym myśleniem staram się nie zwracać na nie uwagi
- kolor zielony - są natręctwa, ale nie mają takiego znaczenia, żeby zmieniło moje dobre samopoczucie :)

Po co? W sumie wygląda to jak analizowanie swojego stanu. Niby tak, ale tak na dobrą sprawę może zadziałać jako motywator lub przestroga. Wiem po sobie, że gdy za bardzo poddam się moim nerwowym myślom i zacznę się użalać do tego stopnia, że np. doprowadzę się do płaczu, odetnę od wszystkiego itp., to dalej będzie tylko źle. Kartka będzie miała kolor czerwony. Chodzi o to, żeby tych czerwonych kartek było jak najmniej. Uznałem sobie, że gdy np. dalej będę miał złe samopoczucie, to nie będę tego rozgrzebywał, tylko starał się tak myśleć, żeby kartka miała kolor pomarańczowy. Jeżeli pojawi się dzień, w którym myśli nie będą takie uporczywe, a samopoczucie i wiara w odburzenie będą rosły, oznaczyć kartkę na żółto, a może w końcu pojawi się dzień zielony? Dodam tylko, że od kiedy to zaburzenie występuje u mnie mniej więcej od lipca, to takich zielonych dni w ubiegłym miesiącu raczej bym nie potrafił wskazać. Raczej przeważałby kolor czerwony i pomarańczowy. Już przez ten ponad tydzień sierpnia miewałem czerwone dni i pomarańczowe (jak dzisiaj, gdy to piszę), ale pojawiały się też żółte i o dziwo - zielone, co wskazuje na prześwit i dobrą drogę.

Nie wiem, czy ktoś inny odkrył lub stosuje coś takiego, w każdym razie przedstawiona przeze mnie metoda spodobała się paru osobom i zmotywowała do zamieszczenia tutaj. Chciałbym zrobić z tego coś w rodzaju dziennika i każdego dnia aktualizować 'kartki z kalendarza'. Piszę to nie tylko dla siebie i żeby podzielić się z Wami moim postrzeganiem dnia lub (oby) drogi do odburzenia, ale też dla Was, w końcu ta metoda może się przydać każdemu i zadziałać jako motywator :)

U mnie do tej pory wygląda to tak:
http://postimg.org/image/sszev60at/

Życzę wszystkim (i sobie) powodzenia, jak najmniej czerwonych dni i jak najwięcej zielonych! ;)
Nothing worth having comes easy.
Overthinking kills your happiness.
Awatar użytkownika
Wilku
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 130
Rejestracja: 14 marca 2015, o 21:06

9 sierpnia 2015, o 16:25

Jestem trochę w podobnej sytuacji tylko moja trwa od stycznia. Podoba mi się Twoja metoda i może sama ją wykorzystam.
Awatar użytkownika
Ciasteczko
Administrator
Posty: 2682
Rejestracja: 28 listopada 2012, o 01:01

10 sierpnia 2015, o 20:44

Piotr, ciekawy pomysł, pod warunkiem, że będzie właśnie tak stosowany, by się motywować, żeby jednak kartki miały kolor trawki. ^^
Warto zwrócić tutaj uwagę wszystkim czytającym na istotną rzecz- niektórzy ludzie robią sobie takie wykresy nastrojów - już dostawałam takie rzeczy na priv, włącznie z rysunkami poglądowymi własnych ścieżek neuronów w mózgu i śniegu optycznego, oraz gdzie co kogo boli :P - włącznie z wypisywaniem godzin ataków paniki i to do niczego nie prowadzi, bo jest jak tworzenie sobie dowodów na anomalność swoich odczuć i potem taplanie się w tym jak jest źle i niedobrze (patrzenie na szklankę jak na do połowy pustą). Ale to, co tu prezentujesz wydaje mi się ciekawym pomysłem, bo jeśli ma być to taką pozytywną motywacją, żeby zazielenić dzień, to uważam, że ma to przyszłość o ile nie wytworzy się zbytniej presji, bo wiadomo, że czasem emocje wezmą górę. Ale własnie z takim umiarem jest to fajne- bo czasem wystarczy w odpowiednim momencie wyłapać jakaś myśl, czy początek negatywnych odczuć i zawrócić je zanim się zdążą rozpanoszyć. Jeśli powodem miałaby być chęć utrzymania koloru dnia, to czemu nie? :) Może ktoś jeszcze by zechciał to przetestować i odnieść się do tego jak mu poszło. :)
Odburzanie, to proces - wstajesz, upadasz, wstajesz, upadasz... ale upierasz się, że idziesz do przodu.
Każdy ma tę moc. Nie odkładaj życia na później. Nigdy. :hercio:
PiotrNazwisko
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 105
Rejestracja: 23 lipca 2015, o 12:12

10 sierpnia 2015, o 23:46

Sam myślałem nad jakimś dokładnym rozpisywaniem, ale to już było w stanie takiego bardzo ciężkiego nastroju i to po prostu jest bezsensowne - to nie tylko analiza swojego stanu, ale też takie nakręcanie. Jako że jestem na etapie, który nazwałbym "takim innym, dziwnym" - nie jest dobrze, ale nie tragicznie, tak sobie pomyślałem, że może coś takiego by się bardziej sprawdziło :)
Choć osobiście na początku uważam, że najpierw wolałbym motywować się tak, żeby nie było czerwonego koloru, niż żeby był tylko zielony. Rozumiecie? :D Tę drugą opcję (tylko na zielono) uważam za taki jakby "przymus" i zniechęcenie się, gdy nie będzie mimo wszystko zielonego. A może potem mniej pomarańczowych? No zobaczymy... dzisiejszy dzień oznaczyłbym jako żółty, mimo wielu złych myśli i dodatkowego stresu z samego rana :)

http://postimg.org/image/706jp9zmn/
Nothing worth having comes easy.
Overthinking kills your happiness.
Awatar użytkownika
Ciasteczko
Administrator
Posty: 2682
Rejestracja: 28 listopada 2012, o 01:01

11 sierpnia 2015, o 21:23

No i dobrze, próbuj dalej i dziel się swoimi spostrzeżeniami dla dodatkowej motywacji dla siebie i na zachętę dla innych! :D
Odburzanie, to proces - wstajesz, upadasz, wstajesz, upadasz... ale upierasz się, że idziesz do przodu.
Każdy ma tę moc. Nie odkładaj życia na później. Nigdy. :hercio:
PiotrNazwisko
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 105
Rejestracja: 23 lipca 2015, o 12:12

14 sierpnia 2015, o 10:13

Ostatnio znowu dostałem derealizacji, ale nie bezpośrednio przez analizowanie siebie i swojego stanu, tylko po prostu przez stresującą sytuację, która mocno na mnie wpłynęła i wkurzyłem się jak mało kto i ten stan się utrzymuje.
Teraz w całym postępie czuję się nieco inaczej, już nie mam takich uporczywych myśli, że Jej nie kocham, ale dochodzą mi teraz zmartwienia - coś takiego, że nie wyjdę z tego, że uczucia mi nie wrócą (a jeśli już to tylko na chwilę), że po co to, skoro i tak niedługo coś mnie wkurzy, a ja w to wejdę i się znowu nakręcę. Z tych gorszych rzeczy, to znowu niska samoocena, łatwo się denerwuję i mam negatywne myśli o swojej przyszłości - coś w rodzaju "Po co to rozwijam i wchodzę w ten związek, skoro i tak się rozstaniemy?" i ogólnie boję się wypalenia, że będę miał dość i zerwę, że mi się znudzi, albo że stanę się toksyczny. Z jednej strony "kocham Ją" i teoretycznie nie ma się czego bać (chyba że mojego wybuchowego charakteru, który może odbijać się na moich bliskich), a z drugiej strony "i tak zerwiemy" (tyle związków się rozpada, nic z tego nie będzie). Chociaż wiem, że takie myśli są bezsensowne, to i tak są denerwujące i nie pozwalają mi na cieszenie się dniem i związkiem. Ale na plus dodam to, że w takich gorszych dniach staram się już nie wchodzić w to tak jak jeszcze niedawno i teraz już wiem, że Ją kocham. Cholernie zależy mi, żeby kochać i być z Nią szczęśliwym. Jest coś :)
Nothing worth having comes easy.
Overthinking kills your happiness.
Awatar użytkownika
dankan
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 935
Rejestracja: 23 maja 2014, o 10:11

14 sierpnia 2015, o 10:16

Tkai emysli to norma, ze nie wyjdzie sie, ze jak juz to na troche, ze dlaczego to wraca itp.
Robic trzeba mimo to swoje ale bedac swiadomym ze chodzi tu o cos wiecej, ze chodzi o to aby wplynac na schowany lęk w naszych emocjach. A tym dzialaniem na to wplywamy.
Co do stresujacych sytuacji to tak juz jest, ze jak mamy jeszcze ten stan, jak to sie mowi "siedzimy jeszcze w okopie"
czemu-tak-trudno-t3449.html

to byle stres moze dac wieksza reakcje objawowa.
Najlepsza instrukcja pozbycia sie nerwicy plus inne wpisy ludzi z forum
moja-historia-plus-moje-odburzanie-t5194.html#p49014

spis-tresci-autorami-t4728.html
PiotrNazwisko
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 105
Rejestracja: 23 lipca 2015, o 12:12

14 sierpnia 2015, o 18:14

W każdym razie uważam, że zrobiłem duży postęp od dnia, w którym się tu zalogowałem :)

-- 14 sierpnia 2015, o 18:14 --
Przykro to pisać, ale pora na czerwień. Mimo że obiecałem sobie, że tak nie będzie. Po prostu nie potrafię. Faktycznie już nie mam tak uporczywych myśli o niekochaniu, bo już jakoś sobie to uświadomiłem i przez cały czas od tamtego tygodnia pozytywnie się nastawiałem, ale dzisiaj to wszystko trafił szlag. A miało już tak nie być... niestety to wszystko wydaje się takie proste tylko wtedy, gdy się jest w tym lepszym stanie. Dzisiaj znowu wszystko siadło, znowu jest stan całkowitego olania wszystkiego, czego się tutaj dowiedziałem.

Jak już pisałem, przedwczoraj złapałem taką stresującą sytuację, przez którą nasiliło się moje DD, ale wszystko się skupiło na dzisiejszym dniu. Zupełnie bezpodstawnie wkurzyłem się z błahego powodu - jak się okazało (mądry Polak po szkodzie) na rzecz, na którą nie miałem prawa się wkurzyć, po prostu nie musiałem. Ale tak wyszło, no i chwyciło mnie takie rozdrażnienie i złość, które odbiło się na wszystkim, w tym na kontaktach z dziewczyną. Po paru chwilach dopadł mnie stan depresyjny i wielki smutek, spowodowany tym, że gdy dopada mnie derealizacja, jestem taki rozdrażniony, że tracę uczucia do wszystkich i jestem zimny, bez kija nie podchodź. Rozpaczałem nad swoim zachowaniem, powiedziałem sobie "to jest nie do pomyślenia co ta nerwica robi ze mną, przecież wcześniej bym się w życiu tak łatwo nie zdenerwował..." pomyślałem sobie, że to nie ma sensu, ja dalej będę strzelał fochy o byle co i się wściekał na każdą pierdołę, stanę się toksyczny i dziewczyna mnie zostawi... i spadłem na sam dół, wszystko trafił szlag, wracamy do początku i do negatywnych myśli "nie wyjdę z tego".

Damn, a jeszcze dzisiaj pisałem, że czuję, że zrobiłem postęp... całkiem niedawno obiecałem sobie nie zagłębiać się, ale po prostu nie mogę :( popadam ze skrajności w skrajność, jak już starałem się oswoić te lęki, anhedonie, zaniki uczuć i pomyślałem sobie 'to jest to, to kwestia czasu i cierpliwości', to po raz kolejny oszukuję siebie i dalej w tym siedzę...

Mój "plan" do tej pory:
http://postimg.org/image/lzy1kzuev/
Nothing worth having comes easy.
Overthinking kills your happiness.
Awatar użytkownika
Ciasteczko
Administrator
Posty: 2682
Rejestracja: 28 listopada 2012, o 01:01

14 sierpnia 2015, o 23:24

Zrobiłeś postęp! A teraz masz po prostu kryzys i to jest zupełnie naturalne. Wiesz, jutro też jest dzień i taki czerwony dzień jak dziś musiał nadejść, a jeszcze wiele zielonych kratek przed Toba, sam zobaczysz! Wiadomo, że postawa wobec nowego sposobu myślenia się będzie zmieniać. Czasem będzie spontanicznie dobrze i lekko szło, a czasem jak wtaczanie wielkiego głazu pod gorę. Raz zachwyt nową filozofią, a innym razem kompletne odrzucenie. Przeprogramowując coś w sobie zmieniasz nawyk myśli i postaw budowany przez lata, jak nie przez całe życie, stąd czekają Cię rożne kolorki, ale ja wiem, że zieleń będzie, i jej ilość będzie się zwiększać. Wyrozumiałości dla siebie... :)
Odburzanie, to proces - wstajesz, upadasz, wstajesz, upadasz... ale upierasz się, że idziesz do przodu.
Każdy ma tę moc. Nie odkładaj życia na później. Nigdy. :hercio:
PiotrNazwisko
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 105
Rejestracja: 23 lipca 2015, o 12:12

26 sierpnia 2015, o 18:04

Tak to u mnie wygląda do tej pory. No ciężko mi teraz określić, jak wygląda moje zaburzenie - staram się z nim żyć, z anhedonią niby jako tako próbuję sobie poradzić, pamiętam słowa Zordona "w kontaktach z dziewczyną musisz zaakceptować, że nie będziesz przez jakiś czas czuł tego, co dawniej" i staram się tego trzymać, ale doszła do tego masa wątpliwości, że nam się nie uda, że nie będzie moją jedyną, że po co w ogóle brnąć w to, gdy i tak się rozstaniemy... dziewczyna wie o zaburzeniu i na przekór temu, co jest w mojej głowie powtarzam, że Ją kocham i że sobie poradzimy, bo bardzo mi na Niej zależy. Po prostu to mówię, ale chyba wygląda to jak jakieś zapeszanie, wydaje mi się, że wcale tak nie będzie. Ona to akceptuje i również powtarza mi, że jestem dla niej naprawdę ważny i nie żałuje tego okresu z DD, bo teraz przynajmniej oboje wiemy, że nam na sobie zależy i że się kochamy. Niestety te wątpliwości, które wymieniłem są naprawdę realistyczne, bo przecież naprawdę nie wiadomo, czy ze sobą będziemy zawsze? Oto ja - mieć taką piękną, cudowną, kochającą dziewczynę i nie móc się tym cieszyć. Pragnę idealnego związku... a idealnie było przed zaburzeniem. W skrócie - anhedonia jest, staram się z nią żyć i żyję, ale dochodzą do tego wątpliwości i niewiara w pomyślność związku, poczucie, że kłamię gdy mówię, że nam się uda itp.

http://postimg.org/image/kycpyc1wb/

-- 26 sierpnia 2015, o 17:56 --
Mój stan doprowadził się do tego, że jestem całkowicie odcięty od uczuć. Nie potrafię się w to nie zagłębiać. Od paru dni ciągnie się stan niepewności, a po dzisiejszym dniu już w ogóle straciłem poczucie wartości wszystkiego. Nie widzę innej opcji i straciłem wiarę. Przegrałem.

Anhedonia całkowita. Usilnie szukając w sobie pozytywnych emocji do dziewczyny, w końcu się poddałem. Uświadomiłem sobie, że nie dam rady tak żyć z tą anhedonią. Wszystkie wyżej opisane dni, w których czułem się lepiej, straciły na znaczeniu. Czuję się tak, jakby ich w ogóle nie było, co gorsza - jakby one były iluzją, że było lepiej, że wcale nie było lepiej, tylko gorzej. Straciłem całkowitą wiarę w to, że da się z tego stanu wyjść, a co za tym idzie, nie jestem w stanie ponownie uwierzyć, że to jest zaburzenie. Wydaje mi się, że tego już jest za dużo. Parę dni temu opowiedziałem dziewczynie o DD, reakcji walcz/uciekaj i anhedonii. Mówiliśmy sobie, że damy sobie radę, że nasza miłość wygra. I co? Gówno. Za przeproszeniem, ale ja już po prostu nie wiem nic...

Wczoraj powiedziałem jej, że ten stan, który miewam, te myśli nie doprowadzą do tego, że z Nią zerwę. Dzisiaj czuję się, jakby te wszystkie słowa straciły na znaczeniu. Wydaje mi się, że rozstanie wydaje się nieuniknione. Niestety bardziej od wiary w to, że to przejściowy stan wierzę w to, że nigdy jej nie kochałem i że to tylko zauroczenie, które po prostu minęło. Że Bóg nie chce, żebym z Nią był, że przeznaczenie ma dla mnie kogoś innego, albo w ogóle nikogo? A teraz każde spotkanie z dziewczyną, każda wymiana smsów/rozmowa, czy chociażby spojrzenie na zdjęcia powoduje u mnie silny niepokój i zamiast napędzać, powoduje że się grzebię. Rozmawiam z użytkownikami na czacie, chociażby wczoraj. Rozmowa chwilowo podniosła mnie na duchu, anhedonię dalej czułem, ale było tak inaczej. Pewnie wszyscy tutaj dostają już szewskiej pasji, widząc mnie jak cały czas się z tym rozchodzę. Ale nie daję rady. Mimo tego wszystkiego, co pisałem wyżej, sądzę nie tyle, że się nie uda, ale że tak już pozostanie. Nawet rozpłakać się nie mogę ze smutku, bo choć czuję to nieprzyjemne 'coś' w nogach, gulę na gardle i ostre bicie serca połączone z brakiem uczuć, to czuję się, jakbym miał na wszystko wywalone i nawet zerwanie by mnie nie ruszyło. Dodam jeszcze, że ostatnio gdy czułem się źle mówiłem sobie, że tak już zawsze będzie, a gdy przyszedł lepszy dzień, bez skupiania się na objawach i złych myślach, to miał być dla mnie dowód, że z tego wyjdę i będzie dobrze. Właśnie, miał być. I nie jest. I tak jakbym czekał na następny lepszy raz, ale ten następny raz już chyba nie nastąpi.

Nic nie jest w stanie mnie pocieszyć. Mój pesymizm aż kipi. Przegrywam tę walkę...
Nothing worth having comes easy.
Overthinking kills your happiness.
kapsel86
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 41
Rejestracja: 3 lipca 2014, o 08:09

26 sierpnia 2015, o 18:56

Daj spokój nic nie przegrywasz, te myśli że przegrywasz to również są myśli lękowe. Damy rade!
PiotrNazwisko
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 105
Rejestracja: 23 lipca 2015, o 12:12

26 sierpnia 2015, o 20:42

Wydaje mi się, że myśli o zaniku uczuć i że rozstanie wydaje się racjonalne też są po prostu silniejsze niż wcześniej. Czuję się jak w kropce, zbliża się szkoła itp., a ja jestem totalnie odcięty od wszystkiego, co pozytywne do dziewczyny. Jedyne, jak mógłbym potwierdzić, że jest moją dziewczyną to na zdjęciach itp. Ja nie potrafię sobie wbić do tego łba, że to nerwica. Wcześniej jakoś dałem radę, teraz nie potrafię. Wydaje mi się tutaj, że muszę się z nią rozstać, że nie ma innego wyjścia, że to co ja robię to jest tylko wzajemne oszukiwanie.
Nothing worth having comes easy.
Overthinking kills your happiness.
Awatar użytkownika
Brunko2013
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 50
Rejestracja: 16 sierpnia 2015, o 20:36

26 sierpnia 2015, o 20:45

Nie poddawaj sie ,jesli czujesz ze musisz zerwać to w takim razie daj sobie czas ,badz z nią ,do stracenia nic nie masz ,byc moze sie poprawi i znowu poczujesz to co wczesniej ,nie myśl tyle o tym bo to Cie dobija.
Victor
Administrator
Posty: 6548
Rejestracja: 27 marca 2010, o 00:54

27 sierpnia 2015, o 11:37

Za duzo na ten temat myslisz i za duzo kombinujesz.
Zbytni czekasz na poprawe na szybko i prawie na sile. Dlatego nic z tego nie ma.
Jak wyzej dobrze Brunko napisal daj sobie czas, gdzie ci sie spieszy?
Zostaw sobie troche odstepu czasowego na taka decyzje.
Sprobuj skupic sie na zyciu i innych aspektach niz tylko te mysli i zwiazek bo to cie pograza tylko w tym odcieciu, to jest bezsensu.
Zyj czyms innym a prawdopodobnie uczucia wydadza ci sie normalne.

Tak naprawde prowadzenie tego kalendarza to dla mnie sredni pomysl, bo to ciagle zycie tym "jak jest w danej chwili".
Patrz, Żyj i Rozmyślaj w taki sposób... aby móc tworzyć własne "cytaty".
Historia moich zaburzeń lękowych i odburzania
Moje stany derealizacji i depersonalizacji i odburzanie


Przykro mi jeżeli na odpowiedź na PW czekasz bardzo długo, niestety ze mną tak może z różnych powodów być :)
PiotrNazwisko
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 105
Rejestracja: 23 lipca 2015, o 12:12

30 sierpnia 2015, o 10:00

Ja zwariuję za chwilę. Od ponad tygodnia utrzymuje mi się ten stan całkowitego wypalenia. Po prostu nic związanego z dziewczyną nie sprawia mi radości, a gdy tylko spojrzę na telefon i widzę jej zdjęcie, otrzymam od niej sms-a itp to od razu obojętność. Na spotkaniach z nią nie jestem sobą, czuję się jakbym za rękę trzymał osobę, którą uważam za obojętną. W całym tym związku anhedonia trzyma mnie dłużej, niż byłem w nim szczęśliwy (od kwietnia do czerwca szczęście, od lipca brak uczuć). Nie odczuwam żadnej przyjemności podczas spędzania z nią czasu, ona po prostu wydaje mi się, jakby była NIKIM. Mam lekkie poczucie winy, że ja jej dałem nadzieję, że powiedziałem, że to TYLKO zaburzenie, które mija. Mam wrażenie, że te słowa odwróciły się przeciwko mnie, bo cała sytuacja z nią powoduje, że nawet nie jestem w stanie się rozpłakać, bo nie czuję nawet smutku. Że gdyby coś się jej stało, to nie ruszyłoby mnie to. Czuję się tylko pusty i nie czuję nic do osoby, której niedawno powiedziałem, że razem damy radę. Jeszcze zbliżają się moje urodziny i jakoś nieswojo mi się robi, że dostaję prezenty od dziewczyny, a parę dni później z nią zrywam.

Chciałbym, żeby te uczucia wróciły choć na chwilę, żebym mógł się UPEWNIĆ, że to jest chwilowy zanik uczuć... ale dla rodziców sprawa jest jasna. Mam za dużo wolnego czasu i nie wierzą w żadną nerwicę itp., gdyby wiedzieli jak wygląda sprawa z uczuciami do dziewczyny, to chyba od razu nalegaliby, żeby zerwać. Już chyba jedyne, co daje mi 1% nadziei to to, że przez te 2 miesiące od lipca miałem dni, w których czułem się lepiej i przez te parę dni mogłem na chwilę poczuć się szczęśliwy, innymi słowy wszystkie myśli nie miały znaczenia, nazywałem to przebłyskami. Czułem, że ona mimo wszystko jest dla mnie odpowiednia. Teraz nic, wszystko co z nią związane nie powoduje lęku ani niepokoju, tylko po prostu obojętność. I nawet nic sobie z tego nie robię, czuję po prostu że tak jest i że nic nie ma sensu.
Nothing worth having comes easy.
Overthinking kills your happiness.
ODPOWIEDZ