Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

moja historia, czyli jak stałem się kłębkiem nerwów

Być może miałeś jakieś nieciekawe przeżycia, traumę i chcesz to z siebie "wyrzucić"?
Albo nie znalazłeś dla siebie odpowiedniego działu i masz ochotę po prostu napisać o sobie?
Możesz to zrobić właśnie tutaj!

Rozmawiamy tu również o naszych możliwych predyspozycjach do zaburzeń, dorastaniu, dzieciństwie itp.
zaburzony86
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 193
Rejestracja: 2 maja 2015, o 22:07

2 maja 2015, o 22:52

Moja historia z "tym" (bo w sumie nie wiadomo do końca co to było/jest) zaczęła się już bardzo dawno temu, bo w 1999 roku. Miałem wówczas 13 lat, byłem dobrym uczniem, ze 100% frekwencją, ogólnie byłem lubiany. Zaczęło się jak to zwykle bywa od błahostki. Zrobiło mi się słabo w kościele. Pomimo, że minęło tyle lat pamiętam to jakby to było wczoraj.... Oczywiście nikt się tym jakoś specjalnie nie przejął. Nasz kościół mieścił się w piwnicy, było tam duszno i parno i w zasadzie co niedziela komuś robiło się słabo. Normalna rzecz. Zdarza się każdemu.

Potem nie działo się nic. Nie wydawało się by było to coś innego niż zwykłe zasłabnięcie. Kolejne miesiące były najzwyczajniejsze w świecie. Do czasu... Pod koniec maja 2000 roku zaczęło mnie "to" łapać w szkole. Nie mogłem przebywać w klasie bo od razu miałem serce w gardle, nogi jak z waty itp. Nie to jednak było najgorsze. Najgorsze było to poczucie, że widzę i słyszę wszystko dookoła, ale tak jakby z oddali. Że ruszam się, chodzę, mówię, ale nie miałem poczucia że ja to robię. Wszystko było takie jakieś odległe... A ja jakbym obserwował to z mojej głowy.... (nie umiem tego dokładnie wytłumaczyć). Punkt kulminacyjny nastąpił w pewien upalny piątek, gdy po prostu wyszedłem z klasy. Nie dałem rady....

Resztę roku szkolnego przewagarowałem. "Na szczęście" to był już czerwiec, czas gdy frekwencja zazwyczaj jest niższa. A ja jako dobry uczeń nigdy nie opuszczałem lekcji. Dlatego "udało mi się" w ten spośób dotrwać do rozdania świadectw. Następnie wakacje, które były koszmarem. "To" łapało mnie nawet w towarzystwie osób mi najbliższych. Nowy rok szkolny, nowy zapał, nowa wiara. Wystarczyło tylko jej na dwa dni. Znów wagary. Tym razem jednak się wydało...

Rodzice nie bardzo wiedzieli co zrobić. Podejrzewali, że to kwestia tego że koledzy mi dokuczają. Zaprowadzili mnie do psychologa, który swoją drogą jest moim wujkiem. Pogadał ze mną, porobiłem jakieś testy. Stwierdził że ja po prostu taki jestem, że nie lubię przebywać wśród ludzi. Taki mam charakter i to się nie zmieni. Z perspektywy czasu wiem, że miał rację, ale to nie to było źródłem problemów.

Kolejjne kilka tygodni to pasmo sukcesów. Chodziłem do szkoły i dawałem radę. Rodzice nie próbowali już nigdzie mnie prowadzać. Myśleli, że po sprawie. Do czasu gdy znów zacząłem wagarować. Nie pamiętam dziś co się stało tego przyczyną. Ale znów się wydało, tym razem bardzo szybko...

Tym razem rodzice wzięli się za mnie na poważnie. Wizyta w przychodni dla dzieciaków z problemami. Byłem raz, nie wiedzieli co mi jest, ale namawiali bym chodził na terapię. Niestety, kolidowała ona z moją szkołą więc nic z tego nie wyszło. Później inna poradnia. Psychiatra. Badania laboratoryjne - EKG, echo serca, badanie dna oka, EEG. Nic nie wykazały. Psychiatra rozłożył ręce i skierował do psychologa. Chodziłem do niego przez jakiś czas co kilka tygodni. Nie dało mi to nic, miałem poczucie straty czasu.

Wreszcie jakoś trafiłem do grupy zajęciowej. Ale terapia odbiegała od tego jak przeciętny człowiek sobie ją wyobraża. Nie było rozmów o emocjach, nie było jakichś prób walki z naszymi problemami. Po prostu spotykaliśmy się tam co tydzień, graliśmy w gry, gadaliśmy ze sobą itp. Nigdy nie dowiem się czy to była taka metoda na nas, czy po prostu to było stowarzyszenie, które wyłudzało środki publiczne a potem nic nie robiło. Nie wnikam. Chodziłem tam póltora roku. Czy mi to coś to dało? Nie wiem.

Czas jednak płynął. Skończyłem gimnazjum, poszedłem do liceum. Dalej mnie "to" łapało, ale rzadziej. Potem szkoła policealna, pierwsza dziewczyna, do której miałem koszmarnie daleko (3 i pół godziny drogi w dwie strony), praca studia. Wydawało mi się że to wszystko jest już za mną. Owszem, wciąż zdarzały się momenty gdy "to" mnie łapało, ale były one naprawdę rzadkie - 2, moze 3 razy w roku. Pomimo okropnego samopoczucia nie dezorganizowało mi to życia i można było sobie z tym dać radę. Myślałem, że z tego w pewnym sensie wyrosłem, że może to była wina burzy hormonów w związku z dojrzewaniem. Nie wiem. Tak czy inaczej było normalnie.

Do czasu...

Aktualny mój stan jest o niebo gorszy niż wówczas. Wszystko zaczęło się 30 grudnia, a więc dobre 4 miesiące temu. Jak zwykle była to błahostka. Zaspałem do pracy. Niewiele, 20 minut. Zerwałem się szybko, ubrałem i w zasadzie po 3 minutach już zbiegałem po klatce. Do pracy mam niedaleko (ok. 15 minut pieszo), jednakże po przejściu może ze 200 metrów poczułem się jakbym miał umrzeć. Serce w gardle, kolana jak z waty, oczy zalały mi łzy. Znów to poczucie, że obserwuję wszystko z mojej głowy... Wróciłem do domu, wsiadłem w samochód i pojechałem do pracy. Tam też różowo nie było. Wracając ze sklepu ze śniadaniem (mówimy o odległości rzędu 50m) wracałem "po ścianach" chwiejąc się na nogach. Doskonale wiem, że mój stan spowodowany był zbyt szybkim wstaniem, brakiem śniadania itp. Nie jestem do tego przyzwyczajony i myślę, że wiele osób mogłoby się w takiej sytuacji poczuć jak "zakręcone". Normalna sprawa.

Od tamtej jednak pory moje życie to sinusoida raz lepszych raz gorszych okresów. Są takie dni i tygodnie gdy mogę wszystko. Jeżeli wydarzy się coś mega pozytywnego, jakaś sytuacja która wydaje mi się nie do przejscia i mi się uda przetrwać bez "tego" nabieram sił. Nawet do tego stopnia, że chodzenie do pracy sprawia mi przyjemność, mam poczucie, że mogę wszystko, że jest tak fajnie. Wystarczy jednak jakieś wydarzenie, które podetnie mi skrzydła i znów przemykam się jak cień wyczekując gdy "to" znów nadejdzie. A jak wiadomo im bardziej się człowiek boi, tym większa szansa że "to" powróci...

Aktualnie właśnie jestem w dołku. Tydzień temu, w niedzielę, byliśmy na chrzcinach. Nie działo się nic, aż do pewnego momentu, gdy "to" nadeszło z tak ogromną mocą, że w zasadzie nic nie widziałem na oczy, a właściwie widziałem, ale jakbym tego nie przetwarzał. Ten epizod zakończył okres 2 tygodni, w których czulem się niesamowicie, bardzo chętnie chodziłem wszędzie, załatwiałem wszystko itp. Było dobrze do tego stopnia, że gdy miałem możliwość podwózki do pracy to rezygnowałem, bo chciałem iść pieszo, jakby się napawając tym, że "mogę wszystko".

Zmierzając do końca. Jakiś czas temu powiedziałem najbliższej mi osobie, z którą mieszkam, o wszystkim. Ona się na tym nie zna, wiec niewiele może mi pomóc, ale przynajmniej mam ten komfort że nie muszę wymyślać powodów dla których nie chcę iść w zatłoczone miejsce albo chcę już iść do domu. Ona interesuje się zdrowym żywieniem i poleciła mi bym suplementował się różnymi środkami. Od jakiegoś czasu biorę magnez, tran, popijam jakieś ziołowe coś na obniżenie ciśnienia. Do tego stosuję leki na uspokojenie bez recepty - valerin maks, a czasem coś innego jak mi farmaceuta poleci. Nie wiem czy to pomaga, szczerze wątpię. Do tego samo branie tylu pigułek sprawia, że czuję się gorzej, bo ja generalnie jestem osobą nie chorujacą i poza faktycznymi przeziębieniami czy tabletką na ból głowy nigdy nic nie brałem.

Spróbowałem zebrać do kupy moje objawy i wygląda to tak:
- przede wsztkim drżenie nóg, a czasem jakby ich sztywność, wrażenie uginania, odkąd biorę magnez jest w tym względzie lepiej
- zawroty głowy, chodzenie "po ścianach", lęk przed przewróceniem się, również jest to jakby mniej dokuczliwe ostatnio
- walące serce, puls rzędu 130
- zlewne poty, do tego stopnia że pocę się nawet za uszami (noszę okulary)
- najgorsze są jednak takie "uderzenia", gdzie siedzę sobie, jest normalnie, jestem w miejscu które znam, wśród ludzi których znam i nagle "bach" wszystko się zaczyna, bez żadnego powodu, takie wrażenie oderwania się od tego miejsca gdzie jestem, widzę i słyszę wszystko dookoła, ale jakby to było tak obok
- całkowity brak koncentracji, gdy "to" mnie łapie nie jestem w stanie odwrócić myśli w jakimkolwiek, nawet błachym kierunku, nie udaje mi się wspominać dobrych i pozytywnych chwil, pustka w głowie
- czasami odczuwam lęk przed odezwaniem się, mam wrażenie że to jest coś co mnie przerasta
- ogólne wrażenie beznadziejności, gdy "to" mnie łapie mam wrażenie, że padnę tu i teraz, że jeszcze kilka kroków, kilka chwil, kilka oddechów i stracę przytomność i obudzę się w szpitalu, a może wcale się nie obudzę.... i to pomimo, że pomimo iż parę razy czułem się "o włos" to nigdy tak naprawdę nic się nie wydarzyło...

Jeszcze kilka miesięcy temu byłem radosnym facetem uwielbiającym chodzić i kochającym swoją pracę. Nie było dla mnie większej przyjemnosci niż w niedzielę czy sobotę wyjśc z domu i pójść na dwugodzinny spacer. Owszem, byłem zmęczony, ale szczęśliwy. Teraz na myśl o wyjściu do pobliskiego parku ściska mnie w żołądku, a gdybym miał iść w jakieś naprawde odległe miejsce daleko od domu (np do ZOO) to chyba bym umarł jeszcze zanim bym tam dojechał. "To" zabiera mi wszystko co mnie cieszy. Pomimo iż wiem, że to tylko wytwór mojej własnej głowy nie umiem nic z tym zrobić i złapać żadnego punktu zaczepienia.

Nie liczę na pomoc, bo wiem że jedyne co można zrobić to pewnie faszerować się lekami. Licze że może wyrzucenie tego z siebie coś mi pomoże. Treść tego postu przerobiłem przez te 4 miesiące wielokrotnie w głowie.
Fine
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 211
Rejestracja: 10 stycznia 2015, o 23:43

2 maja 2015, o 23:12

Cześć,
jasne, że warto to wyrzucić z siebie ;)
Zaczynając od końca, to leki mogą pomóc ale nie wyleczyć. Twoja nerwica ( a nie "to" ;) ) ma się dobrze od lat, więc jest pewnie nieźle ukorzeniona. Nie napisałeś, żebyś przez te lata uczęszczał na indywidualną terapię, a to jest najczęściej najlepsze wyjście. Może coś w Tobie siedzi od dzieciństwa i odzywa się teraz. Oczywiście możesz też napisać dokładniej o sobie na forum i zajmie się Tobą rzesza fachowców :)
Widzę, że to Twój 1 post. Zaglądałeś już do materiałów na tym forum? Polecam.
A tak ode mnie, to ja zamiast "to" mówiłbym wprost nerwica, dd, lęki. Niby błahostka, ale warto nazywać gówno po imieniu. "To" kojarzy mi się z czymś przychodzącym znikąd, czymś niezbadanym, a to zwyczajna rzecz ;)
Pozdro!
No pain - no gain
Rezygnowanie staje się nawykiem
zaburzony86
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 193
Rejestracja: 2 maja 2015, o 22:07

2 maja 2015, o 23:34

Piszę "to", gdyż tak naprawdę nigdy mi nikt tego nie powiedział co to jest. Sam wertując internet do tego doszedłem. Szczerze mówiąc z perspektywy czasu uważam że był to błąd. Mam w sobie coś z hipohondryka i niejednokrotnie czytając o różnych chorobach miałem ich objawy. Tak było np. wówczas gdy pies znajomych zadrasnął mnie zębem podczas zabawy. To najnormalniejszy w świecie pies, zadbany, szczepiony etc. Traf jednak chciał, że niewiele wcześniej oglądałem program o wściekliźnie. Potem sobie doczytałem co trzeba i przez dwa tygodnie żyłem z wizją siebie umierającego w konwulsjach. Brzmi śmiesznie, ale nie ma w tym nic śmiesznego. Różnica jednak jest taka, że nerwica może objawiać się właściwie w dowolny sposób, a gama środków w jaki może dokuczać człowiekowi jest naprawdę szeroka. Do tego nie podlega ona żadnym zasadom. Szczerze to wolałbym mieć nadciśnienie lub cukrzycę, bo to jest choroba którą można zrozumieć i stosunkowo łatwo okiełznać. Myślę że czytanie o nerwicach pogłębiło mój negatywny stan.
Co do terapii indywidualnej jestem sceptyczny. Nie dlatego, żebym miał jakieś opory przed pójściem do psychologa. Po prostu ja doskonale znam teorię i wiem jak sobie z tym należy radzić. Nie uciekać przed tym, nie zamykać się w domu, starać się unieważnić lęk, czyli przekonać samego siebie że poza złym samopoczuciem nie spotka mnie nic złego, tj. na pewno nie zemdleję, ani nie umrę itp. To wszystko jest proste gdy się o tym czyta. Ale gdy "to" nadchodzi przychodzi ta pustka w głowie i wszystkie założenia idą w łeb....
A post jest to pierwszy, ale czytałem sporo i uważam że wypowiada się tu sporo bardzo mądrych osób. Myślę że nikt mnie tak nie zrozumie jak osoba która sama w tym tkwi, a zwłaszcza osoba która się z tego wyrwała.
Fine
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 211
Rejestracja: 10 stycznia 2015, o 23:43

2 maja 2015, o 23:49

Dlatego sporo osób robi sobie wiele badań zanim przekona się, że mają nerwicę. I chyba nie ma w tym nic złego. Byleby w końcu to pojąć.
Dokładnie wiem, jakie to uczucia, gdy "to" przychodzi. Człowiek jest nafaszerowany teorią, a praktyka to już inna historia.
Pisałem o terapii indywidualnej, ponieważ nerwicy można się nabawić w różny sposób. Być może po prostu pewnego razu wystraszyłeś się objawów i "połknąłeś haczyk". Ale niektórzy mają w sobie konflikty wewnętrzne, ciężkie przeżycia z przeszłości itd. no i wtedy naprawdę warto udać się na terapię.
Oczywiście sam wiesz najlepiej czego potrzebujesz, ja tylko informuję ;)
No pain - no gain
Rezygnowanie staje się nawykiem
zaburzony86
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 193
Rejestracja: 2 maja 2015, o 22:07

3 maja 2015, o 00:06

Nie sądzę by w moim przypadku była to kwestia dzieciństwa, bo było ono dobre. Wychowywałem się w normalnej rodzinie bez żadnych patologii, uzależnień itp. Raczej jest to kwestia nadinterpretacji faktów, czyli to o czym pisałem. Złe samopoczucie po nagłym zerwaniu się i wybiegnięciu z mieszkania z pustym żołądkiem zapoczątkowało to wszystko, a reszta to już poszła sama. Haczyk złapałem aż za bardzo. Podejrzewam, że gdybym wówczas przeszedł nad tym do porządku dziennego to dziś byłbym szczęśliwszym człowiekiem, pomimo iż mogłoby się to powtórzyć.
Awatar użytkownika
nigra88
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 240
Rejestracja: 17 lutego 2015, o 12:34

3 maja 2015, o 09:49

Hej. A może idź na terapię behawioranlo-poznawczą? Ona też dużo daje a nie opiera się na rozkopywaniu przeszłości. daje sporo nadziei i kopa czasem do działania. Twoja historia przypomniała blog Grzegorza Szaffera "historia pewnej nerwicy". Jak jeszcze nie czytałeś to luknij tam sobie, spoko rzeczy tam pisze ;) też nie chodził na terapię bo nic mu nie dawała ale też nie brał leków. Co do tych ostatnich, to nie trzeba się ich panicznie bać ale też nie koniecznie trzeba je brać :) siła ludzi z tego wyszła bez nich a stany mieli beznadziejne i "nierokujące". Aha i nie zamulamj się, że bierzesz suplementy typu tran i magnez- w stanach wysiłku psychicznego jakim jest nerwica to dobre rozwiązanie. Tran to nie paracetamol ani lek trójpierścieniowy ;) Pozdr.
"Zastanów się, przed czym chroni cię twój strach, a zgodzisz się ze mną. I zobaczysz swoje szaleństwo."
Awatar użytkownika
marianna
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 2070
Rejestracja: 23 kwietnia 2014, o 23:47

3 maja 2015, o 11:42

Ja tak między wierszami wyczytałam że jesteś wrażliwą osobą i masz presję żeby wszystko było dobrze
żeby wszystko się udało a tak nie zawsze w życiu się udaje.
Jak się coś nie uda to też dobrze, bo można się wykazać, pokombinować.
Porażki muszą w życiu być jednym słowem.
Tak samo można mieć gorszy okres i można źle sie czuć i mozna mieć ataki paniki. To nie jest porażka.
Nie wiem czy dobrze wyczułam co Ci tam w duszy gra.

Czy będziesz się wspomagał lekami to już Twoja decyzja ale z autopsji wiem że
najlepszym lekiem na lęk jest stawiać mu czoło.
I przestać się bać TEGO:)
TO co opisujesz i co Ciebie tak teraz blokuje to nic innego jak atak lękowy, atak wątplwości czy na pewno nic Ci sie nie stanie.
I cały "problem" polega na tym że właśnie nic się nie stanie złego od tych stanów które opisujesz.

Tak że moja rada - własnie wychodź i właśnie miej te ataki paniki czyli TO.
Bo każdy może je mieć. Wyjdź z nastawieniem że własnie dostaniesz ten atak i przezyjesz go.
Na tyle na ile bedziesz sie czuł w stanie. Czyli z kosciola zawsze możesz wyjsc, ale mozesz też zostać
czuć sie fatalnie "umierać" i przekonać się 1,2,3...raz że nic sie nie stało.

A że przy emocjach robi sie słabo, serducho wali, świat sie robi nierealny, nogi jak z waty, adrenalina sie podnosi
i narasta lęk, ale do pewnego momentu, (bo organizm sam dostarcza ta adrenaline ale ma na to limit i potem sam sie uspokaja)
przechodzi i już.
I chodzi o to żebyś to przeżył i doszedł do p. "i już"
Z czasem jak nabierzesz przekonania że nic sie nie stanie to i nie bedzie sensu
mieć ataków paniki, po prostu przestaniesz się TEGO bać bo będziesz wiedział że nic sie Tobie od tego nie stanie.
*** JEŚLI KTOŚ MI ODPOWIADA TO "CYTUJCIE" BO JA POTEM GUBIĘ WĄTKI ***

http://www.zaburzeni.pl/25-etapow-trwania-nerwicy-wg-kamienia-t4347.html
http://www.zaburzeni.pl/spis-tresci-autorami-t4728.html
STRACH PRZED UTRATĄ KONTROLI ITD:
http://www.zaburzeni.pl/strach-przed-smiercia-szalenstwem-i-utrata-kontroli-t427.html
VIDEO:
https://www.youtube.com/watch?v=8KrCjT6b1VI&feature=youtu.be
SPIS MYSLI NATRETNYCH/LEKOWYCH:
http://www.zaburzeni.pl/zbior-naszych-natretnych-mysli-i-obrazow-myslowych-t4038.html
SPIS OBJAWOW SOMETYCZNYCH/LEKOWYCH:
http://www.zaburzeni.pl/nerwica-objawy-mala-encyklopedia-naszych-objawow-wpisz-sie-t3492.html
zaburzony86
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 193
Rejestracja: 2 maja 2015, o 22:07

3 maja 2015, o 13:06

Nie wiem czy jestem wrażliwy, jak już to przewrazliwiony na swoim punkcie. Co chyba nie jest zjawiskiem szczególnie rzadkim, bo wielu facetów którzy są na coś chorzy znacznie wyolbrzymia swój stan i przeżywa to o wiele bardziej niż jest to warte.

Co do tego stawiania czoła - ja doskonale wiem ze jest to jedyne wyjście. Mam taką pracę, że mogę zadzwonić rano i powiedzieć, że nie przyjdę, albo nawet wziąć dłuższy urlop. Ale wiem ze gdybym to zrobił to byłby koniec, bo im dłużej bym się "ukrywał" przed sytuacjami potencjalnie grożącymi napadami paniki tym gorzej byłoby gdybym do tej pracy musiał wrócić. Dlatego chodzę tam dzień w dzień, często z duszą na ramieniu. I z zewnątrz wydaje się że jest ok, ale każdy ten 15 minutowy spacer tam i z powrotem to stres, który napędza lek, który wzmacnia to wszystko. I najgorsza jest ta pustka. Teraz wiem, że nie zemdleje bo tak naprawdę nigdy w moim prawie 30 letnim życiu to się nie stało. Podobnie jak nigdy się nie przewróciłem bez powodu. Ale gdy nadchodzi atak to wszystko jakby blaknie. Każdy kto czyta książki złapał się na tym ze czyta ale tak do konca nie wie co bo akurat myśli mu gdzieś uciekają. To jest bardzo podobna sytuacja.
Awatar użytkownika
marianna
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 2070
Rejestracja: 23 kwietnia 2014, o 23:47

3 maja 2015, o 15:35

"Teraz na myśl o wyjściu do pobliskiego parku ściska mnie w żołądku, a gdybym miał iść w jakieś naprawde odległe miejsce daleko od domu (np do ZOO) to chyba bym umarł jeszcze zanim bym tam dojechał. "


Praktyka i praktyka:) Z moich obserwacji wynika że ludzie wychodzą z leku przed atakami paniki właśnie po paru mieś.
Gwarantuje Ci że za niedługi czas znowu będziesz facetem uwielbiającym wychodzić.
Jak tylko przekonasz sukcesywnie umysł że nie ma żadnego zagrożenia w odczuciach które opisujesz i o ktorych każdy tu może powieść napisać;)
I własnie powinineś iść do tego zoo, ewentualnie przezyć tam to czego się boisz i wrócić do domu
z sugestia dla umysłu że byłeś w zoo i przezyłeś to, co wiecej czujesz się całkiem dobrze.
Bo co sie stanie jak "to" zlłapie Cię w zoo? ANo nic. Usiądziesz na chwile albo przeczekasz patrząc na małpe:)
Czyli praktyka bo teorię czym jest właściwie atak paniki na pewno juz znasz.

Ja wyszłam z lęku przed atakami paniki własnie tak że terapeutka kazała mi chodzić własnie tam
gdzie tego ataku się spodziewałam i przezywać je aż do kompletnego znudzenia.
*** JEŚLI KTOŚ MI ODPOWIADA TO "CYTUJCIE" BO JA POTEM GUBIĘ WĄTKI ***

http://www.zaburzeni.pl/25-etapow-trwania-nerwicy-wg-kamienia-t4347.html
http://www.zaburzeni.pl/spis-tresci-autorami-t4728.html
STRACH PRZED UTRATĄ KONTROLI ITD:
http://www.zaburzeni.pl/strach-przed-smiercia-szalenstwem-i-utrata-kontroli-t427.html
VIDEO:
https://www.youtube.com/watch?v=8KrCjT6b1VI&feature=youtu.be
SPIS MYSLI NATRETNYCH/LEKOWYCH:
http://www.zaburzeni.pl/zbior-naszych-natretnych-mysli-i-obrazow-myslowych-t4038.html
SPIS OBJAWOW SOMETYCZNYCH/LEKOWYCH:
http://www.zaburzeni.pl/nerwica-objawy-mala-encyklopedia-naszych-objawow-wpisz-sie-t3492.html
zaburzony86
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 193
Rejestracja: 2 maja 2015, o 22:07

3 maja 2015, o 17:38

I po jakim czasie to świństwo Ci przeszło tak ze dało się normalnie żyć?
Awatar użytkownika
marianna
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 2070
Rejestracja: 23 kwietnia 2014, o 23:47

3 maja 2015, o 19:42

Szybko. ok 2-3 tyg jak załapałam o co chodzi i zaczęłam wychodzić lękowi naprzeciw.
Ale tak naprawde moim zdaniem wystarczy 1-2-3 wyjscia z nastawieniem że wyjde i sobie ten
atak dostane. Przezycie go i przekonanie sie że nic sie nie stało.
Gdybym wczesniej zrozumiała o co w tym chodzi...
Cztałam o tym ksiazki ale nie rozumiałam. Wydawało mi sie ze nie możliwe jest po czyms takim normalnie żyć
i bzdury jakieś tam wypisują.
Także wychodź smiało i sobie te ataki paniki miej aż sam nie zobaczysz że poza chwilowym skokiem emocji
i adrenaliny nic ci sie nie dzieje.
*** JEŚLI KTOŚ MI ODPOWIADA TO "CYTUJCIE" BO JA POTEM GUBIĘ WĄTKI ***

http://www.zaburzeni.pl/25-etapow-trwania-nerwicy-wg-kamienia-t4347.html
http://www.zaburzeni.pl/spis-tresci-autorami-t4728.html
STRACH PRZED UTRATĄ KONTROLI ITD:
http://www.zaburzeni.pl/strach-przed-smiercia-szalenstwem-i-utrata-kontroli-t427.html
VIDEO:
https://www.youtube.com/watch?v=8KrCjT6b1VI&feature=youtu.be
SPIS MYSLI NATRETNYCH/LEKOWYCH:
http://www.zaburzeni.pl/zbior-naszych-natretnych-mysli-i-obrazow-myslowych-t4038.html
SPIS OBJAWOW SOMETYCZNYCH/LEKOWYCH:
http://www.zaburzeni.pl/nerwica-objawy-mala-encyklopedia-naszych-objawow-wpisz-sie-t3492.html
zaburzony86
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 193
Rejestracja: 2 maja 2015, o 22:07

3 maja 2015, o 20:57

Wyjaśnij mi proszę. Przecież zanim zaczęłaś "łapać o co chodzi" i występowały u Ciebie ataki to też je przeżywałaś i nic Ci się nie działo, czego na pewno byłaś świadoma. Na czym więc polegała różnica między stanem sprzed porad pani psycholog i po nich?
Awatar użytkownika
marianna
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 2070
Rejestracja: 23 kwietnia 2014, o 23:47

3 maja 2015, o 21:34

Jak to napisał nasz moderator - tam gdzie sie zaczyna lęk kończy się realizm.
Zaczynają się rozkminki, kolejne myśli, analizowanie.
No i własnie tego faktu wtedy nie wyłapałam że nic mi sie nie stało.
Nie myślałam o tym że nic mi sie nie stało tylko zastanawiałam się kiedy znowu to sie stanie.
A jak dowiedziałam że atak panki to niegroźna reakcja organizmu na stres, a po drugie psycholog mi uświadomiła że nic sie takiego
nie stanie jak dostane ten atak znowu to własnie zaczęłam inaczej na to patrzeć.
*** JEŚLI KTOŚ MI ODPOWIADA TO "CYTUJCIE" BO JA POTEM GUBIĘ WĄTKI ***

http://www.zaburzeni.pl/25-etapow-trwania-nerwicy-wg-kamienia-t4347.html
http://www.zaburzeni.pl/spis-tresci-autorami-t4728.html
STRACH PRZED UTRATĄ KONTROLI ITD:
http://www.zaburzeni.pl/strach-przed-smiercia-szalenstwem-i-utrata-kontroli-t427.html
VIDEO:
https://www.youtube.com/watch?v=8KrCjT6b1VI&feature=youtu.be
SPIS MYSLI NATRETNYCH/LEKOWYCH:
http://www.zaburzeni.pl/zbior-naszych-natretnych-mysli-i-obrazow-myslowych-t4038.html
SPIS OBJAWOW SOMETYCZNYCH/LEKOWYCH:
http://www.zaburzeni.pl/nerwica-objawy-mala-encyklopedia-naszych-objawow-wpisz-sie-t3492.html
zaburzony86
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 193
Rejestracja: 2 maja 2015, o 22:07

6 maja 2015, o 22:05

Nie pozostaje mi nic innego jak spróbować...

-- 6 maja 2015, o 21:05 --
Minęły kolejne 3 dni. I można powiedzieć, że jest 4:0 dla mnie. Raz złapało mnie gdy szedłem do pracy, dwa razy gdy z niej wracałem. Szczególnie źle było za tym pierwszym razem, w poniedziałek rano. Byłem o włos od tego by zawrócić i pojechać do pracy samochodem. Ale wziąłem się w garść i zacząłem w myślach rozbierać ten lęk na czynniki pierwsze, tłumacząc sobie że serce bije mi szybko bo się boję, że nogi mam jak z waty bo tak działa adernalina, że czuję się słabo, ale nie ma możliwości abym zemdlał mając tak wysoki puls. I dzięki temu po raz pierwszy nie dałem się porwać czarnym myślom i temu poczuciu beznadziejności... To ja zdominowałem moje myśli, a nie "to". I im bardziej się skupialem na tym, tym było lepiej. Co prawda do pracy dotarłem ledwo żywy, zlany potem, z pulsem bardzo wysokim (nawet nie mierzyłem...) i z trudem łapiąc oddech, ale... dałem radę!
Dziś natomiast zrobiłem coś na co nigdy bym się nie odważył jeszcze parę dni temu. Po dość dobrym dniu w pracy i szczęśliwym powrocie postawiłem sobie nie lada wyzwanie - pieszą wyprawę do paczkomatu, który oddalony jest od mojego domu o ok 800 metrów. Byłem pewny siebie do momentu wyjścia z domu. Gdy znalazłem się na ulicy to znów się zaczeło, ale znów zacząłem sobie racjonalizować mój lęk i jakoś doszedłem. Co ciekawe, gdy odebrałem już paczkę poczułem się lepiej i nawet wróciłem do domu okrężną drogą!
Fine
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 211
Rejestracja: 10 stycznia 2015, o 23:43

6 maja 2015, o 23:25

No i elegancko :D
Też mam tak, że w domu myślę, że nic mi nie grozi i dam rade. Ale jak już wychodzę to jest trudniej. I wtedy właśnie trzeba się zebrać sobie. Potem już z górki :)
No pain - no gain
Rezygnowanie staje się nawykiem
ODPOWIEDZ