Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

moja historia, czyli jak stałem się kłębkiem nerwów

Być może miałeś jakieś nieciekawe przeżycia, traumę i chcesz to z siebie "wyrzucić"?
Albo nie znalazłeś dla siebie odpowiedniego działu i masz ochotę po prostu napisać o sobie?
Możesz to zrobić właśnie tutaj!

Rozmawiamy tu również o naszych możliwych predyspozycjach do zaburzeń, dorastaniu, dzieciństwie itp.
zaburzony86
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 193
Rejestracja: 2 maja 2015, o 22:07

10 marca 2017, o 22:53

Z górki będzie wtedy gdy będę mógł wyjść na ulicę i pójść gdziekolwiek myśląć o czymś innym niż "nic złego się nie stanie" ;-)

-- 10 marca 2017, o 23:53 --
Przeczytałem mój własny wątek z historią dziś, prawie dwa lata później. Jakie wrażenia - mieszane.
Nie chodzę pieszo do pracy, tylko jeżdżę samochodem. To jest to coś, z czym nie mogę się przełamać pomimo upływu czasu. Myślę, że mógłbym wracać pieszo, ale chodzić do pracy nie jestem w stanie. Prawdopodobnie nic się nie zmieni póki tej pracy nie zmienię.
Całe to świństwo stało się moją codziennością. Taką "przyjaciółką", która zawsze jest przy mnie. Nie myślę o niej. Po prostu jest.
Moje życie na swój sposób się unormowało. Dom, praca, rodzice, znajomi, sklep, w tym również większe sklepy. Parę razy byłem w kinie, parę razy na basenie. Pozornie ok. Problem jest wtedy, gdy trzeba wyjść poza ten krąg bezpiecznych miejsc i zrobić coś innego. Przeraża mnie wyjazd na wakacje, przeraża mnie wyjście np. do ZOO czy Łazienek, przeraża mnie kupno roweru i jeżdżenie na nim. Przeraża.
Moja codzienność to loteria. Są dni wspaniałe i cudowne, gdy czuję się świetnie. Są dni gdy mogę iść na godzinny spacer. Są dni gdy mogę wszystko. A są dni, gdy już budząc się wiem że będzie źle. Są dni, gdy jestem odrealniony, czas się wlecze, a ja mam ochotę uciec pod kołdrę i z niej nie wychodzić.
Wiem, że taki stan jest w sumie na swój sposób normalny. Chodzi o to, by tych dobrych dni było coraz więcej, a złych coraz mniej. Nie myślę o tym, nie zastanawiam się, akceptuję to wszystko takim jakim jest. Ale po dwóch latach nie mogę sam siebie określić jako odburzonego.

Natomiast jakiś czas temu uświadomiłem sobie jedną bardzo ważną rzecz. To paskudztwo utrudnia mi życie, ale to mały pikuś w porównaniu z tym, ze uniemożliwia mi pokonanie jednego z najważniejszych dni w życiu człowieka - ślubu. Mam drugą połówkę, jesteśmy długo już razem, wiem że ona by tego oczekiwała i ja też tego bym chciał. Ale nie wyobrażam sobie, po prostu nie wyobrażam jak miałbym to przeżyć. Gdyby jeszcze to miał być ślub cywilny to może... W końcu to paręnaście minut. Ale potem życzenia - tłum, głosy, migające twarze, na samą myśl się odrealniam. I potem przyjęcie, nawet gdyby to był tylko obiad, to cały czas w centrum uwagi, cały czas ktoś coś byś chciał. Nie wyobrażam sobie tego. Jako gość na weselach i tego typu imprezach przeżywam katusze. A jako pan młody? To moja największa tragedia. Resztę da się przeżyć.

:(
Awatar użytkownika
Tojajestem
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 380
Rejestracja: 25 lutego 2015, o 19:03

11 marca 2017, o 00:02

Przeczytałem Twój post z uwaga i jedna rzecz mnie zastanawia - piszesz, ze akceptujesz, nie zastanawiasz sie, żyjesz. A jednak z czegoś powstał twój post. Piszesz ze to paskudztwo nie daje ci żyć. Zwalasz niemożność wzięcia ślubu na cos obcego. A przecież to tez jest cześć ciebie. Może wolisz to "cos" zamiast faktycznie zaryzykować?
Ważne, żeby w trudnych chwilach pamiętać o własnych cytatach ;)
ODPOWIEDZ