Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Moja droga do odburzenia

Tu dzielimy się naszymi sukcesami w walce z nerwicą, fobiami. Opisujemy duże i małe kroki do wolności od lęku w każdej postaci.
Umieszczamy historię dojścia do zdrowia i świadectwo, że można!
Dział jest wspólny dla każdego rodzaju zaburzenia lękowego czyli nerwicy/fobii.
ODPOWIEDZ
aga0
Świeżak na forum
Posty: 3
Rejestracja: 20 maja 2017, o 18:34

24 maja 2017, o 13:35

Witajcie, na wstępie chciałabym bardzo, bardzo podziękować Victorowi i Divinowi - wasze nagrania niezwykle podnosiły mnie na duchu w ciężkich chwilach, wiele mi uświadomiły i zachęciły do pogłębienia mojej wiedzy na temat zaburzeń lękowych.
Opiszę pokrótce swoją historię :) Wszystko zaczęło się 5 lat temu, miałam 19 lat. Siedziałam z rodzicami przed tv, kiedy nagle dopadła mnie myśl "zabiję się. popełnię samobójstwo". Nie mogłam przestać o tym myśleć i niezwykle mnie to przeraziło. Pomyślałam "no nie, zwariowałam, wujek mojej mamy miał schizofrenię - ja na pewno też mam". Tak bardzo bałam się, że sobie coś zrobię, że powiedziałam o tym moim rodzicom (i wtedy mama wyciągnęła czarodziejską tabletkę - Xanax :shock: ). Oczywiście po niej przespałam znakomicie noc, obudziłam się jak zwykle pełna energii ale po kilku minutach przypomniałam sobie co działo mi się dzień wcześniej - automatycznie dostałam biegunki, mdłości, bólu serca i atak paniki był gotowy. I tak zaczęła się moja historia - z jednej myśli tak bardzo się nakręciłam, że zaczęły się moje objawy fizyczne. Żeby bardzo się nie rozpisywać, powiem tylko pokrótce, że przeżyłam chyba wszystkie możliwe objawy jakie można sobie wyobrazić :) poczynając od bólu głowy, ciągłych nudności, drętwień, biegunek, nawet uwaga uwaga chwilowo (na kilkadziesiąt sekund) straciłam wzrok. Oczywiście zaczął się maraton biegania po lekarzach. Wszystkie możliwe badania wyszły świetnie, zatem diagnoza była jedna: nerwica. Pomijając fizyczne objawy, to co się działo w mojej głowie było gorsze niż piekło. Serio, wydawało mi się, że w piekle musi być lepiej niż w mojej głowie wtedy :evil:
Zaczęłam bać się wszystkiego. Nie chciałam wychodzić z domu, bałam się iść na uczelnię, natręctwo myśli było tak silne, że całkowicie mu uległam - wydawało mi się, że to co sobie pomyślę zaraz zamieni się w rzeczywistość. Jako że to piekło trwało wtedy około tygodnia, a ja byłam skrajnie wyczerpana poszłam do psychiatry. Niestety trafiłam na panią, która przepisała mi takie mózgojeby, że było mi sto razy gorzej. Kilka dni nie wstawałam z łóżka. Najgorsze było to, że w tym czasie studiowałam dziennie w mieście oddalonym o 100 km od mojego rodzinnego domu. Olałam studia całkowicie, bałam się jechać do tego miasta, bo kiedy usiłowałam tam pojechać, to wsiadłam do autobusu i zemdlałam. A drugim razem zwymiotowałam na wejściu. Dlatego pomyślałam, że więcej do autobusu/pociągu nie wsiądę (jedynym środkiem lokomocji odpowiednim dla mnie był samochód, ale uwaga uwaga, musiałam sama go prowadzić, bo jeśli jechałam jako pasażer to już WSIADAJĄC do samochodu potrafiłam zwymiotować :pp ). Na szczęście później trafiłam do dobrego psychiatry, który przepisał mi dobre leki i dzięki nim mogłam jako tako funkcjonować. Nie będę się rozpisywać, bo pisałabym ten post do wieczora, ale każdy kto przeżył nerwicę wie jak okropne to wszystko jest. Moja męka trwała ponad 4 lata. Byłam pewna że nie dane mi jest żyć jak normalny człowiek.
Jednak po tych 4 latach dostrzegłam pewną rzecz - przecież ja żyłam jak normalny człowiek. Mimo że odczuwałam w sobie ciągły niepokój, często miewałam jakieś dolegliwości żołądkowe, łapałam ataki paniki - to mimo wszystko nie dałam tej nerwicy się całkiem zmanipulować. Bo nie dość, że skończyłam dwa kierunki studiów w tym czasie, to jeszcze pracowałam na pół etatu, miałam czas na chłopaka i w ogóle jakoś ŻYŁAM. A przez 4 lata kiedy to wszystko robiłam, moja głowa była tak przyćmiona myślą "masz nerwicę - jesteś chora, nie jesteś jak normalny człowiek, pamiętaj, jesteś chora" że nawet tego nie dostrzegałam. Nie dostrzegałam tego, że żyję normalnie (mimo ciągłego niepokoju i ataków paniki które czasem oczywiście nie pozwoliły mi na wyjście z domu do znajomych czy pójście na uczelnię).
I to był pierwszy krok do mojego odburzenia - zdałam sobie sprawę, że przykleiłam sobie łatkę osoby chorej (a przecież chora nigdy nie byłam! rozklekotany był jedynie mój stan emocjonalny).
Bywały wspaniałe okresy w moim życiu w tym czasie - biorąc leki (paroksetyna 20mg) czułam się świetnie i czasem na długie tygodnie zapominałam o zaburzeniu. Schody były, kiedy próbowałam odstawić leki - kiedy paro zeszło całkiem z mojego organizmu, wszystko wracało ze zdwojoną mocą. I tak było 3 razy. Po odstawieniu leków (oczywiście stopniowym, jak zalecił lekarz) nerwica przychodziła do mnie tak silna, że zatrzymywała mnie na trasie łóżko-toaleta na kilka dni. Ataki paniki tak silne, że omdlewałam. Kilka razy myślałam o odebraniu sobie życia, myślałam "tak nie da się żyć, jedynie śmierć może przynieść mi ulgę w tym cierpieniu". Ale zawsze znalazłam w sobie jakąś siłę do tego żeby walczyć w myśl powiedzenia które utkwiło mi w pamięci "jeśli upadasz w błoto na twarz to bądź jak dzik - pchaj to błoto ryjem do przodu" :haha: Warto wspomnieć, że w międzyczasie chodziłam na psychoterapię (na NFZ) i był to chyba najgorzej zainwestowany czas w moim życiu - psychoterapeutka każde moje histeryczne wywody kwitowała "a jak sądzisz, jak powinnaś sobie pomóc? co sądzisz o tym co powiedziałaś?" - miałam przed oczami obraz jak ją morduję, no k%&*$ gdybym wiedziała jak powinnam sobie pomóc, to bym sobie pomogła, a nie przychodziłabym do Ciebie durna kobieto.
Po trzecim nawrocie (wtedy nie miewałam kryzysów - to były nawroty, bo nie miałam wystarczającej wiedzy o zaburzeniu i sama na własne życzenie cofałam się do początku) postanowiłam, że zainwestuję i pójdę na porządną (prywatną) psychoterapię. I to był kolejny krok ku odburzeniu. Trafiłam na świetną psychoterapeutkę, która nie dość, że pomogła mi oswoić się z lękiem, to pomogła również rozwiązać moje wewnętrzne konflikty. Pomogła mi też zrozumieć skąd wzięło się u mnie to zaburzenie, a w moim przypadku potrzebowałam tej wiedzy, bo bardzo nurtowało mnie pytanie "skąd to dziadostwo u mnie?!".
I tak, czytając kolejne książki, artykuły dowiadywałam się o zaburzeniu lękowym coraz więcej. Według mnie bez tej (chociażby podstawowej) wiedzy nie da się wyjść z zaburzenia. A im więcej wiesz - tym lepiej.
Zrezygnowałam z paroksetyny, ale bojąc się zespołu odstawiennego który dopadł mnie wcześniej 3 razy, pani psychiatra przepisała mi sertralinę. I był to strzał w dziesiątkę. Okazało się, że całkiem nieźle radzę sobie PRAWIE bez leków (biorę 25mg sertraliny co dwa dni, dawka która de facto nie działa w żaden sposób, ale dzięki niej obyło się bez okropnych zjawisk odstawienia paroksetyny). Dodam jeszcze, że w ciągu tych 5 lat zmagania się z zaburzeniem, wzięłam Xanax łącznie 4 razy (po pół tabletki) - bałam się tego typu leków, dlatego w czasie ataków paniki ratowałam się sama - racjonalnym tłumaczeniem sobie co się dzieje. W pewnym momencie zauważyłam, że ataki paniki wracają do mnie, ale nawet nie zwracałam na nie uwagi, miałam wrażenie, że już tak się do nich przyzwyczaiłam, dlatego mijały po kilkunastu sekundach i wracał do mnie jedynie lekki wewnętrzny niepokój :) ale wiem, że to nie przyzwyczajenie - po prostu oswoiłam ten lęk przed lękiem. Przestałam się go bać. Myślałam: "a ch&*, najwyżej umrę" i lęk samoistnie zaczął odchodzić :pp
Na psychoterapii zdałam sobie sprawę, że nerwicę miałam od dziecka, zostałam wychowana przez totalnie znerwicowaną mamę, która swoją drogą boryka się z nerwicą lękową od 30 lat. Znerwicowana mama nie wychowa "spokojnego" dziecka. Ponadto, przed pierwszym atakiem przeżyłam sporo skrajnych emocji - pierwszy raz wyjechałam sama, na kilka miesięcy za granicę (zupełnie w ciemno) - dostarczyłam sobie wtedy sporą dawkę stresu. Po powrocie do kraju przeprowadziłam się ze swojego ukochanego miasta do innego na studia - wszystko nowe, nikogo nie znam, nic nie ogarniam. A niedługo po tym, mój dobry kolega popełnił samobójstwo. Później starałam się o przyjęcie do policji :D co też dostarczyło mi sporo negatywnych emocji. I tak po kilku miesiącach uzbierałam sobie taką dawkę stresu, że w końcu musiał on sobie znaleźć jakieś ujście.
Wiem też, że podstawowym błędem jaki robiłam to PIELĘGNOWAŁAM w sobie zaburzenie. Mówiłam do siebie: "nie możesz tego, nie możesz tamtego i wszyscy to zrozumieją - jesteś CHORA", "trudno, nie pójdę tam, nie pojadę gdzieś tam, bo przecież jestem CHORA". Teraz, z perspektywy czasu wiem, że to był podstawowy błąd jaki popełniałam. Bo kiedy dotarło do mnie, że przecież ja na nic chora nie jestem, to sprawy samoistnie zaczęły się toczyć - częsciej wyjeżdżałam, częściej robiłam to na co wcześniej nie pozwalałam sobie sama.
Drugą sprawą było to, że wsłuchiwałam się w swój organizm - każdy ból, drętwienie, myślałam sobie "o nieeeee, znowu mnie łapie". Teraz pojmuję zaburzenie jako całość - to, że zrobi mi się niedobrze albo przez cały dzień będę mieć biegunkę - wiem, że to nerwy dają o sobie znać, bo fizycznie jestem zdrowa jak koń :D
Trzecia sprawa - przez długi czas, zamiast czytać naukowe artykuły czy czytać książki poszerzające moją wiedzę, zagłębiałam się w forum gdzie ludzie pisali o swoich objawach i ogólnie same negatywy dotyczące życia. A wiadomo, znerwicowana osoba jest zwykle bardzo sugestywna, więc przypisywałam sobie wszystkie objawy które mieli inni.
Czwarta sprawa - pewnie byłabym już całkowicie odburzonym człowiekiem, gdybym trafiła na PORZĄDNĄ psychoterapię wcześniej - wniosła ona bardzo, bardzo, bardzo dużo w moje życie.

Na dzień dzisiejszy sprawa wygląda tak, że cieszę się życiem (w końcu!) bo wiem, że nie jestem CHORA i nie mam z tego powodu żadnych ograniczeń. Ograniczenia istniały, bo sama je sobie stwarzałam. Nie boję się już lęku, bo dobrze go znam i wiem, że jego akceptacja pozwala mi na zniwelowanie go.
Poddałam się, przestałam walczyć i zaakceptowałam to jaka jestem - trwało to długo, ale czym jest te kilka lat na przestrzeni reszty życia :)
Nie czuję się całkowicie odburzona, bo przyzwyczaiłam się do nerwicy. Stała się częścią mojego życia i wiem że musi minąć trochę czasu, zanim przyzwyczaję się do życia na nowo już bez niej. Ale jestem na dobrej drodze ^^
Awatar użytkownika
marianna
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 2070
Rejestracja: 23 kwietnia 2014, o 23:47

25 maja 2017, o 09:55

^^
*** JEŚLI KTOŚ MI ODPOWIADA TO "CYTUJCIE" BO JA POTEM GUBIĘ WĄTKI ***

http://www.zaburzeni.pl/25-etapow-trwania-nerwicy-wg-kamienia-t4347.html
http://www.zaburzeni.pl/spis-tresci-autorami-t4728.html
STRACH PRZED UTRATĄ KONTROLI ITD:
http://www.zaburzeni.pl/strach-przed-smiercia-szalenstwem-i-utrata-kontroli-t427.html
VIDEO:
https://www.youtube.com/watch?v=8KrCjT6b1VI&feature=youtu.be
SPIS MYSLI NATRETNYCH/LEKOWYCH:
http://www.zaburzeni.pl/zbior-naszych-natretnych-mysli-i-obrazow-myslowych-t4038.html
SPIS OBJAWOW SOMETYCZNYCH/LEKOWYCH:
http://www.zaburzeni.pl/nerwica-objawy-mala-encyklopedia-naszych-objawow-wpisz-sie-t3492.html
Awatar użytkownika
eyeswithoutaface
Moderator
Posty: 1515
Rejestracja: 25 lutego 2017, o 21:44

25 maja 2017, o 10:19

Ekstra post, wspaniała motywacja o poranku :) Gratuluję z całego serca, zrobiłaś niesamowite postępy!
"Nie pytaj, czego potrzebuje świat. Zapytaj raczej, co sprawia, że ożywasz, i zrób to.
Bo to, czego świat potrzebuje, to ludzie, którzy budzą się do życia."
Klara1
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 37
Rejestracja: 4 maja 2017, o 18:42

25 maja 2017, o 10:31

Wspaniały wpis, dziękuję :)
Awatar użytkownika
katarzynka
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 2938
Rejestracja: 20 czerwca 2016, o 20:04

25 maja 2017, o 11:04

Aga, na wstępie gratuluję! :)

Odwaliłaś kawał dobrej roboty, możesz być z siebie dumna :)
jeśli życie sprawia, że nie możesz ustać, uklęknij.

nie mów Bogu, że masz wielki problem. powiedz swojemu problemowi, że masz wielkiego Boga.
ODPOWIEDZ