Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Kronika mojego zaburzenia.

Tutaj możesz się przedstawić, napisać coś o sobie.
ODPOWIEDZ
Luc
Świeżak na forum
Posty: 11
Rejestracja: 25 kwietnia 2017, o 01:10

25 kwietnia 2017, o 13:46

Cześć.

Od czego zacząć? Zapewne od przedstawienia się. Mam na imię Łukasz. Po tym wstępie najuczciwiej byłoby z mojej strony, gdybym wyłożył Wam szczegółowo nudną i żałosną historię mojej wegetacji. Jednak nie zrobię tego, a przynajmniej nie to jest moją intencją - nie jestem nikim wyjątkowym, szkoda cennej przestrzeni na serwerze i Waszego czasu na czytanie tego chłamu. Poza tym, nawet myślenie i pisanie o sobie samym zadaje mi ból. Będę się więc streszczał.

Mam 28 lat. Kończę studia. Byłem, jestem i będę bezrobotny. Nigdy nawet nie trzymałem dziewczyny za rękę. Po raz czwarty poważnie myślę o odebraniu sobie życia. Mam nerwicę i fobię społeczną.

Wystarczy? Oczywiście, że wystarczy. Te kilka słów doskonale podsumowuje mój żywot. Właściwie możecie przestać w tym miejscu czytać i poradzić mi, żebym się zabił. Reszta postu to tylko rozwinięcie zasygnalizowanych wątków i mało wartościowy słowotok, który i tak starałem się maksymalnie uprościć. Chciałem, żeby było krótko i konkretnie, ale znowu wysmażę jakąś ścianę tekstu, inaczej nie potrafię. Moja nerwica nie pozwala mi zrobić niczego zgodnie z moją wolą. Obiecuję tylko, że nie będę silił się na wyszukane słownictwo i górnolotne żarty. Nie mam do tego ani intelektualnego potencjału, ani nastroju.

Chciałbym wyrzucić z siebie coś, co mnie od lat tak bardzo uwiera. Możecie przeczytać, ale nie musicie. Dalsza lektura może być powodowana Waszym altruizmem, ciekawością bądź masochizmem, ale napisanie czegoś takiego to tylko masochizm. Ale jednak piszę, bo co mi zostało?

W podstawówce i gimnazjum byłem zdolnym uczniem. Byłem też delikatny i nieśmiały, co zwiastowało zbliżające się kłopoty w szkole średniej. Do liceum dostałem się z jednym z najlepszych wyników. Szkoła była jednak w innej miejscowości, klasę stanowiły nowe, nieznane osoby. Bałem się nowego środowiska, nowych nauczycieli, swoich rówieśników, mimo że nigdy mi nie dokuczali. Tak jak przeczuwałem, ogólna nieśmiałość i niezaradność wypchnęły mnie na margines grupy. Jakby ktoś odłączył prąd - z miejsca przestałem się uczyć. Olbrzymie kompleksy paraliżowały mnie do tego stopnia, że ledwie zdawałem do następnej klasy, co jeszcze bardziej wdeptywało w ziemię moje tzw. poczucie wartości. Po zajęciach w szkole siadałem przed komputerem i trwoniłem czas na głupoty. Poza komputerem i internetem popadłem w jeszcze jedno uzależnienie - od czynności autoerotycznych. Celowo określiłem to takim pojęciem, bo napisanie tego słowa na „m” budzi we mnie wstyd i zażenowanie.

To był pierwszy raz, kiedy chciałem ze sobą skończyć. Dlaczego tego nie zrobiłem? Wstydziłem się - „Co ludzie powiedzą?...” Fobia społeczna nie pozwalała mi żyć i nie pozwalała mi umrzeć.

Ukończyłem liceum, nawet zdałem maturę. Nie miałem żadnych planów i żadnych pomysłów co do tego, czym chciałbym się zajmować. Przyszłość jawiła się jako czarna otchłań. Po raz kolejny chciałem odebrać sobie życie. Nawet zarejestrowałem się na forum dla osób planujących popełnić samobójstwo, napisałem kilka postów. Dlaczego się nie zabiłem? Wtedy się po prostu bałem.

Podjąłem jakieś tam studia. Nie dotrwałem do końca drugiego semestru.

Zaczął się trzyletni okres całkowitej bezczynności. Odchorowywałem psychiczne rozbicie po liceum i studiach. Siedziałem przed komputerem i przegrywałem samego siebie. Byłem tego świadomy, ale nie potrafiłem się wyrwać z tej matni. Rodzice nie interweniowali.

Po tym czasie pojawiła się iskierka nadziei. „Poprawię maturę, zacznę ambitne studia i wyjdę na ludzi”, pomyślałem. I tak też zrobiłem. Zacząłem te ambitne studia. Powietrze z balonika natychmiast uleciało, nie ukończyłem nawet roku. Przytłoczyły mnie kompleksy. Ci zaradni, oczytani, rozmowni, inteligentni, czarujący młodzi ludzie i ja - ich całkowite zaprzeczenie. Nawet nie potrafiłem się zabrać za naukę, bo stresowałem się na samą myśl o wzięciu książki do ręki.

I wtedy zadziałali rodzice. Nie, nie zapisali mnie do psychiatry, chociaż już od dawna się do tego kwalifikowałem. Kazali mi jeszcze raz zacząć inne studia. Zagwarantowali mi, że wszystko opłacą.

Spróbowałem więc po raz trzeci. Tym razem chyba się udało. Jestem na 5. roku, w ostatnim semestrze. Z 4-letnim opóźnieniem względem standardowej ścieżki edukacyjnej.

Na studiach, a jakże, trzymałem i trzymam się na uboczu. Depresja, bardzo ograniczone kontakty z rówieśnikami (chociaż de facto moimi rówieśnikami nie byli), kompleksy, bierność na zajęciach, strach przed zabraniem głosu, nieangażowanie się w życie studenckie, prokrastynacja, uczenie się do egzaminów na ostatnią chwilę i zdawanie ich byle jak. Nadal dużo internetu i dużo słowa na „m”. Przepis, jak z nieudacznika stać się ludzkim wrakiem.

Po kilku latach jakoś udało mi się przełamać pierwsze lody, które dla normalnego człowieka są kwestią góra dwóch tygodni. Mam jakichś znajomych, z którymi nie utrzymuję dzisiaj żadnego kontaktu. Mam jednego, może dwóch przyjaciół, ale jeszcze z czasów przedstudenckich. Rzadko się z nimi widuję.

Po drodze miałem trzy poważniejsze zauroczenia, może nawet zakochania. Ograniczały się do tego, że przez kilka miesięcy, a nawet lat, wzdychałem jak gówniarz do obiektu mojej wypaczonej miłości, idealizując go i wyobrażając sobie życie u jego boku („jego” czyli obiektu - dlatego użyłem rodzaju męskiego). Piszę „wypaczonej miłości”, bo zachowywałem się jak oferma. Prawie ich nie znałem, nigdy z własnej inicjatywy nie podjąłem rozmowy, a łącznie z nimi wszystkimi zamieniłem może 3 zdania i to zupełnie przypadkiem (kilka godzin temu dowiedziałem się, że moja „ostatnia” miłość wychodzi niebawem za mąż). A nigdy nie zagadałem, bo jestem przygłupi i nie grzeszę urodą, znam swoje miejsce w szeregu. Teraz w nikim się nie kocham, jestem wolny od przynajmniej jednego destrukcyjnego uczucia.

W konwersacji z drugą osobą jestem skrajnie bierny. Rozmowa się nie klei, prawie nic nie mówię, zarówno z powodu braków intelektualnych jak i wyuczonej nieśmiałości, której przyczyną jest świadomość tychże braków. Jedynie przytakuję, bojąc się wyrazić swoją opinię, żeby nie podpaść interlokutorowi. Czasem staram się rzucić jakimś żartem. Wydaje mi się, że jest zabawny, ale nikt się nie śmieje. Głównie z powodu tego, jak nieudolnie go opowiadam.

Moja asertywność jest prawie zerowa. Nie potrafię odmówić bezdomnemu, o którym wiem z dziesięciu źródeł, że jest oszustem, ani natrętnej Romce, która lewą ręką chce mi powróżyć z dłoni, a drugą szuka kieszeni z moim portfelem. Gdy ktoś jest wobec mnie niemiły, to w wyobraźni go wyzywam, ale i tak ulegam tej osobie i może zrobić ze mną wszystko. Gdy okazuje mi sympatię - nawet nieszczerą - to z miejsca mnie takim nastawieniem kupuje i... również może zrobić ze mną wszystko. Pozwoliłbym nawet dać sobie w mordę w biały dzień na środku ulicy i jeszcze bym przepraszał, że pod niewłaściwym kątem nadstawiłem policzek.

Izoluję się od świata w stopniu nie mniejszym niż 5 czy 10 lat temu. Powoli tracę umiejętność posługiwania się żywą mową. Drętwieje mi szczęka, szwankuje dykcja, mówię coraz ciszej, jąkam się. Mam problemy ze spójnym i precyzyjnym formułowaniem myśli, zwłaszcza w stanie stresu, w który taka rozmowa mnie wprowadza. Nie wiem, czy dorobiłem się tego od siedzenia w czterech ścianach, czy po prostu jestem upośledzony. Oglądaliście „Ostatnią rodzinę” o Beksińskich? Zachowuję się trochę jak zagrany przez Dawida Ogrodnika śp. Tomasz Beksiński. Dziwnie mówię, dziwnie się poruszam, histeryzuję, ciągle jestem wkurzony i co jakiś czas mam ochotę się zabić. Tylko że w odróżnieniu od niego niczego już nie osiągnę i pewnie skończę ze sobą znacznie wcześniej.

Czy mam jakieś zainteresowania, hobby, wizję swojej przyszłości? I tak, i nie. Podobno przyczyną nerwicy jest jakiś wewnętrzny konflikt. Mój konflikt wywołany jest przez perfekcjonizm i desperackie pragnienie udowodnienia innym - a przede wszystkim samemu sobie - że jestem wartościową, godną uwagi osobą. To doprowadza mnie do stanu, w którym nie jestem w stanie ocenić, co lubię, co mnie interesuje, co mnie bawi a co nie i kim chciałbym być za 5, 10, 30 lat. Po prostu nie wiem, kim jestem. Chciałbym być lekarzem, biznesmanem, kierowcą rajdowym, gwiazdą rocka progresywnego, a na dodatek zwiedzić cały świat i prowadzić programy popularnonaukowe. Gdzieś przeczytam, że ktoś wygrał fortunę na giełdzie - już myślę o karierze spekulanta. No i nie będę musiał mieć żadnego kontaktu z ludźmi, tylko komputer i ja, świetna sprawa... Za dwa dni usłyszę o jakimś gitarzyście, który wygrał konkurs dla instrumentalistów, i z miejsca chcę zostać artystą. A jak osiągnę jakiś sukces, to może ludzie mnie polubią, mimo że nie jestem duszą towarzystwa? A może zostanę tłumaczem przysięgłym? Jak już zdam ten trudny egzamin państwowy, będę miał ciekawą i dość prestiżową pracę, super, no nie?

To tylko czcze teorie, bo wszystko rozgrywa się jedynie w mojej głowie. W rzeczywistości nie robię niczego i nie potrafię niczego. Jestem nikim, bo nie umiem poświęcić się czemuś do takiego stopnia, aby osiągnąć wymierne efekty. Mam problemy z koncentracją i pamięcią, zwłaszcza tą krótkotrwałą. Jestem niecierpliwy i pełen wątpliwości, że nawet jeśli jakimś cudem coś mi się uda zdziałać, to przez całe życie i tak będę zadawał sobie pytania, czy aby lepiej nie było obrać jakiejś innej drogi? Efekt finalny jest taki, że stoję w miejscu i użalam się nad sobą, podczas gdy inni biegną przed siebie z całych sił. Narasta we mnie gniew na moją własną bezsilność. Próbuję złapać za wiele srok za ogon, więc w garści zostaje mi najwyżej jedno piórko.

Na studiach, po wielu latach podchodów, udało mi się zebrać na odwagę i udać się do psychiatry. Bałem się otworzyć przed obcym człowiekiem i zdradzić mu to, czego nigdy nie powiedziałem rodzicom, których traktuję prawie jak nieznajomych ludzi. Przełamałem się dzięki pomocy bliskiego przyjaciela, który również ma problemy. Opowiedziałem lekarzowi wszystko ze szczegółami. Diagnoza - nerwica. Otrzymałem SSRI, które nie zadziałały tak jak powinny. Rok później, gdy kończyłem studia licencjackie, dopadło mnie przygnębienie większe niż to, do którego przywykłem. Poszedłem jeszcze raz. Inne SSRI dały mi na kilka tygodni zastrzyk dobrego samopoczucia, jakiego nigdy w życiu nie zaznałem. Nadal byłem nieśmiały i nadal nie miałem pracy, ale podjąłem pewne decyzje, których nie podjąłbym bez dopalacza. Nie zabiłem się po raz trzeci, bo nie wyobrażałem sobie, że mógłbym coś takiego zrobić.

...Ale leki po miesiącu zaczęły słabnąć, aż w końcu skończyły się. Wycofałem się rakiem z wcześniejszych postanowień. Wróciłem do punktu wyjścia. Na terapię mnie nie stać, bo jestem bezrobotny. Jestem bezrobotny, bo znalezienie jakiejkolwiek pracy przekracza moje umiejętności, poza tym i tak boję się ludzi, mam dwie lewe ręce, a po kilku dniach puściłbym miejsce pracy z dymem albo doprowadziłbym do innego kataklizmu.

No, może jest ciut lepiej. Nie czuję się już tak bardzo źle, gdy słyszę o sukcesach znajomych ze studiów, ich przygodach przeżytych na wyprawie na drugim końcu świata, ich elokwentne facecje. Być może kuracja antydepresantami przywróciła chemiczną równowagę w moim umyśle do tego stopnia, że po jej przerwaniu znalazłem się o jeden stopień dalej od piekła, które sam sobie zbudowałem. Nie jest bardzo źle, jest tylko źle.

W sytuacjach nowych, do których nie przywykłem, kiedy zalewa mnie fala bodźców, staję się wyjątkowo otępiały. Muzea, galerie handlowe, jazda samochodem, spacer zatłoczoną ulicą. Jestem zdezorientowany tym festiwalem dźwięków, świateł, informacji, którymi jestem bombardowany. Przetworzenie ich zajmuje mi znacznie więcej czasu, niż u normalnego człowieka. Gdy ktoś mnie zaczepia w takich okolicznościach, jestem zupełnie skołowany. Mam ogromne problemy nie tylko z artykulacją tego, co czuję i myślę, ale nawet z samym ocenieniem, co czuję i co myślę! Z podziwem obserwuję ludzi zapraszanych do wywiadów w rozświetlonych studiach telewizyjnych. Nie dość, że potrafią zachować spokój przed milionami widzów, to jeszcze sypną żartem. Ja na ich miejscu schowałbym się pod stołem. Czy to modny tak ostatnimi czasy Zespół Aspergera, autyzm? Kilka symptomów się zgadza - problemy z dykcją, niezborność motoryczna, ogólna „dziwność”. Sądzę jednak, że to nie autyzm. Nie jestem ponadprzeciętnie inteligentny ani zafiksowany na punkcie jednej idei, mam problemy z koncentracją. Gdy mam lepszy humor, zauważam poprawę moich zdolności percepcyjnych i koordynacji ruchowej.

A jeśli chodzi o ogólne samopoczucie, to łopocze ono jak chorągiewka - czasem nawet nie potrafię zdiagnozować, co tak bardzo pogorszyło mój nastrój. Skądś wieje, ale nie wiem, skąd. Wczoraj, gdy zacząłem pisać tego posta, byłem przybity jak nigdy dotąd. Siedząc w towarzystwie roześmianych dwudziestoparolatków, utwierdzałem się w przekonaniu, jak bardzo się od nich różnię. Dzisiaj zupełnym przypadkiem spotkałem po 2 latach swojego znajomego ze studiów licencjackich, który przyjechał z zagranicy na uczelnię, by załatwić formalność. Ponieważ ma ogromne poczucie humoru, lubię go i przede wszystkim nie mam wielkich kompleksów względem jego osoby („oswoiłem się” z nim), to samopoczucie z miejsca mi się poprawiło.

Przy życiu trzyma mnie nadzieja. Czasem pocieszam się: „Jest OK, jesteś jeszcze młody, na pewno dasz radę. Po prostu skup się na jednym i to rób, efekty same przyjdą”. Chwilowe uczucie otuchy niekiedy wręcz podszyte jest nieuzasadnionym entuzjazmem. Siadam przed komputerem i trwonię czas z uczuciem ulgi, że jakoś to będzie, że od jutra zacznę prostą drogą zmierzać ku spełnieniu. Jednak znacznie częściej wahadło przechyla się w drugą stronę, gdy dociera do mnie głos rozsądku: „Starzejesz się, twoi rodzice też. Niczego nie umiesz, niczego nie potrafisz doprowadzić do końca. Spójrz na swoich rówieśników. Ten się żeni, a tamta studiuje 3 kierunki i ma pracę na 2 etaty. Nawet twój młodszy brat się z ciebie śmieje. Jeśli nie weźmiesz się w garść, będzie tylko gorzej. Z roku na rok”. I co wtedy robię? Przygnębiony odpalam kolejną stronę w przeglądarce i rozładowuję stres ślęcząc w internecie, odkładając rozwiązanie problemu na świętego nigdy.

Który punkt widzenia jest bliższy prawdzie? Optymistyczny czy pesymistyczno-realistyczny? Nie oszukujmy się, jednak ten drugi. No bo jak mógłbym dzisiaj, w 2017 roku, podsumować siebie w kilku słowach? Jak wygląda bilans mojego życia?

Już wiem: Mam 28 lat. Kończę studia. Byłem, jestem i będę bezrobotny. Nigdy nawet nie trzymałem dziewczyny za rękę. Po raz czwarty poważnie myślę o odebraniu sobie życia. Mam nerwicę i fobię społeczną.
Awatar użytkownika
eyeswithoutaface
Moderator
Posty: 1515
Rejestracja: 25 lutego 2017, o 21:44

25 kwietnia 2017, o 13:55

Wiesz, mimo niezaprzeczalnej rezygnacji i smutku jakie wylewają się z Twojego posta, dobrze się to czyta. Nie chcę żeby to źle zabrzmiało, ale nie myślałeś może żeby zostać pisarzem, zająć się literaturą? Co studiujesz? Widać, że masz ogromną łatwość językową. Nie zabijaj się ani nie myśl o tym, to byłaby duża strata :) Nerwice, fobie społeczne czy problemy z "czynnościami autoerotycznymi" przerabiają wszyscy na tym forum. Nie jesteś sam, nie jesteś jedyny. Jest tutaj mnóstwo osób, które ze swoich zaburzeń wyszły permanentnie. Pamiętaj - nie ma sytuacji bez wyjścia. Dobrze, że nas znalazłeś - to pierwszy krok w stronę lepszego :) Pozdrawiam Cię serdecznie.
"Nie pytaj, czego potrzebuje świat. Zapytaj raczej, co sprawia, że ożywasz, i zrób to.
Bo to, czego świat potrzebuje, to ludzie, którzy budzą się do życia."
Victor
Administrator
Posty: 6548
Rejestracja: 27 marca 2010, o 00:54

25 kwietnia 2017, o 14:58

Pozwoliłem sobie edytować temat gdyż nazwa taka czasem wznieca lęki osób, które akurat mają troszke inne "koniki" objawowe w swoich zaburzeniach.

Cała rzecz Luc nie lezy w tym, ze masz 28 lat, kończysz studia, nie trzymałes dziewczyny za rękę, nie masz pracy, ale masz problem z "co ludzie powiedzą" i kompleksami a teraz także pewnego rodzaju nawykami reagowania lękiem, zachowaniem w różnych sytuacjach.

Ja czytając tego posta w pewnej mierze Cię rozumiem gdy sam miałem przez długi okres fobię społeczną i to słynne mega mocno zakorzenione "co ludzie powiedzą", w zasadzie w okresie dorastania, własnie wtedy gdy kształtują się Nasze sądy o Nas samych.
Wystarczy wspomnieć, ze jak szedłem chodnikiem obok bloku to miałem sztywny krok bo myślałem czy sąsiedzi czasem mnie nie widzą mnie z okien.
Paradoksalnie pewnym ratunkiem było to, ze dostałem innych zaburzeń próbując jednak na siłe żyć i to one mnie zmobilizowały do tego, że postawiłem na rozwój i to mnie można powiedzieć "uratowało".
Zmieniło totalnie, bo trudno mi nawet poziom zmiany opisać innymi słowami. Jednakże no trzeba było się tym zająć.

Jako, że opisałeś swoje zmagania, to kwestią pozostaje to czemu do tej pory nie spróbowałeś wspomóc się jakąkolwiek terapią? Czy choćby również na początek farmakologią?
W wypadku problemów jakie opisujesz istnieją naprawdę całkiem dobre terapie grupowe, oddziałowe, które potrafią całkiem nieźle zintegrować fobików i poprawić ich podejście do samych siebie, do siebie jako do człowieka.
Spróbuj, co Ci szkodzi?

Ja rozumiem, że mega trudno jest się przełamać nawet idąc na terapię, do lekarza, psychologa, wszędzie. Ale powiem Ci po prostu krótko, Ty opisujesz to wszystko bo Ty chciałbyś jednak żyć inaczej ;)
A Luc prawda jest taka, że najpierw trzeba zdać sobie sprawę czemu wyjść nie mogę? Czemu motywacja jest chwilowa i potem wszystko wraca do punktu wyjścia?
Dlatego, że spychamy na drugi plan to co powinno być najważniejsze.
W którymś momencie zdałem sobie sprawę, że obawiam się co ludzie powiedzą i nie dbam w ogóle o swoje emocje. Podczas gdy to ja i moje emocje jesteśmy najważniejsi.
Pomyślałem sobie, ze mam taki wybór albo przejmować się do końca moich dni tym co ludzie powiedzą, albo wyjść na ulice, rozebrać się do naga, walnąć klocka na środku chodnika i się tym wysmarować.
To oczywiście pewna ironia :) Ale tak naprawdę to o to w tym chodzi, trzeba postawić na siebie, bez względu jak bardzo źle o sobie myslimy w danej chwili. Bez względy jak mamy ułożone życie materialnie.
Nasze emocje sa tego po prostu warte, my jesteśmy tego warci, bez względu na wszystko.

I szczerze? Gdybym musiał to zrobiłbym to wtedy, bo miałem dość.

Nie jest istotne to czy się jąkasz, dukasz, trzęsiesz, czy masz znajomych czy nie, istotne jest to jak bardzo chcesz z tego wyjść, bo wtedy to wszystko czego teraz nie masz samo przyjdzie później.

Spróbuj terapii, czytałeś książki jakiekolwiek o fobii społecznej, samoocenie?

Ty jesteś warty tego aby o siebie zawalczyć, nie Twoje kurva dokonania czy ich brak. Ty jesteś tego KURVA warty.

To są szerokie tematy, można by pisac i pisać bo zahaczają też o pewną filozofię.
Piszesz, ze czujesz się nikim, zerem a wiesz, zę w tym lezy także wyzwolenie? Czemu się źle czujesz, ze jesteś nikim?
Wiesz jak dobrze tak naprawdę kochać się za to, żę jesteś nikim? A mimo to jesteś człowiekiem, który po prostu MOŻE COKOLWIEK
Wiesz jak cudownie się nie przejmowac i nie martwić opinią innych jak akceptujesz to, że jesteś "nikim"? I wtedy wszystko przychodzi :)

Ja od tego zacząłem.
U mnie parę lat już minęło od "wyzwolenia" i czasem zapominam się w tym wyścigu o zajebisty byt, gdzieś tam buzować we mnie zaczyna to, że powienienem być KIMŚ, ze jestem KIMŚ.
Wtedy staję przed lustrem i sobie przypominam, że jestem nikim a i tak się kocham, jest to zajebiste uczucie, które uwalnia zawsze we mnie masę spin.

Ale to tematy do rozmów, dyskusji, karmienia tym podświadomości, w jednym poście nie sposób tego opisać, nie sposób dokonać przesłania takiego aby przewróciło to Twoje życie do góry nogami.
Jednak chodzi o to abyś zaczął sobie pomagać. Bo to co opisujesz niekoniecznie jest końcem Twojego świata.
Patrz, Żyj i Rozmyślaj w taki sposób... aby móc tworzyć własne "cytaty".
Historia moich zaburzeń lękowych i odburzania
Moje stany derealizacji i depersonalizacji i odburzanie


Przykro mi jeżeli na odpowiedź na PW czekasz bardzo długo, niestety ze mną tak może z różnych powodów być :)
Luc
Świeżak na forum
Posty: 11
Rejestracja: 25 kwietnia 2017, o 01:10

26 kwietnia 2017, o 13:54

eyeswithoutaface pisze:
25 kwietnia 2017, o 13:55
Wiesz, mimo niezaprzeczalnej rezygnacji i smutku jakie wylewają się z Twojego posta, dobrze się to czyta. Nie chcę żeby to źle zabrzmiało, ale nie myślałeś może żeby zostać pisarzem, zająć się literaturą? Co studiujesz? Widać, że masz ogromną łatwość językową. Nie zabijaj się ani nie myśl o tym, to byłaby duża strata :) Nerwice, fobie społeczne czy problemy z "czynnościami autoerotycznymi" przerabiają wszyscy na tym forum. Nie jesteś sam, nie jesteś jedyny. Jest tutaj mnóstwo osób, które ze swoich zaburzeń wyszły permanentnie. Pamiętaj - nie ma sytuacji bez wyjścia. Dobrze, że nas znalazłeś - to pierwszy krok w stronę lepszego :) Pozdrawiam Cię serdecznie.
Dziękuję za miłe słowa. :)

Nie postrzegam siebie za osobę w jakikolwiek sposób utalentowaną. Zresztą sama umiejętność pisania to za mało. Poza formą liczy się przede wszystkim treść. Czy jest jakaś treść, którą mógłbym zaoferować światu? Jeśli nie przebuduję siebie i sposobu, w jaki postrzegam świat i w nim funkcjonuję, to niestety nie. Z powodów przedstawionych powyżej nie zostanę ani naukowcem, ani pisarzem fantasy, ani krytykiem muzycznym. Moje zainteresowania są zbyt szerokie, a przez to zbyt płytkie. Nie potrafię ukierunkować uwagi na jednej, konkretnej rzeczy. Znam się w 5% w każdej dziedzinie, co jest tożsame z tym, że w pozostałych 95% się na niczym nie znam! Ekspert od wszystkiego to ekspert od niczego.

Zapewniam Cię, że na studiach nie bryluję ani intelektem, ani charyzmą. Jestem przygaszonym, zahukanym, odklejonym od rzeczywistości smutasem, który przemyka jak zjawa korytarzami instytutu i unika kontaktu wzrokowego z profesorami, studentami i studentkami. W bezpośrednich kontaktach z drugim człowiekiem wyczerpują mi się jakiekolwiek zasoby erudycji. Jestem tak poddenerwowany, że niemalże zapominam ojczystego języka.

Co studiuję? Nieszanowany przez większość społeczeństwa humanistyczny kierunek. Wolałbym więcej nie zdradzać, zawsze istnieje cień ryzyka, że jeden z moich nielicznych znajomych zidentyfikuje mnie po tych wynurzeniach. Ale pod koniec postu znajdziesz bardzo czytelną wskazówkę, co studiuję, jeśli będziesz miała ochotę tracić czas na tę lawinę tekstu.

Również Cię pozdrawiam. :)
Victor pisze:
25 kwietnia 2017, o 14:58
Cała rzecz Luc nie lezy w tym, ze masz 28 lat, kończysz studia, nie trzymałes dziewczyny za rękę, nie masz pracy, ale masz problem z "co ludzie powiedzą" i kompleksami a teraz także pewnego rodzaju nawykami reagowania lękiem, zachowaniem w różnych sytuacjach.
Tak, wymieniony przeze mnie bilans mojego życia to nie jest główny problem. To jest tylko konsekwencja mojego podejścia do życia. Cały problem tkwi w głowie.
Victor pisze:
25 kwietnia 2017, o 14:58
Jako, że opisałeś swoje zmagania, to kwestią pozostaje to czemu do tej pory nie spróbowałeś wspomóc się jakąkolwiek terapią? Czy choćby również na początek farmakologią?
W wypadku problemów jakie opisujesz istnieją naprawdę całkiem dobre terapie grupowe, oddziałowe, które potrafią całkiem nieźle zintegrować fobików i poprawić ich podejście do samych siebie, do siebie jako do człowieka.
Spróbuj, co Ci szkodzi?
Tak jak wspomniałem w pierwszym poście, podjąłem próby leczenia farmakologicznego. Sertralina mi nie pomogła, ale drugie podejście do SSRI - escitalopran - okazało się udane. Pierwszy miesiąc czułem się dobrze, bardzo dobrze, ale nie rewelacyjnie. Niestety, z każdym dniem odnosiłem wrażenie, że farmakologiczny doping traci impet. Gór nie przenosiłem. Psychiatra przepisując SSRI dał wprost do zrozumienia, że leki wszystkiego za mnie nie zrobią, że najważniejsze jest, bym rozpoczął terapię. Na terapię nie poszedłem. Dlaczego?

Przede wszystkim, było to dla mnie wtedy niepojęte, abym skierował swoje kroki do kolejnego obcego człowieka i wyłożył przed nim własne wnętrzności. Terapia grupowa?! Strach się bać... Odrębną kwestią było to, że nie bardzo było mnie stać na jakąkolwiek terapię. Załatwianie tego przez NFZ wiązałoby się z biurokracją i przyznaniem się przed kolejnymi przypadkowymi ludźmi do mojej słabości. Poza tym, poczułem się nieco lepiej, sprawę odłożyłem na bliżej niesprecyzowane „później”.

Sama wizyta u psychiatry była dla mnie niewiarygodnie trudnym przedsięwzięciem. Miałem wtedy bodajże 24 lata. Wybranie się do specjalisty było dla mnie upokarzające, to był kolejny cios wymierzony w moją zbitą do krwi samoocenę. Jak to - pomyślałem - to już naprawdę tak ze mną źle, że muszę iść do faceta od czubków? Prawdziwy mężczyzna to wojownik, a nie użalająca się nad sobą fajtłapa. Tak wtedy rozumowałem. Poza tym byłem przekonany, że nie ma czegoś takiego jak depresja, fobia społeczna, nerwica. Że skrajny pesymizm, sceptycyzm wobec własnych umiejętności, nieśmiałość i cały ten smutek graniczący z rozpaczą to integralne części ludzkiej osobowości. Że takim się urodziłem i takim umrę. Że szprycowanie się lekami i psychoterapia to w gruncie rzeczy pranie mózgu, inwazyjna, brutalna metoda na przeprogramowanie człowieka, by biernie poddał się tłumowi. A ten tłum, czyli ludzi optymistycznych, pełnych energii i wiary we własne siły, uważałem za aroganckich, zapatrzonych w siebie buców i egoistów.

Krótko mówiąc, sądziłem, że stanę się innym człowiekiem, że tamten wrażliwy, refleksyjny, ale autentyczny Łukasz zostanie bestialsko zamordowany pigułami, po czym zastąpi go jakiś oszust i łajdak w ciele Łukasza.

Mimo to zaryzykowałem i poszedłem. Nie miałem wiele do stracenia, poza samozatraceniem się, wyparciem się jakiegoś wydumanego i romantycznego wzorca siebie samego. Teraz, po 4 latach, gdy jest odrobinę lepiej, powinienem przyznać się, że plotłem nonsensy. Ale tak nie jest - nadal nie mogę z całą pewnością stwierdzić, że moje obawy były całkowitą bzdurą, produktem mojego chorego umysłu. Gdzieś mi tam w głowie kołacze, że nerwicy, depresji i tego wszystkiego nie możemy sprowadzić jedynie do deficytu neuroprzekaźników między synapsami, że człowiek jest bardziej skomplikowany. Że to choroba duszy, a nie umysłu. A jak uleczyć coś tak nieuchwytnego jak dusza?
Victor pisze:
25 kwietnia 2017, o 14:58
Spróbuj terapii, czytałeś książki jakiekolwiek o fobii społecznej, samoocenie?
Czytałem sporo na temat fobii społecznej, ale artykułów, nie książek. Z książkami mam olbrzymi problem - lubię je i to za bardzo. Gdy napotykam obce słowo, pojęcie, nazwisko, to zaczynam dłubać w internecie w celem poszerzenia wiedzy na dany temat, zamiast skupić się na lekturze. Notuję trudne słowa, a nawet frazy, żeby spożytkować w jak największym stopniu fakt czytania książki. Wiele książek rozpocząłem, doczytałem nawet do połowy, po czym z jakiejś przyczyny przerwałem. Prócz tego, dopóki na każde kolejne zajęcia miałem stosy materiałów o Egipcie ptolemejskim, wojnie 30-letniej i rządach sanacji w II RP do opanowania, miałem doskonałą wymówkę, by nie zapuszczać się nieznane rejony wiedzy. Teraz te niedoczytane książki zalegają na półce lub dysku twardym, a przede wszystkim uwierają mnie psychicznie. Jak widzisz, moja nerwica sabotuje każdy aspekt mojego życia. Podejmuję się wielu zadań, których nie potrafię doprowadzić do końca.

Pozdrawiam. :)
Awatar użytkownika
eyeswithoutaface
Moderator
Posty: 1515
Rejestracja: 25 lutego 2017, o 21:44

26 kwietnia 2017, o 21:38

To co z tego, że nie widzisz w sobie talentu? Może czas żeby go dostrzec. Może inni już go widzą :) Zobacz, opisałeś nam pokrótce swoją historię tutaj, dlaczego nie zrobić z tego większego materiału? Jak już wyjdziesz z zaburzenia i napiszesz o nim z nowej perspektywy, to mógłbyś pomóc wielu znerwicowanym ludziom. To jest niewątpliwie dobra treść :D
Poza tym po co chciałbyś brylować na studiach? Żeby coś udowodnić innym czy sobie? Żeby się poczuć lepszy, fajniejszy? Mam takie przeczucie, że możesz mieć w sobie ogromne pokłady charyzmy czy erudycji, które po prostu nie mają ujścia, bo blokuje je Twoja niska samoocena, być może lęk przed bliską konfrontacją z drugim człowiekiem (który - podkreślam! - można pokonać :).
Nie widzę również nic złego w tym, że masz wiele skrajnie różnych zainteresowań. Świat jest wielki i fascynujący, ZBYT wielki i ZBYT fascynujący, żeby jakikolwiek człowiek mógł objąć go rozumem i poznać choć jedną z "dziedzin" w 100%. Końćzysz własnie studia, więc Twoja wiedza musi być -chcąc nie chcąc- w jakiś sposób ukierunkowana. A że poza tym chwytasz się raz tego, raz tamtego? To dobrze! Być może jesteś typem poszukiwacza :) Lepiej znać 2% z 10 dziedzin i widzieć relacje między nimi, niż zamknąc się w jednej, być mistrzem, ale nadal nie rozumieć rzeczywistosci, która nas otacza.
Wybacz chaotyczność moich słów, mam nadzieję że wyraziłam jasno, co mam na myśli:) Więcej nie dodaję, bo musiałabym powtarzać za Wiktorem, który własciwie wyczerpał temat. Trzymaj się ciepło!
"Nie pytaj, czego potrzebuje świat. Zapytaj raczej, co sprawia, że ożywasz, i zrób to.
Bo to, czego świat potrzebuje, to ludzie, którzy budzą się do życia."
Luc
Świeżak na forum
Posty: 11
Rejestracja: 25 kwietnia 2017, o 01:10

28 kwietnia 2017, o 21:29

Skądże, Twoje posty są bardzo konkretne i uporządkowane. :) Napisać książkę o wychodzeniu z piekła mógłbym pod warunkiem, że udałoby mi się kiedykolwiek z tego piekła wydostać. I byłaby to raczej pisanina do szuflady, bo czy ktoś chciałby to wydać i przeczytać? No dobra, załóżmy, że byłbym już tak życiowo spełniony, że nie miałoby to dla mnie znaczenia. ;)

Ludzie ekstrawertyczni, gadatliwi są po prostu bardziej atrakcyjni dla drugiego człowieka. Znajomości nawiązuje się przez wymianę myśli, nawet tych banalnych, a nie obopólne milczenie. Nawet jeśli ktoś nie ma nic do powiedzenia, to samą paplaniną zdobywa absolutne podstawy w budowaniu relacji międzyludzkich. Możliwe, że tak jak mówisz, całkowicie zraziłem się nawiązywania kontaktów z drugim człowiekiem - przyłapuję się na tym, że nie chce mi się włączać do dyskusji, nawet jeśli mam coś do powiedzenia. Nie mam ochoty na nic.

Bycie typem poszukiwacza nie jest niczym złym, pod warunkiem, że poszukiwania nie są jałowe i w ich ramach coś jednak udaje się zdziałać. A brak satysfakcji ze własnych dokonań jest dla mnie destrukcyjny. Do tej pory jestem paraliżowany przez strach, niecierpliwość, wątpliwości i kompleksy. „Jeżeli nie wiesz, dokąd zmierzasz, każda droga zaprowadzi cię donikąd”. W końcu przydałoby się obrać jakiś kierunek i podbudować swoją samoocenę czymkolwiek. Ale coś mi mówi, że to i tak miałoby efekt doraźny. Problem leży głębiej.

Długo by tu dyskutować, ale to czasochłonne, a nie mam sumienia wikłać Ciebie w dyskusję z jakimś smętnym anonimem. Poza tym humor znowu mi się spodlił i w tej sytuacji nawet konstruktywna dyskusja do niczego nie doprowadzi - herbata nie staje się słodka od samego mieszania. Coś okropnego, chyba znowu trzeba iść po receptę na leki. Wracam do lektury artykułów na forum. Może uda mi się co nieco przemeblować w mojej durnej łepetynie.

Pozdrawiam Cię.
Awatar użytkownika
eyeswithoutaface
Moderator
Posty: 1515
Rejestracja: 25 lutego 2017, o 21:44

28 kwietnia 2017, o 21:49

Nie martw się, gorsze chwile zdarzają się nawet najlepszym. Wiesz co jest w Tobie ekstra? Że się nie poddajesz, przez pięć minut wydaje się, że jesteś na samym dnie, a potem bach - wypływasz na powierzchnię, mówisz że idziesz czytać materiały z forum i walczyć dalej. I tak trzymaj, życzę Ci z całego serca udanego przemeblowania w głowie :) Nie ma sytuacji bez wyjścia, coś takiego nie istnieje w naturze. Bądź cierpliwy i wyrozumiały dla siebie, efekty Twojej pracy nad sobą będą się pojawiać stopniowo. W razie czego śmiało pisz na pw. Pozdrawiam!
"Nie pytaj, czego potrzebuje świat. Zapytaj raczej, co sprawia, że ożywasz, i zrób to.
Bo to, czego świat potrzebuje, to ludzie, którzy budzą się do życia."
zdesperowana3180
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 40
Rejestracja: 1 kwietnia 2017, o 19:59

29 kwietnia 2017, o 07:36

eyeswithoutaface pisze:
28 kwietnia 2017, o 21:49
Nie martw się, gorsze chwile zdarzają się nawet najlepszym. Wiesz co jest w Tobie ekstra? Że się nie poddajesz, przez pięć minut wydaje się, że jesteś na samym dnie, a potem bach - wypływasz na powierzchnię, mówisz że idziesz czytać materiały z forum i walczyć dalej. I tak trzymaj, życzę Ci z całego serca udanego przemeblowania w głowie :) Nie ma sytuacji bez wyjścia, coś takiego nie istnieje w naturze. Bądź cierpliwy i wyrozumiały dla siebie, efekty Twojej pracy nad sobą będą się pojawiać stopniowo. W razie czego śmiało pisz na pw. Pozdrawiam!


Ja mam taki problem ze to.cos nie daje mi zyc, mysli typu seksu o dzieciach ktorych sie boje i brzydze na.kazdym kroku jak kogos spotykam to mysli sexualne z dziecinstwa mi sie pare incydentow przypomnialo juz nie wiem co mam robic czy to nerwica czy cos.innego. jak mam to pokonac. Ogolnie czy te mysli moga obrazac mnie w sensie ty suko czy cos? Pozniej mysli ze sama to wymyslam ze to moja wina bo sie tym nie przejmuje i jak moge sie cieszyc majac takie mysli. Pomozcie mi. Takie zberezne mysli ze az mi sie rzygac chce doslownie. I caly czas ze jak nadalam tym mysla wartosc i beda do konca zycia. Kurde juz nie wytrzymam caly czas chodze jak zakrecona nie wiem co robie czy to jest to czy co. Dodam ze to juz trwa 7 mies. Przed tem uwierzylam ze jestem psychicznie chora i chodzilam jak struta. Zrzucam wine w myslach na kogos innego a potem mam wyrzuty sama do siebie. I jeszcze mecza mnie sny dotyczace zdrady i wgl takie glupie ze latam albo jem jakis chleb z grzybami jak to powoefzialam siostrzr to powiedziala ze ladnie mi sie radośnie! po bani. Czy to prawda mam tez nieraz tak ze mysli mi sie zatrzymuja np ze musze posprzatac dommmm i tak caly czas slysze piosenki w uszach nieraz. Dzwoni mi w uszach przed tem mialam zawroty i ucisk w glowie i bol zeber i klucie w zoladku. Teraz tego nie ma. Tylko pisk i lęk. Jak to pokonac. Przed tem bylo tak ze przyszlo mi na mysl cos glupiego i balam sie ze cos komus powiem. Ogolnie te mysli glownie dotycza sexu. Normalnie az mi wstyd o tym pisac. Mialam incydent po dyskotece ze ochroniarz mnie odprowadzil do auta. A rano jak sie obudzilam to od razu czy nie zrobil mi nic zboczonego albo ja jemu. I od tamtej pory sie zaczelo.
Awatar użytkownika
eyeswithoutaface
Moderator
Posty: 1515
Rejestracja: 25 lutego 2017, o 21:44

29 kwietnia 2017, o 10:34

[quote=zdesperowana3180 post_id=124717 time=1493444170 user_id=8374

Ja mam taki problem ze to.cos nie daje mi zyc, mysli typu seksu o dzieciach ktorych sie boje i brzydze na.kazdym kroku jak kogos spotykam to mysli sexualne z dziecinstwa mi sie pare incydentow przypomnialo juz nie wiem co mam robic czy to nerwica czy cos.innego. jak mam to pokonac. Ogolnie czy te mysli moga obrazac mnie w sensie ty suko czy cos? Pozniej mysli ze sama to wymyslam ze to moja wina bo sie tym nie przejmuje i jak moge sie cieszyc majac takie mysli. Pomozcie mi. Takie zberezne mysli ze az mi sie rzygac chce doslownie. I caly czas ze jak nadalam tym mysla wartosc i beda do konca zycia. Kurde juz nie wytrzymam caly czas chodze jak zakrecona nie wiem co robie czy to jest to czy co. Dodam ze to juz trwa 7 mies. Przed tem uwierzylam ze jestem psychicznie chora i chodzilam jak struta. Zrzucam wine w myslach na kogos innego a potem mam wyrzuty sama do siebie. I jeszcze mecza mnie sny dotyczace zdrady i wgl takie glupie ze latam albo jem jakis chleb z grzybami jak to powoefzialam siostrzr to powiedziala ze ladnie mi sie radośnie! po bani. Czy to prawda mam tez nieraz tak ze mysli mi sie zatrzymuja np ze musze posprzatac dommmm i tak caly czas slysze piosenki w uszach nieraz. Dzwoni mi w uszach przed tem mialam zawroty i ucisk w glowie i bol zeber i klucie w zoladku. Teraz tego nie ma. Tylko pisk i lęk. Jak to pokonac. Przed tem bylo tak ze przyszlo mi na mysl cos glupiego i balam sie ze cos komus powiem. Ogolnie te mysli glownie dotycza sexu. Normalnie az mi wstyd o tym pisac. Mialam incydent po dyskotece ze ochroniarz mnie odprowadzil do auta. A rano jak sie obudzilam to od razu czy nie zrobil mi nic zboczonego albo ja jemu. I od tamtej pory sie zaczelo.
[/quote]

Hej! Niechciane myśli o treści erotycznej są jednym z najpopularniejszych w zaburzeniach lękowych. Innego rodzaju natręctwa o jakich wspominasz np. obrażanie samej siebie czy odtwarzanie w głowie jednej i tej samej piosenki to również nic zaskakującego. Miałaś również typowe objawy somatyczne. Nie jestem oczywiscie ekspertem, ale jak dla mnie masz nic innego jak nerwicę natręctw. Poza tym że czujesz się strasznie, boisz się własnych myśli i obawiasz się choroby psychicznej - nic Ci nie jest. Wszystkie te objawy można "pokonać" stosując się do rad zamieszczonych w obszernych materiałach z tego forum. Czy zapoznawałaś się z nimi? Czy chodzisz na terapię lub byłaś u psychiatry? Spróbuj nie przejmować się tymi myślami, one o niczym nie świadczą, to tylko zagrywka nerwicy, która chce Cię wpędzić w ciągły lęk i poczucie zagrożenia.
"Nie pytaj, czego potrzebuje świat. Zapytaj raczej, co sprawia, że ożywasz, i zrób to.
Bo to, czego świat potrzebuje, to ludzie, którzy budzą się do życia."
zdesperowana3180
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 40
Rejestracja: 1 kwietnia 2017, o 19:59

29 kwietnia 2017, o 11:11

eyeswithoutaface pisze:
29 kwietnia 2017, o 10:34
[quote=zdesperowana3180 post_id=124717 time=1493444170 user_id=8374

Ja mam taki problem ze to.cos nie daje mi zyc, mysli typu seksu o dzieciach ktorych sie boje i brzydze na.kazdym kroku jak kogos spotykam to mysli sexualne z dziecinstwa mi sie pare incydentow przypomnialo juz nie wiem co mam robic czy to nerwica czy cos.innego. jak mam to pokonac. Ogolnie czy te mysli moga obrazac mnie w sensie ty suko czy cos? Pozniej mysli ze sama to wymyslam ze to moja wina bo sie tym nie przejmuje i jak moge sie cieszyc majac takie mysli. Pomozcie mi. Takie zberezne mysli ze az mi sie rzygac chce doslownie. I caly czas ze jak nadalam tym mysla wartosc i beda do konca zycia. Kurde juz nie wytrzymam caly czas chodze jak zakrecona nie wiem co robie czy to jest to czy co. Dodam ze to juz trwa 7 mies. Przed tem uwierzylam ze jestem psychicznie chora i chodzilam jak struta. Zrzucam wine w myslach na kogos innego a potem mam wyrzuty sama do siebie. I jeszcze mecza mnie sny dotyczace zdrady i wgl takie glupie ze latam albo jem jakis chleb z grzybami jak to powoefzialam siostrzr to powiedziala ze ladnie mi sie radośnie! po bani. Czy to prawda mam tez nieraz tak ze mysli mi sie zatrzymuja np ze musze posprzatac dommmm i tak caly czas slysze piosenki w uszach nieraz. Dzwoni mi w uszach przed tem mialam zawroty i ucisk w glowie i bol zeber i klucie w zoladku. Teraz tego nie ma. Tylko pisk i lęk. Jak to pokonac. Przed tem bylo tak ze przyszlo mi na mysl cos glupiego i balam sie ze cos komus powiem. Ogolnie te mysli glownie dotycza sexu. Normalnie az mi wstyd o tym pisac. Mialam incydent po dyskotece ze ochroniarz mnie odprowadzil do auta. A rano jak sie obudzilam to od razu czy nie zrobil mi nic zboczonego albo ja jemu. I od tamtej pory sie zaczelo.
Hej! Niechciane myśli o treści erotycznej są jednym z najpopularniejszych w zaburzeniach lękowych. Innego rodzaju natręctwa o jakich wspominasz np. obrażanie samej siebie czy odtwarzanie w głowie jednej i tej samej piosenki to również nic zaskakującego. Miałaś również typowe objawy somatyczne. Nie jestem oczywiscie ekspertem, ale jak dla mnie masz nic innego jak nerwicę natręctw. Poza tym że czujesz się strasznie, boisz się własnych myśli i obawiasz się choroby psychicznej - nic Ci nie jest. Wszystkie te objawy można "pokonać" stosując się do rad zamieszczonych w obszernych materiałach z tego forum. Czy zapoznawałaś się z nimi? Czy chodzisz na terapię lub byłaś u psychiatry? Spróbuj nie przejmować się tymi myślami, one o niczym nie świadczą, to tylko zagrywka nerwicy, która chce Cię wpędzić w ciągły lęk i poczucie zagrożenia.
[/quote]
Robie tak ze cos robie i sie tym wgl nie przejmuje i czuje taka ulge taki spokoj. Czy jak sie tym wgl nie bede przejmowac to to przejdzie. Poddalam sie temu i te mysli juz nie sa takie glosne tylko cichutkie i jestem tak spokojna ze az za spokojna chyba. I tez sie troszke tego obawiam bo zauwazylam ze zachowuje sie tak jak zawsze chcialam. Nie mam zadnych pretensji ani.do siebie ani do innych. Czy to przejdzie wgl uczucie to ze cos mi jest?
Awatar użytkownika
eyeswithoutaface
Moderator
Posty: 1515
Rejestracja: 25 lutego 2017, o 21:44

29 kwietnia 2017, o 11:45

zdesperowana3180 pisze:
29 kwietnia 2017, o 11:11

Robie tak ze cos robie i sie tym wgl nie przejmuje i czuje taka ulge taki spokoj. Czy jak sie tym wgl nie bede przejmowac to to przejdzie. Poddalam sie temu i te mysli juz nie sa takie glosne tylko cichutkie i jestem tak spokojna ze az za spokojna chyba. I tez sie troszke tego obawiam bo zauwazylam ze zachowuje sie tak jak zawsze chcialam. Nie mam zadnych pretensji ani.do siebie ani do innych. Czy to przejdzie wgl uczucie to ze cos mi jest?
Bardzo dobrze robisz. Tak, stopniowo wszystkie objawy i odczucia Ci przejdą. Nie można okreslić dokładnie ile czasu musi minąć, to bardzo indywidualna kwestia. Ale jeśli będziesz kontynuować akceptację swojego stanu i olewanie wszystkich myślowych straszaków, to w końcu nadejdzie dzień, w którym znikną całkowicie. Trzymam kciuki i pozdrawiam!
"Nie pytaj, czego potrzebuje świat. Zapytaj raczej, co sprawia, że ożywasz, i zrób to.
Bo to, czego świat potrzebuje, to ludzie, którzy budzą się do życia."
zdesperowana3180
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 40
Rejestracja: 1 kwietnia 2017, o 19:59

29 kwietnia 2017, o 11:47

zdesperowana3180 pisze:
29 kwietnia 2017, o 11:11
eyeswithoutaface pisze:
29 kwietnia 2017, o 10:34
[quote=zdesperowana3180 post_id=124717 time=1493444170 user_id=8374

Ja mam taki problem ze to.cos nie daje mi zyc, mysli typu seksu o dzieciach ktorych sie boje i brzydze na.kazdym kroku jak kogos spotykam to mysli sexualne z dziecinstwa mi sie pare incydentow przypomnialo juz nie wiem co mam robic czy to nerwica czy cos.innego. jak mam to pokonac. Ogolnie czy te mysli moga obrazac mnie w sensie ty suko czy cos? Pozniej mysli ze sama to wymyslam ze to moja wina bo sie tym nie przejmuje i jak moge sie cieszyc majac takie mysli. Pomozcie mi. Takie zberezne mysli ze az mi sie rzygac chce doslownie. I caly czas ze jak nadalam tym mysla wartosc i beda do konca zycia. Kurde juz nie wytrzymam caly czas chodze jak zakrecona nie wiem co robie czy to jest to czy co. Dodam ze to juz trwa 7 mies. Przed tem uwierzylam ze jestem psychicznie chora i chodzilam jak struta. Zrzucam wine w myslach na kogos innego a potem mam wyrzuty sama do siebie. I jeszcze mecza mnie sny dotyczace zdrady i wgl takie glupie ze latam albo jem jakis chleb z grzybami jak to powoefzialam siostrzr to powiedziala ze ladnie mi sie radośnie! po bani. Czy to prawda mam tez nieraz tak ze mysli mi sie zatrzymuja np ze musze posprzatac dommmm i tak caly czas slysze piosenki w uszach nieraz. Dzwoni mi w uszach przed tem mialam zawroty i ucisk w glowie i bol zeber i klucie w zoladku. Teraz tego nie ma. Tylko pisk i lęk. Jak to pokonac. Przed tem bylo tak ze przyszlo mi na mysl cos glupiego i balam sie ze cos komus powiem. Ogolnie te mysli glownie dotycza sexu. Normalnie az mi wstyd o tym pisac. Mialam incydent po dyskotece ze ochroniarz mnie odprowadzil do auta. A rano jak sie obudzilam to od razu czy nie zrobil mi nic zboczonego albo ja jemu. I od tamtej pory sie zaczelo.
Hej! Niechciane myśli o treści erotycznej są jednym z najpopularniejszych w zaburzeniach lękowych. Innego rodzaju natręctwa o jakich wspominasz np. obrażanie samej siebie czy odtwarzanie w głowie jednej i tej samej piosenki to również nic zaskakującego. Miałaś również typowe objawy somatyczne. Nie jestem oczywiscie ekspertem, ale jak dla mnie masz nic innego jak nerwicę natręctw. Poza tym że czujesz się strasznie, boisz się własnych myśli i obawiasz się choroby psychicznej - nic Ci nie jest. Wszystkie te objawy można "pokonać" stosując się do rad zamieszczonych w obszernych materiałach z tego forum. Czy zapoznawałaś się z nimi? Czy chodzisz na terapię lub byłaś u psychiatry? Spróbuj nie przejmować się tymi myślami, one o niczym nie świadczą, to tylko zagrywka nerwicy, która chce Cię wpędzić w ciągły lęk i poczucie zagrożenia.
Robie tak ze cos robie i sie tym wgl nie przejmuje i czuje taka ulge taki spokoj. Czy jak sie tym wgl nie bede przejmowac to to przejdzie. Poddalam sie temu i te mysli juz nie sa takie glosne tylko cichutkie i jestem tak spokojna ze az za spokojna chyba. I tez sie troszke tego obawiam bo zauwazylam ze zachowuje sie tak jak zawsze chcialam. Nie mam zadnych pretensji ani.do siebie ani do innych. Czy to przejdzie wgl uczucie to ze cos mi jest?
[/quo jestem tez bardzo wrazliwa na swoim punkcie az za bardzo i np na cierpienie zwierzat albo jak.widze smutny film to.sie.wzruszam. zawsze myslalam ze.jestem w centrum uwagi a teraz juz wiem ze nie. Zawsze sluchalam piosenek i.wyobrazalam sobie jak spiewam przed ludzmi i wgl. Moze to przez to ze mialam.takie marzenia a wiem ze nic takiego sie nie stanie. Od dziecka tak robilam. I do teraz a mam 22 lata i bardzo mi.to pomagalo.ale.na krotka chwile. Ogolnie to lubie sluchac piosenek.i wyobrazac sobie przyszlosc i moj.dom i wieczny usmiech na twarzy. Ale teraz czuje taka ulge. Taki spokoj.wewnetrzny . Mialam.tez.mysli ze jestem egocentrykiem skupionym tylko na.sobie. w sumie od dziecka tak bylo ze np jak.siostra mi pow ze ale wstyd bo to i tamto to zawsze mnie klulo w sercu. Ale chyba da sie to zmienic pomagam innym przynajmniej sie staram. Teraz jak omijam.wszystkie mysli.doslownie.to czuje.ze to jestem.prawdziwa ja lubiaca pomagac innym. Ale znowu nasuwa sie pytanie czy jak bym zostala sama to sobie poradze.
Zawsze myslalam ze inni traktuja mnie jak.dziecko a przeciez ja.sie za taka uwazalam za takie dziecko. I ja to odczuwalam a nie inni. Ja nie boje.sie tych mysli tylko sie ich wstydze. Bo ja wiem ze nic nikomu nie zrobie tylko sie.boje ze beda takie mysli. I.to jest moj.problem. ze.nie.zrobie tylko ze.sobie wyobraze albo pomysle i mnie bedzie wstyd.
ODPOWIEDZ