Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

jest doskonale, może być tylko lepiej

Tu dzielimy się naszymi sukcesami w walce z nerwicą, fobiami. Opisujemy duże i małe kroki do wolności od lęku w każdej postaci.
Umieszczamy historię dojścia do zdrowia i świadectwo, że można!
Dział jest wspólny dla każdego rodzaju zaburzenia lękowego czyli nerwicy/fobii.
Awatar użytkownika
dankan
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 935
Rejestracja: 23 maja 2014, o 10:11

25 kwietnia 2015, o 14:07

Hey Kondrad, gratuluje ci serdecznie, zreszta wiedzialem ze ty z takim swoim nastawieniem i zaangazowaniem dasz rade :) To byla kwestia czasu.
Najlepsza instrukcja pozbycia sie nerwicy plus inne wpisy ludzi z forum
moja-historia-plus-moje-odburzanie-t5194.html#p49014

spis-tresci-autorami-t4728.html
Ddamian
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 148
Rejestracja: 1 grudnia 2014, o 18:23

4 maja 2015, o 12:04

Super Konrad, bardzo lubie Twoje przemyslenia!
Pozdrawiam i duzo szczescia zycze
KonradW
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 26
Rejestracja: 26 lipca 2014, o 15:41

29 grudnia 2016, o 05:36

Właściwie od długiego, bardzo długiego czasu nie zaglądam na forum. Czemu? Odpowiedź jest oczywiście prosta - cały czas, jaki mam do dyspozycji, pochłania mi życie. Nawet wtedy, kiedy miałem permanentną depresję i dobijające lęki niczego nie pragnąłem mocniej jak znów żyć, doświadczać, zdobywać, czuć - tyle, że mój organizm w sensie psychofizycznym nie miał do tego siły. A wychodząc z nerwicy, chcąc nie chcąc zrozumiałem sporo więcej i zapragnąłem nie tylko znów oddychać, ale robić to pełną piersią. Więc kiedy wreszcie te blokady, te alarmowe stany mojego organizmu odpadły, to właśnie zacząłem działać i wciąż działam. Słowem: żyję. Nigdy bardziej niż teraz. Bang.

Jak trzeźwo przewidywałem już na początku swojej drogi z nerwicą, pozbyć się jej na dobre mogłem dopiero wtedy, kiedy "ogarnę swoje życie". Świadomość emocji, swojego ciała, odruchów, metody kontrolowania emocji - czyli te wszystkie podstawowe narzędzia do obsługi emocji walające się wszędzie po tym forum, jak puste butelki po mieszkaniu studenta, bardzo mi pomogły, były oczywiście pierwszym, fundamentalnym krokiem, aby ten syf ogarnąć. Nieustannie pracowałem nad sobą. Praca nad sobą, ciężka, codzienna, żmudna, uczciwa, do cholery. Jedyna osoba, przed którą za siebie odpowiadałem to ja sam. Tylko ja mogłem się z tym rozliczyć, nawet jeśli nerwica nie była w całości moją winą – a oczywiście w dużej części wcale nie była.

Jakby nie patrzeć, na tym nie poprzestałem – ostatecznie nerwica to tylko objaw. Podobnie jak założyciel bloga o uzależnieniu od porno (kiedyś wstawiałem do niego link) pojął w końcu, że uzależnienie jest jedynie objawem, do którego przyznając się, odkrywamy powoli całą złożoność wszystkich innych problemów w naszym życiu, problemów, wobec których uzależnienie jest tylko przykrywką, tak i ja stoję twardo na stanowisku, że nie da się wrócić do życia lecząc tylko objawy – bez względu na to, czy te objawy przyjmują formę jakiegokolwiek uzależnienia, nerwic, depresji czy innego gówna.

Zbliża się koniec roku, a ten, jak się przyjęło, jest dobrym momentem do podsumowań. A że siedzę późno w noc, na zwolnieniu lekarskim, nieograniczony żadnymi porannymi pobudkami, postanowiłem napisać posta.

Na każdego działa co innego, każdy w czym innym znajduje motywacje i wiarę. Pamiętam, jak dawno temu podczas jednej z wielu silnych nerwicowych lewych faz wszedłem na to forum szukając uspokojenia, punktu zaczepienia, światła i przeglądałem wątki osób, które z nerwicą sobie poradziły. Mówiąc szczerze, zapewnienia w stylu "czuję się dobrze", "już niby nie mam lewych faz, ale bywają gorsze dni" były dla mnie trochę zbyt słabe, niemal zawsze myślałem sobie wtedy na przykład: "co to są, k*rwa, te gorsze dni??". Rzecz w tym, iż odczucia są subiektywne, zmienne, arbitralne - po prostu mało wymierne. Najbardziej trafiały więc do mnie historie, w których człowiek pisał co teraz w życiu robi, gdzie w tym życiu teraz jest. Jak historia gościa, który miał nerwicę, a teraz żyje sobie ogarnięty i szczęśliwy we Francji, robiąc to, co robić w życiu chciał. Bo to są fakty, czyli coś wymiernego, a nie subiektywna ocena „jak się czuję”. Fakty mówią same za siebie. Te 2,5 roku temu, na początku nerwicy, najbardziej bałem się chyba tego, że zawalę życie, że będę miał kilkuletnią lukę w życiorysie, a może przez to bagno stracę najlepsze szanse w życiu. Dość miałem wokół siebie przykładów ludzi wegetujących po kilka lat w swoim pokoju. Przerażało mnie to. Ci ludzie śnili mi się w koszmarach. Okazało się jednak, że nerwica w niczym mnie nie zblokowała. Swoją drogą, tylko RAZ zdezerterowałem pokonany lękami – w poł drogi do fryzjera – ot, i to wszystko :P w najgorszych chwilach, a było ich nieskończone multum, najmniej co robiłem, to po prostu trwałem na kolejnym „placu boju”.

Chcąc podsumować nie tylko te ostatnie 12 miesięcy, ale cały okres od początku zaburzenia, to nie wiem, na ile to, kim jestem i gdzie jestem teraz, zawdzięczam nerwicy. W każdym razie, i pisze to aaaaaaabsolutnie pewny, rok 2016 był najowocniejszym rokiem mojego życia. Ze 1oo% założonych planów wyrobiłem 300% normy. I to nie jest zwrot retoryczny. Oto kilka z tych faktów (jeśli kogoś te fakty nie interesują – w końcu to moje osobiste, w dużej mierze dla siebie samego robione podsumowanie roku, może sobie je przeskoczyć przewijając akapity zaczynające się strzałkami, choć akurat dwa ostatnie są dość istotne):

--> po skończonych studiach najwyższy czas było pójść do pracy. Pracy za pieniądze. Dorosłe życie. To był u mnie najważniejszy czynnik, który przyczynił się do wybuchu nerwicowych lęków i depresji – strach przed nieuchronnie zbliżającym się dorosłym życiem, utratą wolności, strach przed odpowiedzialnością. Miałem więc tylko dwa cele dotyczące pracy, założone z góry – wytrzymać w jednej pracy chociaż jeden rok. I wynająć za zarobione przez siebie pieniądze mieszkanie. Trafiłem pracę zgodną z wykształceniem, przyjęli mnie jako prawnika. Problem polegał na tym, że prawo nigdy mnie za bardzo nie interesowało. Ale to była najlepsza opcja, jaka mi się trafiła. Wziąłem. Jak nieraz mi powtarzali, wybrali mnie, bo „myślę” – a podobno ciężko o takich ludzi. Nie umiałem na początku nic. Po dwóch miesiącach byłem w miarę samodzielny. Po 4 miesiącach, uproszczając, odeszła moja kierowniczka. Zostałem sam, i to ja stałem się odpowiedzialny za jednoosobowy dział prawny. I wtedy, zamiast się przestraszyć, rozwinąłem skrzydła. Prawo nie jest tym co mnie pociąga, ale lubię mieć satysfakcję z dobrze zrobionej roboty. Po 8 miesiącach dzięki mojej pracy, inicjatywie, żywotności, to ja zostałem nowym kierownikiem. Zasłużenie, co nie zmienia faktu, że sytuacja dość nietypowa, bo jestem typkiem prosto po studiach, ledwo starszym referentem, ale ostatecznie jestem przełożonym 4 specjalistów, z czego jeden to radca prawny, jedna to adwokat, a górką dorywczo pracująca u nas jeszcze moja była kierowniczka. Wkładam w to serce, biorę odpowiedzialność za wszystko, nie boję się powiedzieć tego, co myślę – z szacunkiem, ale bez czołobitności, szanuję siebie i innych, pomagam każdemu, kto prosi o pomoc, wychodząc daleko poza swoje obowiązki. Chciałem tylko przetrwać w swojej pierwszej pracy, zostałem kierownikiem w bardzo dużej warszawskiej instytucji.

--> siłą rzeczy wynająłem mieszkanie i wyprowadziłem się z domu. Jestem więc odpowiedzialny za siebie, sam siebie dźwigam. Wiem, że to nic wielkiego, w końcu zrobiłem to dopiero w wieku 25 lat. Ale to po prostu mój czas, to było moje tempo. Wynajęcie mieszkania i doświadczania w pracy dały mi jeden największy skarb – świadomość i pewność, że poradzę sobie. Że potrafię sam siebie udźwignąć i to lepiej jeszcze, niż marzyłem.

--> na początku roku byłem na stażu w Gazecie Prawnej – dostałem się tam dzięki inicjatywie – pieprzyłem dział kadr, odezwałem się bezpośrednio do redaktor naczelnej. Dostałem całkowicie wolną rękę, płacili mi wierszówkę, ze dwa moje teksty (z ok. 8 napisanych przez miesiąc) cieszyły się sporą popularnością. To dużo dla mnie znaczyło, bo lubię pisać, a bycie publikowanym jest jednym z moich największych marzeń – od czegoś trzeba zacząć! :P

--> pisze prozę i docelowo publikacja moich tekstów jest moim największym marzeniem. Znów: od czegoś trzeba zacząć – wysłałem więc swoje teksty na konkursy literackie. Do tej pory tego nie robiłem. Czemu? Nie wiem. Czekam na ich odpowiedź.

--> ale nie z założonymi rękoma. Kolejnym moim celem na ten rok było założenie bloga. Wykupienie kawałka przestrzeni w Internecie, wbicie w niego flagi i urządzenie go po swojemu. Blog według własnej wizji ze swoimi tekstami. Wyzwanie spore, bo jak zawsze się smiałem, są tylko 3 rzeczy, które mnie kompletnie nie interesują: sport, motoryzacja i informatyka. Okazało się, że szeroko pojęta informatyka jest spoko. Nie tylko poradziłem sobie z założeniem bloga, ale co więcej uczę się dla przyjemności podstaw IT, programowania oraz języków opisowych i powiem – do diabła, podoba mi się to!

--> zawsze lubiłem podróżować i cholernie bałem się, że praca będzie w tym temacie gwoździem do trumny. Nic bardziej mylnego! Jeszcze nigdy nie podróżowałem tyle, co w tym roku! Byłem też za granicą, ale najważniejsze to 16 (!) „wycieczek krajoznawczych” – kilkanaście zamków, kilka parków narodowych, kopalnie, kajaki, rzeki, jeziora, podróże od Karkonoszy i Śnieżki po Bałtyk, Dolny Śląsk, Mazowsze, Lubelszczyzna, Pomorze, Łódzkie, Małopolska. I nie liczę w to kilku/nastu zwykłych wypadów do Krakowa czy Lublina do przyjaciół czy dziewczyny.

--> kolejny istotny tegoroczny cel – odwyk od porno i masturbacji. To jeszcze wymaga pracy – udało mi się zniwelować problem o 85%. Ale wszystkie owoce mam już teraz – sprawność seksualna 100%, rozjechane fascynacje seksualne wyrównane z rzeczywistością w 100%. No i ten odwyk to nie bagatela wobec wszystkich moich tegorocznych osiągnięć. Podtrzymuję i zapewniam – niemarnowanie czasu na ten cały syf, na czcze fantazje, na zadręczanie się skutkami, a przede wszystkim ogromne pokłady REALNEJ, ODCZUWALENEJ potężnie energii do działania, idąca za tym pewność siebie, męska siła – to właśnie fundamenty choćby kierowniczego stanowiska.

--> w którymś ze swoich postów pisałem o cholerycznej naturze i gniewie. Znów – nie tylko potwierdzam to, co tam pisałem, ale swoim działaniem udowadniam rację. Sens był taki: gniew może być konstruktywny, pomaga osiągać cele, mobilizuje. Gniew, a nie ślepa agresja – to raz. Gniew skierowany w słusznej sprawie – to dwa. Gniew wyrażający się w pewności siebie, woli walki o swoje racje. Pozwalający, w obustronnym poszanowaniu – do siebie i do innych osób przekształcić się w zdrową, szlachetną, tak tak, szlachetną, męską siłę sprawczą. I przede wszystkim – gniew kierowany w dobrą stronę – to trzy. Trzy jest kluczowe. Jest wielu frustratów i choleryków, też taki byłem (bywam znacznie rzadziej), którzy bez zastanowienia opierd*lą kogoś bliskiego, zgnębią najbliższe osoby, a w konfrontacji z obcymi stają się miękkimi frytami. I tę złość na innych (i swoją słabość) odreagowują na bliskich. Błędne koło. Pętla. Z tego jestem chyba najbardziej dumny – przerwałem pętlę obustronnie – dla bliskich jestem w zauważalny sposób o wiele bardziej wyrozumiały, spokojny, natomiast w każdej konfrontacji zewnętrznej stawiam skuteczny, czynny opór chamstwu, agresji czy niesprawiedliwości. I, do cholery, sprawia mi to nieziemską satysfakcję! :D

Ktoś się może zastanawiać, czy tego roku nie przeleciałem na maniakalnej fazie :P Bynajmniej :P bywały takie momenty, kiedy łapały mnie lewe fazy – nerwicowe czy depresyjne. Ale to zrozumiałe – jestem/byłem na finiszu odburzenia, a odwyk od porno i kompletnie nowa sytuacja życiowa, jaką jest praca i pełna odpowiedzialność za siebie potrafiły mocno zestresować. Ale pętla strachu budzi już tylko mój uśmiech. Miałem lewe fazy w kopalni w Wieliczce, miałem lekkie odrealnienie na Śnieżce – mam lęk wysokości, czy trafiając do upiornego Wałbrzycha (nie znałem nikogo, byłem sam, a nocować planowałem w namiocie – ostatecznie Wałbrzych okazał się najlepszą historią z całego Dolnego Śląska) :P czy w kilku/nastu innych sytuacjach. Są też dni, albo ciągi dni, kiedy nie mam na nic siły i nic mi się nie chce – nawet przewijać internetów czy oglądać filmów, po prostu nic. I jest mi źle. Ale Panie i Panowie, to nie powód, żeby znów zacząć się użalać się nad sobą, czy rozkładać ręce i czekać na zaburzenie :D

Jakkolwiek przez długi czas miałem jeszcze jeden nerwicowy motyw - analizę. Tak jak kiedyś napisał komuś mocno podkurwi*ny Victor - to, że analizując nie masz lęków, bo wyćwiczyłeś dystans i do perfekcji opanowałeś niereaktywność nie zmienia faktu, że wciąż tkwisz w nerwicowej pętli. Naprawdę trzeba analizę konsekwentnie, od początku do końca, wyjeb*ć. Ten temat po prostu musi całkowicie odpaść, zniknąć. Nieraz, i to przez długi czas, miałem ten okres całkowitej wolności od zaburzenia, ale potem znów wpadałem w „zdystansowaną” analizę. Dopiero kiedy świadomie i na dobre przestałem analizować, poczułem się całkowicie odburzony. Tego po prosu ma nie być. I to zależy w 100% od nas.

Jedyne, czego nie rozszyfrowałem do tej pory, jeśli idzie o psychofizyczne podstawy nerwicy, to skąd/dlaczego/czego skutkiem jest moje niemal permanentne spięcie brzucha? Barków, pleców nie spinam, a tego napięcia brzucha za Chiny nie jestem w stanie zniwelować. Sam mi się, bezwiednie, automatycznie napina i tak zostaje.

I jeszcze jedna, istotna refleksja - kiedyś, w którymś z postów umieściłem link zawierający wywiad z astronautą. Rozwinąłem wtedy myśl, że sytuacje nowe/niecodzienne/nieoswojone wzbudzają w człowieku bardzo konkretne uczucia psychofizyczne, ale diametralnie może się różnić nasze podejście do nich. Otóż takie automatycznie sytuacje wzbudzają w nas niepokój. A na niepokój oraz inność możemy reagować stresem/lękiem, albo ekscytacją. I właśnie tutaj widziałem i wciąż widzę ogromny potencjał rozwojowy, miejsce na fenomenalne ćwiczenia. Ma się rozumieć, że zacząłem pracować nad swoimi reakcjami i nastawieniem w takich właśnie sytuacjach – z gruntu stresujących. Jak? Oczywiście za pomocą tych samych narzędzi, jakie wykorzystujemy nieustannie na forum. Generalnie celem jest przeprogramowanie sposobu myślenia. Chcecie jakiś przykład? Ok. Więc kiedyś denerwowałem się, gdy miałem na przykład zrobić coś publicznie, przy gronie wielu obcych ludzi. Teraz myślę autoironicznie, ale z eksytacją: „to właśnie świetny moment na praktykę. Uda mi się być bardziej swobodnym niż ostatnio? Let’s do that!”. Albo miałem problem z tym, żeby np. w trakcie seansu w kinie wyjść do kibla. Teraz na swój sposób „ekscytuje mnie myśl, że to ode mnie zależy, czy i kiedy wyjdę”. Bo „mogę wyjść”, „to ode mnie zależy” i to jest „moja siła sprawcza”. Chcę iść = to idę. A po wszystkim myślę sobie z szerokim uśmiechem: „i co, bolało? - nic a nic. Znów wygrałem.”. I każda taka sytuacja – przykłady banalne – w której przełamię się albo zrobię tak, jak chcę, na koniec ZAWSZE daje mi w konkretnym przypadku satysfakcję, a na dłuższą metę coraz więcej swobody, która staje się coraz bardziej i bardziej automatyczna. Sumując: zamiast stresować się, ekscytuje mnie myśl przekraczania swoich granic, każdorazowo otrzymuję wymierne uczucie satysfakcji, a ziarnko do ziarnka i zbiera się coraz większa, permanentna swoboda i pewność siebie. W im grubszej sytuacji przekroczę swoje granice, tym większą satysfakcję na koniec zyskuję i tym pewniejszy się staję.

Ale koniec z pierdoleni*m. Od dawna chciałem wam gorąco polecić 3 pozycje, które w sposób fundamentalny przyczyniły się do tego wszystkiego, co pisałem wyżej. W mojej bardzo krytycznej ocenie, te trzy pozycje w zupełności wystarczą, jeśli chodzi o filary do ogarnięcia siebie i swojego życia. Żadnych tępych porad czy huraoptymistycznych motywacji, żadnego czarowania rzeczywistości. W oceanie tandety i pustosłowna poradnikowego są to prawdziwe perły – pozycje wymierne, solidne, szczere i surowe. Mądre, a co najważniejsze – praktyczne!

1. „No more Mr. Nice Guy!” – pozycja obowiązkowa. Teoretycznie kierowane do facetów, ale żyjemy w takich czasach, że role i „zadania” obu płci są już zbliżone, a większość kwestii jest zwyczajnie uniwersalna dla wszystkich. Co wnosi ta książka? Wyjaśnia, w praktyczny sposób, jak przestać użalać się nad sobą. Jak stawiać granice – innym i sobie. Jak mieć szacunek do siebie. Czym jest inicjatywa. „Miły gość” nie potrafi stawiać innym granic, a zatem musi manipulować, by osiągnąć swoje cele. „Miły gość” nie potrafi otwarcie powiedzieć, czego chce, więc jego działaniom zwykle towarzyszą ukryte intencje. Nie nazwa rzeczy po imieniu. Boi się przyznać do błędu czy niewiedzy. Boi się być niewystarczającym. Boi się konfliktów, a nie da się przejść przez życie nie wchodząc nikomu w drogę. Chce być idealny wobec swojego wyobrażenia siebie. I kiedy coś mu nie wychodzi stara się to zrobić tak samo, ale dwa razy mocniej, zakleszczając się w swoich jałowych staraniach. Boi się realizować swoje marzenia, więc je sabotuje – odkładając je na kiedy indziej i wynajdując kolejne wymówki. Swoje samopoczucie i swój humor często opiera na tym, jak czuje się jego partner/partnerka. Przy rodzicach jest dobrym synem, przy dziewczynie takim, jakim ona chce go widzieć, przy kolegach z pracy klnie, jeśli klną oni. Ostatecznie sam nie wie, kiedy „jest sobą”. I czy w ogóle wie, kim jest naprawdę.
Doskonała pozycja. Mam dwie wiadomości – dobrą: tekst jest dostępny w necie za free, wystarczy w Google wpisać „No more Mr. Nice Guy! pdf”; i drugą dobrą (choć mogłaby się wydać w pierwszej chwili złą :P ): tekst jest tylko po angielsku – ale jest prosty, na tyle, że każdy go przeczyta i poćwiczy język przy okazji!


2. „Sztuka życia według stoików” Piotra Stankiewicza. Kiedyś zdawało mi się, że stoicy to mdłe i miękkie fryty. Błędnie. Ta pozycja jest w 100% praktyczna – zero teorii. Całkowicie spójna i logiczna. W żadnym punkcie tej książki nie ma żadnych nakazów CO masz robić, czego chcieć, w co wierzyć. Cele to całkowicie Twoja sprawa. Stoicy wyjaśniają JAK. Jak patrzeć, jak dążyć. Wnikliwość, inicjatywa, dystans. Łatwo zwieść się stereotypom – stoik nie jest człowiekiem ograniczonym do biernego i pokornego przyjmowania tego, co niesie los. Cały sens zawiera się w tym jednym zdaniu: odpuść rzeczy, na które nie masz wpływu, a Twoim obowiązkiem jest świadomie i konsekwentnie kuć swój los wszędzie tam, gdzie masz na niego wpływ. Jak świadomie, konsekwentnie i z efektami kuć los – o tym właśnie jest książka. Do kupienia w każdej księgarni.


3. „Pasja informatyki” Mirosława Zelenta – kanał na youtubie: https://www.youtube.com/user/MiroslawZelent . Zaskakujące? Może trochę. Facet jest informatykiem. Programistą, twórcą stron www i nauczycielem w technikum informatycznym. A przy tym jest mistrzem. Miażdżąco mądrym facetem. Owszem, większość jego filmików na youtube to fenomenalne kursy programowania i podstawy IT (za recenzję niech posłuży randomowy komentarz pod jednym z jego filmików: „gdyby nie ty, nie programowałbym” – w samo sedno :P ), ale poza tym, ten spokojny, oczytany, doświadczony i szlachetny facet nagrał kilka niesamowitych filmów o samorozwoju – i to właśnie do nich was odsyłam. Mój autorytet.

Plus jedna, kur*wsko praktyczna rzecz. Otóż szukając dobrych i skutecznych narzędzi pomocnych w oburzaniu/samorozwoju pozostawałem baaaardzo nieufny wszelkim afirmacjom. Jest to dla mnie nic innego, jak – mówiąc delikatnie – niezrozumiałe czarowanie rzeczywistości, a mówiąc dobitnie – swego rodzaju pranie mózgu. Wymyśliłem więc na swój użytek coś lepszego. Przetestowałem swoje rozwiązanie i z czystym sumieniem oddaję pomysł do waszej realizacji. Otóż założyłem notatniczek, w którym na każdy dzień miałem tylko dwie rubryczki:
1. Co mi się dziś udało zrobić, czemu jestem z siebie zadowolony;
2. Co mnie dziś miłego spotkało.
W pierwszej, co RZECZYWIŚCIE zrobiłem. Wszystko, co danego dnia zrobiłem. Od zmycia naczyń, przez zrobienie kolejnego kursu programowania, siłownię, po podwyżkę, czy zabukowanie hotelu. I to nie w formie bezosobowej, tylko odpowiednio: zmyłem naczynia, zrobiłem kolejny odcinek kursu takiego a takiego, na siłowni zrobiłem to a to, dostałem podwyżkę, zabukowałem hotel na wyjazd tam a tam.
A druga rubryczka uczy nawyku patrzenia i uwypuklania tego, co nie zależało od nas, ale było dla nas dobre, miłe, co wzbudziło w nas pozywane uczucia – słoneczny dzień, odwiedziny przyjaciela, poranek przy dziewczynie/chłopaku. Moje przykładowe dwa z 11 wpisów z dani 24 października:
„Amelia [moja dziewczyna] wyszykowała się do wyjścia w 5 minut!” czy „niebieski powerade, bakerolls’y pizzowe i papierosy z rana na kacu – marzenie!” :P
Kochani – 15 minut każdego (prawie :P ) dnia od ponad 6 miesięcy i (nie czarując rzeczywistości) naprawdę trochę inaczej patrzę na świat ;)

Kończąc posta dorzucę refleksję, dla sportu, będącą łyżką dziegcu w beczce tego całego miodu.

Po pierwsze, stając się „człowiekiem czynu”, siłą rzeczy w dużej części straciłem refleksyjność. Wrażliwość, tę kminę nad światem, to zgłębiane prawd absolutnych. Kiedyś właśnie refleksyjność, romantyczna natura, z lekką nutą porywczej dzikości, wynikającą z lekkiego niedostosowania do świata, stanowiła mój cały urok, to była skóra, w której czułem się świetnie, która mnie definiowała, w której „byłem sobą”. Sfrustrowany buntownik z wyboru, pragnący wielkich rzeczy - "shine on you, crazy dimond!". Teraz jestem tym gościem, który nie boi się powiedzieć, co myśli, nie boi się wyciągnąć ręki, po to co chce, wyprostowany, wzrok wbity przed siebie, pewne ruchy. Tak jakby istniały dwie potężne, skontrowane wobec siebie siły - myślenie oraz czyn. Im więcej jednego, tym mniej drugiego. Bo skoro działa się, robi - nie ma czasu na rozmyślanie. Bo sokoro żyjesz tu i teraz, to nie ma miejsca na życie w swojej głowie. Bo skoro realizuje się plany, nie ma miejsca na marzycielstwo.

A po drugie jedna rzecz, której utraty na swój sposób bardzo żałuję. Rzecz, którą chyba traci się, kiedy przychodzi większa stabilność emocjonalna. Uwielbiałem towarzyszącą mi niemal całe życie potrzebę wiecznej stymulacji, potrzebę nieustannego wjeżdżania na wyższy stan emocjonalnego rozedrgania, ten drive, to ładowanie materiału do pieca, który musi, musi palić ile fabryka dała, ogień i prujący w niebo dym. "Potrafiłam się naćpać jakimiś niezdrowymi emocjami do stopnia, w którym mnie fizycznie telepało, nie przesypiałam jakiejś nocy i było mi gorąco. I myślałam, że tak wygląda szczęście" (cytat Ciasteczko ;) ). Ja do tej pory uważam, że tak wygląda szczęście. Nie umniejszając szczęściu spokojnemu, codziennemu, trwałemu, to tego szczęścia otumaniającego, kiedy człowiek każdą częścią siebie czuje, że żyje, naprawdę czuje, że żyje, bardzo mi brakuje. Niestety, większa stabilność emocjonalna się z tym gryzie.

Ale cóż, jak już raz tutaj usłyszałem - "nie da się mieć ciastka i zjeść ciastka" ;)

Sumując: nerwica pojawiła mi się niecałe 3 lata temu, już jej nie ma, a ten właśnie mijający 2016 rok był najlepszym, najowocniejszym rokiem mojego życia - nigdy własną pracą, konsekwencją, odwagą, uporem, inicjatywą, jajami nie osiągnąłem aż tyle. A przecież to dopiero początek zaskakująco owocnej drogi, którą idę nie przypadkiem, nie kaprysem, ale z własnego wyboru, z takiego a nie innego jej ukształtowania siłą swojej woli i pracy nad sobą. Zatem nieustannie aktualny pozostaje tytuł tego wątku. Aż mam dreszcz ekscytacji na myśl o tym, jak będzie wyglądać moje życie, kiedy będę dziadkiem :D

Głęboki banał na koniec – nigdy nie opuszczajcie gardy tylko dlatego, że nie macie pewności wygranej!

Szczęśliwego nowego roku!
Awatar użytkownika
eve25
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 29
Rejestracja: 4 października 2016, o 13:25

29 grudnia 2016, o 10:01

Gratuluje :) super post I zycze jeszcze wiecej sukcesow w nadchodzacym roku 2017
Awatar użytkownika
Karo30
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 225
Rejestracja: 30 sierpnia 2016, o 14:00

29 grudnia 2016, o 12:27

super się czyta takie posty :) dajesz nadzieje innym :)
Myśl jest iluzją
"Co za różnica? Natręt to natręt. Rozpoznać łatwo. Myśl z nikąd o absurdalnej treści wracająca jak czkawka." Ciasteczko
Awatar użytkownika
Kondor
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 223
Rejestracja: 21 listopada 2016, o 20:54

29 grudnia 2016, o 13:04

Konrad dzięki wielkie, super motywujące. Zgadzam się świadomie w 100% z tym tekstem, tylko podświadomość jeszcze marudzi coś :)
Pomyliliśmy światy ! Świat naszego myślenia uznaliśmy za ten realny, a ten prawdziwy mamy tylko za tło. Za wszelką cenę trzeba to odwrócić !
geddes
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 23
Rejestracja: 25 września 2013, o 18:52

29 grudnia 2016, o 13:12

Bo z podświadomością tak jest :D :D
KonradW powodzenia dalej i dzięki że napisałeś!!! U mnie o wieleee spokojniej niż kiedyś, prawie końcówka, takie posty dobijają te sukę :D
ODPOWIEDZ