Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Geneza mojego zaburzenia - moje refleksje.

Forum o zaburzeniach osobowości (boderline, unikająca - lękowa, zależna, schizotypowa itp)
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
zwątpiona
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 97
Rejestracja: 28 sierpnia 2015, o 01:29

29 sierpnia 2015, o 00:48

Po lekturze forum naszły mnie takie oto refleksje odnośnie genezy mojej zaburzonej osobowości, którymi chcę się podzielić.
Ujęło mnie w postach innych osób na tym forum zdanie, że rzeczywistość i inni ludzie nie muszą i nie będą dopasowywać się do mnie czy do kogoś innego.
Dla mnie ta chęć by inni dopasowywali się do mnie i do moich potrzeb-by je zaspokajali tak jak ja tego potrzebuję, jest właśnie czymś co mnie mocno angażuje. Zresztą bardziej o tej mojej tendencji wiem, że ją mam- od innych osób-i staram się im wierzyć na słowo- niż faktycznie ją u siebie widzę.

Czytając te mądre słowa, że świat ani inni ludzie nie muszą dopasowywać się do mnie, pomyślałam i wyobraziłam sobie co by było gdybym pozwoliła innym swobodnie być, światu płynąć i próbować w nim zaspokajać moje potrzeby tak jak umiem? Szybko jednak pojawił mi się głos, który powiedział, i słusznie, a co z tym, żeby inni dopasowali się do ciebie, byli tak jak ty tego potrzebujesz? Dlaczego uważam, że ten głos jest słuszny? Bo z punktu widzenia potrzeb rozwojowych, jest. Nie jest jednak uzasadniony w wieku lat 26, które mam. Potrzeba kontroli nad innymi bierze się u mnie z niezaspokojonej nigdy, wczesnoniemowlęcej potrzeby by inni dopasowywali się do mnie i moich potrzeb, z potrzeby poczucia się omnipotentną. To oczywiście nieprawda, że małe dziecko ma jakikolwiek kontrolę na zachowaniem innych ludzi: nie ma jej, tak samo jak nie ma jej dorosły człowiek. Nie jest jednak ono gotowe na konfrontację z taką prawdą o sobie i wymuszanie tego na nim, a więc przyśpieszanie procesu na siłę, w skutek zaniedbań, prowadzi do zaburzeń osobowości u tegoż dziecka. Moim zdaniem.
W zdrowym rodzicielstwie rodzice dążą do natychmiastowego zaspokojenia potrzeb noworodka i niemowlaka tak by nie doznawało ona niepotrzebnej frustracji. By mogło zachować potrzebną mu na razie iluzję bycia wszechsprawczym. W efekcie, choć jest to złudzeniem, malutkie dziecko ma poczucie kontroli nad wydarzeniami. Potrzeba kontroli czyli bezpieczeństwa zostaje zaspokojona.
W przypadku frustracji, małe dziecko styka się z swoimi ograniczeniami na co jest dla niego za wcześnie: poczuciem bycia bezsilnym i bezradnym , a ponieważ w tym wieku jest to nic innego jak stan bezpośredniego zagrożenia życia (z punktu widzenia dziecka) wywołuje to ekstremalne emocje. Ekstremalne emocje dla tak małego dziecka są, znów, bardzo zagrażające więc szybko włączają się niedojrzałe mechanizmy obronne. Resztę znamy.
Moja refleksja dotyczy więc tego, że przynajmniej moje zaburzenie wzięło się z zbyt wczesnego u mnie odsłonięcia mi prawdy na mój temat: bezsilność i przerażenie, których wtedy doznałam były poza moimi możliwościami rozwojowymi na tamten moment. Do tego dochodzi brak faktycznej miłości i troski o mnie ze strony rodziców. Myślę, że moje zdrowienie będzie wiodło przez emocjonalną asymilację wypartej, oceanicznych rozmiarów bezsilności wobec świata (rodzice, otoczenie), który był zimny, obojętny i odległy wobec mnie gdy byłam mała,bezbronna. Emocjonalnej, nie intelektualnej- to jest ta istotna różnica. Moje zdrowienie będzie również wiodło przez emocjonalne doświadczenie tego co czułam wcześniej i teraz w związku z tym, że moje potrzeby do których miałam pełne prawo nie zostały nigdy zaspokojone przez tych (rodzice) wobec których miałam prawo mieć takie oczekiwania. Tymi uczuciami jest bardzo, bardzo głęboki smutek i złość oraz poczucie niewymiernej krzywdy, która mi się stała oraz poczucie osamotnienia, opuszczenia, ogromny ból psychiczny wiążący się ze świadomością, że właśnie ja zostałam odrzucona i jako dziecko byłam niechciana przez moich rodziców. Że to jestem właśnie ja. Że to jestem właśnie ja. Nie ktoś inny, ale ja. Ja. Właśnie mnie nie chcieli. Właśnie dla mnie nie było miejsca. Właśnie ja czułam się niechciana. ŻYŁAM wiedząc, że jestem niechciana. Chcę móc to przyjąć do siebie na poziomie emocjonalnym. Bo taka jest właśnie, a nie inna, prawda o tym kim byłam dla moich rodziców. Nie oznacza to oczywiście obiektywnej prawdy o mnie jako o człowieku. Ale jest prawdą o mnie moich rodziców, a więc moją prawdą o mnie z okresu dzieciństwa. Czuję, że integracja emocjonalna moich przeżyć z dzieciństwa ze mną-teraz- jest ważna.
Koniec końców,każdy z nas może doświadczać życia tylko z swojej własnej perspektywy.Czasem ta perspektywa, styl doświadczania, staje się dla nas pułapką.Zamiast stanowić bezpieczne i elastyczne ramy dla naszego bycia,staje się nieznośnym, sztywnym gorsetem w którym ledwo możemy oddychać.
Wszystko w naszych rękach
Bananekiojabuko
Świeżak na forum
Posty: 1
Rejestracja: 14 maja 2016, o 17:54

14 maja 2016, o 18:40

Z tego co napisalas rozumiem, ze masz typ przywiazania typu unikajacego. To chyba jeszcze nie zaburzenie, jest nas aż 17% wszystkich ludzi. Nie wiem skad wiesz, ze jako noworodek Twoi rodzice nie zaspokoili Twoich potrzeb, raczej nie możesz tego pamiętać, chyba że przyznali się do tego. Wiem, że psychologia podaje zaniedbania rodzicielskie, brak wystarczajacej milosci jako powody tego typu przywiazania i kiedy sie dowiedzialam, ze mam ten typ bylam sklonna wierzyc, ze tak bylo i nawet robic pretensje swoim rodzicom. Ale zadalam troche pytan mojej mamie, spytalam jakim bylam dzieckiem zaraz o urodzeniu. Okazalo sie ze raczej cichym, nieplaczacym. Dla mnie to dziwne, ze malo dziecko nie sygnalizuje tego ze jest glodne albo tego ze ma kupe w pieluszce. Musi sie czegos bac. Widze tez na filmach z okresu kiedy mialam kilka miesiecy, ze raczej jestem pochlonieta soba, nie zwracam uwagi na rodzicow i nie wydaje dzwiekow. Mysle wiec, ze w pewnym sensie przyszlam z tym na swiat.

Tyle ze to sie dosyc mocno pozniej we mnie rozwinelo, tak ze teraz moja psycholog mowi mi, ze mam juz zaburzenia osobowosci. Nic strasznego. Nie znaczy to nic wiecej niz to, ze pewne reakcje emocjonalne sa u mnie zbyt intensywne, skrajne i ze wplywaja na moje zycie spoleczne, prace itd.

Z tego co widze po sobie, to czy ja uswiadomie sobie to odrzucenie mnie, to zostawienie samej sobie, niewiele daje. Bo pozwalam sobie na to, czesto placze, mam zal, mozna powiedziec ze nawet fizycznie przezywam to odrzucenie i samotnosc. Ale jest to znowu jakas skrajna emocja. Jak to gdy ktos wpada w gniew. Służy raczej rozladowaniu napiecia i nie usuwa problemu. Tzn. u mnie jest tez tak, ze kiedy strace kontakt z jakas bliska osoba, np. po rozstaniu z chlopakiem, to poczatkowo przezywam poczucie straty, wspominam wspolnie przezyte momenty.. tak jak kazdy. Ale to szybko przechodzi, za to pojawia sie lek. Ktory jest strasznie meczacy, wrecz fizjologiczny i jakby pozbawiony przyczyny. Wtedy rzeczywiscie pomaga troche przypomnienie sobie, ze ten lek to prawdopodobnie jakas silna wyparta emocja, tego ze bardzo chce byc kochana a ten lek informuje mnie o tym, ze zostalam odrzucona. Choc wcale nikt mnie nie odrzuca. Zwykle to jest wspolna, racjonalne decyzja ze rozstaje sie z chlopakiem. To uswiadomienie sobie niewiele daje, wiec nie wiem czy emocjonlalnie chodzi wlasnie o to zeby sobie przyznac ze zostalo sie odrzuconym.

Wedlug mnie chodzi o to, zeby to intelektualnie przepracowac(to nauczylo mnie doswiadczenie). Bo nikt ci juz nie da tego pierwotnego poczucia bezpieczenstwa, nie cofniesz sie do dziecinstwa. Bez tego jestesmy obie troche kulawe. Ale - trzeba zgodzic sie na to, na te silne nieprzyjemne uczucia, one sa pierwotne i poza kontrola, chyba ze intelektualna. Widze po sobie, ze jedyne co daje jakies dlugie efekty jest zgoda na to, nieuzalanie sie nad soba zrozumienie swoich reakcji w sposob intelektualny i robienie malych kroczkow.

Jest we mnie duza potrzeba bycia kochana i wiem ze moge to osiagnac nie tylko liczac na to ze ktos kiedys pokocha mnie bezwarunkwo, zwracajac to co zabraklo mi w dziecinstwie i nigdy nie odrzuci, ale przez to ze zaakceptuję to pierwotne doswiadczenie bycia odrzucona i zaczne sama malymi krokami zblizac sie do drugiej osoby, ofiarowujac jej siebie.
ODPOWIEDZ