Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Czy ja ją/jego kocham? Zanik uczuć? Strata emocji?

Forum o nerwicy natręctw i jej objawach.
Omawiamy tutaj własne doświadczenia z życia z tym jakże natrętnym zaburzeniem.
Ale także w tym temacie można podzielić się typowymi natrętnymi lękowymi myślami, które pełnią rolę straszaków i eskalatorów lęku w zaburzeniu.
tomek19932304
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 580
Rejestracja: 19 października 2016, o 12:02

19 stycznia 2018, o 18:53

Cieszę się również kasia że u ciebie jest lepiej :) u mnie też jeśli chodzi o ROCD to jest troszkę lepiej
kapralis
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 85
Rejestracja: 3 stycznia 2017, o 18:36

19 stycznia 2018, o 20:29

Kurde miałem się nie wypowiadać już na forum, ale widzę, że coraz więcej osób dołącza niestety do tego wątku, co mnie smuci z jednej strony, a z drugiej daje jakaś nadzieje, na zwiększenie świadomości o samym problemie w przestrzeni ogólnej.
Gona pisze:
19 stycznia 2018, o 05:09
Prosze powiedzcie mi, czy macie tak ze wiecie ze kochacie ale czujecie inaczej? Czujecie ze wrecz nielubicie tej osoby? Mam tak z wlasym synkiem i zastanawiam sie ciagle, ze moze ja faktycznie przestalam go kochac a tylko rozum mi mowi, ze musze. Pomozcie prosze.
Gona, uspokoję Cię, choć pewnie nie na długo bo sam doskonale wiem jak to jest w tym stanie. Wszystko przez co teraz przechodzi znam z własnego doświadczenia i doskonale orientuje sie jak bardzo jest to męczące, jak drenuje to psychikę i energię życiową, zostawiając Cie umęczona i bezsilną. Niestety moim zdaniem, a mówię tu z perspektywy już ponad 5 letniego doświadczenia (1 epizod trwał 4 lata, teraz jestem juz ponad rok w 2 tym po ponad 7 letniej przerwie), nie da się z tego wyjsc "szybko i łatwo". Niestety "swoje" trzeba przecierpieć i myślę, że potwierdzi Ci to każdy kto jest w tym wątku od dłuższego czasu. Za pierwszy mrazem jak mnie to dopadło nie miałem jeszcze Córki wiec siłą rzeczy uderzyło wyłącznie w moją narzeczoną. Teraz od ponad roku zmagam sie z tym ponownie i tym razem również głównym celem była moja Żona, ale zaobserwowałem te same odczucia takze w stosunku do mojej Córki, co wpędziło mnie w jeszcze większy dołek. Wyobraź sobie jak sie czułem, gdy w głowie miałem ciągłą analizę uczuć do mojej Żony i dziecka i oczywiście za kazdym razem wychodziło i było jasne, że nic do nich nie czuje. Nie mam z nimi więzi, nic mnie z nimi nie łączy, a do tego myśl iw stylu "no tak nie kochasz dziecka bo jej matką jest kobieta, której też nie kochasz".... Wyobraź sobie ten hardcore w mojej głowie. To wszystko jest niestety normalne. Poczytaj sobie troszkę artykułów na forum, szczególnie materiały Victora i Divina, albo materiały DivoVica na YouTube. To jest coś takiego, co jak się odpali to prędko nie zejdzie, szczególnie jeśli uderzy (a zazwyczaj uderza) w wartości, które są dla nas szczególnie ważne i których boimy sie stracić. Sam fakt, że tu piszesz, że się tym przejmujesz, że nie rozumiesz co się z Tobą stało, co sie teraz dzieje, jest dla mnie mocnym dowodem na to, że na Synku zależy Ci najbardziej na świecie. Jako dobra i oddana matka nie rozumiesz jak mogłaś przestać "kochać". Przecież to nienaturalne, Ty "powinnaś" kochać. I tu sie pojawia kolejny problem obok takiego stricte nerwicowego. Co to jest miłość. Jej nie można utożsamiać tylko z uczuciami, bo własnie w takich chwilach, które normalnie są tylko przejściowym stanem, tego typu podejście powoduje, że zatrzymujemy sie w tym przepływie uczuć i zmienności emocji w jednej pozycji i żyjemy tym potem całymi dniami, miesiącami, latami. Sami to napędzamy w ten sposób i generalnie jest niezła lipa. Jeśli nie czytałaś mojego wątku to zapraszam tutaj - tam masz pełen opis tego jak to wyglądało u mnie z początku.

Wszystko przez co teraz przechodzisz, jak ciężkie by to nie było i jak bardzo nie do zniesienia by sie wydawało, jest niestety jak najbardziej naturalne. W tym stanie, mozesz mieć różne myśli, ciągłą analize i rózne imuplsy, nie wspominajac juz nic o samej somatyce. Ja miałem ogromne wręcz impulsy do zerwania, coś mnie wewnętrznie ciągnąłem żeby się rozstać tu i teraz. Ledwo mogłem w tym stanie wytrzynać by tego nie zrobić. Teraz już mniej wiecej rozumiem, że to jest własnie ta słynna reakcja "walcz-uciekaj". Jest o niej bardzo dużo na naszym forum i anglojęzycznych stronach poświęconych tematyce OCD (czyt. fight or flight). Ja tym razem bardzo nie chciałem wracać do leków, choc na początku tego dziadostwa było tak źle, że przez 4 miesiace brałem Anafranil. Aktualnie od ok. 7-8 miesiecy nie biorę nic i daję rade bez wspomagaczy. Chodzę natomiast na terapię i Tobie też polecam. Ja uczęśzczam na indywidualną. Większosc osób poleca poznawczo-behawioralną, moja taka racej nie jest bo skupia sie na moim dzieciństwie, ale po praiwe pół roku chodzenia wiele zrozumiałem, również jak wiele wynika z naszego dzieciństwa i zapisanych tam schematów roaz odpalonych mechanizmów obronnych na skuteg wyuczonych reakcji na pewne zdarzenia.

Dasz radę Gona. To troche potrwa, uzbruj siew cierpliowść. Jesteś dobrą matką bo martwisz sie o swojego Synka. Zobaczysz, że z czasem bedzie lepiej. Nie powiem Ci kiedy, ale tutaj paradoksalnie czas działa na Twoja korzysć bo z czasem stan emocjonalny się powoli wycisza i stajesz sie dużo bardziej odporna na pewne bodźce myślowe i somatyczne. Mnie na początku bardzo męczył ból w klatce. On był ze mną stale, 24 h na dobe. Skubaniec cały czas mi przypominał, ze nie jest dobrze, że mam problem, że "nie kocham", że musze coś zrobic z tym. Z czasem sie zmniejsza by tak jak teraz pojawiać sie jedynie w pewnych okresach czasu, kiedy np. jestem w większym stresie lub jestem osłabiony.
Milla31 pisze:
19 stycznia 2018, o 12:07
Witam Kochani!
Już od 8 miesięcy się męczę z tym cholerstwem i obserwuje forum. Mam męża od 5 lat, jesteśmy razem 9 lat. Oboje jesteśmy z trudnych rodzin, po wielu walkach, listach, próbach dojścia do porozumienia z rodzicami musieliśmy zerwać kontakt, nie dało się tak dłużej. Mój Kochany zawsze był przy mnie, w najtrudniejszych chwilach, czasem ja go motywowalam do zmian, czasem on mnie. Mimo naszej trudnej rodziny zawsze miałam poczucie, że razem będzie dobrze i wszystko przetrwamy. Kupiliśmy mieszkanie, ja w końcu znalazłam fajna, spokojna pracę. Wiem, że nie ma związków idealnych, ale ja naprawdę czułam zawsze przy nim że tacy jesteśmy. Jeździliśmy razem na ryby, wycieczki, mamy wiele wspólnych pasji.Dziekowalam Bogu, że mimo różnych przeżyć w domu rodzinnym mam jego. Kiedy moje życie się uspokoiło i był naprawdę fajny rok, w końcu nikt nie szantażowal (rodzice), nie wydzwanial, wyremontowalismy mieszkanie, odetchnelismy z ulgą zaczęłam mieć objawy nerwicowe. Taką osobowość i nerwice miałam zawsze, 3 lata temu korzystałam z pomocy psychologa, bo nie wiedziałam co robić w życiu i również w sprawie mamy, która bardzo mnie nekala.
Rok temu wpadłam w hipochondrie, badania nic nie wykazały. Mój mąż oczywiście ciągle przy mnie, wozil mnie po lekarzach, pomagał w pracy itd. Mimo to z nim czułam się bardzo dobrze, chodziliśmy na koncerty, mieliśmy dużo planów. Czułam że jestem szczęśliwa, choć ten spokój i normalne życie mnie niepokoily(jestem też DDA, tata pił, już nie zyje). Nagle, jednego dnia, kiedy przyszedł list od rodziców mojego męża i okazało się że go dalej nekaja (chociaż nic szczególnego w tym liście nie bylo) zaczęłam mieć myśli o rozwodzie, ucieczce, wypaleniu. Kilka dni się wyciszyly, ale jak wyjechaliśmy razem nad morze zaczęło się znowu, że to już koniec, pamiętam dzień i godzinę. Wstałam rano i wszystko nie miało sensu. Chciałam kasować nasze zdjęcia, przerazilam się strasznie, byłam nieprzytomna zwłaszcza, że nic takiego nie zaszło. Mąż powiedział że może to nerwicowe, że spokojnie. On się zajmie tym listem i żebym się nie przejmowała. Wróciłam do swojej psycholog, niewiele mi pomogła. W lato było lepiej, wszystkie objawy, które macie, czepianie się, natretne mysli po co tu jestem, że muszę uciekać. Wszystko nie ma sensu. Mąż na każde moje objawy odpowiadał, poprawiał takie szczegóły nawet jak kolor kwiatów które mi daje, a ja znowu wymyślalam kolejny problem. Obecnie czuje się bardzo źle, od 3 tygodni biorę leki, bo już nie wytrzymuje. Oczywiście czytanie w internecie itd jeszcze mnie nakręca. Czytałam historie KAPRALISA i KATARZYNKI, jak walczycie? Jak teraz u Ciebie Kapralis? Jesteś w moim wieku i masz też długi staż w związku, oraz problemy z rodziną dlatego historia jest podobna. Czuję się w potrzasku, bo mój Mąż był zawsze moim Skarbem, podpora. Myślałam, że kiedyś będę mieć normalna rodzinę, a teraz ciągle uczucie że nie kocham, że jest inny, obcy, że chciałabym go zdradzić. To co dawniej sprawiało mi przyjemność teraz nie ma znaczenia. Na myśl o wyjeździe z nim mam ból brzucha. To straszne. Jakoś nie rozumiem, nie mogę pogodzić się że mogłoby się to tak nagle skończyć, mimo że było wcześniej cudownie. To jakiś absurd. Dodam, że po sprawie z rodzicami bardzo się bałam że go stracę, mialam lęki że mam tylko jego, nawet wykupił polisę na życie żebym się uspokoiła.
Obecnie zmieniłam psychologa, mam chodzi na grupę DDA. Pomóżcie mi proszę, tracę nadzieję...
Milla,

Doskonale Cie rozumiem. Przeżywałem te same rozterki co Ty i pewnie w jakimś stopniu nadal je przezywam, choć już z mniejsza intensywnością. Mi to się odpaliło na skutek kilkumiesięcznych stresów związanych z moja rodzina i pracą zawodową. Nie wiedziałem, że długotrwała sytuacja tego typu może spowodować takie reakcje umysłu, a jednak... Skoro się odpaliło, to teraz już prędko nie odejdzie tym bardziej, że tak jak ja bardzo się tego przestraszyłaś, a to potęguje reakcje organizmu. W tym stanie generalnie na porządku dziennym są natrętne myśli, ciągła analiza siebie, własnych uczuć i partnera, a także impulsy np. do ucieczki, lub zrobienia komuś krzywdy. Powodem tego jest duże napięcie wewnętrzne, które musi gdzieś znaleźć swoje ujście i własnie pod postacią takich "kwiatków" takie ujście znajduje. Absolutną podstawą wyjścia na choćby delikatna prostą, jest pełna AKCEPTACJE tego jak się czujesz w tej chwili oraz zaprzestanie usilnej próby dociekania powodu takiego stanu rzeczy. Ja też jestem niestety DDA/DDD i z terapii wiem, że do mojego problemu przyczyniła się osoba moje "ojca", który zgotował mi i mojej rodzinie istne piekło na ziemi. Te 20 lat życia po jednym dachem miało istotny wpływ na moją psychikę, na reakcje obronne które w sobie wykształciłem i generalnie spowodowało niskie poczucie własnej wartości, a moja osobowość wykształciła wiele cech lękowych. Z terapii dowiedziałem sie, że często jest tak, że nasze zaburzenie/nerwica wytwarza problem zastępczy by nie mierzyć się z prawdziwym problemem, np. nieprzepracowanymi relacjami z dzieciństwa/młodości, nieprzetrawionymi i wypartymi do podświadomości emocjami, itp. W pewnym momencie Twojego życia zbiera sie tego tyle, że przysłowiowa pokrywka wylatuje w powietrze i garnek zaczyna kipieć od tego co "zmagazynowałaś" przez lata w środku. I wtedy się dzieją różne "cuda na kiju" niestety. W tym wszystkim najczęściej pojawia się tez inny problem - postrzegani miłości tylko i wyłącznie przez pryzmat uczuć. Koncentrowanie się tylko na tym co czujemy, jak się czujemy itd. Ta nadmierna kontrola uczuć powoduje, że paradoksalnie zaczynamy czuć coraz mniej, by w końcu w ogóle "zgłupieć" w tym aspekcie i nie potrafić już nazwać konkretnie tego co czujemy w danej chwili.

Ja miałem i pewnie w jakimś stopniu nadal mam duży problem z odcieniami "szarości" w życiu, tzn. dla mnie albo jest dobrze, albo źle. Albo kocham bardzo żonę (w sensie czuje wszystko i jestem szczęśliwy), albo nie. jestem zły albo zadowolony. Brakuje mi tego środka, który jest najbardziej potrzebny do zbalansowanego życia, a to jest niestety klasyczna cecha DDA/DDD. Jesteś z mężem już wiele lat, wiele razem przeszliście więc wiesz doskonale, że możesz na niego liczyć - to bardzo dużo w życiu. Twój mąż powinien być przede wszystkim Twoim przyjacielem, a z Twojego opisu wynika jednoznacznie, że takim przyjacielem właśnie jest. Pamiętaj, co ślubowałaś - miłość, wierność i uczciwość małżeńska. Czy byłą tam mowa o uczuciach? Był może jakiś warunek, np. dopóki czuje się z Tobą dobrze, albo dopóki jest nam razem dobrze tak jak teraz? Wiesz dlaczego nie ma warunków? Właśnie dlatego by dojrzałe osoby w takich chwilach, jak ta teraz, jak ta którą właśnie przeżywasz pamiętały, że miłość to NIE JEST TO CO CZUJESZ, to jest TO CO ROBISZ. Kochać to czasownik, a więc samo się nie dzieje. I tu jest ukryte naprawdę ciekawe zjawisko. Jeśli pomimo tego co teraz odczuwasz zdecydujesz nadal okazywać miłość w swoich słowach i gestach, w swoim podejściu do męża, Twoje uczucia zaczną z czasem podążać za Twoimi czynami, zaczniesz czuć radość z tego co robisz. Oczywiście nie czarujmy się, nie będą to wulkany emocji, przeloty motyli i wyciąg z orgazmu na widok męża - znasz go przecież już tyle lat, to jest biologia i tego nie przeskoczymy bo to by było nawet nie zdrowe żyć na takim miłosnym "haju" tyle lat, ale to będą bardzo fajne, spokojne emocje, poczucie bezpieczeństwa, ciepło delikatne, takie wewnętrzne poczucie "to jest moje miejsce, tutaj chciałam być". To się zadzieje Milla, musisz tylko temu dać czas i być wierna swoim wartościom, a wiem, że takie masz i są one w Tobie silnie zakorzenione - jesteś DDA/DDD więc wiesz jakiej rodziny nie chcesz stworzyć. Pewnie, tak jak ja, wyniosłaś z domu jedynie antywzór miłości, związku małżeńskiego i relacji międzyludzkich. Ja tak miałem i w sumie ostatnio na terapii uświadomiłem sobie, że kurcze mi się naprawdę udało! Udało mi się stworzyć stabilną i szczęśliwą rodzinę mimo wielu lat cierpienia wewnętrznego. Mimo tego wszystkiego przez co przeszedłem moja zona i moja Córka to bardzo szczęśliwe i uśmiechnięte dziewuchy. Moja córka uwielbia się przytulać, a ja staram się jej okazywać tak dużo miłości i zainteresowania, jak tylko mogę. i to jest niesamowite, że ja to potrafię, mimo że często tego nie czuję. I to jest właśnie odpowiedzialność dorosłego człowieka, za swoje czyny, słowa, a przede wszystkim za swoje decyzje.

Bardzo dobrze, że poszłaś na terapie, grupowa dla DDA/DDD też Ci dużo wyjaśni szczególnie, że spotkasz się z osobami, które czują bardzo podobnie do Ciebie i przeżywają takie same rozterki. Zobaczysz jak ciężko jest osobom takim jak my DDA/DDD budować w ogóle relacje międzyludzkie i stałe związki - wielu z DDA/DDD w ogóle nie udaje się związać na dłużej niż kilka lat, często się rozwodzą i bardzo często nie wiążą w ogóle na stałe. Tobie sie udało, dostrzeż to Milla, to jest tylko chwilowy problem, większa przeszkoda na Twojej wspólnej z mężem drodze przez życie. j/a przed terapia nie dostrzegałem jak wiele osiągnąłem patrząc przez pryzmat domu, z którego pochodzę. Patrząc z perspektywy tego małego dziecka, które przechodziło przez to piekło ciągłego lęku, niepokoju, strachu i cierpienia - osiągnąłem naprawdę wiele! I ty też osiągnęłaś, zauważ to. Kiedy to dostrzeżesz i zaczniesz to tak wewnętrznie rozumieć, życie nabierze odrobinę więcej koloru. Musisz przeczekać tego wewnętrznego krytyka, który odpala się takim osobom jak my najczyściej w sytuacji, gdy wszystko się zaczyna układać, zaczynasz oddychać pełną piersią, problemów jest mniej i nagle.... kurcze jak to, jestem szczęśliwa? Przecież to nie możliwe - ja nie mogę być szczęśliwa! I nasz kochany wewnętrzny krytyk sie odpala i przystępuje do akcji, przecież zawsze znajdzie sie cos czym można sie dręczyć i zamęczać całymi dniami. Paradoksalnie dorastając w tak niestabilnych warunkach, jakakolwiek stabilność przeraza, zaczynasz czuć sie z tym niekomfortowo i szukać przyczyny złego samopoczucia. Kiedyś przyczyna był np. ojciec, a tera kto moze byc? No pewnie, że maż - też facet i też najbliższa osoba.

Uważaj też jak korzystasz z Internetu - w tym stanie każda rada przeczytana na jakiś dziwnych stronach może Cie wpędzić w jeszcze większy lęk, a nawet atak paniki. Dlatego też odpuść sobie szukanie po frazach "czy ja kocham?" , "przestałam kochać męża", "jak pokochać na nowo", itp. bo to Cie tylko nakręci jeszcze bardziej. Osoby, które przez to nie przeszły i mają zupełnie inne doświadczenia z dzieciństwa i lat młodości zaproponują Ci najprostsze rozwiązanie, a Ty sie wpędzisz tylko w jeszcze większe kłopoty przez to.

Popatrz też na swoja historię. Miałaś już przecież jazdy OCD, np. hipochondria. Wtedy było zdrowie, teraz Ci się "rzuciło" na inną istotna w Twoim życiu wartość, jaką jest małżeństwo i Twój mąż.

Przydatne linki:
- nie chce się powtarzać więc załączam mój post sprzed wielu miesięcy, może znajdziesz w nim coś dla siebie
- True Love is a CHOICE!
- The nagging feeling
- Falling out of love
- Hollywood syndrome
- The Perfect Partner

Miłość potrzebuje stabilności, samozaparcia, pełni oddania i mnóstwa cierpliwości. Nie kocha się wszakże i nie umiera się na próbę.

Trzymam za was wszystkich i każdego z osobna mocno kciuki. Dacie radę, walczcie o swoje szczęście!

P.S. suplementujcie obydwie Magnez (forte) + kompleks vit. B + kwasy Omega-3 - na początek proponuje po jednej tableteczce rano i wieczorem. To bardzo ładnie wpłynie na Wasz układ nerwowy, a przy okazji zbije Wam trochę cholesterolu i ukoi napięte mięśnie dając więcej powera do walki ;) Koszt nie duży bo wychodzi ok. 50-55 zł na miesiąc.
Gona
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 115
Rejestracja: 17 lutego 2017, o 09:29

19 stycznia 2018, o 21:05

kapralis pisze:
19 stycznia 2018, o 20:29
Kurde miałem się nie wypowiadać już na forum, ale widzę, że coraz więcej osób dołącza niestety do tego wątku, co mnie smuci z jednej strony, a z drugiej daje jakaś nadzieje, na zwiększenie świadomości o samym problemie w przestrzeni ogólnej.
Gona pisze:
19 stycznia 2018, o 05:09
Prosze powiedzcie mi, czy macie tak ze wiecie ze kochacie ale czujecie inaczej? Czujecie ze wrecz nielubicie tej osoby? Mam tak z wlasym synkiem i zastanawiam sie ciagle, ze moze ja faktycznie przestalam go kochac a tylko rozum mi mowi, ze musze. Pomozcie prosze.
Gona, uspokoję Cię, choć pewnie nie na długo bo sam doskonale wiem jak to jest w tym stanie. Wszystko przez co teraz przechodzi znam z własnego doświadczenia i doskonale orientuje sie jak bardzo jest to męczące, jak drenuje to psychikę i energię życiową, zostawiając Cie umęczona i bezsilną. Niestety moim zdaniem, a mówię tu z perspektywy już ponad 5 letniego doświadczenia (1 epizod trwał 4 lata, teraz jestem juz ponad rok w 2 tym po ponad 7 letniej przerwie), nie da się z tego wyjsc "szybko i łatwo". Niestety "swoje" trzeba przecierpieć i myślę, że potwierdzi Ci to każdy kto jest w tym wątku od dłuższego czasu. Za pierwszy mrazem jak mnie to dopadło nie miałem jeszcze Córki wiec siłą rzeczy uderzyło wyłącznie w moją narzeczoną. Teraz od ponad roku zmagam sie z tym ponownie i tym razem również głównym celem była moja Żona, ale zaobserwowałem te same odczucia takze w stosunku do mojej Córki, co wpędziło mnie w jeszcze większy dołek. Wyobraź sobie jak sie czułem, gdy w głowie miałem ciągłą analizę uczuć do mojej Żony i dziecka i oczywiście za kazdym razem wychodziło i było jasne, że nic do nich nie czuje. Nie mam z nimi więzi, nic mnie z nimi nie łączy, a do tego myśl iw stylu "no tak nie kochasz dziecka bo jej matką jest kobieta, której też nie kochasz".... Wyobraź sobie ten hardcore w mojej głowie. To wszystko jest niestety normalne. Poczytaj sobie troszkę artykułów na forum, szczególnie materiały Victora i Divina, albo materiały DivoVica na YouTube. To jest coś takiego, co jak się odpali to prędko nie zejdzie, szczególnie jeśli uderzy (a zazwyczaj uderza) w wartości, które są dla nas szczególnie ważne i których boimy sie stracić. Sam fakt, że tu piszesz, że się tym przejmujesz, że nie rozumiesz co się z Tobą stało, co sie teraz dzieje, jest dla mnie mocnym dowodem na to, że na Synku zależy Ci najbardziej na świecie. Jako dobra i oddana matka nie rozumiesz jak mogłaś przestać "kochać". Przecież to nienaturalne, Ty "powinnaś" kochać. I tu sie pojawia kolejny problem obok takiego stricte nerwicowego. Co to jest miłość. Jej nie można utożsamiać tylko z uczuciami, bo własnie w takich chwilach, które normalnie są tylko przejściowym stanem, tego typu podejście powoduje, że zatrzymujemy sie w tym przepływie uczuć i zmienności emocji w jednej pozycji i żyjemy tym potem całymi dniami, miesiącami, latami. Sami to napędzamy w ten sposób i generalnie jest niezła lipa. Jeśli nie czytałaś mojego wątku to zapraszam tutaj - tam masz pełen opis tego jak to wyglądało u mnie z początku.

Wszystko przez co teraz przechodzisz, jak ciężkie by to nie było i jak bardzo nie do zniesienia by sie wydawało, jest niestety jak najbardziej naturalne. W tym stanie, mozesz mieć różne myśli, ciągłą analize i rózne imuplsy, nie wspominajac juz nic o samej somatyce. Ja miałem ogromne wręcz impulsy do zerwania, coś mnie wewnętrznie ciągnąłem żeby się rozstać tu i teraz. Ledwo mogłem w tym stanie wytrzynać by tego nie zrobić. Teraz już mniej wiecej rozumiem, że to jest własnie ta słynna reakcja "walcz-uciekaj". Jest o niej bardzo dużo na naszym forum i anglojęzycznych stronach poświęconych tematyce OCD (czyt. fight or flight). Ja tym razem bardzo nie chciałem wracać do leków, choc na początku tego dziadostwa było tak źle, że przez 4 miesiace brałem Anafranil. Aktualnie od ok. 7-8 miesiecy nie biorę nic i daję rade bez wspomagaczy. Chodzę natomiast na terapię i Tobie też polecam. Ja uczęśzczam na indywidualną. Większosc osób poleca poznawczo-behawioralną, moja taka racej nie jest bo skupia sie na moim dzieciństwie, ale po praiwe pół roku chodzenia wiele zrozumiałem, również jak wiele wynika z naszego dzieciństwa i zapisanych tam schematów roaz odpalonych mechanizmów obronnych na skuteg wyuczonych reakcji na pewne zdarzenia.

Dasz radę Gona. To troche potrwa, uzbruj siew cierpliowść. Jesteś dobrą matką bo martwisz sie o swojego Synka. Zobaczysz, że z czasem bedzie lepiej. Nie powiem Ci kiedy, ale tutaj paradoksalnie czas działa na Twoja korzysć bo z czasem stan emocjonalny się powoli wycisza i stajesz sie dużo bardziej odporna na pewne bodźce myślowe i somatyczne. Mnie na początku bardzo męczył ból w klatce. On był ze mną stale, 24 h na dobe. Skubaniec cały czas mi przypominał, ze nie jest dobrze, że mam problem, że "nie kocham", że musze coś zrobic z tym. Z czasem sie zmniejsza by tak jak teraz pojawiać sie jedynie w pewnych okresach czasu, kiedy np. jestem w większym stresie lub jestem osłabiony.
Milla31 pisze:
19 stycznia 2018, o 12:07
Witam Kochani!
Już od 8 miesięcy się męczę z tym cholerstwem i obserwuje forum. Mam męża od 5 lat, jesteśmy razem 9 lat. Oboje jesteśmy z trudnych rodzin, po wielu walkach, listach, próbach dojścia do porozumienia z rodzicami musieliśmy zerwać kontakt, nie dało się tak dłużej. Mój Kochany zawsze był przy mnie, w najtrudniejszych chwilach, czasem ja go motywowalam do zmian, czasem on mnie. Mimo naszej trudnej rodziny zawsze miałam poczucie, że razem będzie dobrze i wszystko przetrwamy. Kupiliśmy mieszkanie, ja w końcu znalazłam fajna, spokojna pracę. Wiem, że nie ma związków idealnych, ale ja naprawdę czułam zawsze przy nim że tacy jesteśmy. Jeździliśmy razem na ryby, wycieczki, mamy wiele wspólnych pasji.Dziekowalam Bogu, że mimo różnych przeżyć w domu rodzinnym mam jego. Kiedy moje życie się uspokoiło i był naprawdę fajny rok, w końcu nikt nie szantażowal (rodzice), nie wydzwanial, wyremontowalismy mieszkanie, odetchnelismy z ulgą zaczęłam mieć objawy nerwicowe. Taką osobowość i nerwice miałam zawsze, 3 lata temu korzystałam z pomocy psychologa, bo nie wiedziałam co robić w życiu i również w sprawie mamy, która bardzo mnie nekala.
Rok temu wpadłam w hipochondrie, badania nic nie wykazały. Mój mąż oczywiście ciągle przy mnie, wozil mnie po lekarzach, pomagał w pracy itd. Mimo to z nim czułam się bardzo dobrze, chodziliśmy na koncerty, mieliśmy dużo planów. Czułam że jestem szczęśliwa, choć ten spokój i normalne życie mnie niepokoily(jestem też DDA, tata pił, już nie zyje). Nagle, jednego dnia, kiedy przyszedł list od rodziców mojego męża i okazało się że go dalej nekaja (chociaż nic szczególnego w tym liście nie bylo) zaczęłam mieć myśli o rozwodzie, ucieczce, wypaleniu. Kilka dni się wyciszyly, ale jak wyjechaliśmy razem nad morze zaczęło się znowu, że to już koniec, pamiętam dzień i godzinę. Wstałam rano i wszystko nie miało sensu. Chciałam kasować nasze zdjęcia, przerazilam się strasznie, byłam nieprzytomna zwłaszcza, że nic takiego nie zaszło. Mąż powiedział że może to nerwicowe, że spokojnie. On się zajmie tym listem i żebym się nie przejmowała. Wróciłam do swojej psycholog, niewiele mi pomogła. W lato było lepiej, wszystkie objawy, które macie, czepianie się, natretne mysli po co tu jestem, że muszę uciekać. Wszystko nie ma sensu. Mąż na każde moje objawy odpowiadał, poprawiał takie szczegóły nawet jak kolor kwiatów które mi daje, a ja znowu wymyślalam kolejny problem. Obecnie czuje się bardzo źle, od 3 tygodni biorę leki, bo już nie wytrzymuje. Oczywiście czytanie w internecie itd jeszcze mnie nakręca. Czytałam historie KAPRALISA i KATARZYNKI, jak walczycie? Jak teraz u Ciebie Kapralis? Jesteś w moim wieku i masz też długi staż w związku, oraz problemy z rodziną dlatego historia jest podobna. Czuję się w potrzasku, bo mój Mąż był zawsze moim Skarbem, podpora. Myślałam, że kiedyś będę mieć normalna rodzinę, a teraz ciągle uczucie że nie kocham, że jest inny, obcy, że chciałabym go zdradzić. To co dawniej sprawiało mi przyjemność teraz nie ma znaczenia. Na myśl o wyjeździe z nim mam ból brzucha. To straszne. Jakoś nie rozumiem, nie mogę pogodzić się że mogłoby się to tak nagle skończyć, mimo że było wcześniej cudownie. To jakiś absurd. Dodam, że po sprawie z rodzicami bardzo się bałam że go stracę, mialam lęki że mam tylko jego, nawet wykupił polisę na życie żebym się uspokoiła.
Obecnie zmieniłam psychologa, mam chodzi na grupę DDA. Pomóżcie mi proszę, tracę nadzieję...
Milla,

Doskonale Cie rozumiem. Przeżywałem te same rozterki co Ty i pewnie w jakimś stopniu nadal je przezywam, choć już z mniejsza intensywnością. Mi to się odpaliło na skutek kilkumiesięcznych stresów związanych z moja rodzina i pracą zawodową. Nie wiedziałem, że długotrwała sytuacja tego typu może spowodować takie reakcje umysłu, a jednak... Skoro się odpaliło, to teraz już prędko nie odejdzie tym bardziej, że tak jak ja bardzo się tego przestraszyłaś, a to potęguje reakcje organizmu. W tym stanie generalnie na porządku dziennym są natrętne myśli, ciągła analiza siebie, własnych uczuć i partnera, a także impulsy np. do ucieczki, lub zrobienia komuś krzywdy. Powodem tego jest duże napięcie wewnętrzne, które musi gdzieś znaleźć swoje ujście i własnie pod postacią takich "kwiatków" takie ujście znajduje. Absolutną podstawą wyjścia na choćby delikatna prostą, jest pełna AKCEPTACJE tego jak się czujesz w tej chwili oraz zaprzestanie usilnej próby dociekania powodu takiego stanu rzeczy. Ja też jestem niestety DDA/DDD i z terapii wiem, że do mojego problemu przyczyniła się osoba moje "ojca", który zgotował mi i mojej rodzinie istne piekło na ziemi. Te 20 lat życia po jednym dachem miało istotny wpływ na moją psychikę, na reakcje obronne które w sobie wykształciłem i generalnie spowodowało niskie poczucie własnej wartości, a moja osobowość wykształciła wiele cech lękowych. Z terapii dowiedziałem sie, że często jest tak, że nasze zaburzenie/nerwica wytwarza problem zastępczy by nie mierzyć się z prawdziwym problemem, np. nieprzepracowanymi relacjami z dzieciństwa/młodości, nieprzetrawionymi i wypartymi do podświadomości emocjami, itp. W pewnym momencie Twojego życia zbiera sie tego tyle, że przysłowiowa pokrywka wylatuje w powietrze i garnek zaczyna kipieć od tego co "zmagazynowałaś" przez lata w środku. I wtedy się dzieją różne "cuda na kiju" niestety. W tym wszystkim najczęściej pojawia się tez inny problem - postrzegani miłości tylko i wyłącznie przez pryzmat uczuć. Koncentrowanie się tylko na tym co czujemy, jak się czujemy itd. Ta nadmierna kontrola uczuć powoduje, że paradoksalnie zaczynamy czuć coraz mniej, by w końcu w ogóle "zgłupieć" w tym aspekcie i nie potrafić już nazwać konkretnie tego co czujemy w danej chwili.

Ja miałem i pewnie w jakimś stopniu nadal mam duży problem z odcieniami "szarości" w życiu, tzn. dla mnie albo jest dobrze, albo źle. Albo kocham bardzo żonę (w sensie czuje wszystko i jestem szczęśliwy), albo nie. jestem zły albo zadowolony. Brakuje mi tego środka, który jest najbardziej potrzebny do zbalansowanego życia, a to jest niestety klasyczna cecha DDA/DDD. Jesteś z mężem już wiele lat, wiele razem przeszliście więc wiesz doskonale, że możesz na niego liczyć - to bardzo dużo w życiu. Twój mąż powinien być przede wszystkim Twoim przyjacielem, a z Twojego opisu wynika jednoznacznie, że takim przyjacielem właśnie jest. Pamiętaj, co ślubowałaś - miłość, wierność i uczciwość małżeńska. Czy byłą tam mowa o uczuciach? Był może jakiś warunek, np. dopóki czuje się z Tobą dobrze, albo dopóki jest nam razem dobrze tak jak teraz? Wiesz dlaczego nie ma warunków? Właśnie dlatego by dojrzałe osoby w takich chwilach, jak ta teraz, jak ta którą właśnie przeżywasz pamiętały, że miłość to NIE JEST TO CO CZUJESZ, to jest TO CO ROBISZ. Kochać to czasownik, a więc samo się nie dzieje. I tu jest ukryte naprawdę ciekawe zjawisko. Jeśli pomimo tego co teraz odczuwasz zdecydujesz nadal okazywać miłość w swoich słowach i gestach, w swoim podejściu do męża, Twoje uczucia zaczną z czasem podążać za Twoimi czynami, zaczniesz czuć radość z tego co robisz. Oczywiście nie czarujmy się, nie będą to wulkany emocji, przeloty motyli i wyciąg z orgazmu na widok męża - znasz go przecież już tyle lat, to jest biologia i tego nie przeskoczymy bo to by było nawet nie zdrowe żyć na takim miłosnym "haju" tyle lat, ale to będą bardzo fajne, spokojne emocje, poczucie bezpieczeństwa, ciepło delikatne, takie wewnętrzne poczucie "to jest moje miejsce, tutaj chciałam być". To się zadzieje Milla, musisz tylko temu dać czas i być wierna swoim wartościom, a wiem, że takie masz i są one w Tobie silnie zakorzenione - jesteś DDA/DDD więc wiesz jakiej rodziny nie chcesz stworzyć. Pewnie, tak jak ja, wyniosłaś z domu jedynie antywzór miłości, związku małżeńskiego i relacji międzyludzkich. Ja tak miałem i w sumie ostatnio na terapii uświadomiłem sobie, że kurcze mi się naprawdę udało! Udało mi się stworzyć stabilną i szczęśliwą rodzinę mimo wielu lat cierpienia wewnętrznego. Mimo tego wszystkiego przez co przeszedłem moja zona i moja Córka to bardzo szczęśliwe i uśmiechnięte dziewuchy. Moja córka uwielbia się przytulać, a ja staram się jej okazywać tak dużo miłości i zainteresowania, jak tylko mogę. i to jest niesamowite, że ja to potrafię, mimo że często tego nie czuję. I to jest właśnie odpowiedzialność dorosłego człowieka, za swoje czyny, słowa, a przede wszystkim za swoje decyzje.

Bardzo dobrze, że poszłaś na terapie, grupowa dla DDA/DDD też Ci dużo wyjaśni szczególnie, że spotkasz się z osobami, które czują bardzo podobnie do Ciebie i przeżywają takie same rozterki. Zobaczysz jak ciężko jest osobom takim jak my DDA/DDD budować w ogóle relacje międzyludzkie i stałe związki - wielu z DDA/DDD w ogóle nie udaje się związać na dłużej niż kilka lat, często się rozwodzą i bardzo często nie wiążą w ogóle na stałe. Tobie sie udało, dostrzeż to Milla, to jest tylko chwilowy problem, większa przeszkoda na Twojej wspólnej z mężem drodze przez życie. j/a przed terapia nie dostrzegałem jak wiele osiągnąłem patrząc przez pryzmat domu, z którego pochodzę. Patrząc z perspektywy tego małego dziecka, które przechodziło przez to piekło ciągłego lęku, niepokoju, strachu i cierpienia - osiągnąłem naprawdę wiele! I ty też osiągnęłaś, zauważ to. Kiedy to dostrzeżesz i zaczniesz to tak wewnętrznie rozumieć, życie nabierze odrobinę więcej koloru. Musisz przeczekać tego wewnętrznego krytyka, który odpala się takim osobom jak my najczyściej w sytuacji, gdy wszystko się zaczyna układać, zaczynasz oddychać pełną piersią, problemów jest mniej i nagle.... kurcze jak to, jestem szczęśliwa? Przecież to nie możliwe - ja nie mogę być szczęśliwa! I nasz kochany wewnętrzny krytyk sie odpala i przystępuje do akcji, przecież zawsze znajdzie sie cos czym można sie dręczyć i zamęczać całymi dniami. Paradoksalnie dorastając w tak niestabilnych warunkach, jakakolwiek stabilność przeraza, zaczynasz czuć sie z tym niekomfortowo i szukać przyczyny złego samopoczucia. Kiedyś przyczyna był np. ojciec, a tera kto moze byc? No pewnie, że maż - też facet i też najbliższa osoba.

Uważaj też jak korzystasz z Internetu - w tym stanie każda rada przeczytana na jakiś dziwnych stronach może Cie wpędzić w jeszcze większy lęk, a nawet atak paniki. Dlatego też odpuść sobie szukanie po frazach "czy ja kocham?" , "przestałam kochać męża", "jak pokochać na nowo", itp. bo to Cie tylko nakręci jeszcze bardziej. Osoby, które przez to nie przeszły i mają zupełnie inne doświadczenia z dzieciństwa i lat młodości zaproponują Ci najprostsze rozwiązanie, a Ty sie wpędzisz tylko w jeszcze większe kłopoty przez to.

Popatrz też na swoja historię. Miałaś już przecież jazdy OCD, np. hipochondria. Wtedy było zdrowie, teraz Ci się "rzuciło" na inną istotna w Twoim życiu wartość, jaką jest małżeństwo i Twój mąż.

Przydatne linki:
- nie chce się powtarzać więc załączam mój post sprzed wielu miesięcy, może znajdziesz w nim coś dla siebie
- True Love is a CHOICE!
- The nagging feeling
- Falling out of love
- Hollywood syndrome
- The Perfect Partner

Miłość potrzebuje stabilności, samozaparcia, pełni oddania i mnóstwa cierpliwości. Nie kocha się wszakże i nie umiera się na próbę.

Trzymam za was wszystkich i każdego z osobna mocno kciuki. Dacie radę, walczcie o swoje szczęście!

P.S. suplementujcie obydwie Magnez (forte) + kompleks vit. B + kwasy Omega-3 - na początek proponuje po jednej tableteczce rano i wieczorem. To bardzo ładnie wpłynie na Wasz układ nerwowy, a przy okazji zbije Wam trochę cholesterolu i ukoi napięte mięśnie dając więcej powera do walki ;) Koszt nie duży bo wychodzi ok. 50-55 zł na miesiąc.
Dziekuje ci bardzo za podtrzymanie na duchu.
Awatar użytkownika
katarzynka
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 2938
Rejestracja: 20 czerwca 2016, o 20:04

19 stycznia 2018, o 22:51

tomek19932304 pisze:
19 stycznia 2018, o 18:53
Cieszę się również kasia że u ciebie jest lepiej :) u mnie też jeśli chodzi o ROCD to jest troszkę lepiej
nikanere pisze:
19 stycznia 2018, o 16:35
katarzynka pisze:
18 stycznia 2018, o 21:41
Jaaaaakie to piękne uczucie, kiedy opada lęk I CZUJE się miłość :lov:
Super gratulacje Kasiu... Mam nadzieje ze jak najdluzej Ci to pozostanie a najlepiej juz na zawsze🙂 trzymam kciuki.

Ja mam dzisiaj jakis kryzys znowu i plakac Mi sie chce. A ostatnie dni czulam taka ogromna milosc do swojego dziecka i do chlopaka. A dzisiaj co😕😕😕 sama nie wiem o co mi chodzi jakos dziwnie mi. Moze temu ze lece jutro do Polski z chlopakiem i malutka... Moze gdzies tym sie stresuje i sie temu tak czuje😕
Dziękuję Kochani! :lov:
jeśli życie sprawia, że nie możesz ustać, uklęknij.

nie mów Bogu, że masz wielki problem. powiedz swojemu problemowi, że masz wielkiego Boga.
Awatar użytkownika
katarzynka
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 2938
Rejestracja: 20 czerwca 2016, o 20:04

19 stycznia 2018, o 23:02

Milla31 pisze:
19 stycznia 2018, o 12:07
Witam Kochani!
Już od 8 miesięcy się męczę z tym cholerstwem i obserwuje forum. Mam męża od 5 lat, jesteśmy razem 9 lat. Oboje jesteśmy z trudnych rodzin, po wielu walkach, listach, próbach dojścia do porozumienia z rodzicami musieliśmy zerwać kontakt, nie dało się tak dłużej. Mój Kochany zawsze był przy mnie, w najtrudniejszych chwilach, czasem ja go motywowalam do zmian, czasem on mnie. Mimo naszej trudnej rodziny zawsze miałam poczucie, że razem będzie dobrze i wszystko przetrwamy. Kupiliśmy mieszkanie, ja w końcu znalazłam fajna, spokojna pracę. Wiem, że nie ma związków idealnych, ale ja naprawdę czułam zawsze przy nim że tacy jesteśmy. Jeździliśmy razem na ryby, wycieczki, mamy wiele wspólnych pasji.Dziekowalam Bogu, że mimo różnych przeżyć w domu rodzinnym mam jego. Kiedy moje życie się uspokoiło i był naprawdę fajny rok, w końcu nikt nie szantażowal (rodzice), nie wydzwanial, wyremontowalismy mieszkanie, odetchnelismy z ulgą zaczęłam mieć objawy nerwicowe. Taką osobowość i nerwice miałam zawsze, 3 lata temu korzystałam z pomocy psychologa, bo nie wiedziałam co robić w życiu i również w sprawie mamy, która bardzo mnie nekala.
Rok temu wpadłam w hipochondrie, badania nic nie wykazały. Mój mąż oczywiście ciągle przy mnie, wozil mnie po lekarzach, pomagał w pracy itd. Mimo to z nim czułam się bardzo dobrze, chodziliśmy na koncerty, mieliśmy dużo planów. Czułam że jestem szczęśliwa, choć ten spokój i normalne życie mnie niepokoily(jestem też DDA, tata pił, już nie zyje). Nagle, jednego dnia, kiedy przyszedł list od rodziców mojego męża i okazało się że go dalej nekaja (chociaż nic szczególnego w tym liście nie bylo) zaczęłam mieć myśli o rozwodzie, ucieczce, wypaleniu. Kilka dni się wyciszyly, ale jak wyjechaliśmy razem nad morze zaczęło się znowu, że to już koniec, pamiętam dzień i godzinę. Wstałam rano i wszystko nie miało sensu. Chciałam kasować nasze zdjęcia, przerazilam się strasznie, byłam nieprzytomna zwłaszcza, że nic takiego nie zaszło. Mąż powiedział że może to nerwicowe, że spokojnie. On się zajmie tym listem i żebym się nie przejmowała. Wróciłam do swojej psycholog, niewiele mi pomogła. W lato było lepiej, wszystkie objawy, które macie, czepianie się, natretne mysli po co tu jestem, że muszę uciekać. Wszystko nie ma sensu. Mąż na każde moje objawy odpowiadał, poprawiał takie szczegóły nawet jak kolor kwiatów które mi daje, a ja znowu wymyślalam kolejny problem. Obecnie czuje się bardzo źle, od 3 tygodni biorę leki, bo już nie wytrzymuje. Oczywiście czytanie w internecie itd jeszcze mnie nakręca. Czytałam historie KAPRALISA i KATARZYNKI, jak walczycie? Jak teraz u Ciebie Kapralis? Jesteś w moim wieku i masz też długi staż w związku, oraz problemy z rodziną dlatego historia jest podobna. Czuję się w potrzasku, bo mój Mąż był zawsze moim Skarbem, podpora. Myślałam, że kiedyś będę mieć normalna rodzinę, a teraz ciągle uczucie że nie kocham, że jest inny, obcy, że chciałabym go zdradzić. To co dawniej sprawiało mi przyjemność teraz nie ma znaczenia. Na myśl o wyjeździe z nim mam ból brzucha. To straszne. Jakoś nie rozumiem, nie mogę pogodzić się że mogłoby się to tak nagle skończyć, mimo że było wcześniej cudownie. To jakiś absurd. Dodam, że po sprawie z rodzicami bardzo się bałam że go stracę, mialam lęki że mam tylko jego, nawet wykupił polisę na życie żebym się uspokoiła.
Obecnie zmieniłam psychologa, mam chodzi na grupę DDA. Pomóżcie mi proszę, tracę nadzieję...
Witaj Kochana, dobrze Cię widzieć :friend:

Przede wszystkim na samym wstępie przyjmij, że nic się nie dzieje. Tylko Twój stan emocjonalny szaleje, lęk próbuje przejąć nad Tobą kontrolę, ale im szybciej podejmiesz walkę, tym większa szansa na wygraną.

To, co opisujesz, przechodził każdy użytkownik tego wątku. Klasyczne objawy, myśli zaburzeń obsesyjno-kompulsyjnych na tle związkowym. Musisz uświadomić sobie I starać się akceptować, że to co tworzy się w Twojej głowie jest produktem zaburzonego umysłu I tworzy iluzję, w którą nie wolno Ci wierzyć. Po prostu umysł podsyła Ci irracjonalne myśli by podtrzymać poziom lęku. Te myśli nie są Tobą, nie są Twoimi pragnieniami, ani uczuciami do męża.

Zajrzyj do postu Zordona w, temacie Rocd, postudiuj nasz wątek I pamiétaj, że nie jesteś sama! Postaraj się znaleźć dobrego terapeutę.

Dużo siły Ci życzę I jeszcze więcej wytrwałości :friend:
jeśli życie sprawia, że nie możesz ustać, uklęknij.

nie mów Bogu, że masz wielki problem. powiedz swojemu problemowi, że masz wielkiego Boga.
Milla31
Gość

20 stycznia 2018, o 01:03

Kapralis i Katarzynka! Bardzo Wam dziękuję za tak szybką odpowiedź i wsparcie. Ktoś, kto tego nie przeżywa nie zrozumie jaki to koszmar. Jakby były w nas dwie osoby, ale wewnętrznie czujemy, że coś tu nie gra... Od lutego zaczynam terapię grupowa DDA, póki co mam też indywidualna z tą samą psycholog, która będzie prowadzić grupę. Jeszcze raz Wam dziękuję!
radiohead_
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 69
Rejestracja: 25 grudnia 2016, o 17:21

20 stycznia 2018, o 09:34

Hej. Pierwszy raz odkąd mam zaburzenie jest tak źle jak teraz. Oprócz mega nasilenia się stanów lękowych to przestało mi na wszystkim zależeć...
Na mojej dziewczynie, którą bardzo kocham, na rodzinie, przyjaciołach... moje cierpienie zrobiło się tak duże, że nawet nie wiem o czym z nimi rozmawiać. Nic mi nie przychodzi do głowy...

Mój związek z dziewczyną się rozpada... ja muszę się wziąć w garść i pokazać, że jestem odpowiedzialny. Nie mam dużo czasu niestety... Ale z drugiej strony nic nie czuję, nie czuję lęku przed utratą jej, ani chęci zostania z nią. Nie mam siły by zawalczyć o siebie, a co dopiero o nią. Tym bardziej, że wiem czego oczekuje moja dziewczyna i wiem, że teraz nie mogę jej tego dać. Jedyne co muszę zrobić na razie to wykazać się, że mam dobre podejście... ale gdzieś moje podejście utonęlo w morzu obojętności.
W ogóle nie czuję sympatii do nikogo teraz, ani chęci do przebywania z innymi. Mam wrażenie, że moje cierpienie jest tak duże, że czuję się przy innych ludziach obco...

Nie wiem co sie ze mną stało... Czy ta obojętność do po prostu dd? Czy ja może jestem potworem/egoistom?
Ta moją obojętność, połączona z apatią i wielkim lękiem sprawia, że wydaje mi się iż już nie mogę się odburzyć...
sfxdh
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 4
Rejestracja: 15 listopada 2017, o 09:16

20 stycznia 2018, o 12:13

Kochani, trochę zbaczam z obecnego tematu, ale mam jedno, ważne pytanie. Wczoraj wzięłam pierwszą połówkę Sertraliny, po której całkowicie odjęło mi uczucia do mojego chłopaka, zaś miałam mokry sen o chłopaku, w którym kochałam się kiedyś i bardzo realistyczne wrażenie, że to on mi się podoba a mój chłopak nie. Czy to jest normalne?
Mario26
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 389
Rejestracja: 24 sierpnia 2017, o 19:47

20 stycznia 2018, o 14:22

U mnie od paru dni porażka a bylo super naprawde wiedziałem ze to nerwica ze wyjde z tego chodz lek czasami byl ale bylo super przez jakies 2 3 dni a pozostaly czas jakos wytrzymałem z niedluzym natlokiem mysli. A teraz jest kompletna dupa mysli sa całkiem inne nie mam wgl leku ja je uznaje za prawde nie mam sil sie sprzeciwiac nir wiem co sir dzije ze mna nir ma juz twgi co przed 2 3 dniami nie wiem co pisac nje chce mi sie czytac pisac nic mysli sie pojawiaja jak tylko pomysle o nich a noe same przychodza takjakby zburzenie odeszlo oddtak a milosc nje wrucila jak mysle o odejsciu to myli muwia ze tal powinienem zrobic ale ja tego nie chce przeciez czasmi juz nie mam sil nie mam takich stanow jak wczesniej wszystko mnie denerwuje caly czas skupiam sie na wadach mojej kobiety nie chcr byc bez niej nie wiem co zrovic wolalbym zeby to wrucilo co wczesniej czuc ten lek a nie taka obojetnosc i ze chce tego ze to sa prawdziwe moje mysli...
Malami09
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 120
Rejestracja: 24 sierpnia 2017, o 12:48

20 stycznia 2018, o 17:37

radiohead_ pisze:
20 stycznia 2018, o 09:34
Hej. Pierwszy raz odkąd mam zaburzenie jest tak źle jak teraz. Oprócz mega nasilenia się stanów lękowych to przestało mi na wszystkim zależeć...
Na mojej dziewczynie, którą bardzo kocham, na rodzinie, przyjaciołach... moje cierpienie zrobiło się tak duże, że nawet nie wiem o czym z nimi rozmawiać. Nic mi nie przychodzi do głowy...

Mój związek z dziewczyną się rozpada... ja muszę się wziąć w garść i pokazać, że jestem odpowiedzialny. Nie mam dużo czasu niestety... Ale z drugiej strony nic nie czuję, nie czuję lęku przed utratą jej, ani chęci zostania z nią. Nie mam siły by zawalczyć o siebie, a co dopiero o nią. Tym bardziej, że wiem czego oczekuje moja dziewczyna i wiem, że teraz nie mogę jej tego dać. Jedyne co muszę zrobić na razie to wykazać się, że mam dobre podejście... ale gdzieś moje podejście utonęlo w morzu obojętności.
W ogóle nie czuję sympatii do nikogo teraz, ani chęci do przebywania z innymi. Mam wrażenie, że moje cierpienie jest tak duże, że czuję się przy innych ludziach obco...

Nie wiem co sie ze mną stało... Czy ta obojętność do po prostu dd? Czy ja może jestem potworem/egoistom?
Ta moją obojętność, połączona z apatią i wielkim lękiem sprawia, że wydaje mi się iż już nie mogę się odburzyć...
Mam to samo, no może poza lękiem i nie wydaje mi się żebym była potworem. Nie mam siły walczyć o związek który jak dla mnie nie ma już żadnej przyszłości. Czasem nawet robi mi się przykro jak czytam że dużo z was ma przebłyski i z powrotem czuję bynajmniej kilka dni że wciąż kocha. Wiedz jedno, nie tylko ty tak masz wiec glowa coo góry :)
Awatar użytkownika
katarzynka
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 2938
Rejestracja: 20 czerwca 2016, o 20:04

20 stycznia 2018, o 17:43

Mario26 pisze:
20 stycznia 2018, o 14:22
U mnie od paru dni porażka a bylo super naprawde wiedziałem ze to nerwica ze wyjde z tego chodz lek czasami byl ale bylo super przez jakies 2 3 dni a pozostaly czas jakos wytrzymałem z niedluzym natlokiem mysli. A teraz jest kompletna dupa mysli sa całkiem inne nie mam wgl leku ja je uznaje za prawde nie mam sil sie sprzeciwiac nir wiem co sir dzije ze mna nir ma juz twgi co przed 2 3 dniami nie wiem co pisac nje chce mi sie czytac pisac nic mysli sie pojawiaja jak tylko pomysle o nich a noe same przychodza takjakby zburzenie odeszlo oddtak a milosc nje wrucila jak mysle o odejsciu to myli muwia ze tal powinienem zrobic ale ja tego nie chce przeciez czasmi juz nie mam sil nie mam takich stanow jak wczesniej wszystko mnie denerwuje caly czas skupiam sie na wadach mojej kobiety nie chcr byc bez niej nie wiem co zrovic wolalbym zeby to wrucilo co wczesniej czuc ten lek a nie taka obojetnosc i ze chce tego ze to sa prawdziwe moje mysli...
Mario, przecież to klasyka na drodze do odburzenia. Sinusoida, dobrze, źle, dobrze, źle... Niech Twoje lepsze dni są dla Ciebie dowodem, że to tylko nerwica, a kiedy ją pokonasz będzie tak jak w tych lepszych chwilach. Uszy do góry :friend:
jeśli życie sprawia, że nie możesz ustać, uklęknij.

nie mów Bogu, że masz wielki problem. powiedz swojemu problemowi, że masz wielkiego Boga.
Mario26
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 389
Rejestracja: 24 sierpnia 2017, o 19:47

20 stycznia 2018, o 22:19

katarzynka pisze:
20 stycznia 2018, o 17:43
Mario26 pisze:
20 stycznia 2018, o 14:22
U mnie od paru dni porażka a bylo super naprawde wiedziałem ze to nerwica ze wyjde z tego chodz lek czasami byl ale bylo super przez jakies 2 3 dni a pozostaly czas jakos wytrzymałem z niedluzym natlokiem mysli. A teraz jest kompletna dupa mysli sa całkiem inne nie mam wgl leku ja je uznaje za prawde nie mam sil sie sprzeciwiac nir wiem co sir dzije ze mna nir ma juz twgi co przed 2 3 dniami nie wiem co pisac nje chce mi sie czytac pisac nic mysli sie pojawiaja jak tylko pomysle o nich a noe same przychodza takjakby zburzenie odeszlo oddtak a milosc nje wrucila jak mysle o odejsciu to myli muwia ze tal powinienem zrobic ale ja tego nie chce przeciez czasmi juz nie mam sil nie mam takich stanow jak wczesniej wszystko mnie denerwuje caly czas skupiam sie na wadach mojej kobiety nie chcr byc bez niej nie wiem co zrovic wolalbym zeby to wrucilo co wczesniej czuc ten lek a nie taka obojetnosc i ze chce tego ze to sa prawdziwe moje mysli...
Mario, przecież to klasyka na drodze do odburzenia. Sinusoida, dobrze, źle, dobrze, źle... Niech Twoje lepsze dni są dla Ciebie dowodem, że to tylko nerwica, a kiedy ją pokonasz będzie tak jak w tych lepszych chwilach. Uszy do góry :friend:
Dzikuje Katarzynka, juz naprawde mialem wielka chwilie zwątpienia a w sumie lepiej nie jest ale jest hkos dziwnie ale dam rade nic aie nie kończy w sek
Qwerty123
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 106
Rejestracja: 26 grudnia 2017, o 12:38

21 stycznia 2018, o 10:26

Hej znowu!
Czy pytanie w głowie "a może jesteś z nim bo Ci go szkoda będzie, a może jesteś z nim na siłę?" To też sprawka nerwicy? Proszę powiedzcie że tak :( Chce z nim być i go kochać na całe życie
Mario26
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 389
Rejestracja: 24 sierpnia 2017, o 19:47

21 stycznia 2018, o 10:40

Qwerty123 pisze:
21 stycznia 2018, o 10:26
Hej znowu!
Czy pytanie w głowie "a może jesteś z nim bo Ci go szkoda będzie, a może jesteś z nim na siłę?" To też sprawka nerwicy? Proszę powiedzcie że tak :( Chce z nim być i go kochać na całe życie

Klasyczne pytanie nie przejmuj sie.
k11334
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 83
Rejestracja: 17 sierpnia 2016, o 10:47

21 stycznia 2018, o 21:32

Jestem w totalnej rozsypce. . Nie umiem nawet zebrać słów ani myśli.. Po 2 latach walki poddaję się.. Nie mogę już nie potrafię tak żyć... Nie rozumiem już nic... To wszystko mnie przeroslo... Nie wiem co jest prawdą a co nie ale nie umiem się pogodzić z tym że tak jest a może na siłę chce z nim być nic już nie wiem... Umieram w środku... Poddaję się.
ODPOWIEDZ