Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Czy ja ją/jego kocham? Zanik uczuć? Strata emocji?

Forum o nerwicy natręctw i jej objawach.
Omawiamy tutaj własne doświadczenia z życia z tym jakże natrętnym zaburzeniem.
Ale także w tym temacie można podzielić się typowymi natrętnymi lękowymi myślami, które pełnią rolę straszaków i eskalatorów lęku w zaburzeniu.
laure
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 642
Rejestracja: 17 stycznia 2017, o 10:33

27 maja 2017, o 13:24

Nie,ale denerwuje mnie często zachowaniami które mi wcześniej nie przeszkadzały. tak jakby mój mózg chciał mi go obrzydzic. I mam przez to duszności i lęki.
cosdziwnego1234
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 116
Rejestracja: 18 lutego 2017, o 09:55

27 maja 2017, o 15:05

Kurcze, to może rzeczywiście coś jest nie tak w moim związku?
laure
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 642
Rejestracja: 17 stycznia 2017, o 10:33

27 maja 2017, o 15:07

Każdy ma inne objawy. Nie nakrecaj sie ;)
whogonstopmeha
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 16
Rejestracja: 24 maja 2017, o 17:34

27 maja 2017, o 23:12

Sluchaj w kazdym zwiazku czasem nie ma o czym gadac,rozne sa dni,gorsze i lepsze,mysle tez ze tak czujesz bo przez chorobe zdystansowalas sie do chlopaka,wytworzylas jakas bariere u siebie.Z tego co piszesz to widze,ze nie tryskasz na codzien humorem przez ta chorobe wiec moze tez sama przez to jak sie czujesz nie potrafisz podtrzymac rozmowy,bardzo chcesz a to moze ci nie wychodzic bo czujesz sie pusta.Trzymam mocno kciuki za ciebie i ogolnie za wszystkich tutaj bo tylko my wiemy jak to uprzykrza zycie.Dzis pomyslalam o tym czy by moze nie zaczac uprawiac sportu zeby sie rozladowywac regularnie,aktywnosc dobrze robi na umysl
cosdziwnego1234
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 116
Rejestracja: 18 lutego 2017, o 09:55

28 maja 2017, o 00:52

Ja właśnie staram się być aktywna, ćwiczę. ;) Tobie też polecam rzeczywiście i Wam wszystkim, bo może pomóc. Dzisiaj się z nim widziałam i było...nijako. W czasie, gdy się widzieliśmy, mało co rozmawialiśmy i nie ma różnicy, czy to przy znajomych, czy sami. Irytuje mnie, a przed to on jest zirytowany, bo ciągle mu zwracam uwagę...Jego podejście też mnie denerwuje, bo on myśli, że ja zawsze będę zaczynać rozmowę, a on się nie może pofatygować? :grr: I gdybym ja się dzisiaj nie odezwała, to siedzieli byśmy w ciszy bite 3 godziny...
laure
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 642
Rejestracja: 17 stycznia 2017, o 10:33

28 maja 2017, o 07:22

My tego problemu nigdy nie mamy. Mnie tylko wyprowadza z równowagi często.
laure
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 642
Rejestracja: 17 stycznia 2017, o 10:33

29 maja 2017, o 11:14

Wczoraj było już całkiem stabilnie. Dziś przysnilo mi się ze miałam romans z jego kolega i od Nowa wszystko znowu.
Awatar użytkownika
Kretu
Odburzony Wolontariusz Forum
Posty: 1180
Rejestracja: 14 października 2016, o 10:07

29 maja 2017, o 11:34

To jaki Ty masz dystans do zaburzenia i akceptacje skoro sen, myśl powoduje nawrót wszystkiego? w ten sposób nigdy się nie odburzysz - Twoja akceptacja ma polegać na tym, że Ty po takiej nocy wstajesz rano i masz w to totalnie wywalone a nie wracasz do punktu wyjścia.
Żyj odgrodzony od przeszłości i przyszłości.
laure
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 642
Rejestracja: 17 stycznia 2017, o 10:33

29 maja 2017, o 11:52

Właśnie dystansu nie mam ;) ale i mnie burza trwa. Hormony ciążowe etc. To nie pomaga ;)
Awatar użytkownika
BruceWayne
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 360
Rejestracja: 22 lutego 2016, o 13:25

29 maja 2017, o 12:05

Dokładnie! Warto bardzo dobrze sobie to zakodować.
Kretu pisze:
29 maja 2017, o 11:34
To jaki Ty masz dystans do zaburzenia i akceptacje skoro sen, myśl powoduje nawrót wszystkiego? w ten sposób nigdy się nie odburzysz - Twoja akceptacja ma polegać na tym, że Ty po takiej nocy wstajesz rano i masz w to totalnie wywalone a nie wracasz do punktu wyjścia.
kamila1998
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 212
Rejestracja: 12 lipca 2016, o 17:38

29 maja 2017, o 16:24

BruceWayne pisze:
25 maja 2017, o 13:30
historia whogonstopmeha (i innych) pokazuje jasno, że rocd to nie sprawa konkretnego/obecnego partnera tylko mechanizm, który będzie powielany także w innych związkach jeśli nie nauczymy sobie z nim radzić.
dlatego, gdy przychodzą myśli, że jedynym lekarstwem jest ucieczka przypomnijcie sobie historie innych, którzy to przerabiali...
To dlaczego wcześniej nie mialam rocd? A dopiero przy Patryku?.


Czy dlatego, ze po prostu Patryk był dla mnie najważniejszy?
laure
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 642
Rejestracja: 17 stycznia 2017, o 10:33

29 maja 2017, o 16:31

Kamilko... Bo mózg to nie maszyna i w pewnym momencie jego wytrzymałość się kończy... ka miałam wcześniej takie lęki ale nigdy do tego stopnia. Nie ma co się nad tym zastanawiać. Trzeba się za siebie wziąć.
kamila1998
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 212
Rejestracja: 12 lipca 2016, o 17:38

29 maja 2017, o 16:33

laure pisze:
29 maja 2017, o 16:31
Kamilko... Bo mózg to nie maszyna i w pewnym momencie jego wytrzymałość się kończy... ka miałam wcześniej takie lęki ale nigdy do tego stopnia. Nie ma co się nad tym zastanawiać. Trzeba się za siebie wziąć.
Po prostu nie mam zadnego juz doowodu na to ze go kocham :(

A ta nerwica... :( myslalam ze to dlatego ze byl dla mnie najwazniejszy,ze go bardzo kochałam+stres długotrwały = rocd :(
laure
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 642
Rejestracja: 17 stycznia 2017, o 10:33

29 maja 2017, o 19:25

Ja tez a ciągle wierzę żE nerwica. Ze stresu zaczęłam tracić wzrok. Trzeba to pokonać. To nasz mózg gra nam na nosie.
kapralis
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 85
Rejestracja: 3 stycznia 2017, o 18:36

29 maja 2017, o 22:59

ola8423 pisze:
25 maja 2017, o 21:16
Jesliby komus pomoglo, to w najciezszych chwilach czytam to:
"Moja historia była taka jak Wasza - pewnego dnia obudzilam sie z ogromnym lękiem, że nie kocham swojego ukochanego, a potem było już tylko gorzej... kilka miesięcy budziłam się z OGROMNYM stresem, walącym sercem ze strachu, kiedy widzialam Jego miałam odruch wymiotny, w głowie analiza non-stop kocham czy nie kocham, łzy w oczach prawie cały czas, apatia, chęć śmierci, myśli że muszę zerwać, że Bog nie chce bym z nim była, fizyczne wyczerpanie, ciągła chęć snu i wiele wiele innych objawów, jakie sami dobrze znacie. W końcu nie dałam rady i powiedziałam o tym mamie... po kilku tyg namówiła mnie na psychiatrę, która zaleciła psychoterapię. Brałam leki, leczyłam się i... od dwóch lat jest super :D i za trochę więcej niż miesiąc wychodzę za mąż...
Ja pamiętam jaka to jest walka z wiatrakami... ale powiedziałam sobie jednego dnia: Wolę zwariować przy Nim niż żyć bez Niego... i tego się trzymałam mimo odchodzenia od zmysłów... Teraz nie mogę doczekać się ślubu, dobre uczucia powróciły. Jasne, że nie ma motyli w brzuchu ani fajerwerków... ale to normalne! :D to jest tylko w fazie zakochania, która trwa ok 1,5 roku. Migotka84 wychodz za mąż, choćbyś miała umrzeć ze strachu! a potem szoruj na psychoterapię :) ja też miałam ogromny lęk, że lekarz mi powie bym sobie dała spokój i zerwała - to dopiero był lęk!! nerwica jest bardzo przebiegła, bo jeśli nie uwierzysz ze to choroba (nie uświadomisz sobie tego) to będziesz targana dylematem cały czas... Pamiętam, że gdy moja psychiatra dala mi leki, następnego dnia miałam myśli, że na pewno ona źle mnie zdiagnozowała - że ja tak naprawdę jestem zdrowa, a to wszystko to moje usprawiedliwienie na to że go nie kocham... Potem wzięłam to wszystko na sposób: przyjęłam założenie, że to co mam to NA PEWNO nerwica natręctw i to był niepodważalny FAKT dla mnie. To był punkt zwrotny w mojej chorobie i od tamtego momentu zaczęłam z tego wychodzić. Po prostu choćby się waliło i paliło, wierzyłam że jestem chora - przyjęłam to i zaakceptowałam." :)
Skąd ja to znam, hmm? :) Można powiedzieć, że współtworzyłem post, z którego pochodzi cytat z serwisu nerwica.com. kiedy dołączyłem do topicu wiele lat temu miał raptem 20, może 30 stron. Dziś to już ponad 300 i z tego co pamiętam od dawna nikt tam się nie wypowiada - może i dobrze bo było to głównie biadolenie bez sensu nad swoim ciężkim losem i ludzie się bardziej dołowali, niż wychodzili naładowani pozytywną energią.

Jestem pewny, że z tego da się wyjść. Jakby ktoś bardzo chciał to znajdzie całą moją historię, w tym wpisy o udanym wyjściu z tego dziadostwa właśnie na kartach przytoczonego przez ola8423 tematu. Ja walczyłem prawie 4 lata i pocieszając cosdziwnego1234, u mnie też zaczęło się to po około pół roku - parę tygodni po zaręczynach. Nie będę tu rozpisywał się ba temat mojej historii bo już to napisałem ba forum i nie chce zaśmiecać tematu. Generalnie wyszedłem z tego, stanąłem na nogi, jeszcze w trakcie nerwicy ożeniłem się, kupiłem mieszkanie, obroniłem licencjata, później magistra i awansowałem w pracy. Jak widać nawet z tym szajsem na barkach da się funkcjonować i to w wielu aspektach życia z sukcesem.

Teraz zmagań się z tym drugi raz od października i najprawdopodobniej jest to efektem dużych zmian w życiu - straty pracy, walki o utrzymanie się na rynku pracy, choroby ojca i wielu innych rzeczy, które negatywnie wpłynęły na moją psychikę. Nie czekając wszedłem ponownie na Anafranil oraz zapisałem się na terapię, która jako że na NFZ, jeszcze się nie zaczęła ;col

Jest dużo lepiej. Aktualnie schodzę z lęków (nie biorę ich już od 3 tygodni). Za około 2-3 tygodnie będę mógł powiedzieć, że jestem czysty bo klopramina utrzymuje się w organizmie jeszcze na długo po zaprzestaniu przyjmowaniu leków.

Jak sobie sądziłem? W sumie samozaparcia, wiara we własne siły, dużo cierpliwości i.... miłości! Tak miłości! Pewnie wielu Was to dziwi. Jak to miłości? Jak on może mówić o miłości skoro ma problem z zidentyfikowaniem swoich uczuć do Żony. Wszystko się zgadza dopóki uznajemy miłość jako wypadkową uczuć i emocji. Nerwica jak najlepszy nauczyciel nauczyła mnie życia, cierpliwości i szacunku do siebie i innych. Nauczyła mnie też, że pozytywne myślenie to nie jakąś mantra, to coś co naprawdę działa pomaga, szczególnie gdy do zaburzenia dochodzi nam pięknie wpisujące się w nie poczucie niskiej wartości. Myślcie o sobie pozytywnie, jesteście dobrymi ludźmi, wartościowymi, dobrymi kobietami, mężczyznami, partnerami, pracownikami, studentami i uczniami. Jesteście i nie ma bata. Ten głos co w Was mówi, że jesteście nic nie warci, że nie zasługujecie, że ranicie partnerów będąc z nimi to jest taki bullshit jakich mało. Wasze myślenie kształtuje uczucia i emocje, nie na odwrót. To nie jest dylemat w stylu "co było pierwsze jajko czy kura?", to fakt. Wasze myśli mają ogromną moc sprawczą i ładunek energetyczny, który ma potencjał zmieniać postrzeganie świata i aktualnej sytuacji. Chciałbym tu podkreślić słowo POSTRZEGANIA, bo tak naprawdę, choćbyście nie wiem jak bardzo "cierpieli" z powodu myśli natrętnych i pełnej gamy objawów somatycznych, świat wokół nie zmienił się. To nasza podświadomość, chwilowo zburzony odbiór neuroprzekaźników oraz inne czynniki, które mogą współgrać w tworzeniu zaburzenia, zmieniają sposób odbioru świata zewnętrznego. To nasze wnętrze kształtuje świat wokół, nie na odwrót i na to nie ma siły.

Skąd wiemy, że jesteśmy szczęśliwi, skąd wiemy, że kochamy? Jest na to jakiś miernik? Jakąś skalę znacie, może badania? Nie ma. I tu dochodzimy do pięknego MERITUM sprawy. Sami decydujemy o tym, czy kochamy, czy jesteśmy szczęśliwi, czy jest nam dobrze w życiu. Nikt za nas tego nie stwierdzi. Wchodzenie tutaj w psychologiczny bełkot w stylu "tylko życie w zgodzie z samym sobą jest szczęśliwe, tylko życie w zgodzie z uczuciami ma sens" jest bezproduktywne i totalnie bez sensu. To tylko taka szybka i łatwa wymówka by nie podjąć pracy nad sobą, nad swoim wnętrzem i postrzeganie świata zewnętrznego. Pytanie do Was, czy wolicie być niesienie nurtem, czy jednak wolicie stanąć za sterami i pokierować swoim życiem w tym kierunku, który uznajecie za tego wart?

Wychodzenie na prosta to długotrwały i często trudny proces, ale warto. Gdyby nie to, że wiele wycierpiałem nie nauczyłbym się wielu nowych rzeczy o sobie nie poznałbym wielu prawd o otaczającym nas świecie i pewnych mechanizmach, które wpisane w nas, do pewnego stopnia mają wpływ na nasze życie. A z pewnością nie mógłbym dzisiaj napisać tego posta i nie miałbym ogromnej wewnętrznej potrzeby podzielenia się z Wami zdobytą wiedzą i doświadczeniem.

Nerwica to bardzo dobry nauczyciel, o tak. Jak nikt nauczyła mnie cierpliwości, ale również doceniania każdej chwili w życiu. Nauczyła mnie, że by być prawdziwie szczęśliwym, już tu i teraz muszę chcieć to szczęście dostrzegać. W każdym ułamku otaczającego mnie świata - w śpiewie ptaku, w promieniach słońca, w powiewie wiatru, nawet w kroplach deszczu. To wszystko jest piękne i tylko dlatego, że straciliśmy na chwilę tę niesamowitą sztukę doceniania otaczających nas osób, rzeczy i zjawisk, przestaliśmy być szczęśliwi. Ale zaraz, zaraz, skoro kiedyś było dobrze, to dlaczego nie może być dobrze teraz? Czy coś się zmieniło? Może to wina partnera? Nic z tych rzeczy! nic się kompletnie nie zmieniło na zewnątrz, to tylko nasze postrzeganie tego jak funkcjonujemy w świecie i jak go odbieramy się zmieniło. A skoro się zmieniło już raz, to może się zmienić i kolejny! I teraz najlepsze - tylko od Was zależy jak szybko się zmieni, i w którym kierunku ta zmiana pójdzie. Tak wiem, nie wierzycie mi i w sumie się nie dziwie. Jeszcze parę miesięcy temu sam bym sobie nie uwierzył ;luzz Dziś wiem, że człowiek musi swoje wycierpieć, pewne rzeczy przeżyć by dojść do pewnych wniosków i kolejnego etapu w swoim życiu.

Czego uczy cierpienie? Ano tego, że może być lepiej. Cały myk polega na tym by, gdy jest już lepiej, skupić się właśnie na tym. Jest mi lepiej, super! Będzie jeszcze lepiej. Tylko wtedy mamy szanse iść dalej za tą pozytywną zmianą. Jeśli mimo polepszenia delikatnego naszego stanu, cały czas doszukujemy się w sobie wad, jeśli cały czas nasze oczekiwania są niezaspokojone, jeśli non-stop chcemy czegoś więcej by być prawdziwie szczęśliwi, czy mamy naprawdę szanse, że stan ten kiedyś nastąpi? Czy kiedykolwiek nasze życie zmieni się tak bardzo, by nasze ego była w 100% zadowolone?

Im bardziej zadręczałem się swoimi myślami, im bardziej spadałem na dno własnych rozważań, im mocniej uderzałem głową w ścianę z myśli natrętnych zbudowaną, im w mojej głowie częściej niż pozytywne myślenie gościły myśli o złym samopoczuciu i braku tego "czegoś, co uczyni mnie prawdziwie szczęśliwym", tym dalej oddalałem się od własnego życia, od tego co rzeczywiste. Mam wspaniałą Żonę, cudowną, zdrową Córkę, pracę i dom, a mimo tego nadal czuje się nieszczęśliwy - "chyba jestem zły", "nie zasługuję", "dlaczego to się przydarzyło właśnie mi", "za co spotkała mnie ta kara", "to wszystko przez nią", "Bóg mnie nie kocha", "inni mają lepiej" , "Ci to są dopiero wspaniałą parą", "muszą się bardzo kochać, szkoda że ja tak nie mam" - znacie te myśli? Brzmią znajomo? Wiem, też je miałem, całe mnóstwo, a niektóre nadal mam ;col ;col No i co z tego?! Tak naprawdę nic!! A dlaczego nic? Ano dlatego, że myśli i uczucia to tylko myśli i uczucia. Przychodzą, odchodzą - przepływają przez nas jak prąd elektryczny przez przewód. On są. Nie mogę ich wyłączyć, nie mam na to wpływu.

To na co mam wpływ to moje podejście do tych myśli i do uczuć. Jeśli układam swoje życie pod to, co naprawdę dla mnie ważne, żadna myśl ani uczucie nie będzie w stanie tego zepsuć. Po prostu nie ma takiej możliwości. Czy w związku z tym powinienem kolejnym razem, gdy na ulicy spodoba mi się jakaś ładna kobieta/mężczyzna biczować się emocjonalnie i karać wewnętrznie? Nie bo nie ZROBIŁEM nic złego. Liczą się czyny, a nie myśli. Czyny to są kwestie związane z faktami, a o faktach się nie dyskutuje, je się stwierdza, one są jak słońce na nieboskłonie. Tyle. Zdanie twierdzące - ZROBIŁEŚ / ZROBIŁAŚ! W rzeczywistości tylko my tak je przezywamy i taką uwagę do nich przykładamy. Pozostałych interesują fakty, nasze działania i na tym polega cała tajemnica. Oceniajmy się, również to co czujemy, przez pryzmat faktów. Jeśli nie czujesz nic do swojej dziewczyny/chłopaka, ale np. kupujesz jej kwiatek bez okazji mimo, że czujesz się rozbity wewnętrznie , jeśli robisz mu kanapki do pracy, jeśli się do niego przytulasz mimo, że całe wnętrze aż boli od ścisku, a głowa pęka w szwach od galopujących myśli, jeśli walczysz z tym cały dziadostwem już tyle czasu i końca nie widać, a Ty nadal walczysz i każdego dnia podejmujesz decyzje by być ze swoim partnerem, to jak to nazwiesz? Nie ma kuźwa innej opcji jak KOCHANIE.

Zobaczcie jedną rzecz - czy słowo MIŁOŚĆ i KOCHANIE to to samo? Nawet patrząc przez pryzmat języka polskiego, to są zupełnie różne słowa. MIŁOŚĆ to rzeczownik, a zatem mogę przyjąć, że to coś co się przydarza, coś co może mi się przytrafić nie mam na to wpływu. Ja bym to nazwał po prostu zakochaniem. Zakochujemy się ot tak po prostu w kimś atrakcyjnym, w kimś kto nam się bardzo podoba i nas pociąga. Mamy na to wpływ? Nie! A co ze słowem KOCHANIE/KOCHAĆ? Przede wszystkim to czasownik, a więc związany z czymś co robimy, czymś czemu poświęcamy swoją uwagę, a przede wszystkim energię. Jeśli poświęcam czemuś swoją energie, to znaczy, że jest to coś dla mnie istotnego i ważnego w życiu. Kochać to przede wszystkim działać. Działać nie tylko z powodu czegoś, ale również pomimo czegoś. "Kocham Cię, tak bardzo Cię kocham pomimo, że tego nie czuję, pomimo że chwilowo jest mi źle' - postarajcie się zacząć od zmiany nawyków myśleniowych, zacznijcie myśleć pozytywnie - przede wszystkim o sobie, ale również o swoich partnerach i innych osobach, które w swoim życiu spotykacie każdego dnia na swojej drodze. To Wasze myślenia kształtuje jak odbieracie świat zewnętrzny i w ten sposób wpływacie również na to, jak on "oddziałuje" na Was, Wasze emocje i samopoczucie.

To żadna magia. Wiem po sobie, bo sam wiele lat się tego uczyłem z marnymi rezultatami. Ale przychodzi taki moment, kiedy człowiek się już tak wycierpi, że mu wszystko jedno i ma to w dupie. I wtedy następuję coś pięknego - wszystko odpuszcza, wycisza się i nagle okazuję się, że nic się nie zmieniło i nadal jest fajne. Słońce przyjemnie grzeje skórę, fajne jest iść za rękę z Żoną czy dzieckiem albo spotkać się ze znajomymi na kawie. Mimo, że nadal nie czuję się super "szczęśliwy" to czuję radość z drobnych rzeczy, odczuwam przyjemność z interakcji ze światem. Jak to nazwać? Jestem szczęśliwy, czy nie?

I tu po raz kolejny witamy się z naszymi myślami, a przede wszystkim z naszą decyzją - to ja i nikt inny mogę stwierdzić, czy jestem szczęśliwy i czy jest mi dobrze. W całym tym procesie wychodzenia z cienia najlepszy jest en moment, gdy już nie musisz sobie zadawać tego pytania "czy kocham?", "czy jestem szczęśliwy?" bo po co? Jest mi dobrze, czuję się normalnie, więc po co mam tracić swoją energie na takie rzeczy. To przecież oczywiste! Ta oczywistość przychodzi z czasem i wierzę, mam przeczucie graniczące z pewnością, że każdy z nas dochodzi do tego momentu w swoim życiu w odpowiednim czasie. W czasie, gdy po długim cierpieniu,nasz umysł zmęczony myśleniem, bólem zaczyna rozumieć... Zaczyna rozumieć, że do szczęścia potrzeba tak niewiele. Potrzeba trochę naszej woli i decyzji. Nie mniej, nie więcej. Tylko tyle i aż tyle potrzeba by poczuć się wolnym, by czuć się kowalem własnego losu i osobą podążającą we właściwym kierunku.

W tym wszystkim nie możemy popadać w absurd, czy paranoje. Jeśli spodoba mi się na ulicy ładna kobieta/przystojny mężczyzna, to czy jestem zły/zła? Czy w związku z tym należy się emocjonalnie chłostać i stwierdzać, ze nie kochamy aktualnego partnera? Nie! Jak mogę obwiniać się o coś, na co realnie nie mam żadnego wpływu? Przecież to zbrodnia na samym sobie, nie karajcie się w ten sposób. Jesteśmy ludźmi i jak wszystkie organizmy na tej planecie mamy wbudowane pewne mechanizmy. Nie starajmy się ich na siłę wyłączyć, tego się nie da zrobić. To nic złego. Ważne co z nimi robimy, czy podążamy za naszymi myślami/instynktami, czy też pozwalamy im po prostu być i nie reagujemy.

Pamiętajcie, że miłość to decyzja podjęta z Waszej wolnej woli. Żadna nerwica, czy depresja nie zabierze Wam wolnej woli. To wy decydujecie. Jeśli chcecie być ze swoim partnerem pomimo wszystko (wykluczam oczywiście przypadki znęcania się i innych nadużyć, o których mowy być nie może w zdrowym związku) to kochacie, bo chcecie się starać, bo chcecie poświecić swoją energię by budować dobrą relację. Człowiek bardzo często potrzebuje potwierdzenia, swoistego powodu do działania. W tej prawdziwej dojrzałej miłości opartej na działaniu, powodów nie ma i to jest piękne. To ciężkie do zaakceptowania, ponieważ z natury jesteśmy bardzo logiczni (nerwicowcy nawet za bardzo :D ), ale jak najbardziej do zrobienia. Kwestia zmiany podejścia. Myślę też, że u podstaw zaburzeń tego typu bardzo często leży niskie poczucie własnej wartości i perfekcjonizm, który objawia się m.in. wygórowanymi oczekiwaniami od życia. Nie chce tu pisać, że należy zredukować swoje wymagania i oczekiwania do minimum, ale na pewno trzeba je urealnić, głównie po to, że w formie w jakiej występują one u osób zaburzonych, nie muszą do końca odpowiadać rzeczywistym potrzebom tych osób, a jedynie potrzebie chwili, potrzebie umysłu, który szuka tematu zastępczego by nie zajmować się realnymi, życiowymi problemami.

Podczas jednej z konwersacji na zagranicznym forum, jeden z forumowiczów powiedział mi coś takiego: "loving feelings comes from loving acations" i muszę się dzisiaj przez pryzmat swojego doświadczenia zgodzić z tym w 100%. Miłość to nie te motylki na początku związku. Oczywiście bez tego bardzo często trudno nawiązać głębsza relację z drugą osobą, ale ten wstępny etap u każdego prędzej, czy później dobiega końca. Zakochanie, bo o nim mowa to okres intensywnych uczuć i emocji, ale również burzy hormonalnej, która sama w sobie bardzo fajna i przyjemna - na dłuższa metę nie byłaby dla naszego organizmu zdrowa. Jest to naukowo udowodnione, że ten wstępny okres po około dwóch latach mija i organizm wraca na "normalne obroty". I tu pojawia się problem u osób o nerwicowych tendencjach, takich jak my. Normalnie w trakcie tej zmiany człowiek przechodzi do kolejnego etapu uczucia i niejako naturalne dla niego jest to, że w kolejnej fazie bieguny się odrobinę zmieniają i teraz decyzja naszej wolnej woli gra pierwsze skrzypce przed emocjami i uczuciami, które wcześniej jakby samoczynnie napędzały naszą chęć do starań o związek i wynagradzały nas dobrym samopoczuciem za starania w stosunku do drugiej osoby. Kiedy przychodzi prawdziwe uczucie, wolne od hormonalnej burzy, "różowych okularów" i innych "zniekształceń" rzeczywistości, dla wielu z nas nastaje trudny czas, kiedy przewartościować trzeba odrobinę własne wartości życiowe. Odtąd bowiem, to ja i tylko ja decyduje o tym co będzie potem. Nie jestem już tym "prowadzonym za rękę" uczuć i emocji dzieckiem, które nie musi wkładać wysiłku w budowanie relacji z drugim człowiekiem. Moje dobre samopoczucie i niezwykle przyjemne emocje, już nie są codzienną nagrodą za myślenie tylko o drugiej osobie. Teraz jest czas również na wszystkie inne kwestie, które wcześniej siłą rzeczy zeszły na drugi, a może i trzeci plan. Życie bowiem to sztuka kompromisów i harmonii. Szczęśliwi ludzie to nie Ci, którzy uważają, że tylko związek z drugim człowiekiem zapewni im szczęście i będzie lekarstwem na całe zło. Szczęśliwi to Ci, który kochają samych siebie, którzy dobrze czują się sami (nie samotni), którzy potrafią cieszyć się życiem i tym wszystkim, co ono ze sobą niesie - dobrymi i złymi chwilami, pozytywnymi i negatywnymi emocjami oraz uczuciami o pełnej gamie kolorów. Dopiero wówczas, gdy naprawdę potrafimy docenić to wszystko co nas otacza, to co się dzieje w nas samych i być za to wdzięcznymi, zaczynamy naprawdę żyć realnym światem, prawdziwymi problemami - zaczynamy być prawdziwie szczęśliwi.

Kurcze mam Wam tyle do powiedzenia, tyle chciałem Wam przekazać, a czasu mam tak mało bo muszę lecieć do pracy :D
ODPOWIEDZ