Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Anoreksja to nie koniec świata ;). Moja droga do wolności.

Forum dotyczące zaburzeń odżywiania.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Castiel
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 21
Rejestracja: 13 listopada 2014, o 07:18

31 stycznia 2015, o 13:46

Witajcie ;). Część osób mnie już troszkę zna, ale dla zainteresowanych należy się kilka słów o mojej osobie, zanim przejdę do ogólnej historii mojej przygody z anoreksją.

Na imię dali mi Grzegorz (niezbyt mi się ten fakt podoba, ale co ja zrobię? ;p) mam 18 lat i w maju szykuje mi się maturka. Pochodzę z małego miasteczka w okolicach Częstochowy. Jestem (w chwili obecnej mogę powiedzieć raczej, że "byłem" - a to przez moją obecną walkę z dość silnym NN) bardzo uzdolniony w naukach ścisłych (matematyka i fizyka - kilka sukcesów na poziomie powiatowym i wojewódzkim), niestety matka natura obdarzyła mnie bardzo niekorzystnym charakterem, jestem wrażliwy, bywam chorobliwie ambitny oraz bardzo przejmuję się opinią innych i generalnie wszystkim co w jakimś mniejszym lub większym stopniu dotyczy mnie samego. To tyle na wstępie o mnie. Reszty dowiecie się przy okazji czytania o mojej walce z zburzeniem odżywiania ;).

Anoreksja to cho..roba która dla osoby cierpiącej na nią jest zarazem koszmarem i ogromnym ukojeniem i paradoksalnie stwierdzam, że im większym jest koszmarem dla chorego, tym dla niego lepiej, ponieważ wtedy właśnie chory pragnie ten koszmar zakończyć i zaczyna swą batalię o zdrowie i szczęśliwą przyszłość. Oczywiście anoreksja jak każde zaburzenie psychiczne polega na zaistnieniu "błędnego koła" - chory boi się przytyć, więc nie je, nie jedząc lęk przed przyjęciem pokarmu się zwiększa, co oczywiście potęguje efekt błędnego koła.

Wracając do mojej historii:

Jak dziecko miałem spokojne życie, do okresu 5 lat wychowywali mnie głównie dziadkowie - pokolenie pamiętające wojnę i socjalizm, kapitalizm dla nich jest czymś zgoła nowym i nieznanym, po uciemiężeniach które cierpieli w okresie swego życia wreszcie mogą w jakiś sposób pozwolić sobie na "rekompensatę".. i tutaj wkrada się pierwszy czynnik prowadzący mnie w pewien sposób do anoreksji, otóż dziadkowie pamiętając głód który cierpieli uważają, że "najedzone dziecko, to szczęśliwe dziecko" - i owszem tak jest, ale tylko do momentu w którym owo dziecko jest pod kloszem domu rodzinnego. Pierwsze problemy pojawiły się, gdy mały Grześ ważąc 70 kg i wyglądając "pulchnie" rozpoczął edukację - czyli wiek około 6 lat. Każdy z nas pamięta chyba, jak okrutne potrafią być dzieci właśnie w tym wieku, w szczególności że ich ofiary nie mają ŻĄDNEGO doświadczenia w sytuacjach, gdy ktoś im dokucza, i źle o nich mówi. Dla mnie - dziecka przyzwyczajonego do atmosfery ciepła i bezpieczeństwa domowego - był to szok, wtedy zauważyłem, że jestem inny - gruby - od tego momentu pojawiły się kompleksy na tle własnego wyglądu. Jednakże jakoś w końcu unormowała się moja reakcja na docinki ze strony rówieśników. Zacząłem szybo rosnąć oraz interesować się piłką nożną co dało efekt ogromny w wieku lat 10, wtedy to moje ciało zaczęło przybierać normalne proporcje.. unormowały (wydawać by się mogło że ostatecznie..) się relacje z kolegami z klasy. Niestety poza wyglądem miałem jeszcze jedną "wadę" - bardzo dobrze się uczyłem, oraz niestety czasami byłem zarozumiały. To spowodowało, że ostatni rok podstawówki spędziłem jako wyrzutek - nikt nie chciał się do mnie odzywać co wytworzyło chorą sytuację, bo nie potrafiłem nawet stwierdzić dlaczego tak właśnie się dzieję. Oczywiście byłem w pewnego rodzaju depresji (takie łagodne pogorszenia nastroju miewam często i korzeni tego upatruję się właśnie we doświadczeniach wyniesionych z podstawówki), nie grałem już w piłkę, a swój zły nastrj rekompensowałem sobie podjadaniem i przesiadywaniem przed TV/komputerem. Efekt był oczywisty - pierwsza klasa gimnazjum i blisko 90 kg 184 cm wzrostu, ale to nie byłoby wielkim problemy gdybym nie musiał do tego dodać ogromu kompleksów i poczucie ciągłego lęku bycia poza grupą - braku akceptacji.

Gimnazjum jakie jest każdy wie. Są ludzie którzy zaczynają dojrzewać emocjonalnie, ale jest wielu takich, którzy dojrzałości byćmoże nigdy nie osiągną.. w takie środowisko wszedł wyrózniający się swym wyglądem Grześ.Na szczęście trafiłem do cudownej klasy. Może i mieliśmy niespecjalne wyniki w nauce (ja oczywiście nie mogę narzekać bo średnia zawsze powyżej 5) ale prawie wszyscy byli dla mnie mili i wręcz czułem z ich strony szacunek i pewnego rodzaju jakby podziw (to powiedział mi wychowawca ;p) dla mojej inteligencji (po przeżyciach z podstawówki nie byłem już nigdy zarozumiały ani przemądrzały.. starałem się być koleżeński i pomocny i to dało wspaniałe efekty). Szybko jednak stałem się ulubieńcem tamtejszych czarnych charakterów, doszło do tego, że bałem się chodzić do szkoły. Efektem zmiany szkoły było po pół roku 105 kg na wadze, oraz lęk przed pójściem do szkoły. Dodatkowo stała się rzecz miła - stan zakochania. Zaczęło mi zależeć na pewnej dziewczynie, problem oczywiście stanowiła moja waga. Była to ostateczna motywacja o pracy nad swoim wyglądem.

Zaczęło się od ćwiczeń. Szybciutko zacząłem ograniczać jedzenie, jednak było to tylko przejście od przejadania się do zdrowej ilości jedzenia. Motywację miałem ogromną jak już napisałem - chciałem zdobyć serce dziewczyny oraz w pewien sposób osunąć się cień przed prześladowcami. Jednakże do połowy drugiej klasy szło raczej opornie - zrzuciłem 10 kg. Później jednak motywacja wzrosła (nie pamiętam dokładnie w jaki sposób) i zacząłem bardziej pilnować zdrowego jedzenia oraz ćwiczyć znacznie więcej bo po 2-3 godziny dziennie - dzień bez ćwiczeń kończył się wyrzutami sumienia, a ćwiczenie przynosiło ogromną radość i pewność siebie :). I tak oto w czerwcu czyli pół roku później waga wskazywała jedynie 75 kg i przy wzroście 187 cm Grześ wyglądał dobrze :). Niestety w mojej głowie już zakorzenił się negatywny obraz swojego wyglądu, zawsze widziałem siebie zbyt grubego, a dodatkowo serca owej dziewczyny nie udało mi się jeszcze zdobyć.. więc "pracowałem nad sobą dalej" i tak minęły mi wakacje pomiędzy 2 a 3 klasą. Aczkolwiek wtedy nie było jeszcze mowy lęku przed jedzeniem.. był to stan na granicy normalności. Granicę tę przekroczyłem prawdopodobnie w momencie w którym ściągnąłem na telefon aplikację z tabelą kalorii i kalkulatorem dziennego zapotrzebowania, skonsumowania i takie tam "dietetyczne" duperele ;). W ciągu miesiąca tak się to wciągnąłem, że kontrola jedzenia stała się obsesją, waga spadała, a ja już bez dwóch zdań zachorowałem na anoreksję. W październiku udałem się do psychiatry i psychologa, którzy oczywiście wskazali na anoreksję. Ważyłem wtedy 65 kg, jednakże wartość minimalną osiągnąłem miesiąc później zatrzymując się na 57 kg (w ciągu niemalże roku waga zmniejszyła się dwukrotnie) wtedy to groziło mi przymusowe umieszczenie w klinice i hospitalizacja.. tylko do tego momentu tak szczerze "przyjaźniłem" się z anoreksją.




Ciąg dalszy, czyli:
- stopniowa zmiana sposobu myślenia
- kroki i czynności które doprowadziły mnie do wolności
- postrzeganie choroby obecnie

Napiszę Wam w poniedziałek, albo jutro o ile dam radę, bo teraz musze lecieć szykować się na studniówkę :) start o 18, trzymajcie kciuki, żebym nie dał się ponieść lękowi mojego rOCD :).. a jutro drugi etap olimpiady matematycznej w Rudzie Śląskiej.. :(
Zofiaa254
Świeżak na forum
Posty: 3
Rejestracja: 11 października 2015, o 12:04

11 października 2015, o 12:23

I już nie napisałes jak tam się bawiłeś ?? :)
Awatar użytkownika
Castiel
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 21
Rejestracja: 13 listopada 2014, o 07:18

17 października 2015, o 23:05

Cały ten czas CZEKAŁEM aż ktoś napisze i zresetuje mi posta. Teraz mogę nabić kolejnego i za niedługo po roku obecności (z przerwami) na forum będę miał upragnione 10 postów - dostęp do Czat :DDDD.

Wszystko było przemyślnie zaplanowane :D

-- 17 października 2015, o 22:05 --
Okej w takim razie spróbujmy dokończyć niedokończone a rozpoczęte (tutaj przy okazji wychodzi to, że mam tendencje do uciekania przed czymś co wymaga wysiłku, a generalnie rozdrapywanie ran jednak wymaga wysiłku pozostania obojętnym na wspomnienia).

Minęło prawie pół roku, może najpierw sprostowanie tego o czym napisałem w ostatnim zdaniu mojego pierwszego posta: studniówka z tego co pamiętam wypadła bardzo pozytywnie i gdyby nie fakt, że rozstałem się w moją dziewczyną to wspominałbym ten dzień bardzo miło (oczywiście gdyby nie nerwica to byłby jeszcze lepszy, ale i tak obiektywnie mogę powiedzieć, że pozytywnie), ale subiektywnie jednak obecnie wspomnienia wywołują ból. A co do olimpiady to poszło gładku 93/100 i dopiero w Krakowie nie podołałem xD.

Wróćmy więc do esencji tego wątku.
A więc kiedy moje wychudzenie i wyniszczenie organizmu osiągnęło apogeum podjąłem decyzję, że nie mogę dalej chudnąć,a nawet muszę przytyć, bo realnie groziła mi śmierć. Nie był to taki nagły przebłysk i zmiana myślenia, to był proces. Generalnie w tym okresie najgorszym, gdy byłem na kontroli u psychiatry widząc swoją wagę (w domu się nie ważyłem - pochowane wagi ;p) najpierw czułem radość, bo znów jest mnie mniej, mam większy zapas na wypadek gdybym przytył, później jednak pod wpływem słów lekarza o tym jak się wyniszczam i jakie są rokowania, oraz gdy moje ciał stopniowo zaczynało się "zmieniać" (przestałem czuć w częściach prawej nogi - kolanie, kostce - które mi spuchł i tak jakby tkanka zaczynała obumierać) poczułem strach przed śmiercią, zrozumiałem, że nie mogę już dopuścić do tego by schudnąć, jednakże chwile strachu przed śmiercią przeplatały się ze strachem przed przytyciem i tak w kółko.

W końcu będąc w stanie depresji i zrezygnowania (miałem myśli samobójcze) zacząłem wspominać jak dobrze mi się żyło gdy byłem małym dzieckiem, gdy byłem grubaskiem który mimo, że był prześladowany w szkole to w domu miał swój azyl szczęścia. Zacząłem tęsknić do tych chwil, w szczególności do Bożego Narodzenia które zawsze było szczęśliwe, ale które również wiązało się z jedzeniem. Strasznie minie to dobijało, że już nie przeżyję czegoś takiego. Jako że święta się zbliżały a moje myśli krążyły wokół nich, a bardziej wokół kwestii jedzenia na nich obecnego ;D, to i udumałem sobie że skoro i tak muszę przytyć dla własnego zdrowia, to zrobię to właśnie w święta. Będę mógł jeść i się tym specjalnie nie przejmować bo to będzie taki wyjątek od reguły, a przy okazji dam jakiś powód do radości mojej mamie z którą zawsze byłem emocjonalnie blisko i która wiele wycierpiała przy okazji moich problemów.

Przez około miesiąc przekonywałem sam siebie, że przytycie 5 kg to nic strasznego aż w końcu oswoiłem się z tym faktem i wyczekiwałem świąt. Przeliczyłem sobie ile kcal ponad normę muszę zjeść i rozdzieliłem to na wszystkie dni ferii świątecznych (uwzględniając to, że więcej zjem w okresie świąt niż w przerwie między świętami a sylwestrem, ale to już takie zbędne szczególiki xD). W każdym bądź razie te święta notabene okazzały się być jednymi z szczęśliwszych i milej wspominanych :). Mimo, że jednak kwestia jedzenia sprawiała jakiś dyskomfort bo musiałem pamiętać ile zjadłem i co ile miało kcal (oczywiście pozwoliłem sobie na niedokładność, ale w granicach "anorektycznego rozsądku" :D), ale jednak mogłem jeść, nie musiałem sobie jedzenia odmawiać bo to był czas w którym mogę jeść - dla własnego zdrowia i przyjemności. Przerwa świąteczna minęła, na wadzę wzrost 3,5 kg (nie dałem rady, ale i tak było nieźle). I najważniejsze co z tego wyniosłem - nie czułem wcale, że jest mnie więcej, nie zauważałem zmiany której się bałem. Oczywiście lęk przed przytyciem nie odszedł ale przyjął on inna formę. Teraz bałem się przestać kontrolować jedzenia bo zgodnie z moją wizją - będę tył w nieskończoność, czyli gdzieś do momentu w którym znów będę GRUBY).

Święta pozostawiły po sobie nostalgiczne wspomnienie przyjemności które sprawia uczucie najedzenia się. Dlatego od tego momentu co kilka dni pozwalałem sobie na grzech "najedzenia się" (i to często niezdrowo) :P. Wyglądało to mniej więcej tak, że gdy na przestrzeni kilku dni zgromadziłem deficyt kaloryczności i wtedy urządzałem sobie wieczór z jakimś filmem w trakcie którego zajadałem słodycze i duuuużą miskę sałatki z przeróżnych owoców (i była to dość kluczowa sprawa, to jak wiadomo owoce mają mało kcal, dlatego mogłem ich zjeść dużo NA RAZ- w ten sposób stopniowo rozciągnąłem skurczony do tego czasu brakiem jedzenia żołądek, a co za tym idzie stopniowo regulował mi się proces czucia i nie czucia głodu, który do tego czasu zaniknął).

Okej powyżej opisałem dość szczegółowo czas w którym można powiedzieć odbiłem się od dna i w pewien sposób zmieniłęm swoje myślenia (przynajmniej do tego stopnia, że nie było już zagrożenia dalszym rozwojem choroby i wyniszczaniem organizmu). Teraz już bardziej powierzchownie: stopniowo odrzuciłem ścisłe zliczanie kalorii i przez jakiś czas (pól roku, może rok) pozostałem przy szacowaniu (na oko stwierdzałem że śniadanie miało taką kaloryczność etc.), przy każdym święcie/imprezie pozwalałem sobie na znacznie więcej aczkolwiek podlegało to pewnego rodzaju kontroli. W między czasie coraz częściej spotykałem się z przyjaciółmi, (piwa, czasami inne trunki oraz przekąski, na to wszystko sobie pozwalałem, a ewentualnie odbiłęm sobie to w następnych dniach tym, że jadłem mniej - dla równowagi). Jak widać na tym etapie kontroli jest już znacznie mniej, ale wciąż jest to jeszcze nie o końca zdrowe bo jednak ciągłem szacowanie kaloryczności nie jest czymś stricte normalnym. Ale tak się dalej toczyło, kontroli było coraz mniej.. w końcu przestałem szacować i przekonałem się również, że w sumie mimo braku ścisłej kontroli moja waga generalnie stoi w miejscu (miałem wtedy coś w okolicach 70-75 kg). Zaufałem sobie, że nawet jeśli przytyję to jestem w stanie to późnej skorygować, bo przecież wiem doskonale jak (i faktycznie od jakiegoś czasu w okresie wakacyjnym regularnie biegam, troszkę w celu redukcji, żeby miało gdzie się przez 9 miesięcy odkładać xD, ale też dla przyjemności), mam doświadczenie i w ćwiczeniach i w dietetyce więc nic nie stoi na przeszkodzie, a wiem że gdy mi mój wygląd zacznie przeszkadzać to i motywację będę miał do pracy nad tym.

Dodam jednak, że zrezygnowałem z rozmów z psychologiem po pół roku regularnego (raz w tygodniu) uczęszczania. Psycholog namawiał mnie do radykalnego zaprzestania anorektycznego funkcjonowania (czyli jeść i nie myśleć) jednakże jest to ciężkie - każdy chyba z nas obecnych na forum wie, jak ciężko jest posłuchać tej banalnej rady "przestań o tym myśleć". Praktycznie wszystkie powyżej wypisane działania były moimi decyzjami i cechuje je to, że zawsze przede wszystkim dążyły do znormalizowania mojego funkcjonowania i podejścia do kwestii jedzenia - starałem się jak najbardziej integrować z otoczeniem pod tym względem - czyli jeść i w miarę możliwości się nie przejmować - jednakże ja robiłęm to powoli i stopniowo. Zakończenia terapii żałuję bardzo, ale dopiero teraz. Wtedy rozdrapywanie ran mnie bolało, chciałem zamknąć ten temat, ponieważ już radziłem sobie mniej więcej z kwestią jedzenia - przynajmniej na tyle, by normalnie funkcjonować i mieć perspektywy na dalsze normalne życie. Obecnie widzę, że wiele spraw jednak nie zostało zamkniętych i nie jest to już temat anoreksji, ale raczej kwestia mojej osobowości, konfliktów wewnętrznych etc. bo jak wiadomo, nie z powodu anoreksji do Was trafiłem ;).

W sumie to doszliśmy do punktu wyjścia, na dojście do którego potrzebowałem (od momentu pierwszej wizyty u psychologa i psychiatry) około 1,5 roku - a więc stosunkowo dość szybko jak na anoreksję. Obecnie już w sumie pamiętam ten okres troszkę jak przez mgłę, co nawet cieszy, bowiem kiedy byłem jeszcze w anoreksji bałem się, że już zawszę będę wiedział ile kalorii mam na talerzu - ale tak nie jest, tzn. może i tak by było - gdyby mi się kurva chciało to liczyć xD.. ale mi się nie chce więc nie wiem.
Aczkolwiek prawdą jest, że anorektykiem jest się do końca życia. Obecnie mam ten temat opanowany, ale od momentu wyjścia na prosta miałem kilka słabszych momentów (średnia raz w roku i tutaj różnie, ale przeważnie trwa to kilka dni - do dwóch tygodni), że dopadają mnie pewnego rodzaju obsesje na punkcie tego, że muszę schudnąć, zacząć mniej jeść i wprowadzić kontrolę. Czasami na fali tych myśli fakycznie kilka dni jem mniej, ale to mija - mam doświadczenia i znam ten temat więc wiem jak nie wpaść w to bagno, ale w takich właśnie gorszych momentach trzeba się pilnować.

Co tu dodać.. hmm.. obecnie chyba koło 85-90 kg i przydałoby się pójść na siłkę, troszkę mięśni wyrobić więcej xD.
Awatar użytkownika
wiedzmak
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 18
Rejestracja: 8 października 2015, o 12:31

18 października 2015, o 17:31

Świetne podejście i dużo motywacji.
tuptekc
Świeżak na forum
Posty: 1
Rejestracja: 21 marca 2016, o 00:03

21 marca 2016, o 00:27

Cześć Kolego! :) Czytając Twoje posty, czułam się jakbym czytała swoją historię. U mnie to wszystko wyglądało podobnie, ciągłe liczenie kalorii, kontrolowanie wagi, żebym nie przytyła ani grama. Tylko że moja historia z odchudzaniem zaczęła się nie od problemu z wagą, bo zawsze byłam szczupła, tylko chęcią zwrócenia na siebie uwagi. Najgorszy okres miałam między 5 a 6 klasą, byłam wtedy cieniem samej siebie. Później w gimnazjum było już nieco lepiej, ale tak jak napisałeś, ten problem siedzi gdzieś głęboko w głowie, mimo że teraz mam 19 lat i ważę normalnie, to i tak ciągle się kontroluję. Oprócz tego tak samo od zawsze bardzo dobrze się uczyłam, a mimo to w szkole czułam się gorsza od innych i sama stwarzałam sobie kompleksy.
Jovitta
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 3
Rejestracja: 3 grudnia 2016, o 18:10

27 grudnia 2016, o 20:00

Bardzo ciekawie piszesz. Może zainteresujesz się pisaniem na serio. Masz lekkie pióro. A ja tu tak tylko z tzw. doskoku. Jest takie badanie iGenesis, oparte na DNA, które pokazuje co możesz jeść aby Twój organizm dobrze funkcjonował. Poczytaj, może się przyda.
Awatar użytkownika
Iwona29
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1899
Rejestracja: 10 maja 2017, o 08:53

16 czerwca 2017, o 22:30

Jovitta pisze:
27 grudnia 2016, o 20:00
Bardzo ciekawie piszesz. Może zainteresujesz się pisaniem na serio. Masz lekkie pióro. A ja tu tak tylko z tzw. doskoku. Jest takie badanie iGenesis, oparte na DNA, które pokazuje co możesz jeść aby Twój organizm dobrze funkcjonował. Poczytaj, może się przyda.
Gdzie tego w necie szukac?moze przytyje mimo nerwicy😊
Walcz ! Nie uciekaj bo wygrasz😉
Jak nie Ty to kto.
" Będziesz kiedyś bardzo szczęśliwa,powiedziało życie...Ale najpierw sprawię, że będziesz silna"🙂
laura503@interia.pl
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 128
Rejestracja: 29 sierpnia 2016, o 14:56

20 stycznia 2020, o 23:39

Witam, nie wiem czy powinnam tutaj pisać w tej zakładce, ale nie ma chyba tutaj 100% pasującej do mniej sytuacji. Od początku, jestem na forum koło 3-4 lat z tego 2lay nie wchodziłam tu, bo myślałam że jest ok. Mam nerwice lękowa,ze stanami depresyjnimi. Od dziecka to mam, ale też od dziecka problem z zaakceptowaniem się, już od najmłodszych chciałam chudnąć, i kontrolowałam się, pamiętam jak miałam 8cos lat i wstydziłam się ubrać w strój kąpielowy. Cały czas się widzę, z duuuzymi nogami to mój największy kompleks... Zawsze zazdrościłam wszystkim wokół z figury... I do dziś to zostało czasami staram się nic nie jeść, a czasami jem i to aż .. nie jem mięsa, ani ryb odstawiam sery... Codziennie liczę kalorie by nie przekroczyć.. jak czuje się objedzona to zaczynam ciwicze, żeby tylko nie ćwiczyć... Jak byłam u lekarki i wymieniła mi z czym mam problem między innymi w tym tarczycy (przy której sie tye) to nie martwiam się o nic innego tylko o ta tarcze i nic nie chciałam jeść ,by nie tyc.. ważę 43 kg przy wzroście 154 cm wszyscy mówią że jestem bardzo szczupła i drobna,ja siebie taką nie widzę .. widzę się dużą, i w dodatku wszyscy są chudsi idę mnie, choć rodzina znajimi twierdzą inaczej, a ja twierdzę że z litości.. bardzo mi się podoba figura gdzie widać kości i chciałabym tak wyglądać, szczerze mówiąc nie dbam k zdrowie tylko o wygląd.. moja siostra mówi, że coś ze mną jest nie tak zresztą nie tylko ona.. problem w tym że ja siebie widzę naprawdę taka dobrze zbudowana, nosze Xxs XS rozmiar. Psycholog stwierdził,że skoro jej o tym mówię, to to nie jest problem, więc nie wiem co myśleć
ODPOWIEDZ